sobota, 19 listopada 2016

Rozdział XLIII

„Lost in the Darkness”                           UWAGA+16!!!



W osłupieniu wpatrywałem się w przepiękne, błękitne tęczówki.
- Coś się stało? Dlaczego nie jesteś w szkole? Masz spuchnięty policzek... - zauważyła kobieta, marszcząc swoje jasne brwi.
- T-To... Po prostu... Koledzy zrobili mi głupiego psikusa i wywaliłem się - wymyśliłem na szybko jakąś głupią wymówkę. Już tyle razy kłamałem, a nie jestem w tym ani odrobinę lepszy...
- Ta dzisiejsza młodzież... - odparła z westchnieniem, po czym posłała mi uśmiech, który był identyczny jak ten, należący do jej córki. - Wsiadaj. Podwiozę cię do domu. Wędrowanie samemu po lesie o tej porze nie jest bezpiecznie.
- A co z Cristą? Domyślam się, że to po nią miała pani pojechać - zagaiłem. Gdy tylko usiadłem na miejsce pasażera, odczułem wyraźny dyskomfort w dolnych partiach mojego ciała, spowodowany wcześniejszymi wydarzenia. Na samą myśl o tym, co inni zastaną w szkolnej szatni, przeszedł mnie zimny dreszcz.
- Nocuje u Sashy. Szkoda, że zapomniała zadzwonić do mnie wcześniej. Nie musiałabym zmarnować tyle czasu na bezsensowne czekanie - wyjaśniła wyraźnie niezadowolona i odpaliła silnik.
- Rozumiem... - mruknąłem w odpowiedzi, a następnie wyjrzałem przez okno, by upewnić się, że nikt podejrzany nie kręci się w pobliżu.
- Jestem nieco zdziwiona, że nie wolała zostać się z tobą. Ciągle o tobie mówi i wydaje się taka... szczęśliwa. W poprzedniej szkole nie miała zbyt wielu znajomych i była strasznie zamknięta w sobie. Dziękuję, że tak dobrze o nią dbasz.
- To nic takiego, naprawdę... - wolałem dojechać do domu w jednym kawałku, dlatego przemilczałem fakt, iż zaledwie parę godzin temu złamałem niewinnemu dziewczęciu serce.
- Dobrze ci się mieszka z Rivaille-san? - blondynka zmieniła temat.
- Tak, bardzo. Dlaczego pani pyta? - wiedziałem, że coś podejrzanego stało za tym nagłym pytaniem.
- Rozmawiałam z nim parę razy i słyszałam co nieco na mieście. Z tego, co wiem Rivaille-san to zapracowany i... dosyć specyficzny mężczyzna. Czasami zastanawiam się, czy aby na pewno potrafi stworzyć dla ciebie odpowiednie warunki. Powiedz mi, nie potrzebujesz wsparcia? Normalnej rodziny? - poczułem gotujący się w żyłach gniew. Zacisnąłem zęby oraz dłonie w pięści. Szczerze nienawidziłem, gdy ktoś obcy uważał się za eksperta od moich spraw i wiedział wszystko najlepiej. Widziałem się z tą kobietą zaledwie kilka razy, a ona już chciała zmieniać i ulepszać charakter swojego niedoszłego zięcia. Mój ojciec był cholernym kryminalistą, matka zmarła zbyt wcześnie, zostawiając mnie na pastwę żałosnego losu, o ponownej przyjaźni z Arminem mogłem jedynie pomarzyć, a tajemnicza dziewczyna, która wydawała się być najbardziej zaangażowana, zapadła się pod ziemię, nie dając żadnego znaku życia. A teraz wisienka na torcie- zdaniem pani Reiss powinienem się przenieść do fałszywych ludzi, u których na zawsze pozostałbym obcym. I to miało być to lepsze rozwiązanie?
- Aktualnie mam wszystko, czego potrzebuję, a nawet więcej. Levi-san jako jedyny zdecydował się mnie przygarnąć. To wspaniały człowiek i nie wyobrażam sobie, żebym był gdziekolwiek indziej, niż przy jego boku - odpowiedziałem wystarczająco jasno, by mogła w końcu pojąć i zostawić temat w spokoju.
- Przywiązałeś się do niego...
- Najwyraźniej - westchnąłem i przeczesałem włosy dłonią, żeby uspokoić nerwy.
- W porządku. Tylko pamiętaj, że zawsze możesz na nas liczyć. Jeśli tylko będziesz czegoś potrzebował...
- Dziękuję - wtrąciłem - To wiele dla mnie znaczy - obdarowałem ją swoim najlepszym, wymuszonym uśmiechem. Nikt nie da mi tego, co Rivaille. Nie chcę nikogo innego. Kocham go, a on kocha mnie. Nic ani nikt więcej mnie nie obchodzi, ale oni tego nie zrozumieją...
- Jesteśmy na miejscu - poinformowała mnie po pewnym czasie, gdyż resztę drogi pokonaliśmy w zupełnej ciszy.
- Dziękuję za podwiezienie - odrzekłem uprzejmie, odpinając pasy.
- Żaden problem i... Eren? - przed opuszczeniem auta spojrzałem w jej pełne sympatii oraz troski oczy. - Uważaj na siebie.
- Pani również. Dobranoc - wysiadłem z samochodu, zatrzasnąłem drzwi i skierowałem się w stronę bramy. Nagle wszystkie uczucia, które w sobie wstrzymywałem zaczęły sięgać zenitu. Muszę powiedzieć Leviemu. Muszę go zobaczyć. Tylko on jest w stanie mi pomóc - pomyślałem bliski załamania i fali płaczu.
Bramka wejściowa do posiadłości była zamknięta, ale wjazdowa już nie. Dlaczego zostawił ją otwartą? - moje zdziwienie powoli przerodziło się w przerażenie. A co jeśli ci gangsterzy go dorwali? - złowroga myśl zmroziła mi krew w żyłach. Zerwałem się biegiem w stronę drzwi, które jak się po chwili okazało, również nie były zamknięte na zamek. Z głośno i szybko dudniącym sercem, nacisnąłem na klamkę i otworzyłem je na oścież.
- Levi! - zawołałem łamliwym głosem, rozglądając się po holu. Ujrzałem łunę światła, wychodzącą z pomieszczenia, w którym znajdował się salon. Bez wahania ruszyłem w jego stronę. - Levi, ja-! - słowa zamarły na moich ustach. Zamiast ciemnowłosego, siedzącego w swoim ukochanym fotelu, zobaczyłem kobietę. Nagą kobietę. Była piękna, niczym fotomodelka bądź sławna aktorka. Jej smukłe, jędrne ciało o brzoskwiniowej cerze spoczywało wygodnie na welurowym meblu, a ciemnoczekoladowe, mokre włosy rozlewały się na ramionach. Gdy na mnie spojrzała, wydawała się być zaskoczona i nieco zirytowana wizytą nieproszonego gościa, jednak z czasem orzechowe tęczówki zaczęły ciemnieć i połyskiwać, a na anielskiej twarz o delikatnych rysach, zawitał tajemniczy uśmiech.
- Kto by pomyślał... zagubiona owieczka... - powiedziała do siebie, przyglądając mi się z niedowierzaniem.
- Kim jesteś? - zapytałem zbity z tropu, a nieznajoma o kocich oczach zamiast odpowiedzi, posłała mi kolejny, irytujący uśmieszek i przechyliła lekko głowę na bok.
- Nie poznajesz mnie? - zatrzepotała swoimi długimi, ciemnymi rzęsami. Ton jej głosu... Już go gdzieś słyszałem... - próbowałem wyszukać z pamięci jakieś wskazówki. Nagle mnie olśniło. To była ona. Kobieta, która przyjechała kiedyś z Rivaille. Nawet udało mi się podsłuchać ich rozmowę... Wtedy też mówiła o zagubionej owieczce... Czyli... O mnie? Przez cały czas wiedziała, że tutaj jestem? Kto to? Dlaczego siedzi w fotelu Leviego? Czemu jest zupełnie naga? Gdzie jest Rivaille?
- Kat? Z kim rozmawiasz? - do pokoju wszedł niebieskooki z przepasanym, białym ręcznikiem wokół bioder. Identycznym ręcznikiem wycierał czarne, mokre włosy. Odnalazł mnie wzrokiem i przez chwilę wpatrywał się we mnie kompletnie zszokowany. - Eren? Co ty tu robisz? - zapytał wyraźnie zaniepokojony moją niespodziewaną obecnością. Nie zajęło mi wiele czasu, żeby połączyć fakty. Poczułem jak świat powoli zapadł mi się pod nogami. Zacisnąłem usta w cienką linię, po czym zasłoniłem je dłonią, potrząsając głową. Po moich policzkach mimowolnie zaczęły spływać łzy.
- Czemu mi nie powiedziałeś, że jest taki słodki? Teraz się nie dziwię, dlaczego nie mogłeś mu się oprzeć. Sama bym go schrupała - skomentowała rozbawiona brunetka, oblizując ponętnie swoje kształtne i lekko wydęte wargi. Nie mogłem dłużej tego wytrzymać. Musiałem stamtąd uciec. Jak najprędzej...
Wybiegłem z pokoju i skierowałem się na schody.
- Eren! - usłyszałem za sobą wołanie mężczyzny oraz kobiecy chichot, rozchodzący się echem po całym mieszkaniu. Wpadłem do łazienki, przekręciłem zamek i osunąłem się na podłogę. Kiedy usiadłem, puściły mi nerwy i zacząłem gorzko płakać. Nie potrafiłem się uspokoić, coś dusiło mnie od środka, nie dawało złapać oddechu, a jednocześnie rozrywało na kawałki. Przypomniałem sobie wszystkie wspólne chwile z Levim i zrobiło mi się niedobrze...


Kłamstwa, kłamstwa, kłamstwa...
Jak mogłeś mu uwierzyć? Jesteś beznadziejny! Kto mógłby Cię pokochać?


- Nie... Błagam, nie! - chciałem wyjść naprzeciw rosnącym w siłę głosom i szeptom w mojej głowie. Niestety byłem zbyt słaby.


Od zawsze miał Cię za nic! Zepsuta zabawka! Kto lubi się bawić zepsutymi rzeczami?


- Nieprawda! Ja go kochałem, a on mnie też! - wykłócałem się... ale z kim?


Powiedział Ci to? Kiedykolwiek użył tych słów? A może wymigiwał się od odpowiedzi? Powiedz, kto ma rację?


- Nie... to niemożliwe...!


Czas najwyższy w końcu przejrzeć na oczy! Jesteś aż tak głupi? Od samego początku nie chciał mieć z Tobą do czynienia! Levi Cię ostrzegał! Zawsze miał kogoś na boku. Byłeś tylko zastępstwem. Niczym więcej!


- Przestań! - wrzasnąłem, podkulając nogi do klatki piersiowej i zasłaniając uszy dłońmi.


Nie przestanę. Sam się o to prosiłeś. Jesteś chory i zepsuty. Na nic nie zasługujesz. Powinieneś był zostać u tych handlarzy. Nikt by Cię nie uratował i zobaczyłbyś jak to jest. Ciekawe, co byś zrobił, gdybyś zamienił się miejscami z Arminem albo Mikasą... Może wreszcie poczułbyś, co oznacza życie na granicy śmierci.
Ale jeszcze nie wszystko stracone... nie wszystko stracone...

Zapamiętaj to sobie, Erenie Jeager.


Nagle ujrzałem, jak dziesiątki par obcych, metafizycznych rąk pojawiło się znikąd. Zaczęły mnie dotykać, podduszać i szarpać mną na wszelkie strony. Nie wiedziałem co zrobić, by przestały ani w jaki sposób miałem się przed nimi obronić. W końcu mogłem jedynie cicho łkać i poddać się całkowicie ich woli.


Cii... Śpij i śnij... - usłyszałem niewyraźny szept przy uchu i z czasem utonąłem w ciemnościach, które wydawały się być moją jedyną ucieczką...



*****

Doberek~! ^^


After 84 years... finally... mamy tościk! :3

Poczuliście ten spooky nastrój pod koniec? Muahahaha! :D Nie ma to jak psychicznie chorzy bohaterowie ♡ (tak, jeżeli jeszcze nie zauważyliście, to mój lostowy-tostowy Erenek ma pewien problem... i podpowiem, że ma to pewien związek z hipnozą, jeśli pamiętacie takie fakty)

Nie chcę za wiele zdradzać, ale przygotujcie się na załamania psychiczne i takie tam xD

Nie, nie będę taka ;p Nie wiem, kiedy wstawię nowy rozdział next 84 years? xD, dlatego powiem Wam, co się wydarzy. Otóż Levi nieźle sobie nagrabi, Erenek podejmie życiową decyzję, a do łask wróci nasz kochany Arminek! ^-^ Co do morderstwa, to znani "detektywi" się nim zainteresują... ;) (Drogą dedukcji, drogi Watsonie... x,D)


Joleen :*

poniedziałek, 7 listopada 2016

N7 week #7 Always

Opowiadanie yaoi - John Shepard x Kaidan Alenko



"Nieważne, co się stanie, wiedz, że cię kocham.


Zawsze..."



Sięgam wspomnieniami do samego początku. Eden Prime. To tam wszystko się zaczęło. Kiedy na Normandię wszedł niczego nieświadomy John Shepard- człowiek, uczestnik projektu N7, przyszły bohater całej galaktyki. Pomimo Twojej ciężkiej przeszłości, pełnego strachu i goryczy dzieciństwa, spędzonego na niebezpiecznych ulicach Ziemi... postanowiłeś ją uratować. Ocalić to, co sprawiło Ci tyle cierpienia i obarczyło samotnością...
Mam być szczery? Zanim miałem się z Tobą spotkać, spodziewałem się prawdziwego brutala wypranego z jakichkolwiek uczuć. A Ty przy pierwszej okazji pokazałeś swoje dobre i hojne serce. Wszystkim i każdemu z osobna. Przez całą naszą szaloną wyprawę nigdy się nie zawahałeś, jeśli chodziło o moralność. Nie podobało Ci się jak ktoś nie chciał opuścić wyciągniętej w Twoją stronę broni czy osób, które miały złe zamiary. Chciałeś im pomóc. Jedni przyjęli życiową szansę, natomiast drudzy... No cóż. Miejmy nadzieję, że już więcej nie będą próbowali zadrzeć z komandorem Shepardem.
Nie mówię, że wybory, których dokonałeś były tylko i wyłącznie słuszne. I nie, tym razem nie chodzi mi o Królową Raknii, tylko o Ash. Do dnia dzisiejszego uważam, że to powinienem być ja... Ale wtedy nie mógłbym dalej obserwować i podziwiać Cię z bliska. Choć był moment, w którym prawie przyprawiłeś mnie o zawał. Wiesz, o czym mówię. Twoja śmierć, Cerberus... To było stanowczo zbyt wiele. Kiedy usłyszałem pogłoski o tym, że żyjesz i masz się dobrze... musiałem to sprawdzić.
Kazali mi pojechać na Horyzont, za Twoim śladem. Na pierwszy rzut oka byłeś sobą, jedynie z paroma paskudnymi bliznami na twarzy. Myślałem, że nogi się pode mną ugną. Pragnąłem rzucić Ci się na szyję i wypytać dosłownie o wszystko, a jednocześnie czułem żal, gniew, rozczarowanie, ale głównie... szczęście. Jak dobrze było zobaczyć Cię w jednym kawałku. Znowu mogłeś obronić całą galaktykę, a ja... nie mogłem Ci w tym przeszkodzić. Pozostałem w niezmiennym i niesprawiedliwym Przymierzu, bo tylko ono, jako jedyne, pomogło mi stale nie rozpamiętywać o Twojej śmierci. Los jednak chciał, abyśmy spotkali się ponownie, walczyli ramię w ramię i znaleźli coś jeszcze...
Pamiętasz wydarzenia na Marsie? Byłem w stosunku do Ciebie tak cholernie nieufny... Bałem się. Myślałem, że to był jedynie sen. Znowu razem, na wspólnej misji... A potem znowu wszystko zmieniło się w istny koszmar. Szpital nigdy nie był moim ulubionym miejscem, ale dzięki Twojej obecności, stał się bardziej znośny. Wiesz, ja... słyszałem to, o czym mówiłeś do mnie za pierwszym razem, gdy przyszedłeś mnie odwiedzić. Tylko dzięki Twoim słowom podjąłem walkę, bo wcześniej... nie miałem takiego zamiaru. Cały świat znajdował się pod władaniem Żniwiarzy, stale martwiałem się o moich rodziców i uczniów... Miałem ochotę wszystko rzucić, ale Ty dałeś mi wiarę i siłę. Skoro dostałem szansę, żeby być z Tobą jeszcze trochę, musiałem ją dobrze wykorzystać i w końcu się przyznać...
Zakochałem się, Shepard. Wciąż nie wiem, kiedy to miało miejsce, ale gdy już się o tym dowiedziałem, musiałem działać. Każdy dzień mógł być tym ostatnim, dlatego ważny był pośpiech.
Nie zdajesz sobie sprawy ile odwagi kosztowało mnie wyznanie uczuć. Bałem się, że spieprzę to, co już między nami było i to, co się jeszcze nawet nie zdarzyło. Nie zapomnę zdziwienia w Twoich błękitnych, nieskalanych oczach. Chyba nigdy się tego nie spodziewałeś... Oczywiście nie tego, że ktoś się w tobie zakochał, rzecz jasna. Chodziło o mnie, o nas... Ale Ty zastanowiłeś się przez chwilę, po czym spojrzałeś mi w oczy i posłałeś swój perfekcyjny uśmiech. W tamtym momencie moje obawy i problemy stały się o wiele mniejsze. Miałem przy sobie Ciebie, więc wszystko wydawało się być na swoim miejscu.
Dziwne... Niedługo po tym, jak znalazłem się na Normandii, nasza relacja nie była już czysto formalna. Stanowiliśmy parę. Pomimo bezgranicznego szczęścia, jakie odczuwałem, ciągle musiałem mieć się na baczności... Starałem się, brałem udział w prawie każdej misji, żeby w razie czego mieć na Ciebie oko. I nie z tego powodu, że obawiałem się Twojej zdrady, bo za każdym razem jak nasze spojrzenia się skrzyżowały, wiedziałem. Ja Ciebie też, skarbie...
Nigdy nie zapomnę naszych długich i szczerych rozmów, ciszy, którą spędzaliśmy patrząc w milczeniu na lśniące gwiazdy, wzroku, przepełnionego miłością, ciepła, niwelującego wieczny chłód, kojącego dotyku, pozbywającego cierpienia, namiętności, rozpalającej moje uśpione ciało, a przede wszystkim tego, jak wiele Ci dzisiaj zawdzięczam...


Pomimo tego, że boleśnie odczuwam Twoją nieobecność,
wiedz, że nadal bardzo Cię kocham 


Życie może nie jest wieczne, ale miłość przetrwa wszystko.



*****

D-Dobry wszystkim... ;____;


Po pierwsze- Happy N7 Day!! *rozrzuca konfetti i tańczy z Akashim-sama* ~(^-^)~

Po drugie- nie mogłam wczoraj wstawić posta. Gomene~ ;-; Ale dzisiaj macie do poczytanie dwa szoty nie mylić z alkoholem xd! To dopiero impreza! XD

Po trzecie- mam dla Was dwa przewspaniałe filmiki, które wycisnęły ze mnie morze feels'ów i łez ;_; Oto i one: *KLIK* *KLIK* 

To wszystko na dziś :3 Mam nadzieję, że N7 week i (prawie) codzienne wstawianie postów podobało się Wam ^-^ nigdy więcej codziennego wstawiania xDD

PS Tak, teraz będzie Lost c:

PPS Czy dzisiaj na liczniku pojawiła się ta zabójcza i okrągła liczba? O.O Otwieramy szampana! ;D

PPPS Tak, te wszystkie zdjęcia z tumlr były w tym poście niezbędne. Jakiś problem? -,-

PPPPS Chcecie obejrzeć nowy trailer Andromedy razem ze mną? *-* *KLIK*


Joleen :*

N7 week #6 Nightmares





Otworzyłem oczy i zamrugałem kilkakrotnie, żeby poprawić swoją widoczność. Znajdowałem się lesie. Nie był to jednak zwykły las. Niebo zabarwiło się na wszelkie możliwe odcienie szarości, a drzewa były niezwykle wysokie i obumarłe. Czy to... Ziemia? - przeszło mi przez myśl. Nagle usłyszałem dziecięcy płacz. Odwróciłem się i dojrzałem uciekającą zjawę.
- Hej! - zawołałem. Duch spojrzał w moim kierunku, po czym zaczął się oddalać. Chciałem go gonić, jednak moje ruchy nie było takie, jak zazwyczaj... Biegłem się powoli, jakby w zwolnionym tempie. Zajęło mi trochę, zanim zdążyłem odszukać tajemniczą postać, chowającą się za drzewem. Ujrzałem przerażonego chłopca. Nie mógł mieć więcej niż osiem lat. Wydawało mi się, że już go gdzieś widziałem, lecz nie miałem pojęcia gdzie. Uklęknąłem przy nim i położyłem mu dłoń na ramieniu. Wzdrygnął się, przetarł zaczerwienione powieki i spojrzał na mnie swoimi dużymi, niebieskimi oczami, a ja posłałem mu delikatny uśmiech.
- Spokojnie. Nic ci już nie grozi - próbowałem go uspokoić.
- Gdzie jest mama i tata? Gdzie ja jestem? - spytał drżącym głosem.
- Zaraz ich znajdziemy. Nie zostawiliby cię samego. Muszą być gdzieś w pobliżu...
- A właśnie, że nie! Oni... umarli! Zostawili mnie! - odparł rozgoryczony. Po bladych policzkach spłynęły kolejne łzy.
- Przykro mi - Pieprzona wojna. Pieprzeni Żniwiarze... - aż gotowałem się w myślach. - Chodź. Musimy się stąd wydostać - bez żadnego oporu ze strony chłopca, wziąłem go na ręce.
- Shepard? - w pewnym momencie usłyszałem za sobą kobiecy głos. Kiedy się odwróciłem, zobaczyłem znajomą szatynkę o smutnych, brązowych oczach, ubraną w biały kombinezon.
- A-Ash...? - zapytałem oniemiały.
- Dobrze cię widzieć - uśmiechnęła się przyjaźnie.
- Dlaczego tutaj jesteś? Przecież ty...
- Zgadza się. Nie żyję. Znajdujesz się w pustce.
- W pustce? Co to za miejsce?
- Świat pomiędzy wymiarami, świat snów, a raczej koszmarów... - odparła i podeszła bliżej.
- Skoro ty tutaj jesteś, to znaczy, że... - spojrzałem z żalem na śpiącego spokojnie w moich ramionach malca.
- On nie jest taki jak ja - odpowiedziała zagadkowo. - Jest tutaj uwięziony.
- Dlaczego?
- Naprawdę go nie kojarzysz? - zdziwiła się.
- Nie mogę sobie przypomnieć... Może znasz jego imię?
- Znam - położyła dłoń na jego miękkich, potarganych włosach, które pogłaskała. Nagle niebo pociemniało jeszcze bardziej, wiatr przybrał na sile, a gałęzie drzew zaczęły trzeszczeć i się poruszać. - Nazywa się... - spojrzała mi prosto w oczy i sięgnęła do mojego ucha. - Shepard - dokończyła szeptem.

***

Gdy się obudziłem, serce wyrywało mi się piersi i byłem zdyszany. Usiadłem powoli na skraju łóżka, pochyliłem się i zacząłem nabierać powietrza przez usta. Jednak niewiele to dało, gdyż nadal miałem przed oczami obraz Ash...
- Shepard? - usłyszałem zaspany głos Kaidana.
- To tylko kolejny koszmar... Idź spać - wyjaśniłem i potarłem wierzchem dłoni wilgotne od potu czoło.
- Wszystko w porządku? Jesteś cholernie blady - zauważył i przysunął się do mnie, by móc przejechać dłonią po moich nagich plecach.
- Widziałem Ash... Ona... - mamrotałem zdenerwowany.
- John... - odwróciłem się w jego stronę i pozwoliłem, żeby ukrył mnie w swoich ramionach. - Już wszystko dobrze. Jesteś tutaj, jesteś ze mną - szeptał mi do ucha, składając delikatne pocałunki na mojej twarzy. Stopniowo zacząłem się uspokajać.
- Coś się wydarzy. Coś złego, K - powiedziałem łamliwym głosem, przytulając go do siebie mocniej.
- Zawsze będę przy tobie, Shepard. Nie pozwolę ci znowu odejść - obiecał, całując mnie w czoło.
- Nie chcę, żebyś zginął... - przygryzłem dolną wargę. Do mojego umysłu wdarła się wizja umierającego na polu bitwy Kaidana. Nie... To nie może się wydarzyć. On musi żyć... - Już więcej nikt nie zginie.
- Bo mamy ciebie - uśmiechnął się i pogłaskał mój policzek.
- A jeśli coś pójdzie nie tak? Co jeśli...
- Kocham cię, Shepard - przerwał mi swoim nagłym wyznaniem, po czym pocałował moje drżące usta. - To jedyna rzecz, której jestem pewien w stu procentach. Reszta stanowi jedną, wielką niewiadomą. Żaden z nas nie zna przyszłości. Dlatego możemy zrobić tylko jedno... - zamilkł na chwilę i splótł nasze dłonie.
- Co takiego?
- Wierzyć, że nam się uda i walczyć jak najlepiej potrafimy.
- Masz rację - zgodziłem się i tym razem to ja obdarowałem go najczulszym pocałunkiem.


Jutro nigdy nie jest przesądzone,


dopóki mam przy sobie Ciebie.


*****

Ohayo~! :D


Dzisiaj będą dwa posty! Cieszycie się? x'D

Jak skończyliście czytać, to od razu polecam kliknąć na następny post lub przesunąć palcem po ekranie ;P


Joleen :*

sobota, 5 listopada 2016

N7 week #5 "Is there anything you're bad at?"

Opowiadanie yaoi - John Shepard x Kaidan Alenko






- Shepard! Sprawdzałeś już swoją pocztę? - zapytał niespodziewanie Kaidan, wchodząc do kabiny Johna.
- Tobie też "dzień dobry", najdroższy - mruknął Shepard, zakładając na siebie koszulkę.
- Wybacz, moi uczniowie się wczoraj trochę rozbrykali i musiałem ich dopilnować, dlatego nie wróciłem na noc. Ale dostałeś moje wiadomości, prawda?
- To nie usprawiedliwia tego, że pół nocy  nie mogłem zasnąć i przez cały czas leżałem w gotowości, żeby po ciebie pojechać! - warknął, szukając w szafie swojej kurtki.
- Wynagrodzę ci to - obiecał mężczyzna, przytulając się do jego umięśnionych pleców.
- Nie lubię bez ciebie zasypiać - wyznał komandor, odprężając się pod kojącym dotykiem ukochanego.
- Znowu męczyły cię te paskudne koszmary? - zapytał z troską w głosie.
- Różniły się tylko tym, że jakieś obce typy dobierały ci się do majtek - wysyczał przez zęby.
- Przecież dobrze wiesz, że jedynym, mającym do nich dostęp, jesteś ty. Poza tym, moi uczniowie mają... inne preferencje - wyszeptał mu do ucha i wzmocnił swój uścisk.
- Czyli?
- No cóż... Powiedzmy, że za panią Lawson na wyłączność daliby się złożyć w ofierze Żniwiarzom.
- Głupcy - parsknął, po czym odwrócił się do niego przodem i pocałował w kuszące usta. - Nie rób mi tego więcej. Chcę się budzić i zasypiać przy tobie codziennie. Muszę mieć cię blisko. Inaczej wariuję... - wyszeptał, opierając swoje czoło o jego.
- I nawzajem. Nie myśl sobie, że siedząc z nimi, nie żałowałem tego, co mnie ominęło - posłał mu szelmowski uśmiech.
- I bardzo dobrze - odsunął się niechętnie. - Czemu miałem sprawdzić pocztę?
- Dostaliśmy zaproszenie - oznajmił z radością Alenko.
- Zaproszenie? Od kogo i na co? - zdziwił się John, podszedł do swojego osobistego terminala i otworzył skrzynkę pocztową. Faktycznie, wśród nowych maili znajdowała się wiadomość, zawiadamiająca o zaślubinach. - Cortez się żeni?! - zawołał zszokowany, nie mogąc w to uwierzyć.
- Raczej ponownie wychodzi za mąż - poprawił go Kaidan.
- Czyli jednak ułożył sobie życie na nowo. Po tym, co stało się z Robertem... Jak najbardziej zasługuje na szczęście - odpowiedział z lekkim uśmiechem.
- Wesele odbędzie się na Cytadeli, impreza również.
- Kiedy?
- W tą sobotę. Już nie mogę się doczekać. Zwłaszcza naszego wspólnego tańca... - zachichotał i ucałował niebieskookiego w policzek. Kiedy opuścił pokój, w myślach Sheparda zapanował kompletny chaos. Potrzebował pilnej pomocy. Jak najszybciej.

***

- ... nie wytrzymam! Mój brzuch! - śmiała się do rozpuku Jack.
- Nie wezwałem ciebie tutaj, żebyś mogła się ze mnie ponabijać, tylko żebyś mi pomogła - komandor nieco się zirytował.
- Przecież wszyscy dobrze wiedzą, że nie umiesz tańczyć! Jak ty to sobie wyobrażasz? - parsknęła.
- Wystarczy tylko parę ruchów... - spojrzał na nią błagalnym wzrokiem.
- Eh... - westchnęła z kapitulacją. - Ale tylko ze względu na naszą pseudo przyjaźń! - biotyczka uaktywniła swój omni-klucz i odtworzyła piosenkę ze swojej listy. - Patrz i ucz się!
John bacznie obserwował jak wyginała swoje smukłe ciało, kręciła biodrami oraz głową. Jej egzotyczny i niezwykle ponętny taniec był bardzo imponujący, jednak nie przypadł mu do gustu. Potrzebował on bowiem czegoś bardziej intymnego i romantycznego, żeby mógł zachwycić, ale i rozkochać w sobie Kaidana na nowo.
- Ważne jest, żebyś słyszał muzykę. Poddaj się jej, a sama cię poprowadzi - poradziła na koniec.
- Też wybierasz się na ślub?
- Oczywiście! Żadna impreza i darmowy alkohol mnie nie ominą - zaśmiała się.
- Masz już kogoś do towarzystwa?
- Może cię to zdziwi, ale idę z Mirandą.
- Ty i... Miranda?! Przecież się nie lubicie!
- Hej! To już czas przeszły! Poznałyśmy się bliżej i... dobrze się... dogadujemy - Shepard mógł przysiąc, że zobaczył rumieniec na jej policzkach. - W każdym razie, nie zapomnij o naszej lekcji i pokręć na parkiecie tyłeczkiem jak należy!

***

- Tango! To najbardziej wyszukany taniec pod słońcem! Rozmowa między kochankami, gdzie granica pomiędzy namiętnością a nienawiścią jest tak cienka, że...! - opowiadał z pasją turianin.
- Garrus, więcej czynów, mniej gadania - poprosił Shepard, spoglądając na niego z wyczekiwaniem.
- Do tanga trzeba dwojga, mój przyjacielu - wyciągnął dłoń w jego stronę i uśmiechnął się przebiegle.
- To może zaprosisz tutaj Tali?
- Tali świetnie sobie radzi w tańcu. Gdybyś tylko widział te biodra... - rozmarzył się na chwilę, po czym odchrząknął i zerknął na niebieskookiego. - No już. Mam jeszcze na dzisiaj kalibracje do zrobienia - dodał bardziej stanowczo.
- Nie przeginaj - fuknął, gdy poczuł na biodrze obcą dłoń.
- Więc... jesteś gotowy, aby zostać kobietą? - zachichotał nisko, jednocześnie odtwarzając odpowiedni kawałek.
- Przysięgam, że jeśli zaraz nie przestaniesz komentować, to zadepczę ci te turiańskie stópki! - zagroził.
- I tak to zrobisz - parsknął w odpowiedzi. Och tak... - pomyślał ze złośliwym uśmiechem na ustach.


***

- James, zatańczmy! - zawołał pewny siebie John, idąc w stronę obijającego się w hangarze porucznika.
- Zawsze, Loco! - zaśmiał się i niezwłocznie zaczął przygotowywać się do walki na pięści.
- Em... Chyba źle się wyraziłem. Chodziło mi o prawdziwy taniec, Vega
- odparł z delikatnym uśmiechem.
- Que? - zmarszczył brwi i zaczął lustrować swojego przełożonego podejrzliwym wzrokiem.
- Potrzebuję pomocy. Podczas wesela mają się odbyć tańce i nie chcę zawieść Kaidana...
- Wesele? Chodzi ci o ślub Estebana?
- Czyżbyś nie został zaproszony? - zdziwił się.
- Żartujesz sobie? - parsknął. - Jestem jego świadkiem! - wyjaśnił z dumą, po czym skrzyżował ręce na piersi. - Próbowałeś się w tej sprawie skontaktować ze Szramą? Z tego co wiem, to on jest tutaj królem parkietu.
- Już to zrobiłem. Jakoś nie potrafię zachować tej całej finezji, o której wspominał Garrus... - podrapał się niezręcznie po karku i uciekł wzrokiem w bok.
- Taa... Nie wiem, czy poradzisz sobie z rumbą czy salsą, ale podstawowe kroki cha-cha-cha każdy idiota załapie!
- Mam taką nadzieję...
- Nie traćmy więcej czasu. Za mną, taneczny Loco!

***

- Dziękuję wszystkim za przybycie! Zanim rozpoczniemy zabawę, chciałbym wygłosić parę słów... - to jedyne, co Shepard usłyszał ze wzruszającej przemowy Corteza. Siedział ze swoimi najbliższymi przyjaciółmi przy udekorowanym stoliku, pod którym ukradkiem trzymał Kaidana za rękę. Na pierwszy rzut oka wydawał się zrelaksowany, jednak w środku targały nim wątpliwości i obawy. Nie chciał zepsuć swojemu chłopakowi wieczoru i zbłaźnić się przed nim swoimi pokracznymi ruchami. To byłby prawdziwy koszmar...
- Zapraszamy wszystkich na parkiet! - usłyszał w pewnym momencie.
- Idziemy? - zapytał go Kaidan, ściskając lekko za jego palce. Wtedy błękitnooki napotkał wzrok Jack, siedzącej naprzeciwko w modnym, kobiecym garniturze. Podobno wybrała go dla niej Miranda, która zniewalała gości swoim nieprzeciętnym wyglądem w obcisłej, lśniącej, krwisto-czerwonej sukni z wycięciem wzdłuż uda. Biotyczka wytknęła do niego swój język i zmrużyła groźnie oczy, podczas gdy jej piękna towarzyszka bawiła się jedwabnym krawatem i szeptała coś do ucha Jack. Shepard dokładnie wiedział, co miała na myśli. Uważała go za tchórza i nieudacznika. Sam o sobie nigdy tak nie myślał. Musiał to jeszcze tylko udowodnić...
Mężczyzna przełknął ślinę i powoli kiwnął twierdząco głową.
- Cho-Chodźmy - mruknął, pozwalając Kaidanowi poprowadzić się w stronę tańczących. Kątem oka zauważył Garrusa, który obracał roześmianą Tali niczym bączek, flirtującego z grupką młodych i atrakcyjnych kobiet Vegę, Mordina komicznie udającego taniec robota, przepychających się Grunta i Wrexa oraz szczęśliwego Corteza w objęciach nowego małżonka.
- Kaidan ja... - zaczął, gdy czarnowłosy zarzucił mu ręce na szyję.
- A teraz specjalny utwór na życzenie anonima! - powiedział do mikrofonu DJ. Po chwili światła w sali nieco pociemniały, a w głośnikach rozbrzmiała wolna i romantyczna melodia, do której wszyscy dobrali się w pary. Czuję w tym jakiś podstęp - przeszło mu przez myśl. Nie ćwiczyłem przecież żadnego, wolnego tańca!
Najwidoczniej Alenko zauważył jego dziwne zachowanie, dlatego sam postanowił go poinstruować.
- Obejmij mnie i poruszaj się w ten sam sposób co ja - poradził, kierując dłonie Sheparda na swoje biodra. Błękitnooki postanowił mu zaufać i posłuchać instrukcji.
Jak się później okazało, w ich wspólnym tańcu nie było żadnych skomplikowanych ruchów. Znajdowali się blisko siebie, tak jakby trwali w uścisku, co jakiś czas zmieniając ułożenie dłoni, a czasem zdarzało im się nawet wykonać piruety.
- Jest lepiej niż sobie wyobrażałem - wymruczał zadowolony.
- Muszę przyznać, że świetny z ciebie nauczyciel - pochwalił John, przytulając brązowookiego i muskając czubkiem nosa jego ciepły policzek.
- Wszystko dla mojego najukochańszego i najzdolniejszego ucznia - odpowiedział mu i złączył ich wargi w czułym pocałunku.



*****

Konbanwa~


Udało się! Zdążyłam! *pada na pyszczek*

Jestem taka padnięta, że sobie nie wyobrażacie ;-; A jutro muszę wstać o 7 rano... Dlatego mówię Wam dobranoc, a sama oddalam się do chłopaków, z którymi zamierzam przetańczyć całą noc! ^^ *w tle słychać: "You are the dancing queen! Young and sweet! Only nineteen! Oh yeah~!* x,D


Joleen :*

piątek, 4 listopada 2016

N7 week #4 "I'm okay with that"





- Shepard, mam do ciebie prośbę... - zaczął turianin, gdy tylko komandor pojawił się w jego pobliżu.
- O co chodzi, Garrus?
- Ty... Znasz się na kobietach, prawda? - powiedział nieco ciszej, odwracając od niego swój wzrok.
- Skąd ci to przyszło do głowy? - zaśmiał się komandor.
- Naprawdę mam ci opowiadać o tym, jak wszystkie kobiety na tym statku (i nie tylko) w każdej chwili byłyby w stanie, bez cienia wahania, wskoczyć do twojego łóżka? - posłał mu zawistne spojrzenie.
- Nie, ale zawsze lepiej się upewnić - odparł z zadziornym uśmieszkiem na ustach.
- Czy możesz... przestać? - syknął Vakarian.
- Wybacz - odchrząknął. - Z tego, co zrozumiałem wychodzi na to, że nasz Archanioł się zakochał.
- W-W skrócie... - przytaknął mu zawstydzony.
- Więc? Kto jest tą szczęściarą? Znam ją?
- Znasz. I to bardzo dobrze - westchnął ciężko i odważył się unieść wzrok z podłogi. - To Tali.
- Tali?! - zawołał zdziwiony.
- Przymknij się! Ściany mają uszy! - syknął na niego, rozglądając się dyskretnie na boki.
- Wystarczy, że mamy EDI - parsknął Shepard, ale gdy na nowo ujrzał zirytowaną minę przyjaciela, ponownie spróbował przybrać formalny ton. - Dobrze, już dobrze. To co mogę dla ciebie zrobić?
- Sprawić, żeby się w tobie odkochała - odparł z pewną nachalnością w głosie.
- Ależ oczy-Co?! - John zamrugał kilkakrotnie i zmarszczył brwi.
- Tali jest w tobie zakochana po uszy i nawet po tym jak dałeś jej kosza, wciąż nie przestaje mieć nadziei!
- Niedobrze... - przygryzł dolną wargę i oparł się plecami o ścianę, krzyżując ręce na piersi.
- Też tak sądzę.
- Żeby przestać być w kimś zakochanym... Nie skrzywdzę jej, Garrus! Jest członkiem mojej załogi i ważną przyjaciółką!
- Gdybyś próbował ją skrzywdzić, podarowałbym cię Żniwiarzom jak na tacy - zagroził, mrużąc niebieskie ślepia. - Może... Mógłbyś z nią jeszcze raz pogadać? Wybadać sytuację i... zapytać o mnie?
- O tobie? Jasne.
- Nic wielkiego. Co o mnie sądzi i takie tam.
- To świetny pomysł - zgodził się.
- Trzymaj - Garrus wręczył mu małą pluskwę. - Dzięki temu będziemy mieli kontakt i będę na bieżąco.
- Jak prawdziwi szpiedzy... - skomentował roześmiany John, zakładając gadżet za kołnierzyk skórzanej kurtki. Następnie skierował się do widy. Zjechał piętro niżej i znalazł się w maszynowni, gdzie odszukał wzrokiem skupioną na pracy quariankę i podszedł do niej.
- Hej, Tali. Co słychać? - zapytał z przyjaznym uśmiechem.
- Sh-Shepard? - odwróciła się w jego stronę i zaczęła nerwowo pocierać swoje dłonie. - C-Co tu robisz?
- Przyszedłem tylko pogadać. Jesteś zajęta?
- T-Tak... To znaczy nie! Ja... zawsze znajdę dla ciebie czas!
- Ro-Rozumiem... - mruknął pod nosem. Garrus miał rację. Zachowuje się zupełnie inaczej niż zwykle... - przeszło mu przez myśl.
- O czym chciałeś porozmawiać?
- Tali... co sądzisz o Garrusie? - spytał wprost.
- Co?
- No wiesz, Garrus Vakarian? Były pracownik SOC'u, nasz wspólny kumpel, pomocnik w zwalczaniu Żniwiarzy...?
- Shepard, wiem kim jest Garrus. Dziwi mnie fakt, że o niego pytasz - wyjaśniła, podpierając dłonie o biodra.
- Tak. Jasne... No więc? Odpowiesz na moje pytanie?
- Sądzę, że Garrus to... wspaniały przyjaciel, jeden z najlepszych turian, jakich znam - To dobry początek! - stwierdził pozytywnie nastawiony do całej akcji.
- To świetnie się składa, bo-!
- Ale z drugiej strony jest cholernie przemądrzały i zbyt pewny siebie. Uważa, że nikt nie jest lepszym snajperem od niego i przewyższa wszystkich o głowę! No i te jego suchary! - prychnęła i skrzyżowała ręce na piersi.
- A-Aha... - No to klops...
- Czasami tak mnie wkurza tymi swoimi "pogaduszkami" z innymi ludźmi z załogi... "Słyszałeś o Archaniele? Nie zgadniesz, ale to ja! Muahaha!" - próbowała go naśladować. - Powinien być skromny i bardziej przykładać się do swoich obowiązków, a gdy jest nam potrzebny, to stale przesiaduje u siebie i zajmuje się tymi zbędnymi kalibracjami! No i jeszcze-!
- Może już wystarczy, Tals - powstrzymał ją Shepard.
- Sam mnie prosiłeś, żebym powiedziała, co o nim myślę! - wypomniała mu.
- Tak, tylko, że-! - On wszystko słyszy, na litość boską!
- Shepard? - nagle usłyszeli znajomy głos i zwrócili ku niemu spojrzenia.
- Garrus... - John zerknął na przygaszonego turianina i momentalnie zrobiło mu się go żal.
- Liara chciała się z tobą zobaczyć - poinformował, nawet nie patrząc w stronę Tali.
- Już idę. To do zobaczenia później - rzucił do quarianki i opuścił pomieszczenie. - Tak mi przykro... - powiedział Shepard, oddając mu pluskwę.
- To nie twoja wina, że ma o mnie takie zdanie. Po prostu... jestem trochę wstrząśnięty...
- Wiem - przerwał mu z cichym westchnieniem. - Mogę coś jeszcze dla ciebie zrobić?
- Podwieziesz mnie na Cytadelę? Muszę... oczyścić umysł.
- Pewnie. Zaraz każę Jokerowi nastawić na nią kurs.
- Dzięki, Shepard.

***

Zdaniem Garrusa nie było lepszego miejsca na wyleczenia swojego złamanego serca niż obskurny klub "Czyściec". Kolorowe, migające światła, tłum rozszalałych osób na parkiecie i mocne, niekończące się kolejki drinków przy barze, przy którym spędził cały wieczór...
- Garrus? - turianin uniósł wzrok na stojącą przy jego stołku Tali. Świetnie. Po prostu cudownie - pomyślał zgryźliwie.
- O co chodzi? - warknął, jednocześnie przywołując do siebie nowego najlepszego przyjaciela - barmana.
- Shepard o wszystkim mi powiedział...
- O czym konkretnie? - zapytał od niechcenia, pragnąc jak najszybciej zakończyć tą niezręczną rozmowę.
- Ty... zakochałeś się we mnie? - gdyby był trzeźwy, czułby się bardzo zestresowany i zawstydzony, jednak "odrobina" alkoholu pozwoliła mu pozostać w wyluzowanym i pewnym siebie stanie.
- Po tym, co usłyszałem ciężko by było nie zmienić zdania, nie sądzisz?
- Nie przyszłam cię przeprosić. Naprawdę tak myślę i...
- Skoro jestem taki beznadziejny, to-
- ... nie przeszkadza mi to, jaki jesteś - dokończyła, zaskakując go jak jeszcze nigdy wcześniej.
- C-Co?
- Każdy ma swoje wady, które wydają się wkurzające, ale... posiadamy również zalety - wymruczała ze spuszczoną głową.
- Chętnie o nich posłucham - Vakarian wskazał na miejsce obok siebie. Tali potulnie usiadła i położyła dłoń na jego.
- Uważam, że jesteś niezwykle odważny, zręczny i silny. Wspaniale radzisz sobie na misjach, tańczysz najlepiej ze wszystkich i jesteś taki przystojny...
- Po-Podobam ci się? - spytał zszokowany. Niech mnie ktoś uszczypnie w ten turiański zadek! Czy to się dzieje naprawdę?! - myślał podekscytowany.
- Te blizny... Wiesz jak one działają na kobiety? - zachichotała słodko, przysuwając się do niego jeszcze bliżej.
- Ja... nie wiem, co mam powiedzieć... - odparł zakłopotany.
- Cii... - położyła mu palec na ustach i przekrzywiła głowę na bok. - Najpierw postawisz mi drinka, a potem zabierzesz na parkiet i sprawisz, żebym poczuła się jak najszczęśliwsza, zakochana quarianka w całej galaktyce.
- To będzie dla mnie zaszczyt, pani admirał - rzekł z szerokim uśmiechem, splatając ich dłonie w uścisku, którego żadne z nich nie chciało już nigdy puścić...



*****

Ohayo~! ^^


Ach, te moje gołąbeczki ♡ Uwielbiam Garrusa za jego wrodzony, sarkastyczny humor i zniewalający talent do tańca, a Tali jest takaaa słodkaaa! >.< Oboje zasługiwali na odrobinę szczęścia i tęczę xd ^^

Jutro Shepciu wybiera się na... ślub! *-* Tylko jest jeden, mały problem... Zna ktoś może dobrego choreografa? ;)


Joleen :*

czwartek, 3 listopada 2016

N7 week #3 Just a shower

Opowiadanie yuri - Jack/Subject Zero x Miranda Lawson






Miranda odkręciła kurek, a po jej nagim, seksownym ciele zaczęły spływać krople gorącej wody. Powinna była się cieszyć, a zamiast tego czuła się zmęczona i wypalona. Po co przyjechała na Normandię? Sprawdzić, jak układa się Shepardowi? Czy może żeby jeszcze bardziej się pogrążyć? Myślała, że kilka miesięcy temu doszło między nimi do czegoś głębszego, bardziej intymnego, że już na zawsze pozostanie przy jej boku... Myliła się. Była ślepa. Dopiero tamtego wieczoru zobaczyła to, czego wcześniej nie zdążyła zauważyć. John był zakochany. Zakochany w kimś innym niż ona. Otóż stary druh Kaidan wrócił do łask i nie miał najmniejszego zamiaru ustępować nikomu swojego wygodnego miejsca. Parszywy gnojek...
 Kiedy spytała komandora, czy nadal jest częścią jego planu, odparł, iż muszą skupić się na wojnie. Było jej ciężko, ale potrafiła to zrozumieć. Nie spodziewała się jednak, że chciał ją po prostu zbyć dla innego. Pieprzony kłamca. Od samego początku planował się tylko zabawić jej kosztem. Jak zresztą wszyscy. Ojciec, Jacob, Shepard... Ile jeszcze mężczyzn zamierzało ją w przyszłości skrzywdzić?
Po bladych policzkach oprócz wody zaczęły spływać również słone łzy. Czy tak trudno... jest mnie pokochać? - pomyślała, wpatrując się w uciekające po szybie strumienie.
Z rozmyślenia wyrwał ją dźwięk rozsuwanych drzwi od prysznica.
- Co do-?! - przed jej oczami stanęła naga Jack ze zdziwioną miną.
- Cheerliderka?
- Jack! Wyłaź do cholery! - zawołała oburzona, próbując zakryć się rękoma.
- Chyba śnisz! Właśnie wróciłam z baru, gdzie jakiś typ wylał na mnie drinka, a nie zamierzam się kłaść, cuchnąc wódką! Dobrze, że był ze mną Prangley, bo nie ręczyłabym za siebie...
- Nie obchodzi mnie to! Idź znaleźć sobie inną łazienkę!
- Czasami się zastanawiam, czy tatuś nie zapomniał zrobić z ciebie blondyny? - parsknęła. - Ten niewyżyty chomik Sheparda jakimś sposobem przegryzł rury kanalizacyjne i została czynna tylko jedna łazienka. Zapomniałaś o tym, niedoszła blondi?
- N-No tak... - kobieta uciekła na chwilę wzrokiem w bok. - W każdym razie, wyjdź i poczekaj na swoją kolej!
- I tak jestem już mokra, a wstydzić się nie mam czego, więc zostaję. Jakoś się pomieścimy - oznajmiła, zasuwając za sobą drzwi. - Możesz odwrócić się do mnie tym swoim okrągłym tyłkiem. Nie robi mi to. To przecież tylko prysznic - Tylko prysznic... - powtórzyła w myślach Miranda, a następnie, zgodnie z propozycją Jack, zwróciła się do ściany i zaczęła namydlać swoje włosy szamponem w kompletnej ciszy. W pewnym momencie usłyszała ciche westchnienie.
- Skoro już tu jesteś to chociaż niech będę miała z ciebie jakiś pożytek - odezwała się niespodziewanie brązowooka. - Umyj mi plecy - rozkazała, podając towarzyszce żółtą gąbkę.
Biotyczka nie miała siły ani ochoty na kolejne kłótnie. Nie dzisiaj... Dlatego pokornie odwróciła się w jej stronę, wzięła gąbkę i zaczęła dokładnie szorować wytatuowane plecy. Podczas tej czynności, jej uwagę przykuł pewien tatuaż, znajdujący się na lewej łopatce. Przedstawiał dwa ptaki ukazane w locie, trzymające w dzióbkach ozdobną wstążkę.
- Co to za tatuaż? - odważyła się zapytać.
- Który, księżniczko? Jak widzisz, nie próżnowałam - odparła cynicznie.
- Ten z ptakami...
- Aaa... - Jack na chwilę umilkła. - Zrobiłam go parę miesięcy temu. To miał być symbol mojego wyzwolenia od Cerberusa, wspomnień, ubiegłego życia...
- Wygląda na niedokończony... - stwierdziła po ponownemu, tym razem dokładniejszemu przyjrzeniu mu się.
- Sama jesteś niedokończona! - warknęła zirytowana. - To moje specjalne miejsce!
- Na co?
- Na imię!
- Czyje? - dopytywała dalej.
- Wścibska dziewucha... - mruknęła pod nosem, po czym westchnęła ciężko. - Kiedyś... miało należeć do osoby, z którą spędzę resztę mojego nowego, lepszego życia, ale... jedna zmarła, a druga... Okazało się, że nie odwzajemnia moich uczuć - wyznała smutno. Znam to uczucie aż zbyt dobrze... - na moment powróciła myślami do ukochanego, który ją zranił.
Miranda nieświadomie zaczęła kreślić palcem wskazującym na wolnej powierzchni na wstążce swoje własne imię. Kiedy skończyła, zauważyła jak Jack się spięła, lecz dopiero, gdy spojrzała w jej zszokowane, orzechowe oczy, zrozumiała, co takiego zrobiła.
- Jack, to nie-! - nie mogła dokończyć, ponieważ biotyczka zamknęła jej usta swoimi. To było dla niej coś zupełnie nowego. Niezwykła miękkość warg, przyjemnie drażniący dotyk, zaborczość, a zarazem niezwykła delikatność...
Kobieta bez ostrzeżenia przyparła ją do ściany, a jej nadgarstki złączyła i przyszpiliła ręką ponad jej głowę. - Ja-Jack... - westchnęła, kiedy szatynka zaczęła błądzić językiem po jej wrażliwej skórze na szyi oraz schodziła coraz niżej i niżej, aż swoją główną uwagę poświęciła jej jędrnym piersiom. - N-Nie... przestań... Jack...! - próbowała powstrzymać swoje jęki rozkoszy.
- Jesteś mało przekonywująca, Miri... Musisz się bardziej postarać - odparła z bezwstydnym uśmiechem, wsuwając kolano między jej smukłe nogi.
- Ah! - zawołała, gdy przez całe jej ciało przebiegł dreszcz podniecenia i czystej ekstazy.
- Nie musisz traktować tego na poważnie... - wyszeptała w hebanowe, mokre włosy, które przyklejały się do jej zarumienionych ramion oraz pleców. - Wystarczy, że poddasz się chwili.
- Nie wiem, co mam zrobić. Ja... jeszcze nigdy nie-
- Nie musisz nic robić - przerwała jej, muskając płatek jej ucha zębami. - Wszystkim się zajmę - zapewniła, a następnie puściła jej ręce wolno i przywarła do niej ustami na nowo, jednak tym razem postanowiła użyć swojego zręcznego języka. Jedna dłoń Jack spoczęła na piersi Mirandy, a druga pobudzała jej uśpione zmysły, pomiędzy udami...
- Och, Jack...! - załkała w pewnym momencie, czując zbliżające się uczucie spełnienia.
- Miranda... - wypowiedziała lekko zachrypniętym głosem, pełnym namiętności i pragnienia. Niebieskooka objęła ją prędko za szyję i wbiła paznokcie w jej nagie łopatki. Następnie wydała głośny jęk pełen satysfakcji i wtuliła się w ramiona kochanki.
- Wow... To było, to znaczy, ty byłaś... - ciemnowłosa bez słowa przyciągnęła ją do siebie i pocałowała, a brunetka bez zastanowienia przymknęła powieki i odwzajemniła miłą pieszczotę.
Po pewnym czasie obie wyszły z kabiny i zaczęły wycierać się ręcznikami.
- Musimy to kiedyś powtórzyć - powiedziała zalotnym tonem Jack i cmoknęła ją w policzek. Może przez te wszystkie lata Miranda się myliła? Może nie potrzebowała kolejnego mężczyzny, lecz... jednej, szalonej biotyczki z mroczną przeszłością?
- Zdecydowanie - odpowiedziała z pewnym siebie uśmiechem.






*****

No witam! :D


Moje pierwsze yuri!! >///.///< Jejku, ale jestem podjarana/zawstydzona!

Ten szocik dedykuję całemu, męskiemu gronie czytających oraz wszystkim fanom yuri i Jackand'y! jeżeli takowi istnieją ;_; :3

Nie wiem, czy nie dałam ciała z tym całym smut'em, no ale cóż... pierwsze yuri za płoty ;)(najważniejsze, że kosmiczny chomik Shepa przegryzł rury x,D)

Jutro ponowne spotkanie z... Tali oraz Archaniołem! ;D Ktoś tu się zakochał~ ^^

PS Dla zainteresowanych znalazłam genialny/seksowny/feelsowy filmik z pairingiem Jack x Miranda, który należy do mojej listy ulubionych był też poniekąd moją inspiracją ^-^ *KLIK*

PPS Czy Jack Wam kogoś nie przypomina? ^^ Bo mi strasznie kojarzy się z Levim... Mrrrau! ;P


Joleen :*

środa, 2 listopada 2016

N7 week #2 Migraine

Opowiadanie yaoi - John Shepard x Kaidan Alenko






- Powinieneś odpocząć. Nie jesteś ze stali, L2 - doktor Chackwas posłała czarnowłosemu zmartwione spojrzenie.
- Wiem, ale...
- Żadnych "ale"! - przerwała mu Karin. - Masz odpocząć! Jeśli tego nie zrobisz, powiem wszystko komandorowi!
- Już dobrze, dobrze... - Kaidan wyszedł z laboratorium i skierował się do swojej kwatery. Gdy znalazł się na holu, w pewnym momencie zakręciło mu się w głowie i musiał się zatrzymać, aby podeprzeć się o ścianę. Ból głowy z sekundy na sekundę wzmagał się na sile. Porucznik chwiejnym krokiem dotarł do pokoju, a następnie bezsilnie opadł na swoje łóżko, pochylił się i wziął kilka głębszych wdechów.
- ...den? - nagle usłyszał czyjś głos. Kiedy uniósł wzrok, napotkał znajome, błękitne tęczówki przepełnione współczuciem i troską.
- Shepard? Coś się stało? - zapytał, jednocześnie starając się zatuszować doskwierający mu dyskomfort.
- To chyba moja kwestia... Jak się czujesz?
- Niech zgadnę, Chackwas cię nasłała? - prychnął.
- Pani doktor ma z tym coś wspólnego? Źle się czujesz? - powiedział wyraźnie zaniepokojony dowódca.
- Czyli nie... - westchnął i odważył się ponownie spojrzeć mu w oczy. - Nic mi nie jest, Shepard. To znaczy... Nic, czego wcześniej bym nie doświadczył. Wiesz, uroki bycia L2 i takie tam...
- Migrena - zgadł, a Alenko powoli kiwnął twierdząco głową.
- Nie musisz się mną przejmować - zapewnił. - Mamy teraz o wiele gorsze problemy. Na przykład wojnę ze Żniwiarzami, od której zależy los całej galaktyki.
- Kaidan, jesteś w mojej drużynie, a ja dbam o morale i zdrowie mojej drużyny. Powiedz, co mogę dla ciebie zrobić? - zapytał prosto z mostu.
- Nic. Dostałem jakieś prochy znieczulające i muszę odpocząć. To wszystko...
- Potrafisz to zrobić?
- Co? - ciemnowłosy zamrugał kilkakrotnie.
- Ostatnio często widziałem u ciebie zapalone do późna światło. A w ciągu dnia chodziłeś jakiś rozkojarzony.
- Nic nie umknie twojej odwadze, co? - uśmiechnął się słabo.
- No więc? - John nie dawał za wygraną.
- Ostatnio... nie za dobrze sypiam - wyznał. - Po tym, co stało się na Horyzoncie... Co stało się z Ash... Ja...
- Wiem - położył mu dłoń na ramieniu. - Wszyscy za nią tęsknimy - na chwilę oboje odpłynęli myślami. - Nie możemy zaprzepaścić szansy, którą nam ofiarowała. Musimy walczyć. A żeby walczyć, musimy być silni, czyli się wysypiać.
- Wiem, ale-
- Ciii... - Shepard przysunął palec wskazujący do drżących ust. - Pozwól mi sobie pomóc.
- Jak?
- Zamknij oczy - polecił. Porucznik posłał mu podejrzliwe spojrzenie. - Nie patrz tak na mnie. Obiecuję, że nie dorysuję ci wąsów flamastrem i nie zrobię żadnych zdjęć, które mógłbym opublikować w sieci. Zaufaj mi.
- Czy to rozkaz, komandorze? - parsknął biotyk.
- Nie, Kaidan - zmrużył swoje niebieskie oczy. - Nie jesteśmy na polu bitwy. Jestem Shepard, a ty masz przestać być taki spięty!
- Tak jest... Shepard - odparł, przymykając swoje powieki. Po pewnej chwili usłyszał jak mężczyzna usiadł i przysunął się do niego bliżej na łóżku, a następnie poczuł niespodziewany, delikatny dotyk na swoich skroniach, który wywołał dreszcze. - Shepard... - wyszeptał cicho.
- Zrelaksuj się i przede wszystkim... nie myśl - poradził, po czym zaczął zataczać palcami niewielkie kółka.
Kaidan starał się postąpić według zalecenia przyjaciela i z całych swoich sił próbował się skupić na zupełnie nowych oraz przyjemnych doznaniach.
W pewnej chwili szczupłe palce zjechały na jego nieco zesztywniały kark.
- Mmm... - zadowolony pomruk mimowolnie wyszedł z jego gardła.
- Nie robię tego... za mocno? - upewnił się John.
- Nie, jest... idealnie - odpowiedział, roztapiając się pod niebiańskim dotykiem.
Co by było gdyby teraz ktoś wszedł? Jak by zareagował na widok komandora Sheparda - pierwszego ludzkiego Widma i bohatera galaktyki, pomagającego wyzwolić swojego podwładnego z nadmiernego zmęczenia i stresu? - przeszło mu przez myśl.
- Przestań - usłyszał cichy syk.
- Co?
- Znowu jesteś spięty.
- Widocznie nie potrafię przestać się martwić... - westchnął, a po chwili uniósł powieki i zwrócił się w jego stronę. - Shepard... - zaczął, lecz od razu zamilkł, gdy dowódca złapał za jego podbródek i zmusił, by spojrzał mu prosto w oczy.
- Skoro tak, to... Co powiesz na jeszcze jedną przyczynę więcej do zamartwień? - zanim zdążył mu cokolwiek odpowiedzieć, Shepard złączył ich wargi w czułym pocałunku. Kaidan, pomimo swojego kompletnego zszokowania zaistniałą sytuacją, zamknął oczy i rozwarł swoje wargi, żeby dać mu większy dostęp do wnętrza swoich ust. Wtedy John wsunął w nie swój język, a palce wplótł w czarne, krótkie włosy i pogłębił ich pocałunek.
- Shepard... - wydyszał Alenko, gdy się od siebie odsunęli, w celu złapania oddechu.
- Nie chcę cię do niczego zmuszać, ale... Po prostu przemyśl to i daj mi szybką odpowiedź, dobrze? - przejechał opuszką kciuka po jego miękkim policzku i powoli wstał.
- Żebyś w razie czego mógł skryć się w cudzych ramionach? - odparł z wyrzutem, zaskakując nie tylko Sheparda, ale też samego siebie. Żołnierz odwrócił się i spojrzał na niego przepełnionym głębokim i szczerym uczuciem.
- Żebym już do końca nie zwariował z miłości - serce biotyka ścisnęło się w piersi, a chaos w jego głowie oraz pragnienie bliskości mężczyzny stawały się nie do wytrzymania. Znacznie gorsze niż jakakolwiek, doskwierająca mu migrena...



*****

Witajcie~! ^^


Na razie jest dobrze. Wszyściutko gra. A to dopiero dzień drugi N7 week! xd

Jutro będzie coś, co wstrząśnie Waszym i moim światem, gdyż zamierzam opublikować... moje pierwsze YURI! O.O

Stay tuned, folks! ;)


Joleen :*

wtorek, 1 listopada 2016

N7 week #1 Love cannot be compelled





- Więc... kochasz go? - zapytał nieco zawiedziony Kal.
- Tak. Od samego początku naszej znajomości nie był mi obojętny... Wybacz... - odpowiedziała zmieszana quarianka.
- Nic się nie stało, Tali - pojął jej dłoń w obie ręce i lekko ścisnął. - Życzę ci... wam wszystkiego najlepszego.
- Doceniam to - pożegnała się z przyjacielem i westchnęła ciężko, gdy tylko zniknął z zasięgu wzroku. Była świadoma swojej atrakcyjności i powalającego uroku osobistego. Za każdym razem, gdy ktoś wyznawał jej swoje uczucia, czuła się wyjątkowa, a jednocześnie bardzo zakłopotana.
Tym razem było jednak odwrotnie. Sama znalazła kogoś, komu chciała ofiarować się w całości. Od lat nie pragnęła niczego więcej niż tego, by poczuć ciepło jego skóry na swojej i stworzyć własny, odrębny świat tylko dla ich dwojga... Ona i komandor Shepard. Jedna z najwspanialszych, najsilniejszych i najodważniejszych osób jakie dane było jej spotkać. Nie wspominając już o wywołującym wysoką gorączkę czy elektryczne spięcia wyglądzie...
Tali zależało na Johnie i miała już serdecznie dosyć czekania. Los podarował im tyle okazji, ale żadna z nich nie wydawała się być tą odpowiednią. Skoro tak, to kiedy nadejdzie na nią pora? Ile czasu miała jeszcze zmarnować? Dlatego musiała wziąć sprawy we własne ręce. Bo przecież ktoś powinien zrobić ten pierwszy krok, prawda?
Podczas wieczornej wyprawy do prywatnej kabiny Sheparda, zaczęła wspominać, jak dowódca uratował ją przed fałszywym osądem i wspierał po stracie ukochanego ojca. To anioł... Prawdziwy anioł - myślała, odblokowując kod w jego drzwiach.
- ... jebany Don Juan! - nagle usłyszała krzyk, dźwięk tłuczonego szkła oraz głośny pisk dochodzące z wnętrza pokoju.
- Jack, uspokój się proszę - prosił damski głos.
- Zamknij mordę ty lafiryndo! Psycholożka?! Ha! Zwykła z ciebie dziwka!
- Jack... ?
- Co się wtrącasz cheerliderko?! Powinnaś stanąć po mojej stronie! Ciebie też chciał tylko wykorzystać! Ugh! To wszystko przez te twoje silikony!
- Jack, proszę! Daj mi wytłuma-! Tali? - cztery pary oczu skupiły się na zawstydzonej quariance, stojącej nieśmiało w drzwiach.
- J-Ja tylko... chciałam pogadać z Shepardem, ale widzę, że jest zajęty i-i... - próbowała wyjaśnić.
- Niech zgadnę! - brązowooka skrzyżowała ręce na piersi i zmierzyła ją wzrokiem. - Właśnie się dowiedziałaś, że nie tylko ty zakochałaś się w naszym Szepciu i teraz chcesz wyjaśnień? Ustaw się w kolejce!
- Shepard... to prawda? Uwiodłeś... wszystkie kobiety ze swojego statku?! - spytała smutnym głosem.
- Po co ograniczać się do statku? Asari z Nadziei Zhu i Inspektor Giovanna też wydawały się bardzo chętne! - parsknęła biotyczka.
- Nie wiedziałem, że mnie śledzisz, Jack - mężczyzna posłał jej zadziorny uśmiech.
- Wal się! Najpierw mącisz mi w głowie, a po chwili...! Dosyć tego! Rozwalę mu łeb! - warknęła i uaktywniła swoje zabójcze moce.
- Jack! - upomniała ją Miranda.
- No co? Nie zamierzam tego tak zostawiać! Należy nam się jakaś odpowiedź! - zwróciła się do Johna. - Więc? Którą z nas wybierasz? Mnie, cycatą, mechaniczną czy może psycholożkę-striptizerkę?
- Ja... - mężczyzna przejechał wzrokiem po oczekujących odpowiedzi kobietach, a na jego czole powoli zaczęły pojawiać się pojedyncze kropelki potu.
- Shepard? Co tu się dzieje? - wszyscy spojrzeli na wychodzącego z łazienki Kaidana, który miał na sobie jedynie biały ręcznik przepasany wokół smukłych bioder.
- T-To...! - wycedziła przez zęby zszokowana biotyczka.
- ... my już pójdziemy - dokończyła za nią czarnowłosa. - Idziemy, dziewczyny. Jakiś bar na Cytadeli powinien być jeszcze otwarty.
- A jeśli nie będzie, to same sobie go otworzymy - dodała zdeterminowana Tali.
- Dokładnie - zgodziła się Kelly. Kiedy wspólnie opuściły pomieszczenie, Alenko podszedł do równie zdziwionego Johna.
- Wyjaśnisz coś? Cokolwiek?
- Wiem jedno. Zawdzięczam ci życie, K. A raczej zepsutej łazience na twoim piętrze... - odpowiedział, na co major parsknął śmiechem, a następnie zbliżył się do niego i ucałował w policzek. - A to za co? - komandor uniósł jedną brew do góry.
- Myślisz, że znajdzie się jeszcze jedno wolne miejsce, żeby dołączyć do twojego haremu? - zapytał, przejeżdżając dłonią po umięśnionym torsie, skrytym pod cienką, szarą koszulką.
- Zawsze - odparł bez zastanowienia, lecz zanim zdążył złączyć ich usta, został powstrzymany.
- Dołączę... pod jednym warunkiem - uśmiechnął się tajemniczo. - Obiecasz mi, że będzie to harem tylko dla ludzkich Widm.
- Przecież na razie Widmami jesteśmy tylko my... Och... - spojrzał w błyszczące, bursztynowe oczy.
- No więc? Co powiesz? - ponaglił, rozwiązując supeł, który podtrzymywał ręcznik na odpowiednim miejscu. Materiał powoli osunął się na podłogę wraz z palącym wzrokiem niebieskich tęczówek...
- Aye aye, sir - odpowiedział mu i niezwłocznie poprowadził Kaidana w stronę swojego łóżka.



*****

Dobry~


Tak, wiem. Jestem taka zła i niedobra, bo Losta ani widu ani słychu, a obiecywałam setki razy. No cóż, jak powiada mój ukochany maso-Yashiro, "obiecanki macanki" xD

Jedyne, co mam na swoje usprawiedliwienie to fakt, że przygniata mnie teraz nadmiar obowiązków ;-; Staram się o stypendium naukowe (wszystkie teściki i kolokwia muszą być pięknie zaliczone), pracuję, piszę z Kitsusiem recenzje, pomagam koleżance do matury, a w wolnym czasie (jeśli taki się w ogóle znajdzie) robię to, na co mam ochotę, czyli głównie piszę "szkice" do nowych opowiadań, czytam, trochę gram lub shippuję to na okrągło xd. Dlatego już więcej nic nie obiecuję i tost będzie, kiedy będzie. Nic na to nie poradzę :'C

Teraz przejdźmy do fajniejszych rzeczy, czyli... N7 week'u! *_* W wakacje udało mi się troszku pograć w grę Mass Effect i choć z początku nie byłam zbytnio przekonana, to teraz mam fioła na punkcie mshenko! <3

Wspominałam, że to N7 week? Tak? A wiecie, co to oznacza? Od dzisiaj będę wstawiała CODZIENNIE po jednym, słodkim pościku! :D I to jeszcze nie wszystko! Na tumblr i AO3 (jakoś w przyszłym tygodniu, zaczynając od 7.11) będziecie mogli obczaić sobie te szoty w wersji anglojęzycznej ^^ Nie macie bladego pojęcia, ile czasu chciałam coś takiego zrobić. Ach... *czuje się spełniona*

Od razu uprzedzam, że kolejne części będą zawierały spoilery z gry, więc jeśli ktoś ma zamiar w najbliższej przyszłości zagrać w to cudeńko i nie psuć sobie niespodzianek, to... niech szybko przejdzie 3 części w 1 noc (albo obejrzy walkthrough na YT) xDD

To do jutra, moje Słodziaki! Jutrzejszy pościk będzie z pairingiem mshenko i odrobiną ich pięknej miłości~ (^.^)/


Joleen :*