piątek, 25 sierpnia 2017

Hot Chocolate

Opowiadanie yaoi - Liam Kosta x Scott Ryder

UWAGA +18!!!






Scott leżał w bezruchu na łóżku, wpatrując się w sufit. Reyes to... Szarlatan? Dlaczego to zrobił? Dlaczego mnie okłamał? Nie byłem godzien poznać prawdy? Cały ten czas...

"Nie jesteś mężczyzną, za jakiego cię uważałem."
"Chciałem nim być..."

Szatyn przygryzł dolną wargę. W tamtej chwili poczułem się jak reszta. Nie byłem już specjalny, tylko oszukany, wykorzystany, zdradzony, odrzucony... Jak mogłeś mi to zrobić? Myślałem, że między nami było coś więcej... Znowu okazało się, że jestem niewidzialny. W oczach innych liczy się wyłącznie tytuł "Pioniera"... Dobrze, że mam ze sobą swoją oddaną drużynę. Z Corą i Liamem znałem się znacznie wcześniej niż z resztą, dlatego bez większego problemu potrafili rozróżnić prawdziwego mnie od "wybawcy galaktyki". Szkoda, że Reyes... Nie... Nie chcę już o nim myśleć. Podobno nie ma nic lepszego na złamane serce, niż nawalenie się w trupa... - z tą (dosyć złudną) myślą Ryder wstał i skierował się na mostek, gdzie ustawił kurs na Nexus. Postanowił pójść do Liama, bo kto inny nie zadawałby zbędnych pytań i po prostu pozwolił mu się trochę odprężyć?
- Hej Liam, masz może ochotę...? - zamilkł w pół zdania, widząc przed sobą znajomego mężczyznę... bez koszulki. Scott nagle poczuł, jak zaschło mu w gardle. Nie mógł oderwać wzroku od umięśnionego, delikatnie skropionego potem, nagiego torsu swojego przyjaciela.
- Ryder? Właśnie skończyłem swój trening. Chyba powoli wracam do formy z czasów świetności - zaśmiał się, opierając dłonie na biodrach. - Chciałeś mnie o coś zapytać? - zagaił, przerywając niezręczną ciszę.
- T-Tak... - zarumienił się lekko, po czym uciekł wzrokiem w bok i głośno przełknął ślinę. - Przypomniałem sobie, że muszę spotkać się z Addison, więc lecimy na Nexus. Zastanawiałem się, czy nie masz ochoty pójść ze mną do "Wiru"?
- W jakimś konkretnym celu? - spytał, włączając swój omni-klucz.
- No wiesz... Kilka drinków, szaleństwo na parkiecie...
- Uwierz mi, nie chcesz się znowu pokazywać na parkiecie po występie na przyjęciu u Slone - parsknął, przeglądając swój terminal.
- Było aż tak źle? - zaśmiał się, krzyżując ręce na piersi.
- Mam nadzieję, że to pytanie retoryczne - posłał mu swój zadziorny uśmieszek, wciąż wpatrując się w hologram, dzięki czemu Pionier mógł bezwstydnie przyglądać się jego półnagiemu ciału.
- Zawsze ćwiczysz bez koszulki? - zapytał bez wcześniejszego zastanowienia.
- Nie zawsze, tylko kiedy jesteśmy na statku. I zazwyczaj robię to sam, bez widowni - wyjaśnił, wyłączając omni-klucz.
- Jakim cudem dowiaduję się o tym dopiero teraz? - wymruczał z figlarnym uśmiechem.
- Nie odwiedzasz mnie zbyt często. Cały wolny czas poświęcasz pewnemu tajemniczemu najemnikowi...
- Już nie - przerwał cicho, wyraźnie pochmurniejąc. Liam spojrzał na niego podejrzliwie, po czym podszedł do niebieskookiego bliżej i położył mu dłoń na ramieniu.
- Hej, nie musisz mi o tym mówić, jeśli nie chcesz, ale pamiętaj, że jeżeli będziesz miał ochotę pogadać albo skopać gnojkowi tyłek... jestem tu.
- Dziękuję. To... wiele dla mnie znaczy - ich spojrzenia się skrzyżowały. Znajdowali się tak blisko...
Koniec końców, Scott nie mógł się oprzeć i przesunął wzrokiem po jego klatce piersiowej.
- Wydaje mi się, że podoba ci się to, co widzisz. Od kiedy tu wszedłeś, nie możesz oderwać ode mnie oczu... - ujawnił swoją obserwację.
- Jest imponujący... - rzekł, wskazując na wymodelowane mięśnie brzucha.
- W szatni zauważyłem, że sam jesteś niczego sobie - pochwalił speszony.
- Przyglądałeś mi się? Jak zdejmowałem kombinezon...? - Ryder uniósł jedną brew do góry.
- T-To...! - zawstydził się Kosta.
- Nie myśl sobie, że narzekam. Wręcz przeciwnie! Czuję się... wyróżniony - uniósł dłoń i palcem wskazującym przejechał od wgłębienia szyi aż po linię jego spodni. - Przypomina mi tabliczkę czekolady... - zachichotał, muskając opuszkami palców sześciopak na brzuchu kolegi. - Uwielbiam ten moment, jak... - sięgnął do jego ucha i dodał szeptem - ... rozpływa się w moich ustach.
Po całym ciele Liama przeszedł dreszcz. Po chwili przełknął głośno ślinę i spojrzał na spragnionego uwagi Pioniera, którego niebieskie oczy aż iskrzyły.
- Scott, my... - wydukał zmieszany. Wszystko działo się zdecydowanie za szybko... lub za wolno.
- Ja... Przepraszam. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Mam świadomość, że jesteś stuprocentowym hetero. Nie chcę się narzucać... - brunet powoli zaczął się wycofywać.
- Scott! - zanim zdążył odejść, mężczyzna pociągnął go za łokieć. Zdziwiony szatyn potknął się o własne nogi i upadł na podłogę. - Nic ci nie jest? - zapytał opiekuńczo i wyciągnął do niego rękę, żeby pomóc mu wstać. Jednak Ryder miał inny pomysł. Znacznie ciekawszy... Zmienił pozycję na klęczącą, aby głowę mieć na wysokości bioder przyjaciela.
- Liam... - uniósł niepewnie swój zamglony z pożądania wzrok. Mimiką twarzy próbował wmówić mu, że był to jedynie wypadek. Potknął się i to wszystko... Oczy Liama rozszerzyły się w osłupieniu, lecz nie zrobił zupełnie nic, żeby powstrzymać to, co miało się za chwilę wydarzyć... Scott powoli zsunął jego białe dresy na wysokość kolan. Nie umknął mu widok wypukłości w czarnych bokserkach. Usta Scotta na krótką chwilę wykrzywiły się w nonszalanckim, dumnym uśmiechu. Jego pragnienie względem mężczyzny drastycznie wzrosło. Zmrużył powieki i musnął wargami umięśniony brzuch.
- Fuck... - westchnął Liam. Brunet składał na karmelowej skórze słodkie pocałunki, dopóki nie chwycił zębami za brzeg bielizny, która również zmieniła swoje położenie... Później oblizał swoje usta i wystawił język, by móc przejechać koniuszkiem po całej jego długości. - Ryder... - w głosie brązowookiego wyczuł nutę desperacji oraz pożądania... Nie dziwił mu się. Ile osób mogło sobie pozwolić na to, by sam Pionier - bohater galaktyki, był przed nimi na kolanach, strasznie napalony oraz skory do bardzo bezwstydnych interakcji...?
Po pewnym czasie ciemnoskóry wplótł palce w idealnie ułożone, brązowe włosy i zaczął nieśmiało poruszać biodrami. Z czasem było mu trudniej myśleć, oddychać i oderwać się od perfekcyjnych ust. Cudowną niespodzianką dla szatyna było jego aktywne zaangażowanie, jakimi były urwane jęki, masujące jego czaszkę palce oraz coraz bardziej zdecydowane pchnięcia. Po krótkim czasie poczuł rozpływającą się, gorącą ciecz, która wypełniła spragnione usta i gardło. Scott przełknął wszystko bez większego problemu, czy przeszkód. Przez chwilę, wciąż oszołomiony najlepszym orgazmem w życiu, Kosta nie pomyślał o tym, żeby go puścić. Dopiero po paru sekundach wróciła mu świadomość tego, co się wydarzyło.
- Wy-Wybacz... - mruknął, zwalniając uścisk. Ryder ponownie oblizał wilgotne wargi i spojrzał przyjacielowi prosto w oczy. Liamowi zaparło dech w piersiach. Scott - jego przyjaciel, druh, wybawca wszechświata... klęczał przed nim z błyszczącymi, błękitnymi oczętami, totalnie zbrukany, podniecony do granic możliwości, w kompletnym nieładzie... Muszę go mieć. Zaraz. Teraz! - przeszło mu przez myśl
- Ja już... Jeśli... Może... - przerwał ciszę swoim bezsensownym paplaniem brunet. Mężczyzna niezwłocznie szarpnął go do góry, przyciągnął do siebie i pocałował namiętnie w usta. Scott zadrżał, czując wsuwające się kolano między nogami, a następnie objął go za szyję i odwzajemnił pieszczotę.
- Na kanapę. Już - warknął, przygryzając wrażliwą skórę na jego szyi, powodując kolejną falę dreszczy. Następnie zaprowadził Pioniera w stronę swojego ukochanego mebla - starej kanapy, na której robił dosłownie wszystko i popchnął szatyna, by się położył. Potem pozbawił Rydera (z małą pomocą) ubrań i zaczął badać rozgrzane, nagie ciało dłońmi oraz własnymi ustami.
- Li-Liam...! - jęknął głośno, gdy towarzysz musnął jego sutki wargami.
- Pragnę cię, Scott... Tak cholernie cię pragnę... - powiedział zachrypniętym głosem, jednocześnie sunąc językiem po jego szyi.
- Zrób to... - załkał, spoglądając błagalnie w migdałowe oczy.
- Jesteś...?
- Tak, do cholery, jestem pewien! - warknął sfrustrowany, rozchylając przed nim swoje smukłe nogi.
- Chociaż powinniśmy... - mruknął, szukając wzrokiem paczki prezerwatyw.
- Nie! Nie chcę... Jestem czysty. Proszę... chcę poczuć... Chcę... ciebie - na te słowa puls Liama przyspieszył jeszcze bardziej. Po chwili mężczyzna odnalazł usta Scotta swoimi.
- Jestem twoją tarczą. Oddam za ciebie moją duszę, ciało... Wszystko! - rzekł, po czym sięgnął dłonią między jego nogi i wsunął palec w jego wnętrze. Ryder wydał niespodziewany okrzyk i wygiął ciało w łuk. Liam, pomimo swojego palącego pragnienia, zachowywał się bardzo ostrożnie. Nie chciał bowiem skrzywdzić Scotta i przyprawić mu większą ilość niechcianego bólu.
- Ach! Liam...! - zawołał, gdy poczuł w sobie kolejne palce, rozszerzające jego ciasne wejście.
- Scott - wyszeptał, całując niebieskookiego w skroń.
- Zaraz dojdę... Weź mnie... Teraz... - zasygnalizował, oddychając płytko. Kosta przełknął ślinę, kiwnął głową i wyjął z niego swoje palce. Z ust Rydera uciekł ni to jęk ni to westchnienie, oznaczające mieszankę ulgi oraz straty. Potem ciemnoskóry przybliżył się, złapał szatyna pod kolana, po czym zawisł nad nim, wchodząc w niego z syknięciem. Pionier był na granicy szaleństwa. Jeszcze nigdy nie czuł się tak... spełniony. Było idealnie. Tego właśnie potrzebowałem... - uświadomił sobie.
- Scott... - przyjaciel posłał mu opiekuńcze, a zarazem błagalne spojrzenie.
- Możesz... Możesz... robić ze mną wszystko - dał mu swoje pozwolenie. Czekoladowe ślepia rozbłysły dziko. Liam zaczął poruszać biodrami. Z każdym pchnięciem coraz mocniej, głębiej, z większą frustracją oraz głodem... Aż w końcu obaj dosięgnęli razem spełnienia.
Mężczyzna opadł zdyszany na spocone ciało Scotta. Trwali w tej pozycji jeszcze przez chwilę, dopóki Ryder nie zaczął się nieco wiercić z dyskomfortu spowodowanego ciężarem kochanka.
- Prysznic? - zaproponował.
- Tylko, jeśli mnie tam zaniesiesz - odparł z leniwym uśmiechem błękitnooki.
- Zrobię nie tylko to - zaśmiał się, po czym złapał za jego podbródek i złączył ich usta w czułym pocałunku.
Po wspólnym prysznicu udali się do pokoju Pioniera. U Liama bowiem znajdował się mały "bałagan" na kanapie, którym musiał się później zająć. Poza tym, Ryder potrzebował dobrego snu, na wygodnym podłożu...
- To... co teraz będzie? - zapytał Kosta, spoglądając nieśmiało w stronę leżącego na idealnie pościelonym łóżku Scotta.
- Szczerze? Nie mam bladego pojęcia. Za to wiem jedno... - spojrzał znacząco na śmiertelnie poważnego towarzysza. - Nie pogardziłbym kolejną tabliczką czekolady - puścił do niego oko. Brązowooki nie potrafił utrzymać swojej pokerowej miny i parsknął śmiechem.
- Uważaj, czekolada może być uzależniająca - odparł, lustrując mężczyznę wzrokiem.
- Chyba już się uzależniłem - stwierdził. Ciemnoskóry pokręcił głową i pochylił się nad nim, aby jeszcze raz móc zasmakować jego słodkich warg. - Wiesz, chyba nareszcie znalazłem swój ulubiony smak - przyznał, wplątując swoje szczupłe palce w ciemne, kręcone włosy.
- Tak? - wymruczał, muskając wargami miękki, lekko zarumieniony policzek.
- Z nadzieniem...



*****

Czołem grupa! ;D

Wiem, wiem... Mówiłam, że będę wstawiała częściej, ale wciąż nie mogę zebrać się w sobie ._. Na dodatek zaczęłam grać w AC i strasznie się wciągnęłam... (Leonardo ma najpiękniejsze oczka ze wszystkich! *-*)
Co do grania, to... w ostatnich dniach skończyłam najnowszy Mass Effect i dowiedziałam się, że twórcy nie planują dodać romansu Scotta z Liamem... -.- Jestem bardzo zawiedziona, bo to mój drugi ulubiony ship z gry (pierwszy to oczywiście Reyes x Scott <3). W tym gniewie i rozpaczy powstało to smutowe cudeńko... xd don't judge me!
Wiem, że nie przepadacie za szotami z gier, ale nic na to nie poradzę! ;p Piszę to, co wpadnie mi do głowy i skoro już to napisałam, to wstawiam, bo może jest tam gdzieś duszyczka łaknąca szota Liam x Scott ^-^
Na koniec, zadanie specjalne dla Was! ;) Chcę wstawić nowe opko, tylko nie wiem, które najpierw :-/ Zagłosujcie w ankiecie po prawej i dajcie mi znać, za co mam się zabrać! :D


Joleen :*

niedziela, 13 sierpnia 2017

Epilog

„Lost in the Darkness”                           UWAGA+16!!!



Minęły już cztery miesiące, dwa tygodnie i pięć dni od kiedy zostałem adoptowany przez rodzinę Floy'ów, a od nowego semestru musiałem zacząć ponownie naukę w moim prywatnym, znienawidzonym liceum. Co za tym szło, otrzymałem nowe, odległe od wszystkich miejsce... Ostatni rząd, ławka pod oknem. Żaden nauczyciel nie miał na tyle odwagi, by mnie zapytać czy poprosić o cokolwiek. Nie po tym, co się wydarzyło...
Znudzony kolejną godziną lekcji historii, oparłem podbródek na dłoni i wyjrzałem przez okno. Chmury na niebie zaczęły robić się coraz ciemniejsze i gęstsze, zapowiadając niemałą ulewę. Nie zabrałem ze sobą parasola, a planowałem zerwać się z ostatnich zajęć i odbyć małą "wycieczkę" poza teren szkoły bez wiedzy moich opiekunów. Wiedziałem, że to nielegalne, ale akurat tamten dzień miał być wyjątkowy. Nie miałem co liczyć na rodzinę zastępczą. Mogłem jedynie poprosić o pomoc Leviego, ale... nie chciałem robić mu jeszcze większego kłopotu niż dotychczas. Wzdrygnąłem się na samo wspomnienie o szpitalu. Po tym, jak Rivaille zdołał uratować mnie z rąk mafii, trafiłem do nieprzyjaźnie wyglądającego, szarego budynku z małymi oknami, nad którego drzwiami widniał charakterystyczny symbol lekarski. Zostałem zbadany, zdiagnozowany, zabandażowany, przebrany i zaprowadzony do niewielkiego pokoju, w którym znajdowało się łóżko, stoliczek oraz dwa krzesła. Levi nie odstępował mnie na krok, dopóki dwie pielęgniarki nie zaciągnęły go na stronę, by zdeterminowany, młody lekarz opatrzył jego obrażenia. Kiedy wrócił, omiótł wzrokiem pomieszczenie, zmarszczył lekko brwi, po czym usiadł obok mnie, na składanym krześle i... nie odezwał się ani słowem. Akurat wtedy nie miałem ochoty na jakiekolwiek rozmowy... Byłem zbyt wycieńczony fizycznie i psychicznie.
Przez pierwsze dni budziłem się w środku nocy z krzykiem. Bez wyjątku. Następnie szukałem wzrokiem Rivaille, który zawsze znajdował się na wyciągnięcie ręki. Patrzył na mnie swoimi kobaltowymi, pełnymi współczucia oczami, chwytał za spoconą dłoń, której wierzch delikatnie muskał opuszką kciuka, powtarzając przy tym jak mantrę: "Nic ci nie grozi. Jesteś ze mną w szpitalu. Już nikt cię nie skrzywdzi. Wszystko w porządku". Później przychodziły pielęgniarki, żeby zwiększyć dawkę leków nasennych. W taki sposób wytrzymywałem do świtu. W ciągu dnia przyglądałem się, jak Levi przysypiał na krześle, trzymając mnie za dłoń, ze spuszczoną głową. Gdy ciemne półkola zawitały tuż pod oczami, policzki stały się wklęsłe, a jego jedynym posiłkiem były kawa i papierosy, lekarz kategorycznie zabronił mu spędzać większość swojego czasu w szpitalu i zrobił mu specjalny grafik odwiedzin. Niezadowolony, nieco oburzony i zmartwiony mężczyzna zaczął przysyłać do mnie Verde, Hanji oraz od czasu do czasu Petrę, która robiła dosłownie wszystko, żeby oderwać się od żałoby po narzeczonym... Podobno po akcji cały zespół Rivaille został wybity. Co do jednego. Poświęcili się, aby mógł dorwać szefa mafii i uratować mnie oraz Armina. Niestety tylko ja zdołałem przeżyć. Czarnowłosy nie chciał wyjawić mi szczegółów śmierci mojego przyjaciela, dopóki nie byłem na to gotowy psychicznie. Z czasem dowiedziałem się, że zwyrodnialec z irokezem dopiął swego. Zabił blondyna, a potem... zabawiał się ze świeżymi zwłokami. Kiedy weszła policja i nakryła go na tym nieludzkim czynie, jeden z oficerów nie wytrzymał i zastrzelił drania. Oczywiście, nie powinien był tego zrobić i miały czekać go srogie konsekwencje. Jednak Levi uchronił podwładnego od kary i dodatkowo przyjął go do swojego nowego zespołu, który niedługo później zaczął się formować. Zdawałem sobie sprawę, że nigdy sobie tego nie wybaczę. Armin zasługiwał na lepszą śmierć. Tak samo jak Mikasa...
Na domiar złego, kiedy lekarz miał dać mi wypis, Rivaille postanowił w końcu puścić parę z ust i wyznać mi prawdę o planach adopcyjnych...
- Eren... - usłyszałem jego lekko zachrypnięty głos i napotkałem smutne spojrzenie. - Musimy porozmawiać - kiwnąłem twierdząco głową. - Tak nie może dalej być... Po tym, co się wydarzyło... To zbyt niebezpieczne, żebyś ze mną został, więc... przydzieliliśmy ci z Hanji rodzinę zastępczą - spuściłem wzrok na podłogę. To niemożliwe... Chce mnie oddać? Porzucić...? Teraz? - coś ścisnęło mnie za gardło i poczułem, jak łzy napłynęły mi do oczu.
- Jesteś pewien, że to dobry pomysł? - zapytałem cicho.
- Niczego nie jestem już pewien - odrzekł szczerze i przeczesał kruczoczarne włosy palcami. - To moja wina, że od samego początku zgodziłem się, żebyś ze mną został. Jednak nie mieliśmy innego wyjścia. Sprawa mafii nadal się toczyła, a ty byłeś jedynym, który mógł nas doprowadzić na jakikolwiek trop. Teraz, kiedy te ścierwa zostały wyeliminowane, nic ci już nie grozi. Zostaniesz przydzielony do normalnej rodziny, gdzie ktoś na pewno będzie wiedział, jak zająć się dorastającym nastolatkiem. Jakbyś jeszcze nie zauważył, mi poszło gorzej niż fatalnie - westchnął, krzyżując ręce na piersi.
- To nie tylko twoja wina... - przyznałem nieśmiało.
- Nie, Eren. To jest moja wina. Biorę na siebie całkowitą odpowiedzialność a to, co się stało. Dlatego nie myśl, że zostawię cię samego. Nadal będę ci pomagał, dzwonił do ciebie, odwiedzał... Co tylko będziesz potrzebował.
- Nie potrzebuję litości - prychnąłem, wycierając mokre policzki o rękaw bluzy.
- To nie jest litość. Zależy mi na tobie - moje serce zabiło szybciej. Czyżby? To dlaczego chcesz się mnie pozbyć? Co zrobiłem źle? Levi... - Nie pozwolę, żeby stała ci się jakakolwiek krzywda. Zrozum to.
- Ale ja nie potrafię zrozumieć! - warknąłem i spojrzałem mu prosto w oczy. - Dlaczego nie może być tak, jak dawniej?! To jakaś cholerna kara?!
- To żadna kara, Eren. Nareszcie wszystko zacznie się układać...
- Nic się nie układa! Moja cała rodzina nie żyje, jestem mordercą i już nie mogę...! - upadłem na kolana i schowałem zapłakaną twarz w dłoniach. - Mam już dosyć... wszystkiego... - załkałem.
- Eren... - ciemnowłosy kucnął tuż przy mnie i położył mi dłoń na ramieniu. - Jesteś rozżalony. Masz do tego prawo. Ale nie jesteś mordercą.
- Nie? Zabiłem dwoje ludzi!
- W akcie samoobrony - wtrącił.
- Czy ja... pójdę siedzieć? - spytałem i uniosłem wzrok na Rivaille.
- Nie, Eren.
- Stanę przed sądem?
- W normalnych warunkach tak by właśnie było, ale ludzie zaakceptowali zniknięcie Kirsteina, a sprawa morderstwa jego syna została już rozwiązana - oznajmił ze spokojem.
- Jak to? - zmarszczyłem brwi.
- Zająłem się tym, Eren. Nikt nie będzie cię oskarżał - zapewnił.
- Ale ja...!
- Nie sądzisz, że już wystarczająco się wycierpiałeś? Chcesz jeszcze trafić do poprawczaka?
- N-Nie... - przełknąłem ślinę i spuściłem wzrok. Nie stanę przed wymiarem sprawiedliwości? Jak Levi to załatwił? Skąd to wszystko wiedział? A co, jeśli...
- Eren - w pewnej chwili złapał mnie za podbródek i zmusił, bym spojrzał mu w oczy - Nie pozwolę, żeby coś ci się stało. Pozwól odejść przeszłości, postaraj się zaakceptować teraźniejszość, a mi zostaw sprawę przyszłości, zgoda?
- Już raz próbowałem wyprzeć przeszłość. Teraz ponoszę tego konsekwencje...
- Nie masz jej wyprzeć. Masz iść dalej. Odnaleźć pozostałe wspomnienia, żeby uczyniły cię silniejszym i nosić pamięć o tych, dzięki którym teraz tu jesteś. Nie pozwól, żeby ich poświęcenie poszło na marne.
- Dlaczego... dlaczego ja... dlaczego wybrali mnie... - łkałem, nie mogąc powstrzymać kolejnych łez.
- Bo cię kochali. Byliście rodziną. A teraz zrobisz wszystko, żeby mogli być dumni - odparł, chowając mnie w swoich ramionach.
Nie wiedziałem, co o wszystkim myśleć. Logiczne słowa Rivaille dały mi nowy cel. Jako pokutę za swoje winy wybrałem nową ścieżkę. Ścieżkę życia, czyli zmagania się z dnia na dzień z nowymi przeszkodami. Pierwszą i zdecydowanie najgorszą z nich była przeprowadzka do domu Foly'ów. W skład rodziny wchodziło podchodzące pod czterdziestkę małżeństwo oraz dwójka dzieci - syn Johnatan i córka Lydia, którzy byli nieco młodsi ode mnie i wprost uwielbiali uprzykrzać mi życie, zwalając na mnie winę za swoje przewinienia oraz pracą domową. Matka również nie pałała sympatią. Wiedziałem, że zgodziła się na przygarnięcie mnie za namową męża, który obiecał jej nową garderobę i dostęp do wszystkich pieniędzy związaną z adopcją. Ojciec... zachowywał się dziwnie. Co prawda był miły, zawsze interesował się czy niczego nie potrzebowałem, ale sposób w jaki czasami na mnie patrzył... aż dostawałem gęsiej skórki. Miał takie samo spojrzenie jak ojciec Jean'a. Dobrze, że większość czasu spędzał w pracy. Wolałem nie być z nim sam na sam...
Kiedy usłyszałem dzwonek, oznaczający koniec lekcji, zabrałem swoje rzeczy i wyszedłem z klasy, zerkając w stronę wpatrującej się we mnie Cristy. Gdy tylko naszej spojrzenia się skrzyżowały, dziewczyna uciekła wzrokiem. Po balu jesiennym przestałem kolegować się z moją starą ekipą. Dużo się od tego czasu zmieniło. Sasha zerwała z Conniem i nadal przyjaźniła się z blondynką. Marco bardzo przeżył śmierć Jean'a i postanowił zmienić szkołę. Ja natomiast postanowiłem odejść z klubu rugby, do którego uczęszczałem. Kapitan próbował namówić mnie do powrotu, lecz w głębi duszy zdawał sobie sprawę, że nie będzie potrafił przekonać mnie do zmiany zdania. Nie chciałem już zaistnieć. Moim celem było przejść z klasy do klasy, nie wychylając się. Nie potrzebowałem kolejnych związków bez przyszłości. Nie zasługiwałem na współczucie. Byłem zepsuty. Bardziej niż zwykle. Nikt nie nosił w swoim sercu takiego ciężaru, ani nie miał krwi niewinnych na rękach...
Przed lekcją wychowania fizycznego, gdy wszyscy przebierali się w szatni, zakradłem się do drzwi wychodzących na boisko, gdzie nie było kamer. Zdjąłem marynarkę od mundurka, założyłem szarą bluzę z kapturem, którą trzymałem w plecaku i wyszedłem na zewnątrz. Wszystko poszło zgodnie z planem. Dotarłem miejskim autobusem na cmentarz. Przed wejściem wszedłem do niewielkiej kwiaciarni niedaleko i za zaoszczędzone kieszonkowe kupiłem duży bukiet kwiatów. Później szedłem wyznaczoną ścieżką pomiędzy marmurowymi pomnikami i nagrobkami, aby znaleźć odpowiednie miejsce. Miejsce pochówku mojej matki, przyrodniej siostry oraz najlepszego przyjaciela. Odgarnąłem piasek z czarnej płyty i wyjąłem dwie białe róże, które położyłem przy tabliczce Armina i Mikasy. Natomiast resztę bukietu ofiarowałem matce.
- Cześć mamo - uśmiechnąłem się słabo, sunąc opuszkami palców po wykutym napisie "Carla Jaeger". - Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. Może nie jestem najlepszym prezentem, jaki byś sobie wymarzyła, ale przysięgam, że jeszcze będziesz ze mnie dumna. Zobaczysz. Ty, Mikasa i Armin... Jeśli mi się nie powiedzie, to przecież gorzej już być nie może, prawda? - zaśmiałem się przez łzy. - Boże, co ja najlepszego narobiłem... Gdybym tylko nie był tak zaślepiony moją szczeniacką miłością, uparty i... - westchnąłem cicho. - Wiesz, co jest w tym najgorsze? Że pomimo wszystkiego, cały czas... nie mogę sobie odpuścić. Gdyby nie Levi... nie wiem, co by się ze mną stało. I nie chcę wiedzieć - przymknąłem powieki i nabrałem powietrza do płuc. - Wiesz mamo, dziękuję, że stale się mną opiekujecie, ale... miej w swojej opiece również Rivaille, dobrze? On... teraz potrzebuje tego bardziej niż ja. Został szefem policji. Wszyscy strasznie na nim polegają, na jego opinii... Nie mogę tego zepsuć. Nie mogę, ale... - kolejne łzy spłynęły po moich policzkach. - Kocham go... Myślałem, że jak odzyskam wspomnienia i... zaakceptuję to, kim się stałem... moje uczucie zniknie. Niestety, kiedy tylko przypomniałem sobie o naszym pierwszym spotkaniu, jego dobrych intencjach... Nadal nie mogę przestać darzyć go tymi uczuciami. Co za ironia losu... - przygryzłem dolną wargę i przez chwilę stałem w milczeniu, przyglądając się coraz ciemniejszemu niebu. - Muszę wziąć się w garść. Inaczej stracę ostatnią rzecz, na której mi zależy, a tego bym już nie zniósł...
Posiedziałem tam jeszcze jakiś czas, po czym zebrałem się w sobie i opuściłem teren cmentarza. Wciąż pusty, zmęczony, ale z nadzieją na lepsze jutro.

***

Otworzyłem drzwi od mieszkania zapasowym kluczem i wszedłem do środka. Przeczesałem wilgotne włosy palcami, po czym ściągnąłem z siebie przemoczoną od deszczu bluzę. Przez całą drogę powrotną zastanawiałem się nad wymówką, którą miałem sprzedać swojej zastępczej rodzince. W prywatnym liceum zajęcia zawsze kończyły się o tej samej porze, więc z mojej strony nie zdarzały się żadne niezapowiedziane niespodzianki. Niestety tak nie miało być tym razem. Spojrzałem na zegarek na lewym nadgarstku. Ten sam, który dostałem od Leviego. To dzięki niemu mógł mnie namierzyć w kryjówce mafii. Dobra, mam jeszcze godzinę... - pomyślałem, przewieszając torbę wraz z bluzą przez ramię. Kiedy przeszedłem parę kroków wzdłuż wąskiego korytarza, nagle zza ściany wynurzyła się postać. Automatycznie serce podskoczyło mi do gardła i cofnąłem się w tył. Moim oczom ukazał się wysoki, szczupły mężczyzna o krótkich, kręconych włosach, z ciemną brodą i okularami na nosie, za którymi kryły się błyszczące, niewielkie oczy z brązowymi tęczówkami. Miał na sobie beżowy kardigan, pod nim niebieską koszulę w kratę z podwiniętymi do łokci rękawami, które ukazywały jego owłosione przedramiona.
- D-Dzień dobry, panie Floy - wydukałem po chwili.
- Eren? Co ty tutaj robisz? Powinieneś być w szkole - zdziwił się. Niedobrze... - przełknąłem głośno ślinę.
- Źle się poczułem i postanowiłem wrócić. Ja... obiecuję, że to się już więcej nie powtórzy - Błagam, pozwól mi odejść w spokoju... Po prostu odsuń się i mnie przepuść... - próbowałem dotrzeć do niego telepatycznie.
- Wszystko w porządku? - udał zmartwionego.
- Tak. Może po prostu potrzebowałem świeżego powietrza... - uciekłem wzrokiem w bok. - Czy reszta też jest już w domu?
- Nie - przygryzłem dolną wargę. - Jesteśmy tylko ty i ja - oznajmił, a jego oczy pociemniały. Zacisnąłem palce na pasku swojej torby. Spokojnie, Eren. Nic się nie dzieje. Nikt ci nic nie zrobi... - powtarzałem sobie w duchu, aby się uspokoić.
- Jeśli pan wybaczy...
- Proszę, nie bądź przy mnie taki spięty. Wiem, że moja żona traktuje cię dosyć ozięble, ale naprawdę zależy mi na tym, abyśmy stali się jedną, wielką rodziną. Mów mi Henrik.
- D-Dobrze... Henrik - szatyn uśmiechnął się do mnie. - Ja... pójdę już do siebie - westchnąłem i zacząłem iść w kierunku schodów. Kiedy tylko minąłem mężczyznę, ten niespodziewanie chwycił mnie za łokieć. Potem wszystko potoczyło się strasznie szybko... W ułamku sekundy moja torba i bluza opadły na podłogę, a ja zostałem przyszpilony do najbliższej ściany. Floy unieruchomił moje ręce, łapiąc za oba moje nadgarstki i kierując je w górę. - Co pan robi?! - krzyknąłem, czując jak serce wyrywa mi się z piersi i cały zaczynam drżeć ze strachu.
- Wiesz, ile czasu czekałem na taką okazję? - wyszeptał mi wprost do ucha.
- Jaką okazję?! Niech mnie pan puści! - próbowałem mu się wyrwać, lecz nie miałem z nim żadnych szans...
- Każdy miał pewne plany co do twojego przyjazdu. Moja żona i dzieci chcieli cię dla pieniędzy, ale ja... - uniósł drugą rękę i zaczął nią rozpinać pierwsze guziki mojej koszuli. - Miałem inny cel. Znacznie lepszy.
- Nie, nie! To jakiś absurd! Proszę...!
- Od tylu lat nie układało mi się z żoną aż w końcu zrozumiałem. Kochałem ją, gdy była taka młoda i piękna. Teraz ma prawie trzydziestkę i nie ma w niej niczego pociągającego. Natomiast ty, Eren... - zachichotał nisko i złapał za mój podbródek - Jesteś tym, czego mi trzeba. Młody, pełen wigoru i złamany psychicznie... Nikt ci nie uwierzy, jeśli powiesz, że cię wykorzystałem!
- "Wy-Wykorzytałem"...? - zmarszczyłem brwi.
- Chcę cię przelecieć - wyjaśnił z szaleńczym uśmiechem.
- N... Nie! Nie! Nie zgadzam się! - potrząsnąłem głową na boki.
- Ależ nikt cię nie prosił o zgodę - parsknął, szarpiąc za pasek od moich spodni. - Powinieneś być mi wdzięczny. Daję ci dach nad głową, jedzenie, jestem dla ciebie dobry... I tak mi się odwdzięczasz?! - popchnął mnie, a ja straciłem równowagę i opadłem z hukiem na podłogę. Gdy próbowałem się podnieść, przygniótł moją klatkę piersiową ręką i uniósł biodra w górę.
- Nie, proszę! Błagam pana! - wrzeszczałem, bliski płaczu.
- Jeszcze nawet nie doszliśmy do najlepszej części, a ty już mnie błagasz? Cierpliwości, mój mały! - zaśmiał się, zsuwając moje bokserki do kolan. Nie... To się nie dzieje naprawdę... - przed oczami widziałem scenę z szatni podczas jesiennego balu. Egipskie ciemności, oddech Jean'a na moim karku, jego przyprawiający o mdłości dotyk, raniące słowa... Nie mogłem tego ponownie doznać. Dlatego ze wszystkich sił próbowałem mu się wyrwać i uciec.
- Nie, nie, nie! - powtarzałem w kółko. Mężczyzna wczepił palce w moje włosy, po czym uderzył moją głową o podłogę, aby mnie ogłuszyć.
- Zamknij już tą jadaczkę! I tak nikt ci nie pomoże! - warknął wściekły i zaczął mocować się ze swoimi spodniami.
- Ratunku... Levi... - załkałem bezsilnie, przymykając powieki i czekając na swój koniec.
Kiedy ponownie je otworzyłem, przy otwartych na oścież drzwiach stał nikt inny jak mężczyzna o prostych, kruczoczarnych włosach, opadających na zmrużone oczy. Na jego twarzy malowała się czysta furia. W jednej chwili odzyskałem wolność i zostałem odsunięty na bok, gdy Rivaille rzucił się z pięściami do ataku. Spacyfikował błagającego o litość bruneta, usiadł na nim okrakiem i zaczął obkładać pięściami. Siedząc na klęczkach, wpatrywałem się w osłupieniu jego spiętemu w gotowości ciału oraz szybkim i celnym ruchom, które pozbawiały Henrika krwi oraz tlenu. W pewnym momencie otrząsnąłem się z szoku, poprawiłem ubranie i niepewnie zbliżyłem do ciemnowłosego.
- Le-Levi... - zwróciłem się do niego cicho. Zignorował mnie i dalej obkładał już nieprzytomnego Floy'a. - Levi...! Dosyć! Zabijesz go! - zawołałem, łapiąc za jego ramiona. Rivaille wzdrygnął się i znieruchomiał. Przez parę minut uspokoił swój przyspieszony oddech i powrócił do zdrowych zmysłów. Puścił zakrwawioną, podartą koszulę i ciało mężczyzny opadło na ziemię. Odwróciłem twarz, lecz uchwyciłem zarys zmasakrowanej, pobitej twarzy okularnika. Wokół niego pojawiła się niewielka plama ciemnej krwi, która przyprawiła mnie o dreszcze. Zamknąłem na chwilę oczy i starałem się nabrać kilka głębszych wdechów przez usta. Nagle usłyszałem, jak Levi się poruszył. Uchyliłem powieki. Czarnowłosy oparł się o ścianę plecami i w milczeniu przyglądał się swoim zakrwawionym, drżącym dłoniom. Nie tracąc ani chwili dłużej, wyjąłem z torby chusteczki higieniczne, uklęknąłem przy nim i ostrożnie zacząłem wycierać szczupłe, blade palce. Niebieskooki uniósł na mnie swój wzrok.
- Nic ci nie zrobił? - upewnił się.
- Nie. Zdążyłeś zanim do czegokolwiek doszło - uspokoiłem go.
- Nieprawda. Już prawie...
- Zdążyłeś. Nic mi nie jest - przerwałem mu. - Jak... Jak...? - nie potrafiłem ułożyć odpowiednich słów. Wciąż byłem bardzo roztrzęsiony tym, co przed paroma minutami miało miejsce.
- Nie wyjąłem nadajnika z twojego zegarka. Kiedy dostałem powiadomienie, że wyszedłeś poza teren szkoły... Rzuciłem wszystko i zacząłem cię szukać - wyjaśnił ze spokojem. - Wybacz, mogłem cię uprzedzić o nadajniku... - westchnął zrezygnowany.
- Nic nie szkodzi. Robiłeś to dla mojego dobra i... dziękuję - nasze spojrzenia się skrzyżowały. Levi uniósł dłoń i dotknął nią mojego policzka. Przy pierwszym kontakcie poczułem znajome iskry, a następnie dziwne pieczenie.
- Robi ci się siniak... - szepnął, głaszcząc ciemniejsze miejsce kciukiem.
- Co teraz? Nie mogę tutaj dłużej zostać... - zerknąłem w stronę Henrika.
- Masz rację - odparł, a następnie podniósł się i sam pomógł mi wstać. Później złapał za mój nadgarstek i pociągnął za sobą, w stronę wyjścia.
- Gdzie jedziemy? - spytałem, gdy otworzył przede mną drzwi od strony pasażera swojego samochodu.
- Wsiadaj - rozkazał krótko. Wykonałem jego polecenie i zapiąłem pasy bezpieczeństwa. Levi dołączył do mnie i odpalił silnik. Podczas trasy miliony myśli przewinęło się przez moją głowę. Co się teraz wydarzy? Czy Rivaille znajdzie dla mnie nową rodzinę zastępczą? Co będzie z Floy'ami? Gdzie jedziemy? - wyjrzałem przez okno. Zobaczyłem znajomo wyglądający las oraz drogę, prowadzącą do posiadłości nad morowym jeziorem. Na jej widok serce ścisnęło mi się w piersi. Tak dawno tutaj nie byłem... Ciekawe, czy coś się zmieniło... - zastanawiałem się, gdy mężczyzna zaparkował przed bramą i wkrótce potem kazał mi wysiąść. Kiedy już znalazłem się na terenie posiadłości i spojrzałem tęsknym wzrokiem na budynek, mężczyzna dołączył do mnie i westchnął ciężko.
- Nigdy nie nadawałem się do roli opiekuna, mentora, szefa i tym podobne. Już od czasu akcji, w której zginęła moja najbliższa rodzina, wiedziałem, że się do tego nie nadaję. Jednak tu jestem. Nadzoruję pracę policji w mieście, jestem głową nowego zespołu, robię wszystko, żeby poskładać to, co pozostało w tym pieprzonym mieście do kupy... Dlatego postaram się też zadbać o ciebie. Jeśli tylko będziesz chciał, mój dom stanie się twoim domem i już nigdy nie zrobię nic, żebyś poczuł się skrzywdzony. Będę cię strzegł jak oka w głowie i nie zostawię cię w taki sposób jak przedtem - nie potrafiłem powstrzymać łez. Gdybym mógł cokolwiek z siebie wydusić, powiedziałbym, że niczego więcej nie pragnąłem, jak trwać przy nim do końca. Nie potrzebowałem nikogo innego. Wiedziałem, że tylko przy Levim mogłem naprawić szkody, jakie kiedykolwiek popełniłem i spróbować żyć od nowa. Co prawda, nadal nie poznałem odpowiedzi na większość moich pytań, ale doskonale zdawałem sobie sprawę, iż nigdy nie byłem mu obojętny. Wystarczyło mi, że spojrzałem w te kobaltowe, tajemnicze tęczówki i byłem pewien, że czuł wtedy to samo, co ja...
W odpowiedzi kiwnąłem twierdząco głową, nie będąc w stanie do wypowiedzenia choćby słowa. Levi patrzył na mnie oczami pełnymi tęsknoty, smutku, głębokiego uczucia... Zupełnie niespodziewanie wziął mnie za rękę i zaczął prowadzić w stronę domu. Kiedy spojrzałem ku niebu, zobaczyłem pierwsze, oślepiające i przedzierające się zza chmur promienie słońca, wywołujące mój dawno zapomniany, szczery uśmiech.



*****

Kochani moi!!


To już jest koniec! :') Po tylu latach zmagań... KONIEC! Nie żartuję! >.<
Dziękuję wszystkim, którzy zdecydowali się zagłębić w moją pokręconą fabułę tego opowiadania oraz przepraszam, że tak cholernie długo zajęło mi wstawianie kolejnych rozdziałów. Podczas pisania miałam wiele wzlotów i upadków (o czym zresztą dobrze wiecie), ale skończyłam i idę świętować! ^-^ hah, nie tak szybko, bo jeszcze muszę to opko dobrze poprawić...
Jestem szczęśliwa, ale też poniekąd smutna :( Stworzyłam tego bloga z myślą o Levim i Erenie Boże, kiedy to było... i to opko stało się nieodłączną częścią "My Yaoi Passion". Tak będzie już na całą wieczność <3

Teraz trochę spraw organizacyjnych:
1) Pamiętacie jeszcze o wspaniałej książce Kitsune? Możecie teraz za darmo ściągnąć pierwszy rozdział ;) *KLIK*
2) Opko z Sherlocka musi trochę zaczekać, bo trafiłam na dead end, a wolałabym je wstawić dopiero jak napiszę całość (żeby nie było jak w przypadku Losta xd). Za to spodziewajcie się kolejnego szota z Magnusiem i Alexandrem jestem od nich uzależniona! :D Gosh, jak ja kocham ten ship! :3 Polecam Wam serdecznie! :D
3) Jakbyście jeszcze nie zauważyli, to zaczęłam udzielać się na Wattpadzie i piszę tam swój "pamiętnik", czyli codzienne, krótkie wpisy z mojego życia. Jeśli jesteście ciekawi, co u mnie słychać, to zapraszam! ^-^ *KLIK*


Joleen :*

wtorek, 1 sierpnia 2017

War of Hearts

Opowiadanie yaoi - Alec Lightwood x Magnus Bane

UWAGA +18!!!






Alexander Lightwood był niezwykłym przypadkiem. Przez wieki nie czułem tego, co w momencie, gdy moje oczy zawędrowały w jego kierunku. Niesamowicie przystojny, wysoki, wysportowany, zwinny niczym czarna pantera, cholernie tajemniczy, a zarazem niewinny, słodki, nieco nieporadny i co gorsza, bez jakiejkolwiek wiedzy na temat związków.
Kiedy mieliśmy po raz pierwszy okazję, by porozmawiać mnie zabrakło tchu, a jemu słów. Na dodatek miał najbardziej urokliwy uśmiech jaki kiedykolwiek widziałem. Nie potrafiłem wybić go sobie z głowy, nawet pomimo ślepego zauroczenia, jakim darzył młodego łowcę o imieniu Jace. Pragnąłem za wszelką cenę zwrócić na siebie jego uwagę, oczarować i sprawić, żeby poczuł do mnie to samo, co ja do niego.
Udało mi się, choć nie było łatwo. Wiadomość o zaślubinach, krótko mówiąc, ścięła mnie z nóg. Zacząłem się zastanawiać... Chciał uratować swój ród i honor? Czy zdawał sobie sprawę z konsekwencji? Oczywiście, niech nikt nie zrozumie mnie źle, podziwiam to w nim, ale... rezygnować z własnej przyszłości? Szczęścia? To czyste szaleństwo! Wiem, wiem... Może i jestem nieco samolubny, ale to wcale nie tak, jak myślicie! Ja... staję się przy nim lepszy. I co najważniejsze, chcę się dla niego zmienić. Być oparciem i osobą, której będzie zawsze potrzebować w swoim życiu... Nie odwróci się ode mnie plecami, jak cała reszta i pewnego dnia...
Z zamyślenia wyrywa mnie ciche pukanie do drzwi.
- Alexander! - promienny uśmiech sam wstępuje na moje usta, na widok znajomego chłopaka. Ciemnoczekoladowe, niewzruszone oczy badają mnie niczym skaner, z pokerowej twarzy również ciężko mi cokolwiek wyczytać. Spuszczam wzrok, by przyjrzeć się napiętym mięśniom, schowanym pod czarną bluzką z długim rękawem. Pragnę poczuć jego ciepło, dotyk nagiej skóry na swojej, pocałować te wiecznie rozchylone, różane usta... Muszę wiedzieć, czy to wszystko, co się między nami wydarzyło... było prawdą. Muszę wiedzieć, czy wciąż mu zależy i chce...
- Jest Jace? - pyta, wymijając mnie z gracją i wchodząc do pomieszczenia. Znowu? Po co ci on, skoro masz mnie? - myślę, gdy zdejmuje swoją skórzaną kurtkę i zarzuca ją na stojący niedaleko wieszak.
- Nie. Wyszedł parę godzin temu... - nie daje mi dokończyć, tylko łapie niespodziewanie za moje policzki, pochyla się i zaczyna całować, jakby świat miał się skończyć. Oddaję mu się, pozwalam na wszystko, mięknę i zatapiam się w idealnych wargach...
- A-Alec... - szepczę, gdy odrywa się od moich ust, żeby złapać oddech. - Co się dzieje? Nie, żebym narzekał, ale...
- Pragnę cię, Magnus - odpowiada mi swoim seksownym, lekko zachrypniętym pomrukiem.
- Alexandrze... - wzdycham, gdy obejmuje mnie w pasie i obcałowuje moją szyję.
- Ty... nie chcesz? - w jego głosie mogę wyczuć nutę zdziwienia zmieszanego z zawiedzeniem.
- Chcę. Bardzo - kładę dłonie na szerokich ramionach i spoglądam mu prosto w oczy. - Od momentu, gdy cię spotkałem, lecz...
- Co jest, Magnus? - znowu lustruje mnie wzrokiem, żeby wybadać niezrozumiałe zaniepokojenie.
- Boję się, że... jeśli zbytnio się pospieszymy... my... - przygryzam na chwilę dolną wargę. - Nie chcę tego stracić. Nie chcę stracić... ciebie.
- To bzdury. Chcę tego. Chcę ciebie... Zawsze - spoglądam na niego zszokowany. Alec... dlaczego mi to robisz? Moje serce tyle nie wytrzyma... - myślę, przesuwając delikatnie kciukiem po miękkim policzku łowcy. Patrzy na mnie przez chwilę, po czym zatapia swoje wargi w zagłębieniu mojej szyi. Czuję, jak prowadzi mnie w tył, w stronę sypialni. Zostaję posadzony na wygodnym łóżku, obserwując, jak zdejmuje z siebie koszulę. Nie umyka mi fakt, iż jego dłonie lekko drżą. Przyglądam się z zapartym tchem nagiej, umięśnionej klatce piersiowej pokrytej runami.
- P-Podoba ci się to, co widzisz? - pyta nieśmiało, na co odpowiadam krótkim śmiechem.
- Nie bądź taki zadziorny - chwytam za jego nadgarstek. Chłopak pochyla się, abym mógł dosięgnąć kuszących warg - Bądź co bądź, to ty jesteś zielony w tych sprawach.
- Mam nadzieję, że czegoś mnie nauczysz... - odpowiada speszony, muskając kącik moich ust swoimi.
- Och, Alexandrze... Jak to dobrze, że jesteś pilnym i wzorowym uczniem! - jednym ruchem sprawiam, że leży pode mną na poduszkach. Brązowe tęczówki połyskują niczym gwiazdy na nocnym niebie, oddech ma nieco przyspieszony, a serce wali mu jak szalone. - Jak daleko chcesz się posunąć? - pytam, kładąc dłonie na jego biodrach i składając motyle pocałunki na umięśnionym brzuchu.
- Bardzo daleko... - wzdycha, odchylając głowę w tył.
- Gdybym mógł, przeniósłbym nas na koniec świata i nauczył wszystkich technik i umiejętności, jakie zdobyłem podczas moich wędrówek przez stulecia...
- M-Mamy tylko parę godzin... - jego szczera odpowiedź wywołuje mój niekontrolowany śmiech.
- Cały Alexander - całuję go czule w czoło. - Nie martw się. Przez ten czas postaram się zaspokoić twoją... ciekawość.
- T-To... dobrze - zawstydzony, przyznaje mi rację.
- Zaufaj mi. Zajmę się tobą - szepczę mu wprost do ucha, którego płatek podgryzam. Z ust Alec'a wydobywa się cichy jęk.
- Ro-Rozbierz się... proszę - ton jego głosu zdradza brak doświadczenia.
- Za chwilę - sunę leniwie językiem od jego obojczyka aż po intrygującą linię V tuż nad brzegiem spodni. Czuję, jak ciało brązowookiego zaczyna drżeć z narastającego podniecenia oraz frustracji. - Ostatnia szansa, żeby się wycofać - ostrzegam, gdy odpinam guzik jego spodni.
- Zrób to - zapewnia, mierząc się ze mną wzrokiem. Przełykam głośno ślinę i wykonuję rozkaz. Jeszcze nigdy nie byłem aż tak spięty podczas stosunku... Alec jest specjalny, wyjątkowy... Muszę się postarać - myślę, ściągając jeansy i odrzucając je na bok. Przyglądam się domagającej się uwagi wypukłości w czarnych bokserkach łowcy.
- Alec - zwracam się do niego. Zamglone z pożądania oczy skupiają się na mojej osobie. - Unieś swoje biodra - policzki Alexandra oblewają się szkarłatnym rumieńcem. Po chwili, z lekkim wahaniem spełnia moją prośbę. Wsuwam ostrożnie palce za materiał bielizny, którą powoli zsuwam ze smukłych nóg. Z westchnieniem ulgi, chłopak opuszcza swoje biodra z powrotem i natychmiastowo ucieka ode mnie wzrokiem. - Jesteś taki uroczy... - wypowiadam swoje myśli na głos.
- Je-Jestem Nocnym Łowcą! Nie jestem uroczy! - broni się.
- Jesteś. Na dodatek cholernie podniecający... - mruczę, a następnie bez słowa ostrzeżenia wkładam go sobie do ust i zaczynam pieścić językiem. Mój ukochany wydaje dźwięk zaskoczenia zmieszany z przyjemnością
- N-Nie... Magnus...! - To wszystko musi być dla niego takie... nowe. Niezbadany teren... Czuje się niepewnie, boi, że po drodze wpadnie w dziurę i się zgubi. Na szczęście jestem tu ja i nigdy nie pozwolę, żeby się ode mnie oddalił... - Ma-Magnus... proszę...! Jeśli zaraz nie... - wije się pode mną, próbując nabrać brakującego powietrza. Zanim zaczęliśmy, miałem świadomość, że za pierwszym razem wybuchnie niczym tykająca bomba. Ciekawe... Ile razy byłby w stanie dojść jednej, upojnej nocy? - zastanawiam się, sunąc po jego długości zręcznym językiem. - Ma-! - słyszę urwany krzyk. Po chwili czuję, jak dochodzi. Nie marnuję ani kropelki i przełykam wszystko, co mi ofiarował. Następnie spoglądam na Aleca, który dyszy jak po przebiegnięciu maratonu. Jego klatka piersiowa szybko podnosi się i opada, usta są rozwarte, a oczy przymknięte. Boski, cudowny, wspaniały... Chcę, żeby był taki na zawsze. Pasuje tutaj idealnie. Kompletny bałagan na złotej pościeli... Mógłbym napisać o tym poemat lub dwa...
W pewnej chwili unosi powieki. Uśmiecham się lekko, po czym sięgam wyżej, by ucałować jego obojczyk, a następnie kusząco wyglądające sutki. Młody Lightwood wydaje przeciągły, głośny jęk.
- O Boże... - łka, gdy lekko pociągam za jeden zębami. - Mia-Miałeś się rozebrać - przypomina cicho.
- Nie masz jeszcze dosyć? - śmieję się, na co ciemnowłosy natychmiastowo siada, chwyta za koniec mojej koszulki, którą podciąga w górę, a później pospiesznie rzuca w kąt pokoju. Następnie sadza mnie na swoich kolanach i nachyla się, żeby pocałować. Powstrzymuję go, w ostatniej chwili odchylając głowę do tyłu.
- Na pewno chcesz, żebym...? Przed chwilą miałem w ustach... - w odpowiedzi ponownie wplata palce w moje włosy, przyciąga bliżej siebie i złącza nasze wargi. Zaskakuje mnie, kiedy nieśmiało korzysta z okazji, aby użyć języka. Ucieka mi cichy jęk, gdy mocno wbija opuszki palców w moje nagie biodra. Kończymy nasz namiętny pocałunek i ocieramy się czubkami nosów. Alec sięga do rozporka moich spodni i niedługo później pozbawia mnie ich wraz z bielizną. Ponownie zajmuję wygodne miejsce na jego kolanach i pociągam za dolną wargę łowcy zębami, gdy jego dłonie wędrują do moich pośladków i lekko je ściskają.
- To co teraz? - pyta nieco zniecierpliwiony.
- Teraz, mój drogi Alexandrze, przechodzimy do najlepszej części - mruczę, muskając jego skroń.
- Czyli?
- Byłbyś tak łaskawy i podałbyś mi niewielki, biały pojemniczek z górnej szuflady? - wskazuję na szafkę tuż obok łóżka. Kiedy dostaję do rąk mój domowej roboty specyfik, otwieram wieko i nakładam na palce niewielką ilość kremu, którą dokładnie rozprowadzam po jego męskości. Alec wzdycha i chowa twarz w zagłębieniu mojej szyi. Moja słodka, niewinna dziewica... - myślę z uśmiechem, wsuwając nos w jedwabiste, hebanowe włosy, które pachną lawendą. Później sięgam dłonią za plecy, między rozsunięte pośladki... - Ach... - syczę, przymykając powieki. Czuję na sobie pilny wzrok, który analizuje mój każdy, najmniejszy ruch.
- Magnus... Nie musisz tego robić. Ja...
- Poradzę sobie. Nie martw się - zapewniam, rozszerzając dla niego swoje wejście. Po chwili jestem w stanie wyczuć na sobie dotyk jego warg. Całuje moje policzki, usta, szyję, obojczyk i ramiona, lecz ja nie zaprzestaję swojej pracy. - A-Alec... dekoncentrujesz mnie - upominam go, kiedy niepewnie przesuwa opuszkami palców po moich sutkach.
- Może właśnie taki mam cel?
- Jesteś aż taki niecierpliwy...? - dziwię się.
- Nawet nie masz pojęcia - odpowiada z lekkim uśmiechem.
- Dobrze, w porządku. Jestem gotowy - oświadczam, zbliżając się do niego i nie przerywając kontaktu wzrokowego. Powoli osuwam się w dół, zaciskając palce na jego nagich barkach. Gdy jest we mnie, moje całe ciało zaczyna płonąć żywym ogniem, szumi mi w uszach, brakuje powietrza w płucach, serce próbuje wyrywać się z piersi...
- Magnus... - słyszę urwany jęk, gdy otula mnie swoimi szerokimi ramionami. Jeszcze nigdy nie czułem czegoś takiego. Jakbyśmy byli podczas jakiegoś rytuału... Jestem z nim połączony. Jeden umysł, jedno ciało... - przymykam powieki i pozwalam oddać się chwili.
- Wy-Wybacz... Chyba nie jestem w stanie... się poruszyć - kamufluję swoje zdenerwowanie krótkim śmiechem.
- Pomogę ci - obiecuje, łapiąc za moje biodra. Spoglądam na niego i powoli kiwam głową. Czarnowłosy przełyka ślinę i ostrożnie kieruje moją miednicą w górę i w dół, w górę i w dół... powoli doprowadzając mnie do czystego szaleństwa.
- A-Alec... - jęczę, odchylając głowę w tył. Chłopak korzysta z okazji i robi mi malinkę na szyi.
- Magnus... m-mogę? - pyta nieśmiało, wyczekując mojej odpowiedzi.
- Nie musisz pytać... Jestem twój, tylko twój, cały twój... Rób ze mną, co tylko zechcesz... - bredzę bez ładu i składu, rozkoszując się jego bliskością. Nie zauważam, jak szybko znajduję się nade mną i ponownie we mnie wchodzi. Oplatam nogi wokół jego bioder i wbijam palce w satynową pościel. Łowca unosi moje biodra i zaczyna dobierać satysfakcjonujące go tempo. Po jakimś czasie przyzwyczajam się, a nawet wychodzę na spotkanie pewnym pchnięciom.
- Ma-Magnus... - słyszę zdyszany, jękliwy głos na granicy wytrzymałości. Kiedy otwieram oczy, widzę jego zamglone, spragnione spojrzenie. Nie muszę mu nic mówić, sam doskonale wie, że może pozwolić sobie na wszystko. Chłopak splata nasze dłonie i zaczyna poruszać się coraz szybciej, tracąc nad sobą kontrolę. Nie musi mnie dotykać, a ja nie muszę używać jakichkolwiek czarów, żeby sprawić, abym doszedł razem z nim. Dlaczego? Bo jest wyjątkowy? Bo ja... jego...
- Och, Alec... - szepczę, gdy opada na mnie kompletnie wycieńczony. Słyszę i jednocześnie czuję przez cienką, bladą skórę jego przyspieszony puls.
- W-Wybacz - po paru minutach wychodzi ze mnie niezadowolony. Ja również odczuwam ból. Nie chcę, żeby mnie zostawił... Jeszcze nie... - myślę przerażony.
- A-Alec...! - zanim udaje mi się dokończyć myśl, młodzieniec przyciąga mnie do siebie i przymyka powieki. Kilkakrotnie mrugam ze zdziwienia, po czym unoszę wzrok na jego błogą, senną minę, na której pojawia się uśmiech, powodujący zatrzymanie akcji mojego serca.
- Naprawdę jesteś... magiczny - pochwala, spoglądając pałającym, nieznanym mi dotąd uczuciem w orzechowych oczach.
- Nic dziwnego, jestem czarownikiem - odpowiadam mu, zażenowany.
- Nie... Jesteś... - nie może znaleźć odpowiednich słów - Ach, cholera - mruczy, po czym sięga do moich ust swoimi. - Wiem, że obiecałem ci całą noc, ale...
- Alexandrze, nie wszystko na raz. Zdaję sobie sprawę, że Nocni Łowcy mają sporo na głowie. A już zwłaszcza ty.
- Następnym razem...
- Och? Czyli to nie była tylko jednorazowa przygoda? - uśmiecham się zadziornie, spuszczając wzrok na jego smakowicie wyglądającą szyję, pokrytą malinkami mojego skromnego autorstwa.
- Nie - odpowiada krótko. - Nigdy tak o tobie nie myślałem - czuję, jak mój puls znowu drastycznie przyspiesza.
- W-Więc? - przełykam głośno ślinę, z całych sił próbując ukryć zdenerwowanie - Co o mnie myślałeś? Co... teraz o mnie myślisz? Znaczy, po tym wszystkim, co się dzisiaj wydarzyło... - zimny dreszcz przechodzi moje ciało, gdy nie dostaję żadnej odpowiedzi. - Alec? - unoszę wzrok i widzę, jak Lightwood już znajduje się w świecie snów, cicho pochrapując. Uśmiecham się i składam delikatny pocałunek na jego policzku. - Zakochałem się w tobie, Alexandrze. Zamierzam nadal o ciebie walczyć. Ktokolwiek będzie próbował mi cię odebrać... będzie musiał najpierw zmierzyć się ze mną - szepczę obietnice w jego pierś, przymykając znużone powieki.



Znajdę sposób, żebyś był szczęśliwy i otworzył przede mną swoje zranione serce.
Umiał pokochać i zaakceptować swoje głęboko zakopane w podświadomości uczucia. 


Nigdzie się stąd nie ruszam. Nie bez ciebie, przy moim boku...




*****

H-Hej...! >.<


Uwierzycie mi, jeśli powiem, że nieco wyszłam już z wprawy w publikowaniu i... czuję się jakoś tak... nieswojo? ._. Naprawdę... dziwne uczucie :-/

Anyways... Tego się nie spodziewaliście, co? ;D No wiem! ^-^ Sama jestem w szoku! :D Malec! Tutaj, na moim blogu! *q* Ostatnio o niczym innym nie myślę! W dwa dni łyknęłam pierwszy sezon i teraz delektuję się drugim, który nadal trwa. Jeśli go nie wiedzieliście, gorąco polecam! wyczuwam nowy OTP

Nie wykluczam też napisania części drugiej czyli... to będzie two-shot? ^^

No i najważniejsze na koniec! Kitsune opublikował swoją pierwszą książkę! *O* Jestem z niego strasznie dumna i jednocześnie szczęśliwa oraz zaszczycona, że wybrał mnie na swojego edytora generalnego i niezbyt doświadczonego projektanta okładki ;) Link jest tutaj *KLIK* Kto wie, może postanowicie zagłębić się w historię Nathana? :D
Jeśli nie za bardzo ufacie stylowi pisania Kitsusia, to zapewniam, że przeczytałam tą historię nie raz i jest naprawdę dobra! ;) Macie moją rekomendację. Miłosny trójkąt - to jest to, czego brakowało Wam w te wakacje! <3

PS Psst! Zdradzić Wam sekret? ^^ Zazwyczaj nie piszę w czasie teraźniejszym, bo po prostu go nie lubię :-/ Ale... to wszystko przez Kitsune! ;-; Tyle siedziałam nad edytowaniem jego tekstu, że jak zaczęłam tworzyć to opowiadanie, nieświadomie napisałam je w teraźniejszym... Help! Chcę móc znowu pisać w przeszłym! ;____;


Joleen :*