sobota, 12 marca 2016

Rozdział XXXV

„Lost in the Darkness”                            UWAGA+18!!!



Zacząłem właśnie powtarzać materiał na przyszły sprawdzian z historii, gdy Levi wszedł niespodziewanie do mojego pokoju. T-To już? Mieliśmy się przecież spotkać dopiero wieczorem...!- mój puls znacznie przyspieszył, a policzki oblał krwawy rumieniec. Ciemnowłosy zmierzył mnie swoim chłodnym wzrokiem. Po chwili napiętego milczenia, Rivaille rozchylił swoje kształtne usta, aby się w końcu odezwać.
- Wychodzę. Żadnych głupot pod moją nieobecność, jasne? Jeśli zdarzy się coś niepokojącego, zejdziesz na dół i zadzwonisz do mnie lub Erwina z telefonu stacjonarnego-
- Jest taki w domu?- zdziwiłem się.
- Po pierwsze- nie przerywaj mi, niewychowany smarkaczu. Po drugie- tak. Jest u mnie w gabinecie. Numery znajdziesz na samoprzylepnej kartce przy komputerze.- poinstruował mnie mężczyzna.
- Długo cię nie będzie?- zapytałem lekko zmartwiony.
- Nie wiem. To nie zależy ode mnie.- Znowu praca? O tej porze?
- Dokąd idziesz?- posłałem mu utęsknione spojrzenie.
- Miłej nauki.- rzucił i wyszedł. Oparłem głowę o blat biurka. Nigdy nic mi nie mówi... Martwi się? A może po prostu uważa mnie za natrętnego bachora?- z westchnieniem zabrałem się do zapamiętywania zbędnych dat.
Po kilku godzinach intensywnej pracy, poczułem się senny. Przeciągnąłem się i spojrzałem na zegar. Dochodziła północ. Gdzie on jest?- pomyślałem pakując swoje podręczniki i zeszyty do torby. Następnie skierowałem się do łazienki. Wziąłem szybką kąpiel, przebrałem się w piżamę i wróciłem do sypialni. Zgasiłem światło oraz położyłem się na łóżku. Starałem się nie zasnąć, tylko nasłuchiwać jakichkolwiek dźwięków. Nie udało mi się nic wychwycić, oprócz świstu jesiennego wiatru za oknem i wycia psa. Po pewnym czasie powieki same mi opadły, a ja pogrążyłem się w głębokim śnie...

***

Znajdowałem się na terenie posiadłości. Przed domem zauważyłem czarnowłosego w ciemnym płaszczu. Palił papierosa i wpatrywał się w morowe jezioro.
- Levi...!- zawołałem do niego z uśmiechem i zacząłem biec w stronę mojego ukochanego.
- Lance.- nagle przy boku Rivaille pojawił się tajemniczy cień należący do kobiety, którą niebieskooki objął w pasie i przyciągnął do siebie.
- Lance...- "Lance"? Chodzi jej o Leviego? Ten głos... Już go chyba gdzieś wcześniej słyszałem...- rozmyślałem przez chwilę. Czarnowłosy pochylił się ku niej i złączył ich wargi w pocałunku.
- Le-Levi?!- poczułem przeszywający ból.
- Co tu robisz, zbłąkana owieczko? Łudziłeś się, że on cię pokocha? Lance jest tylko mój.- zwróciła się do mnie. Spojrzałem w jej diabelską twarz. Zjawa uśmiechnęła się szyderczo i pogłaskała mężczyznę po policzku.
- Levi! Zostaw ją! On jest ze mną...!- krzyczałem, ale on nawet nie spojrzał w moim kierunku.
- Chodźmy, najdroższy.- cień wziął ciemnowłosego za rękę i poprowadził w stronę domu.
- Levi!!- biegłem ile sił w nogach, ale nie udało mi się ich dogonić. Stawali się coraz bardziej odlegli, aż w końcu zniknęli w gęstej mgle...

***

Obudziłem się, czując dotyk na wargach. Zamrugałem kilkakrotnie, wyostrzając swoje zmysły. Ktoś całował mnie w usta i przytrzymywał za podbródek. Intruz odsunął się, a ja od razu rozpoznałem niesamowite, kobaltowe tęczówki.
- Levi?
- A myślałeś o kimś innym?- zapytał z kuszącym uśmiechem, który powodował zawroty głowy.
- Nie... Po prostu myślałem, że nikt nie zechce całować takiego "niewychowanego smarkacza" jak ja.- zażartowałem i uciekłem od niego wzrokiem.
- Ja chcę. Może cię zaskoczę, ale pragnę więcej niż samego pocałunku.- wyjawił, pochylając się nade mną. Ponownie przylgnęliśmy do siebie wargami. Rivaille wsunął swoje długie palce w moje włosy i przyssał się do moich warg. Z gardłowym pomrukiem objąłem go za szyję oraz pozwoliłem, aby zwinny język zawędrował do moich spragnionych ust. Jest niesamowity... Doprowadza mnie na skraj wytrzymałości...- niebieskooki zaczął odpinać guziki mojej piżamy, a następnie przejechał swoim dzikim wzrokiem po nagiej klatce piersiowej. Zaczął składać pocałunki na żuchwie, zagłębieniu szyi aż w końcu zamknął swoje usta na lewym sutku.
- Ah...!- przygryzłem dolną wargę i odchyliłem głowę w tył. Dłonie mężczyzny spoczęły wyczekująco na moich biodrach. Rivaille posłał mi ogniste spojrzenie. Przełknąłem głośno ślinę oraz kiwnąłem porozumiewawczo głową.
Po krótkiej chwili, leżałem pod Levim zupełnie nagi. Natomiast on wciąż miał na sobie bordową koszulę i jasne spodnie. Czarnowłosy zmierzył mnie swoim badawczym wzrokiem. Poczułem pieczenie na całej twarzy.
- P-Przestań... Zacznij się w końcu rozbierać.- bąknąłem cicho.
- Ktoś tu jest bardzo niecierpliwy...- mruknął w odpowiedzi z cholernie seksownym uśmieszkiem na ustach. Zaczął odpinać mankiety swojej koszuli, a ja pomogłem mu z resztą guzików. Wpatrywał się we mnie tak intensywnie, jak nigdy wcześniej. Onieśmielony wsunąłem palce za delikatny materiał i ściągnąłem mu go z ramion.
- Aż tak cię bawię?- prychnąłem widząc podejrzany uśmiech.
- Raczej twoje niewinne zachowanie.
- Czyli?
- Traktujesz mnie jakby to miałby być nasz pierwszy raz, moja słodka nie-dziewico.- nie mógł powstrzymać swojego rozbawienia.
- T-To nie jest pierwszy raz. Ja... nabrałem doświadczenia.- Co ja mówię?!
- Ho? Doprawdy? W takim razie pokaż mi czego się nauczyłeś, panie doświadczony.- mierzyliśmy się przez moment wzrokiem. Po stoczonej bitwie, drżącymi rękoma zacząłem odpinać rozporek białych, obcisłych spodni. Gdzieś ty poszedł tak ponętnie ubrany? Ciesz się, że się na ciebie nie rzucili...- pomyślałem pozbywając się drogiej, markowej bielizny. Bo ja bym się na ciebie rzucił...- Levi podparł się łokciami i ułożył wygodnie na łóżku. Nonszalancki, pełen pychy uśmiech nie znikał z kuszących warg. Chciałem jeszcze raz usłyszeć grzmoty, poczuć błyskawice... Umiejscowiłem się między nogami mężczyzny i wziąłem go do ust. Usłyszałem cichy pomruk aprobaty. Palce niebieskookiego znów wczepiły się w moje włosy. Dłońmi sunąłem po umięśnionym torsie lub udach. Gdy się już przyzwyczaiłem, próbowałem brać go całego. Aż do samego gardła...
- Tsk... Szybko się uczysz, co?- syknął cicho Rivaille. Starałem się nie uśmiechnąć. Po chwili przyspieszyłem nieco tempo. Ciemnowłosy ochoczo unosił swoje biodra na spotkanie z moimi ustami. W pewnym momencie zaszumiało mi w uszach, a obraz stał się niewyraźny. Czułem się, jakbym był w jakimś transie.
- Wystarczy.- nagle Levi pociągnął mnie stanowczo za włosy. Puściłem go i spojrzałem zdezorientowany w magnetyczne tęczówki.
- Muszę iść po lubrykant...- stwierdził, podnosząc się.
- Co jest?- zmarszczył brwi i spojrzał na mnie.
- N-Nigdzie nie odchodź.- poprosiłem podziwiając głębię jego oczu. Znowu widzę to burzowe niebo...
- Chyba nie myślisz, że wezmę cię na sucho...- parsknął.
- Twoje palce mi wystarczą...- oznajmiłem zawstydzony.
- Twój wybór. Tylko potem nie miej do mnie pretensji.- Rivaille przysunął mnie do siebie i pocałował w usta. Umiejscowiłem się na jego kolanach oraz objąłem za szyję.
- Otwórz.- nakazał przysuwając dwa palce do moich warg. Wykonałem polecenie.
- Liż.- zacząłem ssać, nawilżać oraz lekko przygryzać.
- Podoba ci się to.- Znowu ten uśmiech...- Dosyć.- Levi wyjął mi je z ust, a potem sięgnął między moje pośladki odszukując wejścia.
- Ugh.- stęknąłem, czując bolesne i zarazem niesamowite doznanie.
- Jesteś rozluźniony...- zauważył Rivaille, krzyżując we mnie swoje palce.
- Pragniesz mnie.- wyszeptał mi do ucha. Moje całe ciało przeszedł dreszcz. Nie masz bladego pojęcia jak bardzo...
- Tak...!- jęknąłem głośno i opuściłem głowę na jego ramię.
- W takim razie wiesz, co masz robić.- niebieskooki odsunął rękę. Zadrżałem oraz posłałem niebieskookiemu błagalne spojrzenie.
- Levi, nie...
- Tchórzysz, Eren?- nabrałem powietrza do płuc. Nie mogę się wycofać. Nie teraz.- powoli osunąłem się w dół...
- Levi...! Ni-Ah!- zawołałem, gdy miałem go w sobie całego.
- Świetnie ci idzie.- pochwalił ciemnowłosy, obcałowując moją szyję i przy okazji zostawiając na niej ślady swoich zębów.
- J-Ja... Levi... Błagam...!- po moich policzkach spłynęły wzbierające się łzy.
- Eren...- zacisnąłem dłonie na jego ramionach.
- Bliżej.- wyszeptał muskając mój sutek.
- Mocniej.- zacząłem poruszać się szybciej, gwałtowniej...
- Więcej.- szczytowałem razem z nim. Dotyk mężczyzny pochłaniał mnie niczym czarna dziura. Tracę łączność ze światem. Jest mi tak cholernie dobrze...
- Spójrz na mnie.- rozkazał niskim pomrukiem.
- Dotknij mnie.- Nie ma nic za darmo.- uśmiechnąłem się triumfalnie.
- Tsk...- po chwili poczułem na sobie chłodne palce, które sprawiały, że odchodziłem od zmysłów.
- Levi...!- zgodnie z obietnicą, spojrzałem mu prosto w oczy. Rivaille przyciągnął mnie w dół i pochwycił moje wargi. Wsunąłem dłonie w kruczoczarne włosy oraz przyłączyłem się do gorącego pocałunku. Nagle przez całe moje ciało przeszła iskra. Rozeszła się od samych stóp po czubek głowy. Tak właśnie działał na mnie Levi. Trzasnął we mnie piorunem, który wywołał elektryczny wstrząs...

***

Bacznie przyglądałem się, jak wyjął papierosa z paczki i zapalił go swoją ulubioną zapalniczką. Zerkną na mnie i wydmuchał wstrzymywany dym wprost na moją twarz.
- Porąbało cię?!- zawołałem kaszląc.
- Gapiłeś się.- odpowiedział i ponownie się zaciągnął.
- Ty stale to robisz.- wytknąłem mu.
- To co innego.- mruknął z delikatnym uśmiechem.
- Levi... Opowiedz mi o tych ludziach ze zdjęcia.- poprosiłem.
- Jakich znowu zdjęciach?- odparł oschle. Drażliwy temat?
- Tych, co trzymasz w pokoju, na pianinie.
- To... moja rodzina.- Wiedziałem! Levi jednak ma kogoś bliskiego!
- Nie byliśmy ze sobą spokrewnieni. Wychowywaliśmy się w tym samym sierocińcu. Wszyscy nie żyją.- dopowiedział zaciągając się papierosem. Serce mi stanęło.
- Jak to? Dlaczego?
- Stare dzieje...- usiadłem wygodnie i spojrzałem wyczekująco na zirytowanego Rivaille.
- Jesteś strasznie upierdliwy...- warknął.
- Zacznij od momentu, w którym ostatnio skończyłeś.- uśmiechnąłem się do niego.
- Przypomnij mi, żebym następnym razem cię zakneblował i związał.- westchnął. Po moim ciele przeszedł zimny dreszcz. Żartował... prawda?
- Po śmierci mojej matki i ucieczce tego plugawego śmiecia, policja zabrała mnie do sierocińca, którego już nie ma. Stał się zbędny odkąd niechciane dzieciaki trafiają na handel. Jednak wtedy też nie było lepiej. Pod płaszczykiem charytatywnych programów telewizyjnych z udziałem burmistrza, kryło się prawdziwe piekło.
Mieliśmy dwie opiekunki. Panią Madison i Rotford. Madison była spokojną, dwudziestoletnią dziewczyną z prowincji. Natomiast Rotford była zwykłą jędzą, która zamykała w piwnicach, znęcała się, głodziła za nieprzestrzeganie jej chorych zasad. Wszystkie dzieciaki bały się zamknięcia na noc w tak zwanej "jaskini". Trafiłem tam jako dwunastolatek. Z nikim się nie zadawałem i od wszystkich trzymałem z daleka. Aż do pewnego wydarzenia. Do sierocińca przywieziono nową dziewczynkę- sześcioletnią Isabel Magnolię. Już pierwszego dnia złamała zakaz Rotford i otrzymała surową karę. Dwadzieścia uderzeń pasem. Rotford chciała ją złamać i pokazać innym, kto tu rządzi.
Isabel była tak cicha, przerażona i przybita. Nie mogłem być głuchy i niewidomy na to, co się działo. Wziąłem karę na siebie. To przecież było jeszcze dziecko... Rotford mnie nie lubiła. Tak, jak wszystkich zresztą, ale twierdziła, że widziała w moich oczach demona. Z chęcią się zgodziła. Ku mojemu zdziwieniu zgłosił się też pewien chłopak. Był dwa lata młodszy ode mnie. Nazywał się Farlan Church. Od tamtego wydarzenia byliśmy nierozłączni. Naszym sprytem pomagaliśmy sobie i innym. Gdy jakaś rodzina wybierała jedno z naszej trójki, robiliśmy wszystko, aby wrócić i być razem. Kiedy skończyłem osiemnaście lat, a Farlan szesnaście zgłosiłem naszą dwójkę do wojska. W tamtych czasach panowało zapotrzebowanie na rekrutów pomagających żołnierzom. Wzięli również Isabel, która zajęła się gotowaniem oraz sprzątaniem. My natomiast wypełnialiśmy drobne zadania i prace. Z zarobionych pieniędzy udało nam się później wynająć mieszkanie i przeżyć. Niedługo potem wstąpiliśmy do szkoły militarnej. Naszym celem od zawsze była sprawiedliwość, pomoc i porządek. Chcieliśmy być tymi, którzy zaczną wprowadzać potrzebne zmiany. Byliśmy najlepsi. Jako nieliczni zdaliśmy egzaminy z wyróżnieniem . Przydzielono nam także naszą pierwszą, poważną misję. Pierwszą i jak się potem okazało ostatnią...
Naszym zadaniem było przekazać zaszyfrowaną i tajną wiadomość dowódcy. Farlan specjalizował się w takich łamigłówkach. Bez problemu odczytał zapiski, z których dowiedzieliśmy się o pewnej wartościowej paczce. Okazało się, że oficer robił brudne interesy z niebezpiecznymi ludźmi. W odwecie za zniewagę, postanowiliśmy ukraść część dóbr z paczki, aby miał kłopoty, a my zyskalibyśmy parę groszy na zaległy czynsz. Kazałem im stanąć na czatach, żeby ich ochronić, a sam udałem się po przesyłkę. Nim się spostrzegłem, usłyszałem strzały i krzyki. Jeden z grupy handlowców sam skusił się na łatwy łup. Oczywiście od razu ich pomściłem. Własnoręcznie wyrwałem każdy organ aż pozostała po nim jedynie ogromna plama krwi.
- C-Co było potem?- zaschło mi w gardle.
- Wyjechałem. Uciekłem od tego wszystkiego. Nie byłem jeszcze gotowy zmierzyć się z tym miastem. Miałem zaledwie dziewiętnaście lat. Musiałem nabrać doświadczenia, by poradzić sobie ze złem. Pewnego razu załatwiałem zlecenia w Berlinie. Tam poznałem Erwina, który prowadził jaką sprawę. Zaoferował mi dobry układ. Pieniądze i pomoc w zamian za pracę i pokierowanie jego niedoświadczonym zespołem. Wróciłem, aby dokonać tego, co zamierzaliśmy od samego początku. Oczyścić to plugawe miasto- stolicę nieszczęścia i zła.
- To jest w ogóle wykonalne?- zapytałem.
- Wystarczy sprzątnąć grupę handlowców i zdemaskować burmistrza. Staramy się od miesięcy, ale wciąż brakuje odpowiedzi, tego ogniwa, które wszystko wyjaśni i pomoże nam zakończyć sprawę raz na zawsze.- Szkoda, że nic nie pamiętam i nie mogę im pomóc...
- Na pewno kiedyś je znajdziecie i pomścisz swoją rodzinę.- położyłem dłoń w geście zrozumienia i wsparcia na ramieniu Leviego.
- Też mam taką nadzieję.- odpowiedział nie spuszczając ze mnie pilnego wzroku. Oparłem głowę o jego bark.
- Dziękuję.- wyszeptałem w nagą skórę.
- Za co?
- Że mi to wszystko opowiedziałeś. W końcu przestałem się czuć jak obcy...- na moich ustach pojawił się krzywy uśmiech. Żeby to jeszcze była prawda...
- Nigdy nie byłeś dla mnie obcym.- coś ścisnęło mnie w piersi. Nasze oczy się spotkały. Czy to znaczy, że jestem kimś więcej? Zawsze byłem...?
- Pocałuj mnie.- rozkazałem przysuwając czarnowłosego bliżej do siebie. Rivaille pochylił się i złączył nasze wargi. Objąłem go, a następnie opadliśmy razem na miękkie poduszki.
Nikt nie jest dla mnie ważny tak jak Levi. Jest wszystkim co mam i wszystkim, co chcę mieć w przyszłości.



*****

Konbanwa~! (^-^)/


Na dobry początek- prześliczny rysuneczek od Wioli! ;3 *Q*

Uważam, że idealnie pasuje do dzisiejszego rozdziału ^^

Jeśli ktoś oprócz Wioli i Tsugami-chan chciałby przesłać mi jakieś dzieło z dowolnej okazji (lub bez okazji), to serdecznie zachęcam! <3 Kocham Wasze prace! *-*

A teraz wróćmy do spraw organizacyjnych...
Jeszcze tylko tydzień i będzie dalsze kucie do matury laba! :D

Postanowiłam się dowiedzieć, o czym mam zacząć myśleć przy wstawianiu kolejnego, długometrażowego opowiadanka :D oczywiście nic nie wstawię do czasu aż Lost się nie wypiecze Moje propozycje macie w ankiecie obok będzie wisiała tak długo, dopóki jedna z propozycji nie będzie miała jakiejś sporej przewagi ^^

Na razie to tyle dajcie mi znać, jak wypadły seksy xD ;)


Joleen :*

sobota, 5 marca 2016

Broken

Opowiadanie yaoi- Genos x Saitama (One Punch Man)






- Genos-kun...? Co ty tutaj robisz?!
- Przyszedłem cię uratować, sensei!
- To niebezpieczne! Odejdź, Genos...!
- Sensei-!
- GENOS!!

***

Minął już tydzień od tego tragicznego dnia. Zostałem wezwany na specjalną misję o poziomie zagrożenia "SMOK". Wszystko dookoła wyglądało jak prawdziwe piekło. Niezliczona ilość potworów, ogień, błyskawice, przeraźliwe krzyki... Genos pojawił się znikąd, by pomóc mi w walce. Po raz kolejny jeden cios wystarczył, żeby ich pokonać. Nic złego mi się nie stało, w przeciwieństwie do cyborga, którego doktorek reperował od tamtego czasu...
- Tadaima...- mruknąłem wchodząc do swojego mieszkania i zamykając za sobą drzwi. Rozejrzałem się po pokoju. Wszędzie cicho i pusto. Jak zwykle zresztą... Ostatnio zacząłem się zastanawiać, dlaczego było mi ciężko mieszkać samemu? Od lat byłem sam, a teraz nie mogłem sobie poradzić. Kiedy uzależniłem się od jego towarzystwa? Wprowadził się tak nagle, zmienił mój plan dnia, nawyki, aż w końcu... cały świat. Nie wiedziałem, co do mnie czuł, ale jedno było jasne- zakochałem się. W cyborgu. W mężczyźnie. Po prostu... nie mogłem go wyprzeć z mojego umysłu. On mną rządził, ustalał wszelkie zasady tej miłosnej farsy... Nie znalazłem nikogo bardziej cennego niż Genos. Gdy zdałem sobie z tego sprawę, zacząłem się obawiać. Jeden z moich największych koszmarów się spełnił. Robota nie było razem ze mną i zastanawiałem się, czy kiedykolwiek powróci...

***

- Uciekaj! Genos!- słyszę przeraźliwy krzyk kobiety. Kim jesteś?
- Synu! Zostaw nas! Ratuj siebie!-woła mężczyzna. Kim wy jesteście? Otwieram oczy. Stoję w płomieniach, a moje ciało spala prawdziwy żar. Z moich oczu spływa przezroczysta ciesz. Nie mogę się odezwać. Nie mam czym oddychać. Czuję, jakby ktoś mnie dusił. Coś ściska mnie w piersiach. Jest mi strasznie ciężko, więc upadam. W tej agonii czekam na swój rychły koniec.
- Genos!- słyszę głos w oddali. Kto to? Po raz kolejny otwieram zaciśnięte powieki. Na niebie pojawiają się ciemne, burzowe chmury. Zaczyna padać deszcz. Szybko spadające krople zagłuszają wszystkie inne odgłosy i obmywają moją twarz. Są delikatne, chłodne, kojące... Gaszą moje płonące z cierpienia serce. W pewnym momencie zauważam, że ktoś niesie mnie na rękach i tuli opiekuńczo. Sunę wzrokiem po żółtym materiale dziwnego kostiumu i czerwonych rękawicach. Chcę lepiej przyjrzeć się mojemu wybawcy, ale...
- Genos-kun?- obudziłem się. Od razu zacząłem analizować pomieszczenie, w którym się znajdowałem. Leżałem na metalowym stole w dobrze mi znanym laboratorium. Mój wzrok padł na starszego mężczyznę, stojącego przy mnie.
- Doktor Kuseno?- zdziwiłem się.
- Witamy w świecie żywych, Genos-kun.- uśmiechnął się do mnie naukowiec.

***

Wracałem z supermarketu do domu. Spojrzałem na siatki pełne produktów spożywczych. Jak zwykle za dużo kupiłem... To już chyba nałóg.- westchnąłem. Ciężko mi było się tak nagle przestawić. Polowanie na promocje nie jest już takie samo. Gdyby tylko był tutaj Genos... Nie, nie, nie! Uspokój się, Saitama! To nie tak, że Genos odszedł na zawsze! Może właśnie dlatego kupuję i gotuję więcej? Nie mam bladego pojęcia, kiedy do mnie wróci... Boże, jak ja za nim tęsknię...- wbiłem wzrok w dziurawy asfalt. A co jeśli...?
- Saitama-san!- usłyszałem wołanie. Przy moim bloku stał starszy mężczyzna w białym kitlu.
- Doktorek?- zmarszczyłem lekko brwi.
- Zobacz kogo przywiozłem do domu!- z jego czarnego samochodu wyszedł wysoki blondyn z ciałem ze stali. Siatki wypadły mi z rąk, a serce zabiło tysiąc razy szybciej.
- Genos-kun!- zacząłem biec uradowany w ich stronę.
- Kim on jest?- Co...?

***

- Genos-kun jest już całkowicie sprawny, tylko... jego karta pamięci uległa zniszczeniu. System nie potrafi jej odczytać. Z tego powodu musiałem założyć mu nową. To wszystko, co po niej zostało.- Kuseno podał mi do ręki nadpalony, czarny czip.
- Cz-Czyli... niczego nie pamięta?- Cholera... Dlaczego mój głos drży? Czemu tak bardzo mnie to boli i martwi...?
- Niezupełnie. Jego wspomnienia z dzieciństwa i moment, kiedy go złożyłem ma zapisane na twardym dysku. Niestety okres po tych wydarzeniach... został zresetowany.- mężczyzna spojrzał na mnie ze współczuciem.
- Rozumiem. Dziękuję.- wymusiłem najlepszy uśmiech na jaki mnie było wtedy stać. Potem oddaliłem się do mieszkania, w którym przebywał Genos. Przez dłuższą chwilę wahałem się, czy przekręcić gałkę. Jak mam się teraz zachowywać? Genos mnie nie pamięta. Jesteśmy sobie zupełnie obcy...- westchnąłem ciężko. Przecież nie możesz teraz uciec! Jesteś bohaterem! Tyle czasu na niego czekałeś!- wszedłem odważnym krokiem do środka. Ujrzałem młodego blondyna siedzącego przy stole. Sam jego widok sprawił, że poczułem się spokojniejszy. Nagle mnie olśniło. Nie mam się już czym martwić. Jesteś cały, zdrowy i co najważniejsze, jesteś ze mną! Postaram się ze wszystkich sił, aby nasze nowe, wspólne życie było jeszcze lepsze!- spojrzałem prosto w złote tęczówki cyborga.
- Lubisz ramen?- zapytałem, wskazując na pełne siatki.

***

- Czyli... Jestem twoim uczniem i u ciebie mieszkam. Dzielimy się czynszem, a tak naprawdę, to ja za niego płacę, w zamian ty uczysz mnie, jak stać się silniejszym. Należę do ligi bohaterów i mam najwyższą rangę S, a pan ma B, choć ciężko w to uwierzyć... I to już chyba wszystko.- Genos zamknął swój mały zeszyt, w którym wszystko notował i schował go do kieszeni spodni.
- Proszę, mów mi Saitama.- wtrąciłem.
- Saitama.- mój puls przyspieszył, a na policzkach pojawił się szkarłatny rumieniec. Idioto! Uspokój się! Powiedział tylko twoje imię! To żaden powód, żeby tak się tym ekscytować!- skarciłem się w myślach.
- Tak się do ciebie zwracałem... Saitama?- Jezu... Nie powtarzaj co chwilę mojego imienia! Zaraz zejdę na zawał! Może lepiej trzeba było wymyślić pseudonim...?
- Emm... W przeszłości nazywałeś mnie sensei... Po prostu zwracaj się do mnie jak chcesz.- powiedziałem i zabrałem się do dalszego jedzenia.
- To może... Saitama-sensei?- nasze spojrzenia się odnalazły.

Myślisz, że możemy zacząć od nowa?
Jesteśmy czystą, białą kartką...

- Pewnie, Genos-kun.- kiwnąłem z niekontrolowanym uśmiechem na ustach.

... wystarczy ją jedynie zapełnić.

***

Minęły tygodnie. Na pozór wszystko wróciło do normy. Genos bawił się w bohatera, mieszkał ze mną, płacił systematycznie za czynsz i robił pyszne obiady. Jednak w środku mojej łysej głowy wciąż miałem pewne dręczące myśli... Dlaczego Genos mnie nie pamiętał? Nie zostałem zapisany na twardy dysk? Dlaczego? Czy tak naprawdę... nic dla niego nie znaczyłem? Czy to jest ten Genos, którego kochałem? A może ktoś zupełnie inny?- Robot nadal mnie szanował i wychwalał nadnaturalną siłę. Jednak to tyle w tym temacie. Brakowało tej iskry, która dawała mi złudną nadzieję na przyszły związek. Czy kiedykolwiek ją odnajdę?
Po ciężkim dniu walki ze złem i użerania się ze starszymi paniami w pobliskich supermarketach, opadłem na swój wygodny futon i wyjąłem niewielką kartę pamięci z kieszeni piżamy, którą miałem na sobie. To był mój talizman, z którym się nie rozstawałem. Kiedy patrzyłem na ten malutki czip... wspomnienia wracały. Wspólne, beztroskie chwile, niebezpieczne, pełne adrenaliny akcje oraz moja beznadziejna i skryta miłość... Schowałem kartę w dłoni, a następnie przysunąłem pięść do swojej lewej piersi. Genos, którego tak bardzo kochałem... odszedł. Nie ma go. Już nigdy nie nazwie mnie swoim sensei'em i nie obdarzy najpiękniejszym uśmiechem jaki widziałem we wszechświecie... To tak cholernie boli.- zacisnąłem powieki, sądząc, że powstrzymam łzy. Nic z tego. Zanim się obejrzałem, łkałem cicho w poduszkę. Później zasnąłem, śniąc te same koszmary.

***

Ciepło... Poprawka. Gorąco! Zaraz się ugotuję!- przetarłem oczy. Był środek nocy. Leżałem na moim futonie w objęciach demonicznego cyborga. Okryci pod tą samą kołdrą, a Genos zachowywał się jak pierwszorzędny kaloryfer. Poczułem rumieniec na policzkach oraz spływające wzdłuż kręgosłupa kropelki potu. Muszę wyswobodzić się z jego uścisku. Inaczej skończę jako żywa jajecznica...- spróbowałem się poruszyć i odsunąć na bezpieczną odległość, ale nie udało mi się. Po kilku minutach szamotania, poddałem się i przekręciłem bezsilnie na plecy. Potem spojrzałem na spokojną twarz blondyna. Dotknąłem dłonią miękkiego policzka dziewiętnastolatka. Głupi dzieciak... Co on znowu wymyślił?- pomyślałem w duchu.
- ...- przypatrywałem się, jak Genos zmarszczył swoje brwi i zaczął mamrotać coś pod nosem.
- Mamo... Tato...- usłyszałem pojedyncze słowa. Czyżby śniła mu się przeszłość? Kiedyś opowiadał mi o tym, że jego rodzina spłonęła w pożarze spowodowanym przez jakiegoś innego cyborga, na którym poprzysiągł zemstę... Nic nie wiedziałem na temat cierpienia, które ukrywał przede mną.
- Sensei...- moje serce zabiło szybciej. Chłopak przytulił mnie mocniej i schował swoją twarz w zagłębienie mojej szyi.
- Sensei... dziękuję.- wyszeptał cicho. W tamtej chwili moje wszelkie obawy dotyczące jego utraty pamięci prysły niczym mydlana bańka. Dlaczego stałem się tak egoistyczny i głupi? Genos cały ten czas cierpiał, a ja nie pomyślałem o jego uczuciach... Skąd miał wiedzieć o moich, skoro sam nigdy mu ich nie okazywałem?- pomyślałem wtulając się w jego stalowy tors. Od teraz, naprawdę będę Cię kochał...

***

- Sa-Saitama-sensei! J-Ja... kocham cię!- spojrzałem nieco zdziwiony na zarumienionego po czubki uszu robota.
- Wiem, wiem... Ja ciebie też.- poczochrałem go po miękkich blond włosach.
- Ale ja...!- nie zdążył nic więcej powiedzieć, gdyż zamknąłem mu usta swoimi.
- W ten sposób, prawda?- spojrzałem z miłością w błyszczące, złote tęczówki i dotknąłem jego policzka.
- T-Tak... Saitama-sensei.- przyznał cicho.
- Chodź ze mną. Mam jeszcze jedną, tajną misję do wykonania- zabrałem cyborga ze sobą na pewne wzgórze nieopodal naszego mieszkania. Usiedliśmy na zielonej trawie i wpatrywaliśmy się w panoramę miasta skąpaną w zachodzie słońca. Wiedziałem, że Genos chciał zadać mi masę pytań, ale wolał nie przerywać naszej romantycznej chwili. W pewnym momencie odsunąłem się od dziewiętnastolatka, wstałem i sięgnąłem do kieszeni swojego kombinezonu, z którego wyjąłem niewielki czip.
- Karta pamięci...?- blondyn obserwował, jak zamachnąłem się i wyrzuciłem ją w przestrzeń.
- Saitama-sensei! Dlaczego to zrobiłeś?! Czy to nie było dla ciebie coś ważnego i cennego?- zawołał zdezorientowany.
- Genos-kun.- spojrzałem ukochanemu w oczy. - Ja... też cię kocham. Stara czy nowa wersja, pamięć czy niepamięć... To nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia! Jesteś moim Genosem. To nigdy się dla mnie nie zmieni. Szkoda, że tak późno to zrozumiałem... Dlatego przysięgam ci, że jeżeli w przyszłości o mnie zapomnisz, to... pomogę ci wszystko sobie przypomnieć. Sprawię, że nigdy się nie rozstaniemy. Wybacz mi, że w ciebie zwątpiłem. Wybacz, że zwątpiłem w naszą miłość...
- To nieprawda, Saitama-sensei! To wszystko moja wina...!- po policzkach cyborga spłynęły łzy.
Położyłem palec wskazujący na jego ustach, aby zamilkł.
- Nie chcę się z tobą kłócić, Genos-kun. Obiecaj mi tylko jedno...- złapałem za podbródek robota.
- Co tylko zechcesz.- usłyszałem łamliwy głos.
-  Że dopóki walczymy o tę planetę... zawsze będziesz przy moim boku. - przejechałem kciukiem po drżącej, dolnej wardze chłopaka. Żaden z nas nie był w stanie odwrócić wzroku.
- Zawsze.
- Razem obronimy nasz świat.- przysunąłem swoje usta do jego.
- A ty zawsze naprawisz moje serce.
- Zawsze...




*****

Dobry~! ^-^


Ostatnio zauważyłam, że polubiliście mój one-shot GenSai (z czego się bardzo cieszę ^^), więc zdecydowałam się dokończyć i wstawić jedno z dwóch opowiadanek, które dla Was szykowałam póki mam wenę na ten genialny pairing ;D (ten drugi one-shot wstawię bliżej Wielkanocy)

Lost się piecze w Genosie tosterze, więc spokojnie ;) Przyszły rozdzialik nie jest taki szybki do napisania, bo będzie tam jeden z kluczowych momentów, i nie chodzi tu o seksy xd dlatego musicie poczekać jeszcze trochę :)

Kolejna sprawa- Joleen... się sprzedała! x'D A tak naprawdę, to niektórzy z Was (te czujne osóbki) już pewnie zauważyli, że blog zaatakowały... reklamy -,- Oto mała historyjka, co się wydarzyło kilka dni wcześniej:

Joleen czyta wiadomość od Google, a czytelnicy zaglądają nieufnie na bloga x'D

W środę szanowny zespół Google zaoferował mi mały... interes. Ponoć mój blog jest całkiem-całkiem, więc został on zarejestrowany w usłudze AdSense. W skrócie chodzi o to, że pojawiły się reklamy na blogu, a za dużą ilość kliknięć na nie prześlą mi trochę swojego zbędnego hajsu... x'D
Na razie określiłam to jako "okres próbny", bo nie wiem, jak to się wszystko rozwinie... może zacznie nam przeszkadzać Widziałam w statystykach, że kilka osób już zdążyło trochę poklikać fajnie było, nie? ;D

Powiem tak- do niczego nikogo nie zmuszam. Jeżeli jednak chcecie się ze mną trochę "pobawić" i razem ze mną zobaczyć, czy da to jakiekolwiek zyski, to wiecie co robić ;) *klik klik*


Joleen :*

wtorek, 1 marca 2016

Happy B-Day Mayu-chan! ;*

  Opowiadanie yaoi- Mayuzumi Chihiro x Akashi Seijūrō






Cisza, spokój i dobra lektura. Niczego więcej nie brakowało mi do pełni szczęścia. Do czasu aż nie poznałem młodego czerwonowłosego o tajemniczych oczach. Pewnego, słonecznego dnia odwiedził mnie na dachu liceum Rakuzan, gdzie zazwyczaj przesiadywałem podczas szkolnych przerw. Zupełnie niespodziewanie, zaproponował mi dołączenie do swojej drużyny koszykarskiej jako substytut Kuroko Tetsuyi- szóstego fantomu sławnej drużyny Pokolenia Cudów. Wszystko układało się idealnie. Akashi był ze mnie zadowolony, a ja mogłem podziwiać jego poczynania z bliska. Jednak po przegranej w finałach Winter Cup, absolut stracił mną zainteresowanie, a ja porzuciłem dalszą, bezsensowną grę w tym nudnym, wyczerpującym sporcie. Lubiłem ją jedynie ze względu na kapitana. Pociągała mnie jego mroczność, czysty geniusz oraz szaleństwo w niespotykanych, dwukolorowych tęczówkach. Sądziłem, że był taki sam jak ja, że potrafił zrozumieć mnie, jak nikt inny... Myliłem się. Po nieprzewidzianej porażce stał się słaby, kruchy i uległy. Od dłuższego czasu nieustannie skupiał całą uwagę na drużynie, a w swoim sercu nosił obrzydliwą pasję do koszykówki. Nie do zwycięstwa, lecz do współzawodnictwa, adrenaliny czy zabawy. Aż rzygać mi się chce. To już nie była ta sama osoba, w której się bezgranicznie zakochałem...
Westchnąłem i spojrzałem na bezchmurne, błękitne niebo. Ile czasu minie zanim znowu odnajdę tą właściwą drogę, którą pragnę podążać? Kiedy spotkam na niej swoją drugą połówkę? Niech mnie ktoś w końcu oświeci... bo powoli mam już wszystkiego serdecznie dość.- przymknąłem na moment powieki i nabrałem świeżego powietrza do płuc. A wcale nie było takie orzeźwiające... Spaliny i smród zmieszały się razem z zapachem lasu i mającego się wkrótce rozpadać wiosennego deszczu. Ludzie to po prostu zwykłe gnidy... Nie to, co bohaterowie moich light novel.- pomyślałem wyjmując nową powieść ze szkolnej torby. Otworzyłem lekturę na stronie, którą zaznaczyłem moją ulubioną zakładką. W pewnym momencie usłyszałem pisk otwieranych drzwi. Uniosłem zirytowany wzrok na podchodzącego w moim kierunku intruza. Serce zabiło mi mocniej na widok czerwonowłosego w szarym mundurku Rakuzan. Jednak puls uspokoił się, kiedy zajrzałem w jego oczy jednakowego koloru. Nigdy już nie będziesz mój...
- Mayuzumi-san?- usłyszałem melodyjny i słodki niczym miód głosik.
- Czym zawdzięczam twoją wizytę, Akashi-kun?- zapytałem z wymuszonym uśmiechem. Nie mogę na ciebie patrzeć. To zbyt smutne...
- Chyba żartujesz! Przecież dzisiaj są twoje urodziny! Przyniosłem ci prezenty od całej drużyny!- chłopak podszedł do mnie bliżej i wręczył mi torebkę ze wzorem w białe róże.
- Nie musieliście, naprawdę...- odpowiedziałem nieco zmieszany. Szczerze się zdziwiłem. W ciągu niecałego roku zdążyłem znienawidzić tych ludzi. Pragnęli wykorzystać jedynie mój talent, a gdy zawaliłem, mieli mnie za nic. Istne zero. A teraz robią mi prezenty? Niedorzeczność...
- Mogę?- spytałem absoluta, który kiwnął do mnie głową. Rozchyliłem opakowanie i zajrzałem do środka. Książki!- ucieszyłem się. Wyjąłem je w pierwszej kolejności. Pierwszą z nich okazał się romans BL... Pieprzony Kotarou... Drugą- książka pod tytułem "Aspołeczność- choroba czy wymysł?" Dzięki, Eikichi. No i ostatnia...
- "Po słowiczej podłodze"?- od razu zwróciła moją uwagę, więc obejrzałem ją dokładnie.
- Książka nie jest najnowsza, ale osobiście bardzo mi się spodobała, dlatego pomyślałem, że może tobie także przypadnie do gustu.- uśmiechnął się łagodnie Seijuurou. Przypatrywałem mu się przez chwilę, po czym wyjąłem z torebki i rozłożyłem czarną koszulkę z napisem "No more shadow. Be yourself!" Reo-nee... pewnie sam wymyśliłeś ten twórczy napis i... zadbałeś o to, by pachniała twoim ulubionym zapachem Coco Chanel. Jestem wzruszony!- zapakowałem rzeczy z powrotem i odłożyłem prezenty obok mojej torby. Zostawiłem jedynie powieść od Akashiego, którą trzymałem w lewej dłoni. Usiadłem na ziemi i oparłem się plecami o kraty zabezpieczające. Następnie otworzyłem książkę i zacząłem czytać. Zerknąłem na przyglądającego mi się z zainteresowaniem czerwonowłosego.
- Potrzebujesz czegoś?- Idź już sobie do cholery. Inaczej źle się to dla ciebie skończy...
- Zastanawiam się, czy mógłbym ci się jeszcze jakoś odwdzięczyć-
- Proszę cię, przestań. Mam wszystko czego mi potrzeba. Twoje podziękowania oraz przeprosiny również już otrzymałem.- przerwałem mu z westchnieniem. Wszystko, oprócz ciebie... Absolut skinął głową i zaczął się wycofywać w stronę wyjścia.
- Nee, Akashi... Jeżeli wciąż tam gdzieś jesteś, to... dziękuję ci i... tęsknię za tobą.- powiedziałem smutnym głosem. Może i jestem skończonym idiotą i zaraz Akashi-kun odwróci się do mnie oraz zacznie wypytywać, dlaczego to powiedziałem, jednak nigdy nie stracę nadziei, iż gdzieś tam, głęboko ukryty w jego umyśle... czekasz na mnie uśpiony. Kapitan drużyny Rakuzan odwrócił się do mnie przodem.
- Uso...- szepnąłem widząc błyszczące, złote, lewe oko. Na jego twarzy widniał ten sam zadziorny, bezwstydny i pewny siebie uśmieszek..
- Nie mamy za wiele czasu, Chihiro.- odezwał się swoim charakterystycznym, niskim barytonem, który zawsze wywoływał u mnie dreszcze i przypominałem go sobie czasami, w nocy... Zerwałem się na równe nogi i przytuliłem chłopaka do siebie.
- Seijuurou...!- mruknąłem w szyję czerwonowłosego. Po chwili Akashi złączył nasze usta w drapieżnym pocałunku. Pociągał za moją dolną wargę, ssał ją aż w końcu wsunął swój ciepły język do wnętrza moich rozwartych ust. Nogi prawie się pode mną ugięły, a on dodatkowo wsunął między nie swoje kolano. Czułem, jak moje spodnie zaczynały stawać się ciasne...
- Seijuurou...- jęknąłem, gdy rozpiął mój rozporek oraz pochylił się, aby zająć się mną swoimi miękkimi wargami. Syknąłem i wsunąłem palce w jego krwistoczerwone włosy. Powodował żar, słodkie spełnienie, a na samym końcu istną ekstazę... Usłyszałem kuszący dźwięk pochodzący ze spragnionego gardła mojej miłości oraz poczułem znajomą iskrę rozchodzącą się po całym ciele. Doprowadzał mnie do szaleństwa... Po krótkiej chwili doszedłem w usta absoluta z niemym krzykiem jego imienia na własnych. Gdy uspokoiłem swój oddech, dotknąłem bladego policzka ukochanego mężczyzny. Chłopak uśmiechną się złowieszczo oraz wtulił swoją twarz w moją dłoń.
- Wszystkiego najlepszego, mój draniu.





*****

Ohayo~! <3


Dzisiaj ostatni z moich domowników xd obchodzi swoje urodzinki! Tak więc... Najlepszego, mój sarkastyczny milion razy lepszy od Tetsuyi draniu! ;)

Nie wyobrażam sobie Mayu-chan z innym mężczyzną niż Akashi, tak więc MayuAka! ^-^ I wiem, że może ktoś sobie krzywo pomyśli, iż Akashi-sama... *ekhem* A-Ale w tym konkretnym ship'ie Mayu-chan dostaje pewien priorytet sami czytaliście moje opowiadania z serii "Sweet Destiny"... Powinniście to wiedzieć! xD ;P

Spoilerka czasss~!: Planuję jeszcze jeden post urodzinowy (dokładnie za dwa miesiące, w maju ;D chyba, że matura i majówka pokrzyżują mi plany...) Wiecie o kim myślę? ;-J nie bijcie za te zgadywanki x'D

PS. U Was też spadł śnieg? Może to specjalnie na urodzinki Mayu-chana? ^-^


Joleen :*