niedziela, 16 listopada 2014

Rozdział VIII

„Lost in the Darkness”                           UWAGA+16!!!




Nastał kolejny dzień - piątek. W sobotę miałem wybrać się z Rivaille na zakupy do miasta. Wyjście z posiadłości miało być dla mnie czymś zupełnie nowym. Czułem strach, ale chciałem też zobaczyć okolicę, w której się urodziłem i wychowałem. Nie mogłem się również doczekać spędzenia wspólnego czasu sam na sam z Levim…
Cały ranek i południe wykonywałem swoje obowiązki, myśląc zawzięcie o sobocie. Dzień minął mi w mgnieniu oka. Było już po dwudziestej, a mężczyzny wciąż brakowało w posiadłości… Wyszedłem ze swojego pokoju i poszedłem do salonu. Omiotłem spojrzeniem fotel, w którym siedział, kiedy rozmawialiśmy z Hanji i Petrą. Czułem coś w rodzaju pustki. Chciałem go zobaczyć i z nim porozmawiać, zapytać jak minął mu dzień, gdzie był, co robił… do momentu aż utonąłbym w tych kobaltowych oczach…
- Pan wróci dzisiaj później niż zwykle - usłyszałem głos. Kiedy się odwróciłem, ujrzałem wychudzoną kobietę w szarej bluzce z długim rękawem i spódnicy do kostek. Verde swoim stylem ubierania przypominała surowe zakonnice. Gdyby była jedną z nich, to pewnie byłaby tą najzłośliwszą, lubiącą władzę i… udrękę młodych, biednych dziewcząt.
- Pani Verde? - zdziwiłem się, ukrywając lekkie niezadowolenie z jej obecności.
- Ma dzisiaj ważne spotkanie, więc zjedz kolację i marsz do siebie! - rozkazała ostro, po czym poprawiła swoje okulary na nosie. Gdy odeszła, westchnąłem z ulgą i poszedłem do jadalni. Usiadłem na swoje miejsce i zacząłem jeść posiłek. Sam. Brakowało mi unoszącego zapachu kawy Rivaille i jego rozłożonych gazet na stole. Czułem, jak kawałki potrawy stawały mi w gardle… Odechciało mi się praktycznie czegokolwiek. Zjadłem zaledwie połowę porcji i odstawiłem ją do kuchni. Pewnie dostanę za to opieprz, ale jakoś mnie to nie obchodzi… - pomyślałem i skierowałem się na górę. Mój wzrok padł na ciemne, drewniane drzwi ze złotą klamką. Pokój Leviego... Może jednak wrócił? Może Verde po prostu kłamie… albo jest o mnie zazdrosna?
Podszedłem do drzwi i zapukałem dwa razy. Cisza. Postanowiłem nacisnąć klamkę, ale niestety drzwi były zamknięte. Niezadowolony, wróciłem do siebie. Dlaczego nie mogę wejść do jego pokoju? Wysprzątałem przez te kilka dni prawie całą posiadłość, ale do tego pomieszczenia nigdy nie pozwalano mi wejść. Mówi się, że to właśnie po pokoju pozna się człowieka… a ja tak bardzo chciałem wiedzieć o nim więcej, o tym skąd się znamy… Lecz z drugiej strony, nie wypadało tak po prostu wejść do czyjegoś pokoju bez zaproszenia! Może kiedyś, Levi mnie do niego zaprosi…


***

Eren! Znowu wyszedłeś z domu i nic nikomu nie powiedziałeś!

Ach, przepraszam. Musiałem się przewietrzyć…

Mogłeś powiedzieć! Poszła bym z tobą!

Zawsze wszędzie za mną pójdziesz, co nie Mikasa?

Oczywiście! Przecież jestem twoją siostrą!


***


Przebudziłem się w środku nocy i usiadłem, opierając się o ramę łóżka. Kim jest ta Mikasa? Przecież nie mam siostry. Rivaille mówił, że moją jedyną rodziną był ojciec, więc skąd mogłem mieć siostrę? A może to tylko złudzenie? Może ona w ogóle nie istnieje, tylko ją sobie wymyśliłem? - przeczesałem włosy dłonią. Następnie wstałem i podszedłem do okna. Przez otaczającą posiadłość mgłę ujrzałem rażące, żółte światła. Czy to nie są reflektory samochodu? - wytężyłem wzrok. Zauważyłem osobę, wychodzącą z czarnego auta. Stała przez chwilę na ulicy, porozmawiała z kierowcą wozu, a później odeszła. Czy to nie pan Rivaille? A może któryś z członków jego grupy? - rozmyślałem. Podszedłem do drzwi i uchyliłem je na centymetr. Widziałem promienie zapalonego światła ze strony schodów. Czyli jednak… Ten ktoś wszedł do domu... - wysunąłem głowę za drzwi i spróbowałem coś usłyszeć.
- … nie możesz. Wiesz która godzina? - usłyszałem niski głos, który od razu rozpoznałem. To był Levi.
- Przecież jest jeszcze wcześnie… Ach, no tak. Zapomniałam, że masz u siebie jakąś zabłąkaną owieczkę… - odpowiedział mu kobiecy chichot.
- Wybacz… wynagrodzę ci to kiedy indziej... - odparł Rivaille. Następnie nastała dłuższa cisza.
- Trzymam… słowo… cię… - usłyszałem urywki wypowiedzi jego towarzyszki.
- Ja… - wypowiedzi ciemnowłosy nie usłyszałem w ogóle, ponieważ mówił niezrozumiałym szeptem. Po chwili usłyszałem odgłos zamykanych drzwi. Ukryłem się w głębi pokoju i wyjrzałem za okno. Tajemnicze auto zniknęło z ulicy. Kim była tamta kobieta? To nie był głos pani Hanji ani Petry… więc czyj? Wydedukowałem jedno- tamta nieznajoma chciała zostać u Leviego, ale on ją zbył z mojego powodu. Musiała być dla niego kimś ważnym. Spotykali się o tej późnej porze w nocy... Pierwsza myśl jaka przyszła mi do głowy to… nieważne. Położyłem się do łóżka i próbowałem znowu zasnąć. Niestety nie udało mi się zmrużyć oka ani na chwilę. Myślami powracałem do tamtej urwanej rozmowy. Wyobrażałem sobie piękną, wysoką brunetkę w objęciach czarnowłosego. Ten obraz nie opuszczał mnie aż do samego poranka. Jestem takim wielkim idiotą! Przecież Rivaille to przystojny i bogaty mężczyzna. Może przebierać w dziewczynach jak w rękawiczkach! Nic się przecież między nami nie zmieniło… Jestem podopiecznym Leviego. Nic więcej. NIC!

Tylko czemu… czuję ostre ukłucie gdzieś w głębi mojego serca?

***

- Mogę wejść? - usłyszałem ciche pukanie do drzwi. Właśnie ubierałem swoją ciemnozieloną, ocieplaną bluzę, którą dostałem kilka dni temu od Rivaille. Założyłem ją pospiesznie przez głowę.
- Proszę! - zawołałem. Do pokoju wszedł Levi w kremowym golfie i czarnych spodniach. Omiótł wzrokiem pomieszczenie, a potem skierował go wprost na moją osobę.
- D-Dzień dobry, sir - przywitałem się grzecznie.
- Twoje włosy… - mruknął w odpowiedzi. Zmarszczyłem brwi i spojrzałem w lustro. Na mojej głowie panował kompletny nieład. Każdy kosmyk był skierowany w zupełnie inną stronę. To skutek wiercenia się przez całą zeszłą noc…
- N-Nie zdążyłem się nimi zająć… - odparłem zawstydzony.
- Wybacz, że nachodzę cię z rana… Chciałem cię tylko poinformować, że muszę wyjść pilnie do pracy, ale powinienem wrócić około trzeciej. Musisz się uwinąć z obowiązkami i… koniecznie przebrać do mojego powrotu - dał swoje instrukcje.
- Tak jest, sir - kiwnąłem twierdząco głową. Stał przede mną dłuższą chwilę i wpatrywał się we mnie swoimi kobaltowymi tęczówkami. Zacząłem czuć się niezręcznie. - C-Coś nie tak? - odważyłem się zapytać. Ciemnowłosy zmrużył lekko oczy i oparł się o framugę.
- Przypominasz mi kogoś… zastanawiam się nad tym od kilku dni… - rzekł, zerkając w bok.
- Musieliśmy się już kiedyś spotkać - odrzekłem z westchnieniem.
- Skąd ta pewność? Przypomniałeś coś sobie? - zapytał podejrzliwie.
- Nie, po prostu… Kiedy widziałem pana po raz pierwszy miałem takie odczucie… - zacząłem mówić i potarłem dłonią swoje drugie ramię.
- Kontynuuj - poprosił.
- … odczucie, że kiedyś już pana spotkałem. Niestety nie wiem gdzie ani w jakich okolicznościach - dopowiedziałem. Levi westchnął cicho, a napięta atmosfera zelżała.
- Rozumiem. Jeżeli coś ci się przypomni to nie zapomnij mi o tym powiedzieć - rzekł, naciskając klamkę.
- Dobrze.
- Do zobaczenia później.
- T-Tak - mężczyzna posłał mi swoje tajemnicze spojrzenie, po czym wyszedł. Usiadłem na łóżku i przeczesałem włosy dłonią. Jest ze mną coraz gorzej... 



*****

Ohayo!


Wybaczcie, ale nie dałam rady napisać jeszcze Shoppingu z Levim L. Mam tyle pomysłów na ten rozdział… Tylko problem jak zwykle jest z czasem.
Ten tydzień naprawdę dał mi w kość, a przyszły wcale nie jest lepszy… (Ci co mają cztery prace klasowe w ciągu pięciu dni, plus kartkówki i pełno zadań domowych… High Five! :D).

Jeżeli dotrwam do przyszłego piątku… to dam Wam znać nowym postem ;)


Joleen :*

niedziela, 9 listopada 2014

Rozdział VII

„Lost in the Darkness”                           UWAGA+16!!!



- W niedziele odwiedzą nas goście - oznajmił przy kolacji Levi.
- Pańscy przyjaciele? - zapytałem, przynosząc dzbanek z kawą.
- Szef ze swoim podopiecznym - odparł, a ja po chwili uzupełniłem filiżankę ciemnowłosego gorącym napojem i odstawiłem naczynie na porcelanowy spodek. - Chłopak jest w twoim wieku i również wyrwaliśmy go z łap terrorystów - oznajmił.
- Naprawdę? To… Jak do tego doszło? - zapytałem, siadając obok mężczyzny.
- Mieszkał z dziadkiem, który posiadał niewielki majątek oraz dom. Pewnego dnia, terroryści napadli na ich posiadłość. Zabili dziadka, który był jego jedyną rodziną, a chłopaka pobili w bardzo brutalny sposób i nie tylko... - przerwał na chwilę - Na końcu zostawili go, myśląc, iż nie żyje - opowiedział i unosząc filiżankę do ust.
- To… okrutne - szepnąłem, nieco przybity. Moje myśli powędrowały do mojej własnej historii. Sam nie miałem pojęcia, co się ze mną działo. Czy mi też zrobili coś podobnego? - Czy… Czy on… doszedł do siebie?
- Na początku był w zupełnym szoku. Nie było z nim żadnego kontaktu. Nic nie mówił, odmawiał przyjmowania posiłków... Dopiero później zaczął normalnie funkcjonować. Zobaczył światełko w tunelu i postanowił wziąć się w garść. Jego rany się zagoiły i w końcu mógł wyjść ze szpitala. Erwin wziął go pod swoje skrzydło. Jest dosyć słaby, ale bardzo inteligentny oraz zaradny. Chłopak sprzedał dom dziadka, mieszka u Erwina i chodzi do tej samej szkoły, do której również niedługo będziesz uczęszczał. Można by rzec, że wyszedł na prostą.
- To naprawdę wspaniałe! - oznajmiłem pełen podziwu.
- Tak sądzisz? - mruknął mało przekonany.
- Gdyby nie wasza praca i dobroć, ten biedny chłopak na pewno dawno by zginął! Jedyna osoba jaką miał odeszła i jeżeli ma tyle lat co ja, to nie poradziłby sobie sam. Jesteście naprawdę niesamowici...
- To nie jest nasza zasługa - odparł, odstawiając filiżankę i skupiając na mnie swoją całą uwagę - Chłopak mógł ze sobą skończyć w każdej chwili. Poddać się. Widzieliśmy już na własne oczy kilka przypadków, kiedy ludzie pomimo pomocy z naszej strony, kończyli marnie...
- Ale przecież…! Wasze akcje… ratujecie zupełnie obcych ludzi! Jeżeli to miasto jest tak podłe… Musicie być tutaj bohaterami! - zaczęły ponosić mnie emocje.
- Wręcz przeciwnie - zaprzeczył. Nasze spojrzenia się skrzyżowały. Nie mogłem tego zrozumieć.
- C-Co?
- To miasto zawsze było piekłem na ziemi i niektóre fakty nigdy się nie zmienią. Poza tym, nie wszyscy z nas są bez winy… - odrzekł tajemniczo. Nie mogłem pojąć tych słów. Co takiego chodziło mu po głowie? Robili coś złego?
- Może i tak, ale nie sądzi pan, że dobre uczynki zniwelują popełnione grzechy? - zapytałem, spoglądając w jego kobaltowe tęczówki.
- Też tak kiedyś myślałem. Niestety nie jest to do końca prawdą... - zanim zdążyłem cokolwiek mu odpowiedzieć, ubiegł mnie następującymi słowami - ... ponieważ niektórych grzechów nie da się zniwelować.
- Aż tak ciężkie grzech… nosi pan ze sobą? - zapytałem, Levi zerknął na mnie z błyskiem w oczach. Mogłem tego nie mówić... - przeszło mi nagle przez myśl. Nastała długa i krępująca cisza. Levi dopił swoją kawę, po czym wstał. Nie chciałem, aby się na mnie obraził...
- Panie Rivaille, ja... przepraszam. Nie powinienem był… - Poczułbym się okropnie, gdyby mnie teraz znienawidził… To dla mnie jedyna osoba, która...
- Nie musisz. Po prostu mnie... zaskoczyłeś - odpowiedział, przymykając oczy. To nie tak miało być… Chciałem mu się odwdzięczyć, a tymczasem zadaję głupie i wścibskie pytania, które zadają najwięcej bólu… Nagle poczułem, że po moich policzkach spłynęły łzy. Dlaczego… ja płaczę? Czuję się taki słaby i… To tak bardzo boli…
- Eren? Co się stało? - schowałem twarz w dłonie.
- J-Ja p-przepraszam… bardzo… - próbowałem otrzeć łzy trzęsącymi się dłońmi. Nagle usłyszałem jak mężczyzna podszedł do mojego krzesła i kucnął przy mnie. Skuliłem się jeszcze bardziej.
- Eren… - usłyszałem cichy szept. Zauważyłem, że chciał wyciągnąć dłoń w stronę mojej głowy, ale się zawahał. Potrzebuję tego… proszę…
- P-Proszę… - jęknąłem błagalnie.
- Co mogę zrobić?- zapytał - Dotknąć cię? - ton jego głosu podrażniał mój każdy nerw. Bicie mojego serca dudniło mi w uszach, nie mogłem opanować łez, a mój głos drżał…
- Wybacz mi… sir… - łkałem cicho, pochylając głowę w dół. Levi zmrużył lekko powieki i już po chwili poczułem jego delikatne palce, przeczesujące moje włosy. Prawie podskoczyłem z zaskoczenia. O dziwo… zacząłem się dzięki temu uspokajać.
- Boisz się?
- To nie tak… Ja wcale… nie boję się pana i… - zacząłem zaprzeczać.
- Wiem. Już rozumiem - przerwał mi i próbował odciągnąć moje dłonie od twarzy. Dotyk jego nagich palców na mojej skórze wywołał dreszcze i mrowienie na skórze. Były przyjemnie chłodne oraz niezwykle delikatne.
- Pokaż mi swoją twarz… - poprosił, muskając kciukiem wierzch mojej dłoni.
- N-Nnnie… - załkałem.
- Dlaczego?
- Nie chcę, aby pan mnie takiego widział…
- Wszystkie dzieciaki płaczą - wzdrygnąłem się.
- Ale ja jestem mężczyzną! - zaprzeczyłem.
- Hoo… Naprawdę? - zadrwił.
- Na to wskazuje moja płeć… - usłyszałem, jak Levi wydał dźwięk przypominający parsknięcie.
- Może i tak, ale ciągle jesteś gówniarzem. Masz prawo do płaczu. Zwłaszcza po tym, co przeszedłeś - zapewnił. Nic mu na to nie odpowiedziałem. - nie miałem ani krzty siły, aby mu się oprzeć… Nie chciałem mu się opierać. Potrzebowałem czegoś, kogoś… Zwłaszcza w tamtej chwili słabości. Levi odciągnął moje dłonie i spojrzał na moją zapłakaną twarz. Nie patrzyłem mu w oczy. Wzrok miałem wlepiony w podłogę pod naszymi stopami. Wtedy Rivaille westchnął i złapał za mój podbródek, po czym zwrócił go w swoją stronę. Nasze spojrzenia się odnalazły. Nie mogłem oderwać wzroku od widoku nocnego nieba w jego magnetycznych tęczówkach. Ciemnowłosy wytarł kciukiem zbłąkaną łzę z mojego policzka. - Jeżeli cokolwiek będzie cię dręczyło, zawsze możesz do mnie przyjść i porozmawiać. Nie wiem, czy uda mi się wyprowadzić cię na prostą, tak jak udało się to Erwinowi, ale wiedz, że będę się starał - obiecał.
- Dziękuję... - serce waliło mi jak szalone.
- Tak lepiej… - oznajmił zadowolony.
- Chciałbym dowiedzieć się o panu więcej… - bąknąłem nieświadomie.
- Ja o tobie również, Eren - odparł. Znajdował się tak blisko... Nie mogłem się poruszyć, odwrócić wzroku. Byliśmy tylko my...
Nagle nasz wspólny moment przerwał zegar, stojący w rogu jadalni, który zaczął głośno wybijać wieczorną godzinę.
- Już dziesiąta? - mężczyzna zerknął w bok i momentalnie puścił mój podbródek.
- Naprawdę? Niemożliwe! - zdziwiłem się, spoglądając na zegar. Levi odsunął się na bezpieczną odległość i wstał od stołu.
- Porozmawiamy jutro. Jeżeli dobrze się nie wyśpisz, to nie będziesz miał siły na pracę za dnia - poradził.
- Ma pan rację... - Obudź się idioto! Po prostu dałeś się ponieść chwili i… byłem słaby. To wszystko! Może pan Rivaille jest miły i uważam go za bohatera, ale to… to nie… To nie jest w porządku, że moje serce tak przy nim szaleje! Muszę się uspokoić i…!
- Idziemy? - zamrugałem kilkakrotnie i spojrzałem na czarnowłosego, który wyglądał, jakby na coś czekał. Przygryzłem lekko dolną wargę. Kurde… - Odprowadzę cię.
- Ach! No… dobrze - kiwnąłem i stanąłem przy nim. Wyszliśmy z jadalni i zaczęliśmy wspinać się po schodach. Idąc ramię w ramię obok Leviego towarzyszyły mi różne sprzeczne uczucia… Dlaczego tak bardzo mu ufałem i nagle zapragnąłem zostać przy jego boku…? Znam go zaledwie kilka dni! To i tak niemożliwe. Sam przecież mówił, że jeśli tylko pojawi się rodzina zastępcza, to stamtąd zniknę... Dlatego przez tamten czas, kiedy u niego będę… nie mogę sprawiać mu kłopotów. To mój obowiązek.
- To tutaj - z zamyśleń wyrwał mnie melodyjny głos.
- Eh? - wyrwało mi się. Spojrzałem na drzwi od mojego pokoju. - R-Racja - Levi patrzył na mnie swoim czujnym okiem.
- W takim razie, dobranoc. Zobaczymy się jutro - pożegnał się ze mną.
- Tak. Dobranoc, sir - Proszę, idź już… Ciemnowłosy pogłaskał mnie po głowie, a następnie odszedł w ciszy. Stałem tam jeszcze chwilę, po czym nabrałem powietrza do płuc, wszedłem do swojego pokoju i rzuciłem się na łóżko. To wszystko przez zmęczenie... - podsumowałem i odpłynąłem do świata snów.



*****

Ohayo!~


Eren zaczyna rozumieć, że to właśnie Levi jest jego jedyną ostoją w tym niedorzecznym świecie, ale nie może dopuścić aby te uczucia się pogłębiły… To przecież byłoby niedorzeczne! Bo co tak naprawdę Levi czuje do Erena? Za krótko się znają żeby to wywnioskować…

Czas na… Spoiler! ^^
W następnym rozdziale wspólne wyjście z Levim do miasta! (Shopping z Levim XD) Co kryje się za murami posiadłości? Gdzie mężczyzna zabierze bruneta? Co będzie się działo? Dowiecie się już niedługo ;)


Joleen :*

sobota, 1 listopada 2014

Rozdział VI

„Lost in the Darkness”                           UWAGA+16!!!



Siedziałem przy stole z zamkniętymi oczami. Nie miałem bladego pojęcia, czego się spodziewać. Z początku ogarnęła mnie niepewność, lecz z czasem uświadomiłem sobie, że to nie był strach. W głębi serca ciągle nękało mnie pewne nieokreślone uczucie względem Leviego… Czekałem, ale ku mojemu zdziwieniu, nic się nie wydarzyło. Po dłuższej chwili spojrzałem na ciemnowłosego, który nie wyciągał dłużej ręki w moim kierunku, tylko siedział i wpatrywał się we mnie z zamyślonym wzrokiem.
- Coś się stało? - odezwałem się niepewnie.
- Wczoraj, kiedy… Nieważne - urwał i podniósł się niespodziewanie. Wczoraj? Kiedy co? - próbowałem przypomnieć sobie cokolwiek po tym, jak turlałem się po podłodze niczym psychopata, a głowa prawie mi eksplodowała. - Trafisz do swojego pokoju? - zapytał, stojąc przy mnie.
- Tak. Dziękuję za dzisiaj - odpowiedziałem i również wstałem.
- Dobranoc, Eren - rzekł cicho i zaczął iść w stronę drzwi.
- Dobranoc - odprowadziłem go wzrokiem dopóki nie zniknął z zasięgu mojego wzroku i nie zostałem sam ze swoimi myślami.
Co się takiego wczoraj działo? Dlaczego czuję jakbym go znał? I dlaczego czuję, że coś przede mną ukrywa? - zacisnąłem dłonie w pięści. Znowu czułem się, jakbym nie istniał naprawdę, a wszystko wokół stanowiło upiorny sen...

***

EREN! EREN! ZOSTAWCIE GO!! EREN! CZEKAJ NA MNIE! SŁYSZYSZ?! ODNAJDĘ CIĘ! I ZNOWU BĘDZIEMY RAZEM!

Mi…kasa?

Gdzie jestem?

Boję się…

Czemu tu jest tak… samotnie pusto?

Gdzie jest Armin?

Mikasa… co z naszą matką?

Czy ona naprawdę umarła?

Ona żyje! Musi żyć!

Nee, Mikasa…

Dlaczego płaczesz?

***

Obudziłem się zalany potem. Zerknąłem na zegar. Było przed szóstą. Koszmary męczyły mnie całą noc. Znów czułem chłód, widziałem nieznajome, rozmazane twarze, słyszałem krzyki, na moich nadgarstkach i stopach miałem łańcuchy... Przeszedł mnie zimny dreszcz na samo wspomnienie. Postanowiłem wziąć ciepłą kąpiel. Kiedy wyszedłem z pokoju zobaczyłem ciemną poświatę na końcu holu. Momentalnie oparłem się plecami o drewniane drzwi. Kto to? Jakiś złodziej? Muszę… wrócić do pokoju… - myślałem nerwowo, szukając klamki ręką, a cień zbliżał się powoli w moją stronę. Moje ruchy stały się coraz bardziej chaotyczne. Czułem jak zimne kropelki potu spływały po mojej skórze…
- Eren? - niespodziewanie usłyszałem znajomy, męski głos, a serce podskoczyło mi do gardła. Zamrugałem kilkakrotnie, by przyzwyczaić wzrok do panujących na holu egipskich ciemności i spojrzałem na postać przede mną. Ujrzałem znajomego mężczyznę o błyszczących, niebieskich oczach. Miał na sobie czarny płaszcz wyjściowy.
- Pan Rivaille...? - odezwałem się drżącym głosem.
- To ja. Już wstałeś? Wszystko w porządku?
- Tak. Wychodzi Pan gdzieś? - zapytałem, próbując odwrócić uwagę od mojego stanu.
- Do pracy. Musiałem zawrócić po pewną rzecz, której zapomniałem. Kiedy ponownie wychodziłem z domu, zauważyłem, że ktoś wychodził z twojego pokoju, więc chciałem się upewnić czy to na pewno ty - wyjaśnił. - Muszę już lecieć, nie chcę być spóźniony... Zobaczymy się wieczorem - powiedział i zaczął się wycofywać.
- Panie Rivaille! - zawołałem za nim Levi przystanął i odwrócił się w moją stronę. - M-Miłego dnia w pracy - nastała chwila niezręcznej ciszy.
- Dziękuję. Do wieczora - powtórzył, po czym zszedł cicho po schodach i niedługo później zniknął za drzwiami. Nabrałem powietrza do płuc i skierowałem się do łazienki. Ten incydent przypomniał mi, jak bardzo bałem się mojej przeszłości. Ciągle nie miałem stu procentowej pewności, czy byłem bezpieczny na tyle, żeby tamci ludzie po mnie nie wrócili i znowu nie trafiłbym w tamto zimne i okrutne miejsce. Powierzyłem swój los Rivaille i jego drużynie, ale czy aby na pewno mogłem im zaufać? Czasami nachodziły mnie mroczne myśli i kompletnie nie wiedziałem jak sobie z nimi poradzić. Wszystkie dręczące mnie pytania skrywała moja własna pamięć. Wyobrażałem ją sobie jako puszkę Pandory. Z jednej strony chciałem wiedzieć, kim byłem i jakie było moje życie, ale z drugiej… Jeżeli moja historia miała okazać się być pełna cierpienia, to może… tak właśnie chciał los? Dać mi drugą szansę?

Bez przeszłości. Bez wspomnień. Bez cierpienia.

***

Podczas porządków, po raz pierwszy postanowiłem wyjrzeć za okno i obejrzeć okolicę posiadłości, która wydawała się bardzo ponura i chłodna. Nad morowym jeziorem rozciągały się pasma białej mgły, a kiedy próbowałem ujrzeć coś więcej, widoczność zasłaniały mi góry oraz ciemny, tajemniczy bór. Dom wydawał się być oddalony jak najdalej od miasta. Z jednej strony było to dosyć dziwne, ale z drugiej… panował tam niezwykły spokój i cisza. Wcale nie przeszkadzała mi ta atmosfera. Wręcz przeciwnie. Czułem w głębi duszy, że właśnie tam mogłem zacząć życie od nowa. Zupełnie inaczej niż przedtem... Z drugiej strony wiedziałem, że coś mnie wzywało. W głowie ciągle rozbrzmiewał mi głos tamtej dziewczyny. Jej krzyki, obietnice... Czy naprawdę próbowała mnie odnaleźć? Kim dla niej byłem? Nie chciałem, aby się o mnie martwiła. Pragnąłem przekazać jej wiadomość. „Jestem bezpieczny. Nic mi nie jest. Nie musisz się dłużej o mnie martwić. Jakoś sobie poradzę.” Tylko gdzie się znajdowała? Jak mam znaleźć osobę, której nigdy nie widziałem? Znałem jedynie ton jej głosu...
Oparłem czoło o zimną szybę okna. Jeżeli moja matka zmarła, a ojciec mnie porzucił, myślałem, że nie miałem już nikogo. Lecz ten dziewczęcy głos… chciał mnie uratować.
- Oj! Nie obijaj się ty mały…! - z rozmyślenia wyrwało mnie wołanie starej wiedźmy, która zorientowała się, że stoję nieruchomo przy oknie.
- Ach, tak! Przepraszam... - powiedziałem, wracając do pracy.

***

- Padam z nóg! - westchnąłem, kładąc się na łóżko. Przymknąłem powieki na dosłownie kilka minut, a już słyszałem donośne pukanie. - Proszę! - zawołałem, zmuszając się do siadu. Czy ta kobieta da mi kiedyś spokój? - pomyślałem w duchu.
- Witaj, Eren - do pomieszczenia wszedł mężczyznę w brunatnej koszuli i czarnych spodniach.
- P-Pan Rivaille? - pospiesznie zeskoczyłem z posłania.
- Nie musiałeś wstawać… - mruknął. Zauważyłem, że przez ramię miał przewieszony swój płaszcz, a w drugiej dłoni trzymał czarną, papierową torebkę. - Kupiłem ci parę ubrań. Jeżeli masz tu zostać na dłużej, będziemy musieli wybrać się po większą ilość… - stwierdził z westchnieniem.
- Nie trzeba było! Naprawdę…! - Nie chcę sprawiać ci kłopotu…
- Nie musisz martwić się o pieniądze. Proszę, potraktuj je jako zapłatę za dzisiaj. Cały dom aż błyszczy.
- Dziękuję bardzo - odebrałem od niego papierową torbę i zerknąłem na długie, blade palce jego dłoni.
- Co powiesz na sobotę? - spytał niespodziewanie.
- Eh? - zdziwiłem się, marszcząc brwi. - Przepraszam, nie za bardzo rozumiem, o co panu chodzi...
- Wybierzemy się do sklepu. Sobota ci odpowiada? - wiedziałem, że nie było warto się z nim kłócić.
- Oczywiście - zgodziłem się potulnie. Nie chciałem, aby wydawał na mnie swoje ciężko zarobione pieniądze. Stanowiłem dla niego tylko zbędny ciężar… Czułem się strasznie niekomfortowo.
- Jadłeś już coś? - zapytał, przypatrując mi się z zaciekawieniem.
- Jeszcze nie.
- Jak się przebierzesz, to zejdź do jadalni - polecił, zwracając się ku wyjściu.
- D-Dobrze. Jeszcze raz dziękuję - odpowiedziałem, po czym Rivaille wyszedł, zostawiając mnie samego. Co za niespodzianka… Kupił dla mnie nowe ubrania i zaproponował wspólne zakupy… - chciałem mu to jakoś wynagrodzić, tylko... Co mógłbym dla niego zrobić, żeby go uszczęśliwić?



*****

Witajcie Słodziaki! ;*


Taki miałam zapieprz na ten i przyszły tydzień, że zupełnie zapomniałam o Wszystkich Świętych xD, no ale nie mogłabym Wam nic nie wstawić ;*

Zauważyłam, że wchodzicie tutaj dosyć często… Co mnie baaaaardzo cieszy!
Tym bardziej jeżeli zostawicie mi jakiś wspaniały komentarz ^^
(dla sprostowania- każdy Wasz komentarz jest wspaniały, bo JEST! :D)


Joleen :*