poniedziałek, 11 września 2017

Rozdział II





Pomimo ogarniającego mnie gniewu i rozczarowania, postanowiłem odwiedzić Seijuurou. Był moją nieodłączną częścią, o którą troszczyłem się przez te wszystkie lata. To, co się wydarzyło było nieuniknione. Zachowywał się samolubnie, ignorował mnie, nigdy nie dzielił się ze mną swoimi smutkami czy radościami... Zawsze szukał pocieszenia u innych. Ojca, przyjaciół, nauczycieli... Dlaczego mu nie wystarczałem? Czemu nie chciał zwierzyć się mnie? Po co byli mu inni? Nie potrafiłem tego pojąć. Może to przez utratę matki stał się taki... obcy? Odciął swoje uczucia, okłamywał ukochane osoby, żeby nie wyjawić swoich ukrytych zamiarów... Był po prostu nieszczęśliwy i nikt tego nie dostrzegł. Wszyscy po jakimś czasie go zdradzali, oszukiwali i zostawiali. W naszym przypadku miało być inaczej. Nie chciałem go skrzywdzić, tylko próbowałem ochronić. Dać mu szansę, żeby odpoczął i przestał się zadręczać. Niestety, przez pierwsze dni po naszej zamianie, Seijuurou nie potrafił się opanować. Za wszelką cenę próbował odzyskać kontrolę. Bezskutecznie. W końcu musiałem posunąć się do ostateczności i zepchnąć go do najniższego poziomu mojej podświadomości... "Prawdziwe piekło", tak nazywała to moja druga połowa. Miejsce, w którym brakowało światła, nadziei... Była tylko wieczna cisza oraz ciemność.
- Witaj, ukochany - podszedłem do leżącego do mnie tyłem czerwonowłosego. - Dawno się nie widzieliśmy. Jak się czujesz? - kucnąłem niedaleko, wpatrując się w nagie, drżące plecy. - Wciąż masz do mnie żal za Tetsuyę? - Akashi nie odpowiadał. - Seijuurou... Dlaczego jesteś taki niewdzięczny? - westchnąłem ciężko. Tracę tutaj tylko czas... On nigdy nie zrozumie, że zrobiłem to dla jego dobra.
- Odejdź, potworze - wycedził przez zęby, otulając się rękoma.
- Ja? Potworem? Zapomniałeś już, jak sam przesiedziałem w tym miejscu całe piętnaście lat?! - uniosłem swój głos. Chwyciłem go za ramię i szarpnąłem, aby położył się na plecach i mógł spojrzeć mi w twarz. Jego rubinowe oczy były puste, zmęczone, smutne... - Teraz już wiesz jak to jest. Być zamkniętym, niezdolnym do niczego, stojącym w cieniu, niechcianym...
- Kiedy niby tak było? Zawsze poświęcałem ci swój czas! - odwarknął, a jego ślepia zabłyszczały gniewem i czystą nienawiścią. Przełknąłem ślinę. Co się dzieje...? - poczułem zimny dreszcz, który na krótką chwilę mnie obezwładnił. - Nie waż się więcej tutaj przychodzić. Ostrzegam cię. Gdy tylko odzyskam swoje ciało, postaram się, abyś już nigdy nie istniał - syknął, odwracając się ode mnie.
- W takim razie musiałbyś nas zabić, bo ja nigdzie się nie ruszę. Zawsze byłem częścią ciebie i na zawsze nią pozostanę - rzekłem chłodno, zostawiając go.

***

Przez cały dzień nie mogłem przestać myśleć o naszej konfrontacji. Seijuurou był jedynym, na którym mi kiedykolwiek zależało, a traktował mnie niczym wroga. Czy kiedykolwiek będziemy żyli w symbiozie? Czy to w ogóle możliwe? Zwłaszcza po tym, jak zamordowałem miłość jego życia... To bez sensu. Nie było już odwrotu. Musiał zaakceptować przeszłość i przyzwyczaić się do teraźniejszości.
- Shintarou? Co tutaj robisz? - zapytałem zdziwiony, widząc wysokiego zielonowłosego chłopaka w czarnym mundurku liceum Shuutoku, który stał przy wejściu do mojej szkoły.
- Yo, Akashi - przywitał się. Zauważyłem, że w zabandażowanej dłoni trzymał zabawną figurkę kota.
- Szczęśliwy przedmiot? - zgadłem. Kiwnął twierdząco głową. - Co cię do mnie sprowadza? Przejeżdżałeś obok Kioto i postanowiłeś wpaść? - parsknąłem.
- Nie. Chodzi o coś innego... - przyznał i uciekł wzrokiem w bok. Staliśmy przez chwilę w zupełnej ciszy. - Czy-Czy możemy zmienić naszą lokację? - poprosił, patrząc na wychodzących z budynku uczniów.
- Oczywiście. Zapraszam do auta - wskazałem na czarny samochód, stojący na parkingu. Gdy znaleźliśmy się w pojeździe, usiadłem obok Shintarou na tylnych siedzeniach. - Więc... Co słychać u twojego chłopaka? Jak mu tam było... Takeuchi? Takeshi? - zagaiłem, przeglądając terminarz w telefonie.
- Takao. Ma na imię Takao i nie... Nie jest już moim chłopakiem - odpowiedział, poprawiając okulary na nosie.
- Och... Wyrazy współczucia - mruknąłem mało zainteresowany i zacząłem przeglądać swoją pocztę w poszukiwaniu maila od Koukiego. Szatyn wciąż nie dawał żadnego znaku życia. Co było nie tak? Uraziłem go czymś? Ciągle miał focha o tamto przed meczem? Przecież tym razem pozwoliłem mu dojść... - zastanawiałem się. Przed oczami miałem scenę, gdy chłopak wił się pode mną i prosił o więcej... Na mojej twarzy zawitał szeroki uśmiech.
- Akashi? - usłyszałem głos Midorimy. Zamrugałem kilkakrotnie i wróciłem do swojej znudzonej miny.
- Wybacz, coś mi się przypomniało... O czym mówiłeś? - mruknąłem, powracając do sprawdzania wiadomości w telefonie.
- Rozstaliśmy się, bo... - zielonooki cały się spiął i zacisnął dłonie w pięści.
- Nie interesuje mnie to. Poza tym, od kiedy stałeś się taki wylewny? - wciąłem mu się w zdanie. Kogo obchodziło jego życie i związki? Przyjechał do Kioto, żeby móc mi się zwierzyć? Wyżalić? Żałosne...
- ... zorientowałem się, że kocham ciebie - dokończył. Zamarłem i spojrzałem na mojego przyjaciela, który wyglądał tak poważnie... Przez chwilę wymienialiśmy długie spojrzenia, które nagle przerwałem swoim głośnym śmiechem.
- Oszalałeś, Shintarou? Mówisz mi to po takim czasie?! - parsknąłem i odkaszlnąłem, by zakamuflować chichot.
- Wiem, że to egoistyczne z mojej strony, ale bardzo proszę, żebyś zastanowił się nad odpowiedzią... - powiedział, a jego policzki oblały się jasnoróżowym rumieńcem.
- Nie rozśmieszaj mnie! Nie bawię się w związki. Poza tym, ojciec organizuje mi narzeczoną. Jak ty to sobie w ogóle wyobrażasz? - Uwielbiam patrzeć, jak niszczę czyjeś serce na kawałeczki...
- Nie wiem... Przepraszam cię. Po prostu... musiałem to powiedzieć - oznajmił ze spokojem.
- Nie boisz się opinii swoich rodziców? Czy nie chciałeś iść przypadkiem na medycynę? - To takie ekscytujące...! Jego twarz wykrzywia ból i wstyd... Powinieneś się wstydzić. Słusznie. Bardzo słusznie... To nie twoja liga, Shintarou. Pogódź się z tym wreszcie.
- Wybacz... - spuścił głowę w dół, zażenowany.
- Jestem w szoku, Shintarou... Nie wiem, co mam ci jeszcze powiedzieć... - Świetna zabawa!
- Nie obchodzi mnie opinia innych. Nie mogłem przestać o tobie myśleć od czasów gimnazjum. Teraz, gdy zdałem sobie z tego sprawę ze swojej orientacji... zrozumiałem, że nie ma w tym nic złego i mogę w końcu wyznać ci moje uczucia...
- Rozumiem - przerwałem jego wywody - tylko pragnę przypomnieć ci, że nie szukam stałych związków ani miłości. Interesuje mnie wyłącznie... - okularnik spojrzał na mnie z iskrą nadziei w oczach. - Seks - dokończyłem z zalotnym uśmiechem, a potem wyciągnąłem dłoń w stronę jego policzka, którego musnąłem palcami.
- Akashi, ty... - zaczął, a ja szybko objąłem go za kark, który przyciągnąłem do siebie i złożyłem mocny pocałunek na jego ustach. Smakował... nowością. Podobało mi się to. Pragnąłem wszystkiego, co nieodkryte i nowe... - Akashi... - westchnął, gdy puściłem go wolno.
- Dam ci czas do namysłu. A teraz, wracaj do domu. Jesteśmy już na stacji - mój szofer wyszedł z samochodu i otworzył dla niego drzwi. - Miłego wieczoru, Shintarou. Liczę na twoją rychłą odpowiedź - pomachałem mu dłonią, gdy stał na zewnątrz. Życie jest pełne niespodzianek...

***

- Jak idzie ci w szkole, Seijuurou? - zapytał mnie ojciec przy kolacji.
- Wszystko jest jak w najlepszym porządku. Nie musisz się o nic martwić. Nie pozwolę przynieść ci wstydu - zapewniłem z lekkim uśmiechem. Brunet spojrzał w moim kierunku i uniósł jedną brew.
- Wcześniej nie byłeś w ten sposób nastawiony do moich decyzji, zwłaszcza tych dotyczących przyszłości...
- Zmieniłem się, ojcze - przerwałem mu, wycierając kąciki ust o białą serwetkę, którą odłożyłem. - Niedługo stanę się dorosłym mężczyzną i zacznę odpowiadać za swoje czyny, prawda? - przez chwilę Masaomi wpatrywał się we mnie w milczeniu, po czym kiwnął głową i sięgnął po kieliszek z winem.
- Dobrze, że w końcu zmądrzałeś - mój uśmiech się poszerzył. Seijuurou nigdy nie potrafił omamić swojego go tak jak ja. Mów, co inni chcą usłyszeć, zachowuj się z godnością, noś z dumą dobre imię Akashich... To klucz do wolności. Kiedy w końcu przejmę rodzinną firmę, pozbawię go wszystkiego. Zdejmę mu tą obrzydliwą maskę, którą miał na sobie od chwili, gdy spojrzał na mnie w ramionach matki. Poniżę go jak robaka, sprawię, aby cierpiał i zniszczę doszczętnie...
Kiedy powróciłem do mojego pokoju i zamknąłem za sobą drzwi, usłyszałem sygnał telefonu. Podszedłem do drewnianego biurka i otworzyłem klapkę komórki. Otrzymałem wiadomość od Shintarou. Nie musiałem jej czytać, żeby znać treść. Gdy do niego zadzwoniłem, odebrał już po pierwszym sygnale.
- Akashi? Ja... chciałem tylko... - usłyszałem zmieszany głos zielonowłosego.
- Przyjdź do mnie jutro. Masz być przed drzwiami punkt siódma rano. Tylko się nie spóźnij, Shintarou.



*****

Buenos dias amigos! ^^


Kolejny rozdział za nami! Bokushi zaczyna mieszać jeszcze bardziej... Czy Shin-chan przystanie na propozycję Seiuurou? Jak myślicie? ;D

Ciągle pracuję nad opkiem z Shadowhunters xd Mam nadzieję, że lubicie Aleca, bo to on będzie głównym bohaterem tego rozdziałowego "projektu", który mam w głowie ^^ Tylko im dalej w las, tym więcej drzew, czyli im więcej pomysłów, tym więcej części :-/ Zobaczymy, co z tego wyniknie :)


Joleen :*

poniedziałek, 4 września 2017

Rozdział I





Deszcz. Niewielkie krople spadające z zachmurzonego nieba. Idealna pogoda na tamtą, jakże tragiczną okoliczność. Znajdowałem się na cmentarzu. Przede mną stała drewniana trumna, otoczona bogatymi wiązankami oraz bukietami. Na początku zebrało się całkiem sporo ludzi, ale później zostało jedynie kilkoro. Szlochająca w tors mężczyzny kobieta oraz najbliżsi przyjaciele ze szkoły. Wszyscy byli zasmuceni, zszokowani, zatroskani... Przyglądałem się, jak matka Tetsuyi nie chciała odejść od trumny. Interweniował również bliski płaczu mąż, który siłą zabrał ją do samochodu. Patrzyłem na kolegów z drużyny, którzy żegnali się ze zmarłym po raz ostatni. No i jeszcze ten nieszczęsny Ogiwara... Ze łzami w brązowych oczach podszedł do nieboszczyka i dyskretnie złożył delikatny pocałunek na policzku niebieskowłosego. Z pewnością nie cierpiał w takim samym stopniu, jak moja uśpiona druga połowa. Ja natomiast nie czułem niczego. Żalu, smutku, rozgoryczenia, współczucia, a nawet strachu, że to właśnie przeze mnie serce Kuroko Tetsuyi zamarło na zawsze. Nie było żadnej, najmniejszej poszlaki, wskazującej na moją winę. Oczywiście policja domyśliła się, że chłopak nie popełnił samobójstwa. Niby dlaczego miałby wydłubywać sobie oczy? Jak martwy dostałby się na klif? Dlatego wszystko musiało być perfekcyjnie zaplanowane. Nie uważałem się za mordercę. Nie miałem nic do tego chłopaka, naprawdę. On był jedynie moim kluczem do wydostania się z tamtego piekła. Przez uczucia, którymi darzył go Akashi, stał się słaby i podatny na wszelkie kłamstwa, jakimi go karmiłem. To była moja jedyna szansa. Zamiast niego, pewnie zabiłbym Ogiwarę, który z niewiadomych powodów, działał mi na nerwy... Na szczęście wszystko było już za mną. Narodziłem się na nowo. Mogłem być panem swojego losu. Nie podporządkowywać się pod niczyją wolę. Czas zacząć wszystko od początku - pomyślałem, znikając we mgle.

*trzy lata później*

- Koniec meczu! Liceum Rakuzan - 100, Seirin - 43! Ukłonić się! - zawołał sędzia. Odetchnąłem z ulgą oraz otarłem przedramieniem wilgotne od potu czoło.
- Z sezonu na sezon są coraz lepsi... - zauważył Reo. Przejechałem wzrokiem po zawodnikach przeciwnej drużyny. Wszyscy byli zawiedzeni, ale w ich oczach wciąż płonęła determinacja oraz chęć do walki.
- Nigdy bym się nie spodziewał, że dotrwają do finałów... Ten Amerykanin, Kagami... Może nam w przyszłości stworzyć problemy - mruknął Eikichi, lustrując czerwonowłosego.
- I tak jesteśmy najlepsi, co nie kapitanie? - puścił do mnie oko Kotarou.
- Tak... Wybaczcie na chwilę - odrzekłem i skierowałem się w stronę szatyna o brązowych oczach, stojącego przy swoich zawiedzionych kolegach.
- ... następnym razem! Zobaczycie! - mówił porywczo, próbując wesprzeć drużynę na duchu.
- Ka-Kapitanie! - pewien chłopak z Seirin wskazał na mnie palcem. Zdziwiony brunet odwrócił się do mnie przodem.
- To była dobra gra, Furihata-san. Twoja drużyna walczyła do samego końca - zwróciłem się do zawodnika i wyciągnąłem do niego dłoń.
- E-Eh?! D-Dziękuję, Akashi-san! To naprawdę...! - powiedział nieco zszokowany, ściskając moją rękę. W ułamku sekundy przyciągnąłem licealistę do siebie, aby móc sięgnąć do jego ucha.
- Spotkaj się ze mną za pół godziny, przy automatach - wyszeptałem tak, by tylko on mnie usłyszał. Następnie puściłem licealistę wolno i odszedłem w stronę swojej drużyny z zadziornym uśmiechem na ustach.

***

Odświeżony i przebrany, kupiłem w automatach dwie kawy w puszkach. Następnie oparłem się o ścianę oraz zacząłem sączyć swój napój. Po kilku minutach zauważyłem zmieszanego Furihatę, wchodzącego niepewnie do pomieszczenia. Rozejrzał się po pustym holu. Nagle nasze spojrzenia się skrzyżowały. Brunet cały się spiął i zacisnął palce na pasku swojej torby. Gestem dłoni, kazałem mu podejść.
- Dobra robota... - podałem mu puszkę z uśmiechem.
- D-Dziękuję bardzo, ale nie piję kawy - odmówił grzecznie i przełknął głośno ślinę.
- W takim razie kupię ci coś innego - wstałem i zwróciłem się do automatu z napojami.
- Nie trzeba! Na-Naprawdę! - powstrzymał mnie. Z powrotem spojrzałem na speszonego chłopaka. - Więc... E-Etto... masz do mnie jakąś sprawę, Akashi-san? - Nie pierdol mi tutaj. Myślisz, że nie zauważyłem, jak ukradkiem na mnie zerkasz? Jak ślinisz się na mój widok? Posiadam wrodzony dar... Moje oczy znają ukryte pragnienia innych ludzi. Właśnie dlatego udało mi się oszukać Seijuurou. Marzył o kimś, na kim mógłby polegać, darzyć zaufaniem, pokochać... Seijuurou... - nagle ostry ból przeszedł przez moje serce. Nie martw się, mój drogi. Już nikt cię nigdy nie skrzywdzi. Może myślisz, że jesteś uwięziony, ale to dla twojego dobra. Zaopiekuję się twoją przyszłością... Nie musisz się już o nic martwić. Śpij i śnij o lepszych czasach, które niedługo nadejdą... - A-Akashi-san? - z rozmyślenia oderwał mnie drżący głos bruneta. Skupiłem swoją całą uwagę na chłopaku przede mną. Wydawał się taki... przeciętny. Mało kto mógł rozróżnić go w tłumie zwyczajnych, nudnych ludzi. Jednak z jakiegoś powodu potrafiłem dostrzec jego czekoladowe, puszyste w dotyku włosy, nieco zbyt długą grzywkę, lekko opadająca na oczy, różowy rumieniec na policzkach, błyszczące, migdałowe oczęta, rozchylone, miękkie usta... Od dłuższego czasu miałem pewne zamiary z nim związane. Akurat tamtego dnia jego ciche pragnienie miało się ziścić. Bo dlaczego by nie?
- Jest coś, co mógłbyś dla mnie zrobić - odparłem tajemniczo. Uniosłem swoją dłoń, którą położyłem na policzku Koukiego. Wzdrygnął się, ale nie odsunął. Czułem pod palcami ciepło oraz miękkość jego skóry. Przesunąłem opuszką kciuka po drżącej, dolnej wardze.
- T-Tak? - wyszeptał cicho, przymykając powieki. Pochyliłem się nad nim i pochwyciłem zębami jego wargę. Palce szatyna wczepiły się w moje ramiona, a nogi mu drżały. Objąłem go w pasie i przyciągnąłem bliżej, żeby nie upadł. Następnie wpiłem się w słodkie usta i nie zaprzestawałem pocałunków, dopóki nie zabrakło mu tchu.
- Będziemy się razem świetnie bawić - stwierdziłem zadowolony z reakcji brązowookiego. Zamglony wzrok, przyspieszony oddech i sięgające zenitu podniecenie... Zamierzam cię zniszczyć, Furihata Kouki. Lepiej się przygotuj, bo nie masz bladego pojęcia, co cię czeka...

***

- A-Akashi-san... - jęknął przeciągle Kouki, gdy podgryzłem jego kościste ramię i jednocześnie drażniłem palcami wrażliwe sutki pod jego czarną koszulką Seirin. - Za-Zaraz mamy me-mecz! Boże...! - zawołał, zaciskając zęby na dolnej wardze i opierając dłonie o metalową szafkę. Uwielbiałem się z nim droczyć. To, jak reagował na mój najmniejszy dotyk... Miałem rację. Świetna zabawa...
- Jak myślisz, Kouki... dojdziesz od dotykania samych sutków? - wymruczałem do jego ucha, którego płatek polizałem.
- Nie! Nie! Proszę...! - potrząsnął głową.
- Mam przestać? - zapytałem i zaniechałem dalszych czynności. Chłopak cały się spiął oraz zamilkł na moment.
- N-Nie o to mi... chodziło - wydukał speszony.
- A więc o co? - wyszeptałem w szyję szatyna. Brunet zaczerpnął powietrza przez usta i przymknął powieki - Chcesz zrobić to po meczu? W porządku... - odezwałem się po chwili i zacząłem się odsuwać od jego spragnionego ciała.
- N-Czekaj!! - złapał mnie pospiesznie na rękaw bluzy.
- Uważaj... - nie zdążyłem dokończyć, gdyż Furihata już zaczął tracić równowagę. Jednym, zdecydowanym ruchem przysunąłem go do siebie, by wylądował w moich ramionach.
- N-Nie zostawiaj mnie w takim stanie... - poprosił, wtulając twarz w mój tors i wczepiając palce w materiał mojej bluzy.
- Sam kazałeś mi przestać - wypomniałem mu.
- Bo znowu chciałeś mnie ośmieszyć!
- Kiedy i gdzie? - parsknąłem.
- P-Przed chwilą... mówiłeś cz-czy doszedłbym od samego twojego dotyku...
- Nie miałem zamiaru się z ciebie śmiać. Chciałem tylko sprawdzić, jak bardzo ci na mnie zależy, ale skoro odmówiłeś, to... - nie mogłem powstrzymać cisnącego się na usta uśmiechu.
- C-Co?! Mo-Moment! Jak niby...?! - spojrzał na mnie z wyrzutem.
- Pragniesz mnie, Kouki? - pochwyciłem jego podbródek, podziwiając orzechowe tęczówki.
- T-Tak...
- Kochasz mnie? - po chwili namysłu chłopak uciekł wzrokiem w bok. Kiedy kiwnął nieśmiało głową, jego policzki, szyja i czubku uszu oblały się krwawym rumieńcem. Doskonale - szeroki uśmiech zawitał na mojej twarzy. - W takim razie unieś swoją bluzkę - brunet wykonał polecenie bez większego sprzeciwu. Zacząłem sunąć zręcznym językiem po jego nagiej skórze. Następnie skupiłem się na sutkach, które trącałem koniuszkiem oraz delikatnie skubałem zębami. Kouki z całej siły próbował powstrzymać zawstydzające dźwięki, które w niekontrolowany sposób wydostawały się z jego warg. Dłonią wyczułem twardość w spodenkach. On naprawdę... - myślałem zaintrygowany, ssąc drugi sutek.
- A-Aka...! Ha-Ach! - zawołał, niespodziewanie dochodząc. Odsunąłem się od niego i zsunąłem z jego bioder szorty wraz z bielizną. Przejechałem po jego długości dłonią.
- Niesamowite... - przypatrywałem się swoim lepkim palcom. - Poliż - kazałem, przysuwając rękę do jego warg. Na wpół świadomie Furihata rozwarł usta, do których wsunąłem swoje palce. Wyjąłem je dopiero, gdy były oblizane do czysta. - Jak smakujesz? Lepiej niż ja? - zapytałem z uśmiechem, wycierając dłonie w chusteczkę.
- N-Nie... - mruknął pod nosem i zarumienił się jeszcze bardziej.
- Na pewno? Po meczu się upewnimy. Na ten czas, trzymam kciuki za twoją drużynę, Furihata-kun. Nie zawiedź mnie - złożyłem krótki pocałunek na jego czole, po czym wyszedłem z szatni, dokładnie zamykając za sobą drzwi. Z dnia na dzień zaskakuje mnie coraz bardziej... Nie zamierzam go jeszcze porzucać. To dopiero początek naszej "zabawy"... - po holu, echem rozległ się mój głośny śmiech.



*****

Dzień dobry~! ^^


Spodziewaliście się tak szybkiego posta? Hehe... Widzicie, jak Was rozpieszczam wspieram? Jestem, piszę, wstawiam i na razie nigdzie się nie ruszam <3 Tylko oby tak dalej...

PS Ciągle pracuję nad nowymi szotami z Shadowhunters ^^ Ostatnio za dużo siedziałam na Tumblr i naszła mnie wena na Malec'a, Jalec'a oraz Seblec'a... xD kill me plz


Joleen :*

piątek, 1 września 2017

Prolog





Kolejny dzień zbliżał się ku końcowi. Kolejny dzień zostały zmarnowany na słuchaniu bezsensownych oraz nieprzydatnych nauk ludzi, którzy udają. Bo wszyscy udają. Nikt nie jest tak naprawdę sobą. Każdy posiada ukryte, "drugie ja". Nieszczere, pesymistyczne, złośliwe, opryskliwe, znienawidzone... Zamknięte tam, gdzieś w otchłani najczarniejszych myśli, które aż się prosi o uwolnienie... Ludzie wstydzą się je ujawnić. Dlatego boleśnie katują i traktują jak nieproszonego pasożyta. Nie każdy akceptuje je w pełni i pragnie wysłuchać, co ma do powiedzenia...
"Seijuurou... Mój ukochany..." - usłyszałem melodyjny głos, przebijający się przez moje strapione myśli.
"Nie teraz. Jestem w autobusie" - westchnąłem ciężko i spojrzałem przez okno. W odbiciu szyby zobaczyłem młodego chłopaka o identycznych rysach twarzy. Różnicą między nami były jedynie dwukolorowe tęczówki. Jedna rubinowa, druga złota...
"W takim razie porozmawiaj ze mną, aniele" - uśmiechnął się do mnie szeroko.
"Jestem zmęczony. Nie możesz poczekać aż wrócę do domu? Poza tym, nie mam ci nic do powiedzenia. Widzisz moimi oczami, słyszysz uszami, dotykasz palcami..."
"Ale nie czuję... Zdradź mi proszę swoje myśli, utrapienia. Obarcz mnie gniewem, którym darzysz swoich nieprzyjaciół... Kochaj mnie z taką namiętnością, niczym najlepszego kochanka..." - na te słowa przez moje ciało przeszedł zimny dreszcz.
"Nie. Po prostu mnie zostaw. Proszę... Odejdź już..."
"Na zawsze...?" - wzdrygnąłem się. Czy naprawdę pragnąłem, by odszedł na wieczność? Co prawda, nie znosiłem go, ale też zbytnio się nie skarżyłem...
- Akashi-kun? - podniosłem swój wzrok na stojącego przy mnie niewysokiego chłopaka w mundurku gimnazjum Teikou. Miał niebieskie włosy i duże, błękitne oczy.
- Kuroko... - uśmiechnąłem się łagodnie do kolegi z klasy, którego niegdyś darzyłem głębszymi uczuciami. Niestety w ostatniej klasie gimnazjum, zanim zdążyłem wyznać mu swoje uczucia, zaczął umawiać się ze swoją bratnią duszą i najlepszym przyjacielem - Ogiwarą-kun.
"Czas leczy rany"... mimo to, nigdy nie pozbędziesz się swoich bolesnych wspomnień. Wyleczyłem się z tego nastoletniego zauroczenia już parę miesięcy temu, jednak wciąż czułem nieprzyjemne ukłucie w lewej piersi. W moim sercu pozostała sporej wielkości dziura i nikt nie miał odwagi jej załatać...
- Mogę się przysiąść? - zapytał, zerkając na wolne miejsce obok.
- Oczywiście... Tetsuya - po chwili siedzieliśmy razem, pogrążeni w pogawędce o szkole i... No właśnie. Co było dalej? Nic nie pamiętałem...

***

- A-Ak-ka...shi-i... - usłyszałem zduszony głos. Wokół mnie panował straszliwy mrok. Moją skórę muskał chłodny, jesienny wiatr. Nie czułem na sobie żadnego materiału, więc wywnioskowałem, że byłem całkowicie nagi. Spojrzałem w dół. Klęczałem na łóżku. Kołdra i poduszki były porozrzucane na drewnianej podłodze. Okazało się, że pomiędzy moimi nogami znajdował się nagi niebieskowłosy, przywiązanym jakimiś skrawkami za krwawiące nadgarstki do ramy łoża. Cały był umazaną ciemnoczerwoną substancją, a jego oczy wydawały się puste. Bez życia... Spojrzałem niżej i znieruchomiałem. Chłopak miał podcięte gardło, z którego tryskała krew. Kątem oka zauważyłem ubrudzony nóż... w mojej drżącej dłoni. Kiedy uświadomiłem sobie, co właśnie miało miejsce, z wrzaskiem odrzuciłem ostrze w kąt i wstałem. Potknąłem się o własne nogi oraz upadłem na podłogę. To niemożliwe! Dlaczego Kuroko jest martwy?! Ja... Ja jego...!
O co chodzi? - nagle zobaczyłem postać, stojącą niedaleko, zwróconą w stronę okna. Na ciemnogranatowym niebie widniał częściowo zasłonięty chmurami księżyc w pełni, którego jasność padała na czerwonowłosego. On również był bez ubrania. Przypatrywałem się jego umięśnionym, bladym plecom.
- Co ty zrobiłeś?! Kuroko... On... On...! - gdy ponownie spojrzałem na kolegę, poczułem uścisk w gardle. Myślałem, że zwymiotuję. Pokój zaczął wirować, a moje nozdrza uderzył ostry, metaliczny zapach.
- To nie ja trzymałem za ostrze, aniele - wytknął mi, krzyżując ręce na piersi.
- Nieprawda! Nigdy bym tego nie uczynił!! - zawołałem na skraju wytrzymania.
- To nie ja go tutaj przyprowadziłem, przywiązałem... - powoli odwrócił się w moim kierunku.
- Przestań! - wrzasnąłem, zasłaniając uszy dłońmi.
- ... zgwałciłem... - kontynuował, podchodząc bliżej.
- Nic... nie mów! - syknąłem, spuszczając głowę.
- ... i zabiłem - dokończył, stając tuż przy mnie.
- ZAMKNIJ SIĘ!! - rzuciłem się na niego. Dopiero wtedy zauważyłem szaleńczy uśmiech na jego twarzy. Miał dziki wzrok, a dłonie całe skąpane we krwi. - To nie ja, słyszysz?! To twoja wina! Nie moja! To ty mi to zrobiłeś! Zawładnąłeś mną i teraz próbujesz zwalić winę na mnie! Ja nigdy bym...! - zacząłem obkładać go pięściami na oślep. W pewnej chwili chwycił za moje nadgarstki. Poczułem na sobie dotyk jego skrwawionych dłoni. Wzdrygnąłem się, a zimny dreszcz przeszedł po całym moim ciele.
- Uspokój się i spójrz na mnie - nagle po moich policzkach spłynęły łzy. - Och, aniele... Nie płacz. On nie jest wart twych łez...
- Kochałem go... Tak mocno... Jak mogłeś?! - łkałem. Czułem bezsilność i narastający ból, smutek, żal, które powoli mnie niszczyły.
- Zasłużył na karę. Sprawił ci tyle przykrości. Zlekceważył twoje uczucia...
- To nie powód, żeby go zabijać! Oszalałeś?! Co ja mam teraz zrobić?! Jak... Jak...?! - dusiłem się. Nie mogłem oddychać. Nie wiedziałem, jak nabrać powietrza.
- Seijuurou... - złapał za mój podbródek i skierował go w swoją stronę. Spojrzałem mu w oczy, które połyskiwały złotem i czerwienią. - Nie oszukasz mnie. Już nie. Odebrałem ci uczucia, przez które byłeś słaby. Wiem, że się cieszysz. Nareszcie... wiem o tobie wszystko!
- C-Co?! Nie porównuj mnie do siebie, ty potworze! - krzyknąłem, odpychając go od siebie.
- Spójrz... - wskazał na mebel, przesiąknięty krwią i niewybaczalnym grzechem... Uciekłem wzrokiem w bok. - Spójrz na swoje dzieło. Jesteś perfekcyjny... - uśmiechnął się ponownie i zbliżył do już martwego ciała.
- Co chcesz...? - zamarłem, widząc jak przejeżdża językiem po otwartym, błękitnym oku. - Zostaw...!
- Chcę pożreć jego oczy. Podaruj mi je, mój ukochany - zamarłem, gdy uklęknął przede mną na kolana, wziął mnie za rękę i pocałował wierzch mojej dłoni. Potem wsunął moje trzy palce do ust i począł je ssać. Poczułem dziwny dreszcz w okolicach moich lędźwi. Kiedy się odsunął, popchnął mnie na łóżko
- C-Co...?
- Wyjmij je... - skierował moją dłoń w stronę lewej gałki ocznej Kuroko.
- N-Nie! Nie zrobię tego!
- Nie chcę, żeby patrzył, jak będziemy się kochać - wyszeptał mi do ucha, którego płatek polizał. - Zrób to. Szybko - ponaglił, całując mój kark. Przełknąłem ślinę, przekręciłem głowę na bok, zacisnąłem mocno powieki i wsunąłem palce w otwór. Poczułem ciepło oraz miękkość... - Idealnie, aniele. Teraz drugie - położył mi rękę na plecach w geście wsparcia. Po chwili trzymałem w dłoniach dwie, zakrwawione gałki oczne mojej dawnej miłości. - Jedno dla mnie, drugie dla ciebie...
- Możesz wziąć obie... - odparłem, wręczając mu martwe narządy wzroku do rąk. Trzymał je niczym najcenniejszy skarb. Następnie ujrzałem błysk szaleństwa w dwukolorowych oczach. Kiedy czerwonowłosy włożył je do swoich ust, mieszanka czystej rozkoszy i ekstazy malowały się na jego twarzy. Z kącika ust spływała mu niewielka stróżka krwi.
- Przepyszne... - stwierdził, oblizując palce do czysta.
- Skończyłeś już? - podszedł do mnie z szerokim uśmiechem i przytulił do siebie.
- Nie denerwuj się... sowicie cię wynagrodzę - wymruczał, sunąc dłonią po moim nagim udzie. Syknąłem cicho i objąłem go za szyję. Drugą rękę położył mi na biodrze. Zacząłem drżeć z powodu gorąca, które wywoływał jego doświadczony dotyk. Kiedy odchyliłem głowę w tył, aby głośno jęknąć, czerwonowłosy wykorzystał okazję i wbił swoje zęby w moją szyję. Czułem ból. Rozpalał we mnie żar, palił żywcem, jednak... był też taki przyjemny i ciepły... Koił moje nerwy, pozwolił zatuszować czarne myśli... Kiedy się odsunął, ujrzałem krew, która splamiła jego wygięte wargi. Oczy o dwóch różnych barwach lśniły. Moją uwagę zwrócił ślad na szyi mojego sobowtóra.
- T-To... - dotknąłem palcami wgłębień w bladej skórze, w tym samym miejscu, co u mnie.
- Dzielimy tę samą duszę, i ciało - oznajmił z uśmiechem na ustach. Następnie dotknął moją dłoń i splótł ze swoją. - Jesteśmy jednością - oparł swoje czoło o moje. - Tylko my dwoje, Seijuurou. Ty i ja. Ja i ty. Razem. Przeciwko całemu światu... Na zawsze - złożył krótki pocałunek na moich wargach. Nie wiem już, co mam myśleć... - przymknąłem swoje powieki i pozwoliłem, aby robił ze mną wszystko, co tylko zapragnął...

Czy ty naprawdę istniejesz? A może to tylko sen? - jego delikatne dłonie sunęły po moim nagim ciele.

Nienawidzę cię i kocham jednocześnie... Jesteś mi przyjacielem, bratem oraz wybrankiem - ucałował moje usta, szeptał słodkie słówka do ucha, patrzył na mnie z lubością, uczuciem...

Czy mogę w ciebie uwierzyć? Zaufać? Oddać się cały...? - powoli rozbijał moją mentalną barierę, która zaczęła pękać...

Zostaniesz ze mną aż do śmierci? 

A nawet dłużej, gdyż jesteśmy złączeni razem w okrutnym grzechu...?

Słabnę... Czuję, jak próbujesz się przedostać...

Nie opuścisz mego boku, nie będziesz osądzał, kpił, poprawiał, narzucał...?

Jedyne, czego teraz pragnę, to... być z tobą.

Więc... przytul mnie, ukochany.

Kurtyna opadła, bariera, którą wokół siebie zbudowałem została rozbita na miliony kawałków. Gdy oddałem mu wolność i kontrolę, dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że zostałem oszukany. Bez chwili zwątpienia zostawił mnie w cieniu, za o wiele grubszą ścianą z drutem kolczastym. Dostałem nauczkę. Niewyobrażalny ból przeszedł przez moje skrwawione serce. Więc tak smakuje zdrada... - uśmiechnąłem się cierpko i upadłem na kolana. Potem zasnąłem głębokim sen, z którego już nigdy nie miałem się wybudzić...



*****

Witajcie ponownie! ^^


Z ankiety wyszło, że chcieliście poczytać AkaFuri, więc... proszę? x,D Gdzie to AkaFuri?! To jakiś żart?!

Nie wiem, czy wiecie, ale... jeśli liczyliście na przesłodkie opowiadanie, gdzie będziecie rzygać tęczą, to... bardzo się zdziwicie ;P Zapowiada się dobry angst! xD

Wpadłam na ten pomysł szmat czasu temu (bo aż w 2015!! :O) i... przyznam się, że po przeczytaniu prologu trochę się przestraszyłam... Na szczęście kolejne rozdziały "Reflection" będą... mniej drastyczne :)
Tak, obiecuję, że jest tam AkaFuri, ale opko ma głębszy sens, do którego dojdziecie dopiero podczas czytania kolejnych rozdziałów/części. Mam ostatnio dobry humor, więc dam Wam mały spoiler! ^^ *jeeej* Oprócz AkaFuri pojawi się też... MidoAka! :D Nic więcej nie zdradzę! ;P

PS Trzymam za Was kciuki w szkole! >.< Wierzę w Was, dacie radę! Ja też niedługo zabieram się do nauki, więc wiedzcie, że nie jesteście sami! :,) A jak już będzie bardzo źle, to... poczytajcie jakiegoś dobrego fanfica albo obejrzyjcie crack! <3


Joleen :*

piątek, 25 sierpnia 2017

Hot Chocolate

Opowiadanie yaoi - Liam Kosta x Scott Ryder

UWAGA +18!!!






Scott leżał w bezruchu na łóżku, wpatrując się w sufit. Reyes to... Szarlatan? Dlaczego to zrobił? Dlaczego mnie okłamał? Nie byłem godzien poznać prawdy? Cały ten czas...

"Nie jesteś mężczyzną, za jakiego cię uważałem."
"Chciałem nim być..."

Szatyn przygryzł dolną wargę. W tamtej chwili poczułem się jak reszta. Nie byłem już specjalny, tylko oszukany, wykorzystany, zdradzony, odrzucony... Jak mogłeś mi to zrobić? Myślałem, że między nami było coś więcej... Znowu okazało się, że jestem niewidzialny. W oczach innych liczy się wyłącznie tytuł "Pioniera"... Dobrze, że mam ze sobą swoją oddaną drużynę. Z Corą i Liamem znałem się znacznie wcześniej niż z resztą, dlatego bez większego problemu potrafili rozróżnić prawdziwego mnie od "wybawcy galaktyki". Szkoda, że Reyes... Nie... Nie chcę już o nim myśleć. Podobno nie ma nic lepszego na złamane serce, niż nawalenie się w trupa... - z tą (dosyć złudną) myślą Ryder wstał i skierował się na mostek, gdzie ustawił kurs na Nexus. Postanowił pójść do Liama, bo kto inny nie zadawałby zbędnych pytań i po prostu pozwolił mu się trochę odprężyć?
- Hej Liam, masz może ochotę...? - zamilkł w pół zdania, widząc przed sobą znajomego mężczyznę... bez koszulki. Scott nagle poczuł, jak zaschło mu w gardle. Nie mógł oderwać wzroku od umięśnionego, delikatnie skropionego potem, nagiego torsu swojego przyjaciela.
- Ryder? Właśnie skończyłem swój trening. Chyba powoli wracam do formy z czasów świetności - zaśmiał się, opierając dłonie na biodrach. - Chciałeś mnie o coś zapytać? - zagaił, przerywając niezręczną ciszę.
- T-Tak... - zarumienił się lekko, po czym uciekł wzrokiem w bok i głośno przełknął ślinę. - Przypomniałem sobie, że muszę spotkać się z Addison, więc lecimy na Nexus. Zastanawiałem się, czy nie masz ochoty pójść ze mną do "Wiru"?
- W jakimś konkretnym celu? - spytał, włączając swój omni-klucz.
- No wiesz... Kilka drinków, szaleństwo na parkiecie...
- Uwierz mi, nie chcesz się znowu pokazywać na parkiecie po występie na przyjęciu u Slone - parsknął, przeglądając swój terminal.
- Było aż tak źle? - zaśmiał się, krzyżując ręce na piersi.
- Mam nadzieję, że to pytanie retoryczne - posłał mu swój zadziorny uśmieszek, wciąż wpatrując się w hologram, dzięki czemu Pionier mógł bezwstydnie przyglądać się jego półnagiemu ciału.
- Zawsze ćwiczysz bez koszulki? - zapytał bez wcześniejszego zastanowienia.
- Nie zawsze, tylko kiedy jesteśmy na statku. I zazwyczaj robię to sam, bez widowni - wyjaśnił, wyłączając omni-klucz.
- Jakim cudem dowiaduję się o tym dopiero teraz? - wymruczał z figlarnym uśmiechem.
- Nie odwiedzasz mnie zbyt często. Cały wolny czas poświęcasz pewnemu tajemniczemu najemnikowi...
- Już nie - przerwał cicho, wyraźnie pochmurniejąc. Liam spojrzał na niego podejrzliwie, po czym podszedł do niebieskookiego bliżej i położył mu dłoń na ramieniu.
- Hej, nie musisz mi o tym mówić, jeśli nie chcesz, ale pamiętaj, że jeżeli będziesz miał ochotę pogadać albo skopać gnojkowi tyłek... jestem tu.
- Dziękuję. To... wiele dla mnie znaczy - ich spojrzenia się skrzyżowały. Znajdowali się tak blisko...
Koniec końców, Scott nie mógł się oprzeć i przesunął wzrokiem po jego klatce piersiowej.
- Wydaje mi się, że podoba ci się to, co widzisz. Od kiedy tu wszedłeś, nie możesz oderwać ode mnie oczu... - ujawnił swoją obserwację.
- Jest imponujący... - rzekł, wskazując na wymodelowane mięśnie brzucha.
- W szatni zauważyłem, że sam jesteś niczego sobie - pochwalił speszony.
- Przyglądałeś mi się? Jak zdejmowałem kombinezon...? - Ryder uniósł jedną brew do góry.
- T-To...! - zawstydził się Kosta.
- Nie myśl sobie, że narzekam. Wręcz przeciwnie! Czuję się... wyróżniony - uniósł dłoń i palcem wskazującym przejechał od wgłębienia szyi aż po linię jego spodni. - Przypomina mi tabliczkę czekolady... - zachichotał, muskając opuszkami palców sześciopak na brzuchu kolegi. - Uwielbiam ten moment, jak... - sięgnął do jego ucha i dodał szeptem - ... rozpływa się w moich ustach.
Po całym ciele Liama przeszedł dreszcz. Po chwili przełknął głośno ślinę i spojrzał na spragnionego uwagi Pioniera, którego niebieskie oczy aż iskrzyły.
- Scott, my... - wydukał zmieszany. Wszystko działo się zdecydowanie za szybko... lub za wolno.
- Ja... Przepraszam. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Mam świadomość, że jesteś stuprocentowym hetero. Nie chcę się narzucać... - brunet powoli zaczął się wycofywać.
- Scott! - zanim zdążył odejść, mężczyzna pociągnął go za łokieć. Zdziwiony szatyn potknął się o własne nogi i upadł na podłogę. - Nic ci nie jest? - zapytał opiekuńczo i wyciągnął do niego rękę, żeby pomóc mu wstać. Jednak Ryder miał inny pomysł. Znacznie ciekawszy... Zmienił pozycję na klęczącą, aby głowę mieć na wysokości bioder przyjaciela.
- Liam... - uniósł niepewnie swój zamglony z pożądania wzrok. Mimiką twarzy próbował wmówić mu, że był to jedynie wypadek. Potknął się i to wszystko... Oczy Liama rozszerzyły się w osłupieniu, lecz nie zrobił zupełnie nic, żeby powstrzymać to, co miało się za chwilę wydarzyć... Scott powoli zsunął jego białe dresy na wysokość kolan. Nie umknął mu widok wypukłości w czarnych bokserkach. Usta Scotta na krótką chwilę wykrzywiły się w nonszalanckim, dumnym uśmiechu. Jego pragnienie względem mężczyzny drastycznie wzrosło. Zmrużył powieki i musnął wargami umięśniony brzuch.
- Fuck... - westchnął Liam. Brunet składał na karmelowej skórze słodkie pocałunki, dopóki nie chwycił zębami za brzeg bielizny, która również zmieniła swoje położenie... Później oblizał swoje usta i wystawił język, by móc przejechać koniuszkiem po całej jego długości. - Ryder... - w głosie brązowookiego wyczuł nutę desperacji oraz pożądania... Nie dziwił mu się. Ile osób mogło sobie pozwolić na to, by sam Pionier - bohater galaktyki, był przed nimi na kolanach, strasznie napalony oraz skory do bardzo bezwstydnych interakcji...?
Po pewnym czasie ciemnoskóry wplótł palce w idealnie ułożone, brązowe włosy i zaczął nieśmiało poruszać biodrami. Z czasem było mu trudniej myśleć, oddychać i oderwać się od perfekcyjnych ust. Cudowną niespodzianką dla szatyna było jego aktywne zaangażowanie, jakimi były urwane jęki, masujące jego czaszkę palce oraz coraz bardziej zdecydowane pchnięcia. Po krótkim czasie poczuł rozpływającą się, gorącą ciecz, która wypełniła spragnione usta i gardło. Scott przełknął wszystko bez większego problemu, czy przeszkód. Przez chwilę, wciąż oszołomiony najlepszym orgazmem w życiu, Kosta nie pomyślał o tym, żeby go puścić. Dopiero po paru sekundach wróciła mu świadomość tego, co się wydarzyło.
- Wy-Wybacz... - mruknął, zwalniając uścisk. Ryder ponownie oblizał wilgotne wargi i spojrzał przyjacielowi prosto w oczy. Liamowi zaparło dech w piersiach. Scott - jego przyjaciel, druh, wybawca wszechświata... klęczał przed nim z błyszczącymi, błękitnymi oczętami, totalnie zbrukany, podniecony do granic możliwości, w kompletnym nieładzie... Muszę go mieć. Zaraz. Teraz! - przeszło mu przez myśl
- Ja już... Jeśli... Może... - przerwał ciszę swoim bezsensownym paplaniem brunet. Mężczyzna niezwłocznie szarpnął go do góry, przyciągnął do siebie i pocałował namiętnie w usta. Scott zadrżał, czując wsuwające się kolano między nogami, a następnie objął go za szyję i odwzajemnił pieszczotę.
- Na kanapę. Już - warknął, przygryzając wrażliwą skórę na jego szyi, powodując kolejną falę dreszczy. Następnie zaprowadził Pioniera w stronę swojego ukochanego mebla - starej kanapy, na której robił dosłownie wszystko i popchnął szatyna, by się położył. Potem pozbawił Rydera (z małą pomocą) ubrań i zaczął badać rozgrzane, nagie ciało dłońmi oraz własnymi ustami.
- Li-Liam...! - jęknął głośno, gdy towarzysz musnął jego sutki wargami.
- Pragnę cię, Scott... Tak cholernie cię pragnę... - powiedział zachrypniętym głosem, jednocześnie sunąc językiem po jego szyi.
- Zrób to... - załkał, spoglądając błagalnie w migdałowe oczy.
- Jesteś...?
- Tak, do cholery, jestem pewien! - warknął sfrustrowany, rozchylając przed nim swoje smukłe nogi.
- Chociaż powinniśmy... - mruknął, szukając wzrokiem paczki prezerwatyw.
- Nie! Nie chcę... Jestem czysty. Proszę... chcę poczuć... Chcę... ciebie - na te słowa puls Liama przyspieszył jeszcze bardziej. Po chwili mężczyzna odnalazł usta Scotta swoimi.
- Jestem twoją tarczą. Oddam za ciebie moją duszę, ciało... Wszystko! - rzekł, po czym sięgnął dłonią między jego nogi i wsunął palec w jego wnętrze. Ryder wydał niespodziewany okrzyk i wygiął ciało w łuk. Liam, pomimo swojego palącego pragnienia, zachowywał się bardzo ostrożnie. Nie chciał bowiem skrzywdzić Scotta i przyprawić mu większą ilość niechcianego bólu.
- Ach! Liam...! - zawołał, gdy poczuł w sobie kolejne palce, rozszerzające jego ciasne wejście.
- Scott - wyszeptał, całując niebieskookiego w skroń.
- Zaraz dojdę... Weź mnie... Teraz... - zasygnalizował, oddychając płytko. Kosta przełknął ślinę, kiwnął głową i wyjął z niego swoje palce. Z ust Rydera uciekł ni to jęk ni to westchnienie, oznaczające mieszankę ulgi oraz straty. Potem ciemnoskóry przybliżył się, złapał szatyna pod kolana, po czym zawisł nad nim, wchodząc w niego z syknięciem. Pionier był na granicy szaleństwa. Jeszcze nigdy nie czuł się tak... spełniony. Było idealnie. Tego właśnie potrzebowałem... - uświadomił sobie.
- Scott... - przyjaciel posłał mu opiekuńcze, a zarazem błagalne spojrzenie.
- Możesz... Możesz... robić ze mną wszystko - dał mu swoje pozwolenie. Czekoladowe ślepia rozbłysły dziko. Liam zaczął poruszać biodrami. Z każdym pchnięciem coraz mocniej, głębiej, z większą frustracją oraz głodem... Aż w końcu obaj dosięgnęli razem spełnienia.
Mężczyzna opadł zdyszany na spocone ciało Scotta. Trwali w tej pozycji jeszcze przez chwilę, dopóki Ryder nie zaczął się nieco wiercić z dyskomfortu spowodowanego ciężarem kochanka.
- Prysznic? - zaproponował.
- Tylko, jeśli mnie tam zaniesiesz - odparł z leniwym uśmiechem błękitnooki.
- Zrobię nie tylko to - zaśmiał się, po czym złapał za jego podbródek i złączył ich usta w czułym pocałunku.
Po wspólnym prysznicu udali się do pokoju Pioniera. U Liama bowiem znajdował się mały "bałagan" na kanapie, którym musiał się później zająć. Poza tym, Ryder potrzebował dobrego snu, na wygodnym podłożu...
- To... co teraz będzie? - zapytał Kosta, spoglądając nieśmiało w stronę leżącego na idealnie pościelonym łóżku Scotta.
- Szczerze? Nie mam bladego pojęcia. Za to wiem jedno... - spojrzał znacząco na śmiertelnie poważnego towarzysza. - Nie pogardziłbym kolejną tabliczką czekolady - puścił do niego oko. Brązowooki nie potrafił utrzymać swojej pokerowej miny i parsknął śmiechem.
- Uważaj, czekolada może być uzależniająca - odparł, lustrując mężczyznę wzrokiem.
- Chyba już się uzależniłem - stwierdził. Ciemnoskóry pokręcił głową i pochylił się nad nim, aby jeszcze raz móc zasmakować jego słodkich warg. - Wiesz, chyba nareszcie znalazłem swój ulubiony smak - przyznał, wplątując swoje szczupłe palce w ciemne, kręcone włosy.
- Tak? - wymruczał, muskając wargami miękki, lekko zarumieniony policzek.
- Z nadzieniem...



*****

Czołem grupa! ;D

Wiem, wiem... Mówiłam, że będę wstawiała częściej, ale wciąż nie mogę zebrać się w sobie ._. Na dodatek zaczęłam grać w AC i strasznie się wciągnęłam... (Leonardo ma najpiękniejsze oczka ze wszystkich! *-*)
Co do grania, to... w ostatnich dniach skończyłam najnowszy Mass Effect i dowiedziałam się, że twórcy nie planują dodać romansu Scotta z Liamem... -.- Jestem bardzo zawiedziona, bo to mój drugi ulubiony ship z gry (pierwszy to oczywiście Reyes x Scott <3). W tym gniewie i rozpaczy powstało to smutowe cudeńko... xd don't judge me!
Wiem, że nie przepadacie za szotami z gier, ale nic na to nie poradzę! ;p Piszę to, co wpadnie mi do głowy i skoro już to napisałam, to wstawiam, bo może jest tam gdzieś duszyczka łaknąca szota Liam x Scott ^-^
Na koniec, zadanie specjalne dla Was! ;) Chcę wstawić nowe opko, tylko nie wiem, które najpierw :-/ Zagłosujcie w ankiecie po prawej i dajcie mi znać, za co mam się zabrać! :D


Joleen :*

niedziela, 13 sierpnia 2017

Epilog

„Lost in the Darkness”                           UWAGA+16!!!



Minęły już cztery miesiące, dwa tygodnie i pięć dni od kiedy zostałem adoptowany przez rodzinę Floy'ów, a od nowego semestru musiałem zacząć ponownie naukę w moim prywatnym, znienawidzonym liceum. Co za tym szło, otrzymałem nowe, odległe od wszystkich miejsce... Ostatni rząd, ławka pod oknem. Żaden nauczyciel nie miał na tyle odwagi, by mnie zapytać czy poprosić o cokolwiek. Nie po tym, co się wydarzyło...
Znudzony kolejną godziną lekcji historii, oparłem podbródek na dłoni i wyjrzałem przez okno. Chmury na niebie zaczęły robić się coraz ciemniejsze i gęstsze, zapowiadając niemałą ulewę. Nie zabrałem ze sobą parasola, a planowałem zerwać się z ostatnich zajęć i odbyć małą "wycieczkę" poza teren szkoły bez wiedzy moich opiekunów. Wiedziałem, że to nielegalne, ale akurat tamten dzień miał być wyjątkowy. Nie miałem co liczyć na rodzinę zastępczą. Mogłem jedynie poprosić o pomoc Leviego, ale... nie chciałem robić mu jeszcze większego kłopotu niż dotychczas. Wzdrygnąłem się na samo wspomnienie o szpitalu. Po tym, jak Rivaille zdołał uratować mnie z rąk mafii, trafiłem do nieprzyjaźnie wyglądającego, szarego budynku z małymi oknami, nad którego drzwiami widniał charakterystyczny symbol lekarski. Zostałem zbadany, zdiagnozowany, zabandażowany, przebrany i zaprowadzony do niewielkiego pokoju, w którym znajdowało się łóżko, stoliczek oraz dwa krzesła. Levi nie odstępował mnie na krok, dopóki dwie pielęgniarki nie zaciągnęły go na stronę, by zdeterminowany, młody lekarz opatrzył jego obrażenia. Kiedy wrócił, omiótł wzrokiem pomieszczenie, zmarszczył lekko brwi, po czym usiadł obok mnie, na składanym krześle i... nie odezwał się ani słowem. Akurat wtedy nie miałem ochoty na jakiekolwiek rozmowy... Byłem zbyt wycieńczony fizycznie i psychicznie.
Przez pierwsze dni budziłem się w środku nocy z krzykiem. Bez wyjątku. Następnie szukałem wzrokiem Rivaille, który zawsze znajdował się na wyciągnięcie ręki. Patrzył na mnie swoimi kobaltowymi, pełnymi współczucia oczami, chwytał za spoconą dłoń, której wierzch delikatnie muskał opuszką kciuka, powtarzając przy tym jak mantrę: "Nic ci nie grozi. Jesteś ze mną w szpitalu. Już nikt cię nie skrzywdzi. Wszystko w porządku". Później przychodziły pielęgniarki, żeby zwiększyć dawkę leków nasennych. W taki sposób wytrzymywałem do świtu. W ciągu dnia przyglądałem się, jak Levi przysypiał na krześle, trzymając mnie za dłoń, ze spuszczoną głową. Gdy ciemne półkola zawitały tuż pod oczami, policzki stały się wklęsłe, a jego jedynym posiłkiem były kawa i papierosy, lekarz kategorycznie zabronił mu spędzać większość swojego czasu w szpitalu i zrobił mu specjalny grafik odwiedzin. Niezadowolony, nieco oburzony i zmartwiony mężczyzna zaczął przysyłać do mnie Verde, Hanji oraz od czasu do czasu Petrę, która robiła dosłownie wszystko, żeby oderwać się od żałoby po narzeczonym... Podobno po akcji cały zespół Rivaille został wybity. Co do jednego. Poświęcili się, aby mógł dorwać szefa mafii i uratować mnie oraz Armina. Niestety tylko ja zdołałem przeżyć. Czarnowłosy nie chciał wyjawić mi szczegółów śmierci mojego przyjaciela, dopóki nie byłem na to gotowy psychicznie. Z czasem dowiedziałem się, że zwyrodnialec z irokezem dopiął swego. Zabił blondyna, a potem... zabawiał się ze świeżymi zwłokami. Kiedy weszła policja i nakryła go na tym nieludzkim czynie, jeden z oficerów nie wytrzymał i zastrzelił drania. Oczywiście, nie powinien był tego zrobić i miały czekać go srogie konsekwencje. Jednak Levi uchronił podwładnego od kary i dodatkowo przyjął go do swojego nowego zespołu, który niedługo później zaczął się formować. Zdawałem sobie sprawę, że nigdy sobie tego nie wybaczę. Armin zasługiwał na lepszą śmierć. Tak samo jak Mikasa...
Na domiar złego, kiedy lekarz miał dać mi wypis, Rivaille postanowił w końcu puścić parę z ust i wyznać mi prawdę o planach adopcyjnych...
- Eren... - usłyszałem jego lekko zachrypnięty głos i napotkałem smutne spojrzenie. - Musimy porozmawiać - kiwnąłem twierdząco głową. - Tak nie może dalej być... Po tym, co się wydarzyło... To zbyt niebezpieczne, żebyś ze mną został, więc... przydzieliliśmy ci z Hanji rodzinę zastępczą - spuściłem wzrok na podłogę. To niemożliwe... Chce mnie oddać? Porzucić...? Teraz? - coś ścisnęło mnie za gardło i poczułem, jak łzy napłynęły mi do oczu.
- Jesteś pewien, że to dobry pomysł? - zapytałem cicho.
- Niczego nie jestem już pewien - odrzekł szczerze i przeczesał kruczoczarne włosy palcami. - To moja wina, że od samego początku zgodziłem się, żebyś ze mną został. Jednak nie mieliśmy innego wyjścia. Sprawa mafii nadal się toczyła, a ty byłeś jedynym, który mógł nas doprowadzić na jakikolwiek trop. Teraz, kiedy te ścierwa zostały wyeliminowane, nic ci już nie grozi. Zostaniesz przydzielony do normalnej rodziny, gdzie ktoś na pewno będzie wiedział, jak zająć się dorastającym nastolatkiem. Jakbyś jeszcze nie zauważył, mi poszło gorzej niż fatalnie - westchnął, krzyżując ręce na piersi.
- To nie tylko twoja wina... - przyznałem nieśmiało.
- Nie, Eren. To jest moja wina. Biorę na siebie całkowitą odpowiedzialność a to, co się stało. Dlatego nie myśl, że zostawię cię samego. Nadal będę ci pomagał, dzwonił do ciebie, odwiedzał... Co tylko będziesz potrzebował.
- Nie potrzebuję litości - prychnąłem, wycierając mokre policzki o rękaw bluzy.
- To nie jest litość. Zależy mi na tobie - moje serce zabiło szybciej. Czyżby? To dlaczego chcesz się mnie pozbyć? Co zrobiłem źle? Levi... - Nie pozwolę, żeby stała ci się jakakolwiek krzywda. Zrozum to.
- Ale ja nie potrafię zrozumieć! - warknąłem i spojrzałem mu prosto w oczy. - Dlaczego nie może być tak, jak dawniej?! To jakaś cholerna kara?!
- To żadna kara, Eren. Nareszcie wszystko zacznie się układać...
- Nic się nie układa! Moja cała rodzina nie żyje, jestem mordercą i już nie mogę...! - upadłem na kolana i schowałem zapłakaną twarz w dłoniach. - Mam już dosyć... wszystkiego... - załkałem.
- Eren... - ciemnowłosy kucnął tuż przy mnie i położył mi dłoń na ramieniu. - Jesteś rozżalony. Masz do tego prawo. Ale nie jesteś mordercą.
- Nie? Zabiłem dwoje ludzi!
- W akcie samoobrony - wtrącił.
- Czy ja... pójdę siedzieć? - spytałem i uniosłem wzrok na Rivaille.
- Nie, Eren.
- Stanę przed sądem?
- W normalnych warunkach tak by właśnie było, ale ludzie zaakceptowali zniknięcie Kirsteina, a sprawa morderstwa jego syna została już rozwiązana - oznajmił ze spokojem.
- Jak to? - zmarszczyłem brwi.
- Zająłem się tym, Eren. Nikt nie będzie cię oskarżał - zapewnił.
- Ale ja...!
- Nie sądzisz, że już wystarczająco się wycierpiałeś? Chcesz jeszcze trafić do poprawczaka?
- N-Nie... - przełknąłem ślinę i spuściłem wzrok. Nie stanę przed wymiarem sprawiedliwości? Jak Levi to załatwił? Skąd to wszystko wiedział? A co, jeśli...
- Eren - w pewnej chwili złapał mnie za podbródek i zmusił, bym spojrzał mu w oczy - Nie pozwolę, żeby coś ci się stało. Pozwól odejść przeszłości, postaraj się zaakceptować teraźniejszość, a mi zostaw sprawę przyszłości, zgoda?
- Już raz próbowałem wyprzeć przeszłość. Teraz ponoszę tego konsekwencje...
- Nie masz jej wyprzeć. Masz iść dalej. Odnaleźć pozostałe wspomnienia, żeby uczyniły cię silniejszym i nosić pamięć o tych, dzięki którym teraz tu jesteś. Nie pozwól, żeby ich poświęcenie poszło na marne.
- Dlaczego... dlaczego ja... dlaczego wybrali mnie... - łkałem, nie mogąc powstrzymać kolejnych łez.
- Bo cię kochali. Byliście rodziną. A teraz zrobisz wszystko, żeby mogli być dumni - odparł, chowając mnie w swoich ramionach.
Nie wiedziałem, co o wszystkim myśleć. Logiczne słowa Rivaille dały mi nowy cel. Jako pokutę za swoje winy wybrałem nową ścieżkę. Ścieżkę życia, czyli zmagania się z dnia na dzień z nowymi przeszkodami. Pierwszą i zdecydowanie najgorszą z nich była przeprowadzka do domu Foly'ów. W skład rodziny wchodziło podchodzące pod czterdziestkę małżeństwo oraz dwójka dzieci - syn Johnatan i córka Lydia, którzy byli nieco młodsi ode mnie i wprost uwielbiali uprzykrzać mi życie, zwalając na mnie winę za swoje przewinienia oraz pracą domową. Matka również nie pałała sympatią. Wiedziałem, że zgodziła się na przygarnięcie mnie za namową męża, który obiecał jej nową garderobę i dostęp do wszystkich pieniędzy związaną z adopcją. Ojciec... zachowywał się dziwnie. Co prawda był miły, zawsze interesował się czy niczego nie potrzebowałem, ale sposób w jaki czasami na mnie patrzył... aż dostawałem gęsiej skórki. Miał takie samo spojrzenie jak ojciec Jean'a. Dobrze, że większość czasu spędzał w pracy. Wolałem nie być z nim sam na sam...
Kiedy usłyszałem dzwonek, oznaczający koniec lekcji, zabrałem swoje rzeczy i wyszedłem z klasy, zerkając w stronę wpatrującej się we mnie Cristy. Gdy tylko naszej spojrzenia się skrzyżowały, dziewczyna uciekła wzrokiem. Po balu jesiennym przestałem kolegować się z moją starą ekipą. Dużo się od tego czasu zmieniło. Sasha zerwała z Conniem i nadal przyjaźniła się z blondynką. Marco bardzo przeżył śmierć Jean'a i postanowił zmienić szkołę. Ja natomiast postanowiłem odejść z klubu rugby, do którego uczęszczałem. Kapitan próbował namówić mnie do powrotu, lecz w głębi duszy zdawał sobie sprawę, że nie będzie potrafił przekonać mnie do zmiany zdania. Nie chciałem już zaistnieć. Moim celem było przejść z klasy do klasy, nie wychylając się. Nie potrzebowałem kolejnych związków bez przyszłości. Nie zasługiwałem na współczucie. Byłem zepsuty. Bardziej niż zwykle. Nikt nie nosił w swoim sercu takiego ciężaru, ani nie miał krwi niewinnych na rękach...
Przed lekcją wychowania fizycznego, gdy wszyscy przebierali się w szatni, zakradłem się do drzwi wychodzących na boisko, gdzie nie było kamer. Zdjąłem marynarkę od mundurka, założyłem szarą bluzę z kapturem, którą trzymałem w plecaku i wyszedłem na zewnątrz. Wszystko poszło zgodnie z planem. Dotarłem miejskim autobusem na cmentarz. Przed wejściem wszedłem do niewielkiej kwiaciarni niedaleko i za zaoszczędzone kieszonkowe kupiłem duży bukiet kwiatów. Później szedłem wyznaczoną ścieżką pomiędzy marmurowymi pomnikami i nagrobkami, aby znaleźć odpowiednie miejsce. Miejsce pochówku mojej matki, przyrodniej siostry oraz najlepszego przyjaciela. Odgarnąłem piasek z czarnej płyty i wyjąłem dwie białe róże, które położyłem przy tabliczce Armina i Mikasy. Natomiast resztę bukietu ofiarowałem matce.
- Cześć mamo - uśmiechnąłem się słabo, sunąc opuszkami palców po wykutym napisie "Carla Jaeger". - Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. Może nie jestem najlepszym prezentem, jaki byś sobie wymarzyła, ale przysięgam, że jeszcze będziesz ze mnie dumna. Zobaczysz. Ty, Mikasa i Armin... Jeśli mi się nie powiedzie, to przecież gorzej już być nie może, prawda? - zaśmiałem się przez łzy. - Boże, co ja najlepszego narobiłem... Gdybym tylko nie był tak zaślepiony moją szczeniacką miłością, uparty i... - westchnąłem cicho. - Wiesz, co jest w tym najgorsze? Że pomimo wszystkiego, cały czas... nie mogę sobie odpuścić. Gdyby nie Levi... nie wiem, co by się ze mną stało. I nie chcę wiedzieć - przymknąłem powieki i nabrałem powietrza do płuc. - Wiesz mamo, dziękuję, że stale się mną opiekujecie, ale... miej w swojej opiece również Rivaille, dobrze? On... teraz potrzebuje tego bardziej niż ja. Został szefem policji. Wszyscy strasznie na nim polegają, na jego opinii... Nie mogę tego zepsuć. Nie mogę, ale... - kolejne łzy spłynęły po moich policzkach. - Kocham go... Myślałem, że jak odzyskam wspomnienia i... zaakceptuję to, kim się stałem... moje uczucie zniknie. Niestety, kiedy tylko przypomniałem sobie o naszym pierwszym spotkaniu, jego dobrych intencjach... Nadal nie mogę przestać darzyć go tymi uczuciami. Co za ironia losu... - przygryzłem dolną wargę i przez chwilę stałem w milczeniu, przyglądając się coraz ciemniejszemu niebu. - Muszę wziąć się w garść. Inaczej stracę ostatnią rzecz, na której mi zależy, a tego bym już nie zniósł...
Posiedziałem tam jeszcze jakiś czas, po czym zebrałem się w sobie i opuściłem teren cmentarza. Wciąż pusty, zmęczony, ale z nadzieją na lepsze jutro.

***

Otworzyłem drzwi od mieszkania zapasowym kluczem i wszedłem do środka. Przeczesałem wilgotne włosy palcami, po czym ściągnąłem z siebie przemoczoną od deszczu bluzę. Przez całą drogę powrotną zastanawiałem się nad wymówką, którą miałem sprzedać swojej zastępczej rodzince. W prywatnym liceum zajęcia zawsze kończyły się o tej samej porze, więc z mojej strony nie zdarzały się żadne niezapowiedziane niespodzianki. Niestety tak nie miało być tym razem. Spojrzałem na zegarek na lewym nadgarstku. Ten sam, który dostałem od Leviego. To dzięki niemu mógł mnie namierzyć w kryjówce mafii. Dobra, mam jeszcze godzinę... - pomyślałem, przewieszając torbę wraz z bluzą przez ramię. Kiedy przeszedłem parę kroków wzdłuż wąskiego korytarza, nagle zza ściany wynurzyła się postać. Automatycznie serce podskoczyło mi do gardła i cofnąłem się w tył. Moim oczom ukazał się wysoki, szczupły mężczyzna o krótkich, kręconych włosach, z ciemną brodą i okularami na nosie, za którymi kryły się błyszczące, niewielkie oczy z brązowymi tęczówkami. Miał na sobie beżowy kardigan, pod nim niebieską koszulę w kratę z podwiniętymi do łokci rękawami, które ukazywały jego owłosione przedramiona.
- D-Dzień dobry, panie Floy - wydukałem po chwili.
- Eren? Co ty tutaj robisz? Powinieneś być w szkole - zdziwił się. Niedobrze... - przełknąłem głośno ślinę.
- Źle się poczułem i postanowiłem wrócić. Ja... obiecuję, że to się już więcej nie powtórzy - Błagam, pozwól mi odejść w spokoju... Po prostu odsuń się i mnie przepuść... - próbowałem dotrzeć do niego telepatycznie.
- Wszystko w porządku? - udał zmartwionego.
- Tak. Może po prostu potrzebowałem świeżego powietrza... - uciekłem wzrokiem w bok. - Czy reszta też jest już w domu?
- Nie - przygryzłem dolną wargę. - Jesteśmy tylko ty i ja - oznajmił, a jego oczy pociemniały. Zacisnąłem palce na pasku swojej torby. Spokojnie, Eren. Nic się nie dzieje. Nikt ci nic nie zrobi... - powtarzałem sobie w duchu, aby się uspokoić.
- Jeśli pan wybaczy...
- Proszę, nie bądź przy mnie taki spięty. Wiem, że moja żona traktuje cię dosyć ozięble, ale naprawdę zależy mi na tym, abyśmy stali się jedną, wielką rodziną. Mów mi Henrik.
- D-Dobrze... Henrik - szatyn uśmiechnął się do mnie. - Ja... pójdę już do siebie - westchnąłem i zacząłem iść w kierunku schodów. Kiedy tylko minąłem mężczyznę, ten niespodziewanie chwycił mnie za łokieć. Potem wszystko potoczyło się strasznie szybko... W ułamku sekundy moja torba i bluza opadły na podłogę, a ja zostałem przyszpilony do najbliższej ściany. Floy unieruchomił moje ręce, łapiąc za oba moje nadgarstki i kierując je w górę. - Co pan robi?! - krzyknąłem, czując jak serce wyrywa mi się z piersi i cały zaczynam drżeć ze strachu.
- Wiesz, ile czasu czekałem na taką okazję? - wyszeptał mi wprost do ucha.
- Jaką okazję?! Niech mnie pan puści! - próbowałem mu się wyrwać, lecz nie miałem z nim żadnych szans...
- Każdy miał pewne plany co do twojego przyjazdu. Moja żona i dzieci chcieli cię dla pieniędzy, ale ja... - uniósł drugą rękę i zaczął nią rozpinać pierwsze guziki mojej koszuli. - Miałem inny cel. Znacznie lepszy.
- Nie, nie! To jakiś absurd! Proszę...!
- Od tylu lat nie układało mi się z żoną aż w końcu zrozumiałem. Kochałem ją, gdy była taka młoda i piękna. Teraz ma prawie trzydziestkę i nie ma w niej niczego pociągającego. Natomiast ty, Eren... - zachichotał nisko i złapał za mój podbródek - Jesteś tym, czego mi trzeba. Młody, pełen wigoru i złamany psychicznie... Nikt ci nie uwierzy, jeśli powiesz, że cię wykorzystałem!
- "Wy-Wykorzytałem"...? - zmarszczyłem brwi.
- Chcę cię przelecieć - wyjaśnił z szaleńczym uśmiechem.
- N... Nie! Nie! Nie zgadzam się! - potrząsnąłem głową na boki.
- Ależ nikt cię nie prosił o zgodę - parsknął, szarpiąc za pasek od moich spodni. - Powinieneś być mi wdzięczny. Daję ci dach nad głową, jedzenie, jestem dla ciebie dobry... I tak mi się odwdzięczasz?! - popchnął mnie, a ja straciłem równowagę i opadłem z hukiem na podłogę. Gdy próbowałem się podnieść, przygniótł moją klatkę piersiową ręką i uniósł biodra w górę.
- Nie, proszę! Błagam pana! - wrzeszczałem, bliski płaczu.
- Jeszcze nawet nie doszliśmy do najlepszej części, a ty już mnie błagasz? Cierpliwości, mój mały! - zaśmiał się, zsuwając moje bokserki do kolan. Nie... To się nie dzieje naprawdę... - przed oczami widziałem scenę z szatni podczas jesiennego balu. Egipskie ciemności, oddech Jean'a na moim karku, jego przyprawiający o mdłości dotyk, raniące słowa... Nie mogłem tego ponownie doznać. Dlatego ze wszystkich sił próbowałem mu się wyrwać i uciec.
- Nie, nie, nie! - powtarzałem w kółko. Mężczyzna wczepił palce w moje włosy, po czym uderzył moją głową o podłogę, aby mnie ogłuszyć.
- Zamknij już tą jadaczkę! I tak nikt ci nie pomoże! - warknął wściekły i zaczął mocować się ze swoimi spodniami.
- Ratunku... Levi... - załkałem bezsilnie, przymykając powieki i czekając na swój koniec.
Kiedy ponownie je otworzyłem, przy otwartych na oścież drzwiach stał nikt inny jak mężczyzna o prostych, kruczoczarnych włosach, opadających na zmrużone oczy. Na jego twarzy malowała się czysta furia. W jednej chwili odzyskałem wolność i zostałem odsunięty na bok, gdy Rivaille rzucił się z pięściami do ataku. Spacyfikował błagającego o litość bruneta, usiadł na nim okrakiem i zaczął obkładać pięściami. Siedząc na klęczkach, wpatrywałem się w osłupieniu jego spiętemu w gotowości ciału oraz szybkim i celnym ruchom, które pozbawiały Henrika krwi oraz tlenu. W pewnym momencie otrząsnąłem się z szoku, poprawiłem ubranie i niepewnie zbliżyłem do ciemnowłosego.
- Le-Levi... - zwróciłem się do niego cicho. Zignorował mnie i dalej obkładał już nieprzytomnego Floy'a. - Levi...! Dosyć! Zabijesz go! - zawołałem, łapiąc za jego ramiona. Rivaille wzdrygnął się i znieruchomiał. Przez parę minut uspokoił swój przyspieszony oddech i powrócił do zdrowych zmysłów. Puścił zakrwawioną, podartą koszulę i ciało mężczyzny opadło na ziemię. Odwróciłem twarz, lecz uchwyciłem zarys zmasakrowanej, pobitej twarzy okularnika. Wokół niego pojawiła się niewielka plama ciemnej krwi, która przyprawiła mnie o dreszcze. Zamknąłem na chwilę oczy i starałem się nabrać kilka głębszych wdechów przez usta. Nagle usłyszałem, jak Levi się poruszył. Uchyliłem powieki. Czarnowłosy oparł się o ścianę plecami i w milczeniu przyglądał się swoim zakrwawionym, drżącym dłoniom. Nie tracąc ani chwili dłużej, wyjąłem z torby chusteczki higieniczne, uklęknąłem przy nim i ostrożnie zacząłem wycierać szczupłe, blade palce. Niebieskooki uniósł na mnie swój wzrok.
- Nic ci nie zrobił? - upewnił się.
- Nie. Zdążyłeś zanim do czegokolwiek doszło - uspokoiłem go.
- Nieprawda. Już prawie...
- Zdążyłeś. Nic mi nie jest - przerwałem mu. - Jak... Jak...? - nie potrafiłem ułożyć odpowiednich słów. Wciąż byłem bardzo roztrzęsiony tym, co przed paroma minutami miało miejsce.
- Nie wyjąłem nadajnika z twojego zegarka. Kiedy dostałem powiadomienie, że wyszedłeś poza teren szkoły... Rzuciłem wszystko i zacząłem cię szukać - wyjaśnił ze spokojem. - Wybacz, mogłem cię uprzedzić o nadajniku... - westchnął zrezygnowany.
- Nic nie szkodzi. Robiłeś to dla mojego dobra i... dziękuję - nasze spojrzenia się skrzyżowały. Levi uniósł dłoń i dotknął nią mojego policzka. Przy pierwszym kontakcie poczułem znajome iskry, a następnie dziwne pieczenie.
- Robi ci się siniak... - szepnął, głaszcząc ciemniejsze miejsce kciukiem.
- Co teraz? Nie mogę tutaj dłużej zostać... - zerknąłem w stronę Henrika.
- Masz rację - odparł, a następnie podniósł się i sam pomógł mi wstać. Później złapał za mój nadgarstek i pociągnął za sobą, w stronę wyjścia.
- Gdzie jedziemy? - spytałem, gdy otworzył przede mną drzwi od strony pasażera swojego samochodu.
- Wsiadaj - rozkazał krótko. Wykonałem jego polecenie i zapiąłem pasy bezpieczeństwa. Levi dołączył do mnie i odpalił silnik. Podczas trasy miliony myśli przewinęło się przez moją głowę. Co się teraz wydarzy? Czy Rivaille znajdzie dla mnie nową rodzinę zastępczą? Co będzie z Floy'ami? Gdzie jedziemy? - wyjrzałem przez okno. Zobaczyłem znajomo wyglądający las oraz drogę, prowadzącą do posiadłości nad morowym jeziorem. Na jej widok serce ścisnęło mi się w piersi. Tak dawno tutaj nie byłem... Ciekawe, czy coś się zmieniło... - zastanawiałem się, gdy mężczyzna zaparkował przed bramą i wkrótce potem kazał mi wysiąść. Kiedy już znalazłem się na terenie posiadłości i spojrzałem tęsknym wzrokiem na budynek, mężczyzna dołączył do mnie i westchnął ciężko.
- Nigdy nie nadawałem się do roli opiekuna, mentora, szefa i tym podobne. Już od czasu akcji, w której zginęła moja najbliższa rodzina, wiedziałem, że się do tego nie nadaję. Jednak tu jestem. Nadzoruję pracę policji w mieście, jestem głową nowego zespołu, robię wszystko, żeby poskładać to, co pozostało w tym pieprzonym mieście do kupy... Dlatego postaram się też zadbać o ciebie. Jeśli tylko będziesz chciał, mój dom stanie się twoim domem i już nigdy nie zrobię nic, żebyś poczuł się skrzywdzony. Będę cię strzegł jak oka w głowie i nie zostawię cię w taki sposób jak przedtem - nie potrafiłem powstrzymać łez. Gdybym mógł cokolwiek z siebie wydusić, powiedziałbym, że niczego więcej nie pragnąłem, jak trwać przy nim do końca. Nie potrzebowałem nikogo innego. Wiedziałem, że tylko przy Levim mogłem naprawić szkody, jakie kiedykolwiek popełniłem i spróbować żyć od nowa. Co prawda, nadal nie poznałem odpowiedzi na większość moich pytań, ale doskonale zdawałem sobie sprawę, iż nigdy nie byłem mu obojętny. Wystarczyło mi, że spojrzałem w te kobaltowe, tajemnicze tęczówki i byłem pewien, że czuł wtedy to samo, co ja...
W odpowiedzi kiwnąłem twierdząco głową, nie będąc w stanie do wypowiedzenia choćby słowa. Levi patrzył na mnie oczami pełnymi tęsknoty, smutku, głębokiego uczucia... Zupełnie niespodziewanie wziął mnie za rękę i zaczął prowadzić w stronę domu. Kiedy spojrzałem ku niebu, zobaczyłem pierwsze, oślepiające i przedzierające się zza chmur promienie słońca, wywołujące mój dawno zapomniany, szczery uśmiech.



*****

Kochani moi!!


To już jest koniec! :') Po tylu latach zmagań... KONIEC! Nie żartuję! >.<
Dziękuję wszystkim, którzy zdecydowali się zagłębić w moją pokręconą fabułę tego opowiadania oraz przepraszam, że tak cholernie długo zajęło mi wstawianie kolejnych rozdziałów. Podczas pisania miałam wiele wzlotów i upadków (o czym zresztą dobrze wiecie), ale skończyłam i idę świętować! ^-^ hah, nie tak szybko, bo jeszcze muszę to opko dobrze poprawić...
Jestem szczęśliwa, ale też poniekąd smutna :( Stworzyłam tego bloga z myślą o Levim i Erenie Boże, kiedy to było... i to opko stało się nieodłączną częścią "My Yaoi Passion". Tak będzie już na całą wieczność <3

Teraz trochę spraw organizacyjnych:
1) Pamiętacie jeszcze o wspaniałej książce Kitsune? Możecie teraz za darmo ściągnąć pierwszy rozdział ;) *KLIK*
2) Opko z Sherlocka musi trochę zaczekać, bo trafiłam na dead end, a wolałabym je wstawić dopiero jak napiszę całość (żeby nie było jak w przypadku Losta xd). Za to spodziewajcie się kolejnego szota z Magnusiem i Alexandrem jestem od nich uzależniona! :D Gosh, jak ja kocham ten ship! :3 Polecam Wam serdecznie! :D
3) Jakbyście jeszcze nie zauważyli, to zaczęłam udzielać się na Wattpadzie i piszę tam swój "pamiętnik", czyli codzienne, krótkie wpisy z mojego życia. Jeśli jesteście ciekawi, co u mnie słychać, to zapraszam! ^-^ *KLIK*


Joleen :*

wtorek, 1 sierpnia 2017

War of Hearts

Opowiadanie yaoi - Alec Lightwood x Magnus Bane

UWAGA +18!!!






Alexander Lightwood był niezwykłym przypadkiem. Przez wieki nie czułem tego, co w momencie, gdy moje oczy zawędrowały w jego kierunku. Niesamowicie przystojny, wysoki, wysportowany, zwinny niczym czarna pantera, cholernie tajemniczy, a zarazem niewinny, słodki, nieco nieporadny i co gorsza, bez jakiejkolwiek wiedzy na temat związków.
Kiedy mieliśmy po raz pierwszy okazję, by porozmawiać mnie zabrakło tchu, a jemu słów. Na dodatek miał najbardziej urokliwy uśmiech jaki kiedykolwiek widziałem. Nie potrafiłem wybić go sobie z głowy, nawet pomimo ślepego zauroczenia, jakim darzył młodego łowcę o imieniu Jace. Pragnąłem za wszelką cenę zwrócić na siebie jego uwagę, oczarować i sprawić, żeby poczuł do mnie to samo, co ja do niego.
Udało mi się, choć nie było łatwo. Wiadomość o zaślubinach, krótko mówiąc, ścięła mnie z nóg. Zacząłem się zastanawiać... Chciał uratować swój ród i honor? Czy zdawał sobie sprawę z konsekwencji? Oczywiście, niech nikt nie zrozumie mnie źle, podziwiam to w nim, ale... rezygnować z własnej przyszłości? Szczęścia? To czyste szaleństwo! Wiem, wiem... Może i jestem nieco samolubny, ale to wcale nie tak, jak myślicie! Ja... staję się przy nim lepszy. I co najważniejsze, chcę się dla niego zmienić. Być oparciem i osobą, której będzie zawsze potrzebować w swoim życiu... Nie odwróci się ode mnie plecami, jak cała reszta i pewnego dnia...
Z zamyślenia wyrywa mnie ciche pukanie do drzwi.
- Alexander! - promienny uśmiech sam wstępuje na moje usta, na widok znajomego chłopaka. Ciemnoczekoladowe, niewzruszone oczy badają mnie niczym skaner, z pokerowej twarzy również ciężko mi cokolwiek wyczytać. Spuszczam wzrok, by przyjrzeć się napiętym mięśniom, schowanym pod czarną bluzką z długim rękawem. Pragnę poczuć jego ciepło, dotyk nagiej skóry na swojej, pocałować te wiecznie rozchylone, różane usta... Muszę wiedzieć, czy to wszystko, co się między nami wydarzyło... było prawdą. Muszę wiedzieć, czy wciąż mu zależy i chce...
- Jest Jace? - pyta, wymijając mnie z gracją i wchodząc do pomieszczenia. Znowu? Po co ci on, skoro masz mnie? - myślę, gdy zdejmuje swoją skórzaną kurtkę i zarzuca ją na stojący niedaleko wieszak.
- Nie. Wyszedł parę godzin temu... - nie daje mi dokończyć, tylko łapie niespodziewanie za moje policzki, pochyla się i zaczyna całować, jakby świat miał się skończyć. Oddaję mu się, pozwalam na wszystko, mięknę i zatapiam się w idealnych wargach...
- A-Alec... - szepczę, gdy odrywa się od moich ust, żeby złapać oddech. - Co się dzieje? Nie, żebym narzekał, ale...
- Pragnę cię, Magnus - odpowiada mi swoim seksownym, lekko zachrypniętym pomrukiem.
- Alexandrze... - wzdycham, gdy obejmuje mnie w pasie i obcałowuje moją szyję.
- Ty... nie chcesz? - w jego głosie mogę wyczuć nutę zdziwienia zmieszanego z zawiedzeniem.
- Chcę. Bardzo - kładę dłonie na szerokich ramionach i spoglądam mu prosto w oczy. - Od momentu, gdy cię spotkałem, lecz...
- Co jest, Magnus? - znowu lustruje mnie wzrokiem, żeby wybadać niezrozumiałe zaniepokojenie.
- Boję się, że... jeśli zbytnio się pospieszymy... my... - przygryzam na chwilę dolną wargę. - Nie chcę tego stracić. Nie chcę stracić... ciebie.
- To bzdury. Chcę tego. Chcę ciebie... Zawsze - spoglądam na niego zszokowany. Alec... dlaczego mi to robisz? Moje serce tyle nie wytrzyma... - myślę, przesuwając delikatnie kciukiem po miękkim policzku łowcy. Patrzy na mnie przez chwilę, po czym zatapia swoje wargi w zagłębieniu mojej szyi. Czuję, jak prowadzi mnie w tył, w stronę sypialni. Zostaję posadzony na wygodnym łóżku, obserwując, jak zdejmuje z siebie koszulę. Nie umyka mi fakt, iż jego dłonie lekko drżą. Przyglądam się z zapartym tchem nagiej, umięśnionej klatce piersiowej pokrytej runami.
- P-Podoba ci się to, co widzisz? - pyta nieśmiało, na co odpowiadam krótkim śmiechem.
- Nie bądź taki zadziorny - chwytam za jego nadgarstek. Chłopak pochyla się, abym mógł dosięgnąć kuszących warg - Bądź co bądź, to ty jesteś zielony w tych sprawach.
- Mam nadzieję, że czegoś mnie nauczysz... - odpowiada speszony, muskając kącik moich ust swoimi.
- Och, Alexandrze... Jak to dobrze, że jesteś pilnym i wzorowym uczniem! - jednym ruchem sprawiam, że leży pode mną na poduszkach. Brązowe tęczówki połyskują niczym gwiazdy na nocnym niebie, oddech ma nieco przyspieszony, a serce wali mu jak szalone. - Jak daleko chcesz się posunąć? - pytam, kładąc dłonie na jego biodrach i składając motyle pocałunki na umięśnionym brzuchu.
- Bardzo daleko... - wzdycha, odchylając głowę w tył.
- Gdybym mógł, przeniósłbym nas na koniec świata i nauczył wszystkich technik i umiejętności, jakie zdobyłem podczas moich wędrówek przez stulecia...
- M-Mamy tylko parę godzin... - jego szczera odpowiedź wywołuje mój niekontrolowany śmiech.
- Cały Alexander - całuję go czule w czoło. - Nie martw się. Przez ten czas postaram się zaspokoić twoją... ciekawość.
- T-To... dobrze - zawstydzony, przyznaje mi rację.
- Zaufaj mi. Zajmę się tobą - szepczę mu wprost do ucha, którego płatek podgryzam. Z ust Alec'a wydobywa się cichy jęk.
- Ro-Rozbierz się... proszę - ton jego głosu zdradza brak doświadczenia.
- Za chwilę - sunę leniwie językiem od jego obojczyka aż po intrygującą linię V tuż nad brzegiem spodni. Czuję, jak ciało brązowookiego zaczyna drżeć z narastającego podniecenia oraz frustracji. - Ostatnia szansa, żeby się wycofać - ostrzegam, gdy odpinam guzik jego spodni.
- Zrób to - zapewnia, mierząc się ze mną wzrokiem. Przełykam głośno ślinę i wykonuję rozkaz. Jeszcze nigdy nie byłem aż tak spięty podczas stosunku... Alec jest specjalny, wyjątkowy... Muszę się postarać - myślę, ściągając jeansy i odrzucając je na bok. Przyglądam się domagającej się uwagi wypukłości w czarnych bokserkach łowcy.
- Alec - zwracam się do niego. Zamglone z pożądania oczy skupiają się na mojej osobie. - Unieś swoje biodra - policzki Alexandra oblewają się szkarłatnym rumieńcem. Po chwili, z lekkim wahaniem spełnia moją prośbę. Wsuwam ostrożnie palce za materiał bielizny, którą powoli zsuwam ze smukłych nóg. Z westchnieniem ulgi, chłopak opuszcza swoje biodra z powrotem i natychmiastowo ucieka ode mnie wzrokiem. - Jesteś taki uroczy... - wypowiadam swoje myśli na głos.
- Je-Jestem Nocnym Łowcą! Nie jestem uroczy! - broni się.
- Jesteś. Na dodatek cholernie podniecający... - mruczę, a następnie bez słowa ostrzeżenia wkładam go sobie do ust i zaczynam pieścić językiem. Mój ukochany wydaje dźwięk zaskoczenia zmieszany z przyjemnością
- N-Nie... Magnus...! - To wszystko musi być dla niego takie... nowe. Niezbadany teren... Czuje się niepewnie, boi, że po drodze wpadnie w dziurę i się zgubi. Na szczęście jestem tu ja i nigdy nie pozwolę, żeby się ode mnie oddalił... - Ma-Magnus... proszę...! Jeśli zaraz nie... - wije się pode mną, próbując nabrać brakującego powietrza. Zanim zaczęliśmy, miałem świadomość, że za pierwszym razem wybuchnie niczym tykająca bomba. Ciekawe... Ile razy byłby w stanie dojść jednej, upojnej nocy? - zastanawiam się, sunąc po jego długości zręcznym językiem. - Ma-! - słyszę urwany krzyk. Po chwili czuję, jak dochodzi. Nie marnuję ani kropelki i przełykam wszystko, co mi ofiarował. Następnie spoglądam na Aleca, który dyszy jak po przebiegnięciu maratonu. Jego klatka piersiowa szybko podnosi się i opada, usta są rozwarte, a oczy przymknięte. Boski, cudowny, wspaniały... Chcę, żeby był taki na zawsze. Pasuje tutaj idealnie. Kompletny bałagan na złotej pościeli... Mógłbym napisać o tym poemat lub dwa...
W pewnej chwili unosi powieki. Uśmiecham się lekko, po czym sięgam wyżej, by ucałować jego obojczyk, a następnie kusząco wyglądające sutki. Młody Lightwood wydaje przeciągły, głośny jęk.
- O Boże... - łka, gdy lekko pociągam za jeden zębami. - Mia-Miałeś się rozebrać - przypomina cicho.
- Nie masz jeszcze dosyć? - śmieję się, na co ciemnowłosy natychmiastowo siada, chwyta za koniec mojej koszulki, którą podciąga w górę, a później pospiesznie rzuca w kąt pokoju. Następnie sadza mnie na swoich kolanach i nachyla się, żeby pocałować. Powstrzymuję go, w ostatniej chwili odchylając głowę do tyłu.
- Na pewno chcesz, żebym...? Przed chwilą miałem w ustach... - w odpowiedzi ponownie wplata palce w moje włosy, przyciąga bliżej siebie i złącza nasze wargi. Zaskakuje mnie, kiedy nieśmiało korzysta z okazji, aby użyć języka. Ucieka mi cichy jęk, gdy mocno wbija opuszki palców w moje nagie biodra. Kończymy nasz namiętny pocałunek i ocieramy się czubkami nosów. Alec sięga do rozporka moich spodni i niedługo później pozbawia mnie ich wraz z bielizną. Ponownie zajmuję wygodne miejsce na jego kolanach i pociągam za dolną wargę łowcy zębami, gdy jego dłonie wędrują do moich pośladków i lekko je ściskają.
- To co teraz? - pyta nieco zniecierpliwiony.
- Teraz, mój drogi Alexandrze, przechodzimy do najlepszej części - mruczę, muskając jego skroń.
- Czyli?
- Byłbyś tak łaskawy i podałbyś mi niewielki, biały pojemniczek z górnej szuflady? - wskazuję na szafkę tuż obok łóżka. Kiedy dostaję do rąk mój domowej roboty specyfik, otwieram wieko i nakładam na palce niewielką ilość kremu, którą dokładnie rozprowadzam po jego męskości. Alec wzdycha i chowa twarz w zagłębieniu mojej szyi. Moja słodka, niewinna dziewica... - myślę z uśmiechem, wsuwając nos w jedwabiste, hebanowe włosy, które pachną lawendą. Później sięgam dłonią za plecy, między rozsunięte pośladki... - Ach... - syczę, przymykając powieki. Czuję na sobie pilny wzrok, który analizuje mój każdy, najmniejszy ruch.
- Magnus... Nie musisz tego robić. Ja...
- Poradzę sobie. Nie martw się - zapewniam, rozszerzając dla niego swoje wejście. Po chwili jestem w stanie wyczuć na sobie dotyk jego warg. Całuje moje policzki, usta, szyję, obojczyk i ramiona, lecz ja nie zaprzestaję swojej pracy. - A-Alec... dekoncentrujesz mnie - upominam go, kiedy niepewnie przesuwa opuszkami palców po moich sutkach.
- Może właśnie taki mam cel?
- Jesteś aż taki niecierpliwy...? - dziwię się.
- Nawet nie masz pojęcia - odpowiada z lekkim uśmiechem.
- Dobrze, w porządku. Jestem gotowy - oświadczam, zbliżając się do niego i nie przerywając kontaktu wzrokowego. Powoli osuwam się w dół, zaciskając palce na jego nagich barkach. Gdy jest we mnie, moje całe ciało zaczyna płonąć żywym ogniem, szumi mi w uszach, brakuje powietrza w płucach, serce próbuje wyrywać się z piersi...
- Magnus... - słyszę urwany jęk, gdy otula mnie swoimi szerokimi ramionami. Jeszcze nigdy nie czułem czegoś takiego. Jakbyśmy byli podczas jakiegoś rytuału... Jestem z nim połączony. Jeden umysł, jedno ciało... - przymykam powieki i pozwalam oddać się chwili.
- Wy-Wybacz... Chyba nie jestem w stanie... się poruszyć - kamufluję swoje zdenerwowanie krótkim śmiechem.
- Pomogę ci - obiecuje, łapiąc za moje biodra. Spoglądam na niego i powoli kiwam głową. Czarnowłosy przełyka ślinę i ostrożnie kieruje moją miednicą w górę i w dół, w górę i w dół... powoli doprowadzając mnie do czystego szaleństwa.
- A-Alec... - jęczę, odchylając głowę w tył. Chłopak korzysta z okazji i robi mi malinkę na szyi.
- Magnus... m-mogę? - pyta nieśmiało, wyczekując mojej odpowiedzi.
- Nie musisz pytać... Jestem twój, tylko twój, cały twój... Rób ze mną, co tylko zechcesz... - bredzę bez ładu i składu, rozkoszując się jego bliskością. Nie zauważam, jak szybko znajduję się nade mną i ponownie we mnie wchodzi. Oplatam nogi wokół jego bioder i wbijam palce w satynową pościel. Łowca unosi moje biodra i zaczyna dobierać satysfakcjonujące go tempo. Po jakimś czasie przyzwyczajam się, a nawet wychodzę na spotkanie pewnym pchnięciom.
- Ma-Magnus... - słyszę zdyszany, jękliwy głos na granicy wytrzymałości. Kiedy otwieram oczy, widzę jego zamglone, spragnione spojrzenie. Nie muszę mu nic mówić, sam doskonale wie, że może pozwolić sobie na wszystko. Chłopak splata nasze dłonie i zaczyna poruszać się coraz szybciej, tracąc nad sobą kontrolę. Nie musi mnie dotykać, a ja nie muszę używać jakichkolwiek czarów, żeby sprawić, abym doszedł razem z nim. Dlaczego? Bo jest wyjątkowy? Bo ja... jego...
- Och, Alec... - szepczę, gdy opada na mnie kompletnie wycieńczony. Słyszę i jednocześnie czuję przez cienką, bladą skórę jego przyspieszony puls.
- W-Wybacz - po paru minutach wychodzi ze mnie niezadowolony. Ja również odczuwam ból. Nie chcę, żeby mnie zostawił... Jeszcze nie... - myślę przerażony.
- A-Alec...! - zanim udaje mi się dokończyć myśl, młodzieniec przyciąga mnie do siebie i przymyka powieki. Kilkakrotnie mrugam ze zdziwienia, po czym unoszę wzrok na jego błogą, senną minę, na której pojawia się uśmiech, powodujący zatrzymanie akcji mojego serca.
- Naprawdę jesteś... magiczny - pochwala, spoglądając pałającym, nieznanym mi dotąd uczuciem w orzechowych oczach.
- Nic dziwnego, jestem czarownikiem - odpowiadam mu, zażenowany.
- Nie... Jesteś... - nie może znaleźć odpowiednich słów - Ach, cholera - mruczy, po czym sięga do moich ust swoimi. - Wiem, że obiecałem ci całą noc, ale...
- Alexandrze, nie wszystko na raz. Zdaję sobie sprawę, że Nocni Łowcy mają sporo na głowie. A już zwłaszcza ty.
- Następnym razem...
- Och? Czyli to nie była tylko jednorazowa przygoda? - uśmiecham się zadziornie, spuszczając wzrok na jego smakowicie wyglądającą szyję, pokrytą malinkami mojego skromnego autorstwa.
- Nie - odpowiada krótko. - Nigdy tak o tobie nie myślałem - czuję, jak mój puls znowu drastycznie przyspiesza.
- W-Więc? - przełykam głośno ślinę, z całych sił próbując ukryć zdenerwowanie - Co o mnie myślałeś? Co... teraz o mnie myślisz? Znaczy, po tym wszystkim, co się dzisiaj wydarzyło... - zimny dreszcz przechodzi moje ciało, gdy nie dostaję żadnej odpowiedzi. - Alec? - unoszę wzrok i widzę, jak Lightwood już znajduje się w świecie snów, cicho pochrapując. Uśmiecham się i składam delikatny pocałunek na jego policzku. - Zakochałem się w tobie, Alexandrze. Zamierzam nadal o ciebie walczyć. Ktokolwiek będzie próbował mi cię odebrać... będzie musiał najpierw zmierzyć się ze mną - szepczę obietnice w jego pierś, przymykając znużone powieki.



Znajdę sposób, żebyś był szczęśliwy i otworzył przede mną swoje zranione serce.
Umiał pokochać i zaakceptować swoje głęboko zakopane w podświadomości uczucia. 


Nigdzie się stąd nie ruszam. Nie bez ciebie, przy moim boku...




*****

H-Hej...! >.<


Uwierzycie mi, jeśli powiem, że nieco wyszłam już z wprawy w publikowaniu i... czuję się jakoś tak... nieswojo? ._. Naprawdę... dziwne uczucie :-/

Anyways... Tego się nie spodziewaliście, co? ;D No wiem! ^-^ Sama jestem w szoku! :D Malec! Tutaj, na moim blogu! *q* Ostatnio o niczym innym nie myślę! W dwa dni łyknęłam pierwszy sezon i teraz delektuję się drugim, który nadal trwa. Jeśli go nie wiedzieliście, gorąco polecam! wyczuwam nowy OTP

Nie wykluczam też napisania części drugiej czyli... to będzie two-shot? ^^

No i najważniejsze na koniec! Kitsune opublikował swoją pierwszą książkę! *O* Jestem z niego strasznie dumna i jednocześnie szczęśliwa oraz zaszczycona, że wybrał mnie na swojego edytora generalnego i niezbyt doświadczonego projektanta okładki ;) Link jest tutaj *KLIK* Kto wie, może postanowicie zagłębić się w historię Nathana? :D
Jeśli nie za bardzo ufacie stylowi pisania Kitsusia, to zapewniam, że przeczytałam tą historię nie raz i jest naprawdę dobra! ;) Macie moją rekomendację. Miłosny trójkąt - to jest to, czego brakowało Wam w te wakacje! <3

PS Psst! Zdradzić Wam sekret? ^^ Zazwyczaj nie piszę w czasie teraźniejszym, bo po prostu go nie lubię :-/ Ale... to wszystko przez Kitsune! ;-; Tyle siedziałam nad edytowaniem jego tekstu, że jak zaczęłam tworzyć to opowiadanie, nieświadomie napisałam je w teraźniejszym... Help! Chcę móc znowu pisać w przeszłym! ;____;


Joleen :*

poniedziałek, 31 lipca 2017

Gdzie jest Joleen?


Moi Drodzy i wierni Czytelnicy,


Długo mnie tu nie było. Oj, dłuuugo... Podobno cztery miesiące, tak? Sama nie wiem, straciłam już rachubę...
W tym krótkim, organizacyjnym poście chcę Wam szczerze napisać, co się ze mną działo (i nadal dzieje) oraz jakie mam plany.
Otóż z początku nie było mnie z wiadomego powodu - studia. Nie chciałam znowu robić wszystkiego jak przedtem, czyli na słynne "pół gwizdka". Drugi semestr okazał się dla mnie wręcz zabójczy i nie mogłam sobie pozwolić na jakiekolwiek rozpraszanie oczywiście, kiedy wpadał mi jakiś nowy pomysł do głowy, to go spisywałam na przyszłość, ale to wszystko ;P. Moje starania nie poszły na marne i mogę się cieszyć wakacjami bez poprawek :D *pęka z dumy*
Cóż się dzieje z moją weną? Otóż w pewnym momencie miałam pewne... wątpliwości. W ciągu dnia wpadam na dziesiątki pomysłów na nowe opowiadania, niestety gorzej wychodzi mi z ich realizowaniem przez brak czasu, obciążony stan psychiczny oraz przemęczenie na dodatek jestem przeziębiona, ciągle się duszę i nie mogę spać... fajnie, nie? :-/ No i nie wiem, czy jesteście tego świadomi, ale pomagam Kitsune wydać pierwszą książkę, którą na dniach ma zamiar opublikować ^^ potem wstawię post, jak już skończymy i e-book będzie gotowy, aby znaleźć się w Waszych łapkach
Co do bloga i regularnego wstawiania... to nie wiem. Może powoli się wypalam? A może czas zacząć myśleć nad napisaniem czegoś swojego? Albo... spełnić swoje ciche marzenie o edytorstwie?
Na razie zostawiam te pytania bez konkretnej odpowiedzi, powracam na stare śmieci i chcę Wam oznajmić, że w ślimaczym tempie kończę epilog Losta, który pojawi się już wkrótce. Co będzie po nim? Chciałabym wstawić opowiadanie z serialu "Sherlock", które jakiś czas temu (mój notatnik podaje, że w styczniu xD) zaczęłam gryzmolić. W planach mam jeszcze napisanie paru szotów, bo tylko fanfiki trzymają mnie teraz przy zdrowych zmysłach...
W ramach przeprosin, spodziewajcie się ognistego one-shot'a czysty smut, który wstawię dziś wieczorem lub jutro bo muszę go jeszcze poprawić ;D

Na razie tyle, do następnego posta, jeśli dożyję... ;)


Joleen :*

piątek, 3 marca 2017

Rozdział L

„Lost in the Darkness”                           UWAGA+18!!!



Przez cały czas, jak blondyn był nieprzytomny, przyglądałem mu się z niepokojem. Pragnąłem go przytulić, okłamać, że wszystko będzie dobrze i obronić przed całym światem... Niestety mogłem jedynie patrzeć i monitorować czy równomiernie oddychał. Kiedy otworzył oczy, poczułem wielką ulgę. Jeszcze była jakaś nadzieja. - Arm-
- Nie, nie, nie... - powtarzał jak w transie, a błękitne oczy zaszły mu łzami. Na twarzy malowało się zmęczenie zmieszane z panicznym strachem.
- Armin, co się...?
- Erwin... - załkał cicho i opuścił głowę.
- Armin! Armin, spójrz na mnie! - po chwili niebieskie ślepia skierowały się na moją osobę.
- E-Eren...? - zamrugał kilkakrotne, zdezorientowany.
- Tak, to ja. Musisz mi powiedzieć co się stało - poprosiłem.
- Jechaliśmy po ciebie. Mieliśmy cię zabrać z posiadłości... Miałeś z nami zamieszkać... - powoli wracał do zmysłów.
- Co się wydarzyło? Widzieliście Leviego? Był z wami? - Dlaczego akurat teraz zależy mi na Levim? Czemu tak bardzo się o niego martwię? Mam złe przeczucia...
- My... nigdy tam nie dojechaliśmy.
- J-Jak to? - zmarszczyłem brwi.
- Zo-Zostaliśmy... zaatakowani. To było zaplanowane. Przebili nam opony, wjechali w nas... Pan Erwin... Tyle krwi... - zaczął się trząść, a po policzkach spłynęły mu kolejne łzy - Nie chciał się obudzić... Nie mogłem nic zrobić... - dopowiedział, oplatając się rękoma.
- Erwin... nie żyje? - ta wiadomość dobiła mnie ze zdwojoną siłą. Smith był przełożonym Rivaille, to on dał mu środki do zwalczenia gangu. Był także o wiele bardziej doświadczony, kierował wszystkimi sprawami i... zawiódł? Co teraz? Czy już nie ma dla nas ratunku? Czy Leviemu też grozi niebezpieczeństwo? To wszystko moja wina... Gdybym tylko znał ten pieprzony szyfr...! Właśnie!
- Armin! Armin, posłuchaj mnie uważnie! - zwróciłem na siebie jego uwagę - Pamiętasz, jak wylądowaliśmy tu za pierwszym razem? Chcieli nas sprzedać. Wtedy... ukradłem im pewien ważny szyfr. Pamiętasz to? - blondyn w odpowiedzi kiwnął twierdząco głową. - Gdzie on jest? Gdzie schowałem ten cholerny kod?
- T-Ty nie wiesz? - zdziwił się.
- Wciąż... mam pewne problemy z pamięcią - przyznałem.
- Wykradłeś im go. Był w białej teczce razem z jakimiś dokumentami. Powiedziałeś, że wyryłeś go sobie w pamięci, po czym wrzuciłeś ją w ogień - Czyli jednak... To koniec. Nie ma już dla nas żadnej nadziei - pomyślałem, rozczarowany i przybity. - Eren, gdzie jest Mikasa? Miała być z tobą, prawda? Zrobili jej coś? - Arlet spojrzał na mnie wyraźnie zmartwiony.
- Mikasa... - przygryzłem dolną wargę. Jak mam mu to powiedzieć? - Ona... - Umarła przez ciebie! Jesteś nieudacznikiem, zwykłym mordercą! Takim samym jak oni! - słyszałem w głowie. - Obroniła mnie, oddając swoje życie - wyjaśniłem z trudem, próbując powstrzymać złośliwe szepty, które wyzywały mnie od najgorszych z możliwych i powodowały okropną migrenę.
- Nie, to... - usłyszałem ciche łkanie - Mikasa... tylko nie ona...
- Jesteśmy skończeni. Bez tego szyfru... oboje też zginiemy - stwierdziłem bliski załamania.
- Nie inaczej! - nagle do pomieszczenia wszedł nieznajomy z irokezem. Tym razem miał na sobie zwykłą, czarną koszulkę z krótkim rękawem, spodnie z dziurami oraz zwisającym łańcuchem przy pasku z ćwiekami. Obok niego stanął mężczyzna w białym garniturze  białej masce, która zakrywała całą jego twarz. Miał z dwa metry wysokości i był potężnie zbudowany. Prawdziwy mutant... - Cześć, skarbie! Długo się nie widzieliśmy! - puścił oczko do blondyna, który z przerażenia próbował wejść na ścianę.
- T-T-To ty...! - rzekł z niedowierzaniem.
- Poznajesz mnie? Jak miło! - uśmiechnął się szeroko - Tęskniłeś za mną? Śniłem ci się? Pamiętasz, jak...
- Przestań! - wrzasnąłem niespodziewanie. Zebrani spojrzeli na mnie ze zdziwieniem. Nie mogłem patrzeć jak Armin szaleje z przerażenia. Co on musiał przeżywać? Przez całe swoje życie walczył, aby oderwać się od tamtych wydarzeń, a teraz? Nie pozwolę, żeby dotknęli go choćby palcem!
- Niegrzecznie tak wcinać się komuś w rozmowę, Erenku! Zwłaszcza, gdy wspomina się takie chwile! Ach! Co to była za noc! Kiedy tylko spojrzę w te lazurowe oczka, wszystko dochodzi do mnie ze zdwojoną siłą! - otulił się ramionami i westchnął przeciągle - Aż nabrałem ochoty na dokładkę! - rzekł, oblizując swoje usta. Natomiast Arlet skulił się i oplótł nogi rękoma. - To jak, Eren? Przypomniałeś sobie coś, czy mamy powtórkę z rozrywki?
- Co zamierzasz? - wysyczałem przez zaciśnięte zęby.
- Wiesz, kiedy byłem bardzo malutki, moja kochana, świętej pamięci mamusia zdiagnozowała, że coś było ze mną nie tak. Dlatego pewnego dnia postanowiła zostawić mnie na ulicy, na śmierć. Ku jej nieszczęściu, przygarnęła mnie inna rodzina. Mieli ze mną dosyć spory problem wychowawczy, a gdy byłem w szkole, co rusz lądowałem u psychologów, którzy też nie mogli sobie ze mną poradzić i do mnie dotrzeć. Kiedy stałem się dużym, złym chuliganem, z policją też miałem na pieńku. Otóż nie stałem się jedynie mordercą. Okazało się, że mam też hopla na punkcie moich ofiar. Na dodatek w młodości zachowywałem się jak napalony pies i ruchałem co popadnie. Ale nie w tym rzecz. Pewnej pięknej nocy zdałem sobie sprawę, że mam niezwykły fetysz... - podszedł do błękitnookiego, szarpnął za złociste włosy i polizał go po policzku. - Podniecają mnie błagające o ratunek ofiary oraz... ich gnijące zwłoki - dokończył z szaleńczym uśmiechem.
- Nie! Nie rób tego! Zostaw Armina w spokoju! - wołałem, szarpiąc się z łańcuchami.
- Jest tylko jeden sposób, żeby mnie zatrzymać. Dobrze wiesz jaki - rzekł, wbijając we mnie swoje zimne spojrzenie. - Podyktuj mi cyferki, a nie tknę twojego kumpla, choć będzie to dosyć trudne... - mruknął, sięgając dłonią do guzików koszuli nastolatka, który był na skraju wytrzymania. - Już raz go zawiodłeś, czyż nie? Wtedy też wołał twoje imię licząc na pomoc, ale się nie zjawiłeś. Wybaczył ci. Myślisz, że tym razem będzie podobnie? - zakpił i złapał za jego brodę, by podciągnąć ją do góry. - Hmm... Ciekawe czy tamten zdechły skurwiel też robił sobie dobrze myśląc o tobie, księżniczko. Bo gdyby cię dotknął... sam bym go zabił. Gołymi rękoma - wyszeptał tajemniczo i złożył delikatny pocałunek na jego czole, wdychając zapach jasnych włosów. Nie chciał, żeby ktoś inny go dotykał? Erwin miał go wykorzystywać? O co w tym wszystkim chodzi? - To jak będzie, Erenku? - przymknąłem powieki i próbowałem się skupić, szukając w pamięci jakiejś wskazówki.
- E-Eren... - usłyszałem cichy, drżący głos. Otworzyłem oczy i napotkałem blednący wzrok pełen rozpaczy. - Proszę... - myślałem, że pęknie mi serce. Armin tak bardzo się bał i nie chciał, żeby tamten mężczyzna go znowu zranił. Potrzebował mnie. Potrzebował ratunku. A ja... nie potrafiłem mu w żaden sposób pomóc.
- No cóż... - westchnął zielonooki i jednym, sprawnym ruchem rozerwał materiał jego koszuli, powodując głośny pisk ze strony chłopaka. - Jak wspaniale! - zachwycił się, po czym zaczął obcałowywać nagą klatkę piersiową młodzieńca. - Wtedy było to takie spontaniczne, nieprzemyślane... Musiałem się tobą dzielić, a teraz... nic nie muszę! Jesteś tylko mój! - zachichotał, sięgając dłonią do rozporka jego spodni.
- Nie, nie! Nie rób tego! - krzyczał, próbując mu się wyrwać.
- Tsk... Za bardzo się wiercisz... Może powinniśmy unieruchomić mu nogi? - uśmiechnął się przebiegle. - Simon, podaj mi pistolet! - zwrócił się do mutanta, który posłusznie podszedł do niego i podał mu broń.
- Oszalałeś?! Nie rób tego! - krzyknąłem pełen niepokoju.
- Nie słyszę żadnych numerków - zanucił pod nosem, odbezpieczając pistolet i wstając, by wycelować w drżące nogi, za którymi próbował się ukryć. - Simon! Przytrzymaj mu te tańczące odnóża, bo jeszcze uszkodzę inne części ciała! - mężczyzna na rozkaz przykucnął przy Arminie i siłą wyprostował mu nogi, mocno trzymając za kostki.
- Nie! Eren! Błagam cię! Powiedz im ten szyfr! - wpatrywałem się w tą scenę z niedowierzaniem. To nie mogło dziać się naprawdę. To jakiś koszmar, sen z którego zaraz się obudzę... Jednak kiedy usłyszałem strzały i przeraźliwe wrzaski, ten horror wydał się być zbyt prawdziwy...
- Idealnie - skomentował zadowolony oprawca i odłożył broń w ręce faceta w garniturze, którego ubranie było nieco ubrudzony krwią. - To teraz zdejmiemy ci te brzydkie łańcuchy z nóg i się zabawimy! - postanowił. - Wiesz, jak to jest ze związkami. Nie można drugiej osobie zaufać na sto procent. Mogłaby się... wymsknąć. Rozumiesz? - zaśmiał się i ściągnął mu podziurawione i mokre od krwi spodnie. Nie wytrzymałem tego masakrycznego widoku i odwróciłem wzrok. - Boli, księżniczko? Nie bój się, jak z tobą skończę, przestaniesz czuć cokolwiek - rzekł, rozsuwając jego bezwładne kończyny i umiejscawiając się pomiędzy nimi.
- Eren... - usłyszałem ciche skomlenie. Nie patrz. Nie patrz... - powtarzałem w duchu. - Błagam cię... Nie pozwól mu...! Ach! Nie!! - było już za późno...
- Tak dobrze...! - mruknął zadowolony kat, po czym zaczął się w nim szybko u agresywnie poruszać, wbijając palce w bladą skórę na biodrach Armina. Zacisnąłem mocno powieki, przyłożyłem dłonie do uszu i z całych sił próbowałem się odciąć od tamtego wydarzenia. Niestety każdy dźwięk był jak wwiercany gwóźdź w mojej czaszce, a oczami wyobraźni widziałem wszystko. Dwa, połączone ze sobą ciała, skąpane w kałuży krwi... Niewiarygodne, obrzydliwe, okropne, nieludzkie, podłe, straszne... Podobnie jak wtedy...

***

- Mamo! Mamo! Nie! - wrzeszczałem, przyglądając się jak cały nasz dom rodzinny powoli rozpadał się na kawałki na moich oczach. Podczas gdy z Mikasą byliśmy poza domem, ktoś zabarykadował mieszkanie od zewnątrz, aby matka nie mogła się z niego wydostać i podpalił go benzyną. Dach całkowicie się zawalił, a ponad nim ulatniała się smuga czarnego dymu. Pomimo tego, ruszyłem bohatersko w ich kierunku. Kiedy już sięgnąłem po rozgrzaną do czerwoności klamkę, ktoś złapał mnie od tyłu, uniósł ponad ziemię i odsunął jak najdalej od budynku.
- Nie! Puszczaj! - zacząłem się szarpać.
- Eren! - usłyszałem znajomy głos. Uniosłem wzrok. Zobaczyłem skrzywioną w bólu twarz czarnowłosego, trzymającego mnie w swoich ramionach.
- Pan Rivaille... - wyszeptałem, a po moich policzkach momentalnie spłynęły łzy.
- Musisz się uspokoić. Zabiorę cię gdzieś, gdzie będzie bezpiecznie... - powiedział cicho, puszczając mnie wolno.
- Ale moja matka...!
- Eren! - przerwał mi i spojrzał stanowczo w oczy. - Oboje wiemy, że już nic nie da się zrobić - nie wytrzymałem dłużej i rzuciłem mu się na szyję, wypłakując morzę łez na jego piersi. Mężczyzna wziął mnie na ręce i oddalił się z miejsca zdarzenia.
Od tamtej chwili wszystko się zmieniło. Ojciec nigdy nie wrócił oraz nie dopełnił swojej obietnicy, Matka leżała pochowana w ziemi, a ja zamieszkałem z Mikasą u dziadka Armina, który był już stary i niedołężny. Przy życiu trzymał mnie już tylko jeden z dorosłych, który jak się potem okazało, również miał zamiar zniknąć i o niczym mi nie powiedzieć. Wszystko stało się tak nagle... przeżyłem prawdziwy szok. Poczułem gorzki smak zawodu. Zostałem zupełnie sam...
Rok za rokiem, w mgnieniu oka mijały mi kolejne lata, przechodząc jak piasek przez palce. Moje życie stało się bezcelowe, jałowe... Codziennie pracowaliśmy z Mikasą i Arminem od rana do wieczora. Od dwunastego roku życia przestaliśmy się uczyć, bo z dalszej nauki nie zarobilibyśmy na chleb. Mimo, iż mieliśmy dom, stworzyliśmy nową rodzinę, nigdy nie odzyskaliśmy tego, co straciliśmy. Nikt by wcześniej nie pomyślał, że w przeciągu jednego tygodnia zostałem nieszczęśliwą sierotą bez perspektyw na przyszłość. Dawno już bym ze sobą skończył, gdyby nie oni... Mikasa i Armin. Moje przybrane rodzeństwo, o które starałem się zadbać, troszczyć. Nic nie mogło nas rozdzielić, musieliśmy trzymać się razem. Dopóki pewnego dnia nie zgarnęli nas z ulicy i nie wystawili na aukcji jak przedmioty. Wszystko się posypało. Nie mogłem pozwolić, by nas rozdzielono. To była jedyna zasada, którą obiecaliśmy sobie dotrzymać do końca. Dlatego zakradłem się do gabinetu ich szefa, wykradłem im to, co było dla nich najcenniejsze, wróciłem do naszej celi, zapamiętałem jakiś dziwny kod, po czym wrzuciłem całą teczkę do paleniska. To miała być nasza przepustka do wolności, a okazało się zupełnie inaczej...

***

Znowu leżałem, tym razem twarzą do podłogi. Światło było zgaszone i w pomieszczeniu panowała kompletna cisza. Co się stało? Zemdlałem? Gdzie ten gość z irokezem? Gdzie jest Armin?
- Ar...min? - wykaszlałem, starając się wypatrzeć coś z kompletnych ciemności. Niestety nie udało mi się to. Po jakimś czasie usłyszałem kroki. Towarzyszył mu dziwny stukot. Obcasy...? Ktoś nagle zapalił światło i otworzył drzwi. Postać przystanęła przy mnie i westchnęła. Najpierw zobaczyłem czarne, wysokie koturny, potem unosiłem wzrok coraz wyżej i wyżej... Ciemne, obcisłe legginsy, czarna marynarka, biała bluzka z czarnym kołnierzykiem, aż w końcu piękna, anielska twarz. Pomalowane krwistoczerwoną szminką usta, duże, orzechowe oczy oraz gąszcz brązowych loków...
- T-Ty... - otworzyłem szeroko oczy. Teraz wszystko nabrało sensu. To ona maczała w tym wszystkim palce. To ona rozpoznała mnie w posiadłości. Dlatego tak ucieszyła się na mój widok! Od razu poleciała powiedzieć o mnie całemu gangu! Levi o tym wie? A może przez cały czas wiedział...?
- Witaj ponownie, zagubiona owieczko. Ostatnio często się spotykamy, nieprawdaż? - uśmiechnęła się szeroko i obeszła mnie powolnym krokiem, niczym zwinny kot swoją ofiarę. Wzrokiem powędrowałem do miejsca, gdzie wcześniej znajdował się blondyn.
- Gdzie... Armin?
- Nie mam bladego pojęcia. Giulio go gdzieś ze sobą zabrał, po tym jak już zgwałcił go z radości. Podobno ciągnął za sobą jego martwe ciało niczym Achilles Hektora! Szkoda, że po drodze zostawił taki bałagan... - westchnęła, po czym przykucnęła przy mnie, oparła dłoń pod brodę i przyjrzała mi się.
- Armin... czy on... nie żyje?
- Nie wiem co z nim zrobił, ale mogę ci zapewnić, że chłopak nie wyjdzie z tego cało - odparła, na co się wzdrygnąłem. - Gdybyś tylko nie był takim upartym, bezmózgim zwierzaczkiem, zabilibyśmy was od razu!
- Zamierzasz to zrobić? Po to tutaj przyszłaś? Proszę bardzo! Zabij mnie! Nie będę nawet stawiał oporu - parsknąłem - Nic już nie trzyma mnie przy życiu...
- Na pewno? - przekręciła głowę na bok - A co z Levim? Myślałam, że go kochasz - Dorwą go... Dopadną jeszcze Leviego, jeśli im nie powiem... - uświadomiłem sobie. - Tak jak myślałam. Twoja reakcja była taka cudowna! Aż żałuję, że nie wzięłam aparatu! - zachichotała, po czym podniosła się. Jej uwagę przykuło coś, leżącego przy mojej twarzy. Poszedłem jej śladem i zobaczyłem otworzoną zawieszkę od łańcuszka, który miałem na sobie. - Pamiętam to. Ta mała Azjatka się z tym nie rozstawała - mruknęła zaintrygowana brunetka.
- Nie! - zawołałem, lecz było za późno. Kobieta uśmiechnęła się przebiegle, po czym uniosła nogę i zgniotła zawieszkę butem.
- To właśnie się stało z twoją całą rodziną. I to wszystko z twojej winy - roześmiała się, przyglądając mi się, jak powoli usiadłem i wziąłem do obu rąk roztrzaskane kawałki oraz pogniecione zdjęcia. Spojrzałem na fotografię rodziców oraz moich przyjaciół. To moja wina... Gdyby nie ja, to... wszystko potoczyłoby się inaczej. Oni nie zasługiwali na tak okrutny los... - zacząłem cicho łkać. Nagle jedno ze zdjęć wypadło mi z dłoni i opadło na podłogę. Kiedy wyciągnąłem po nie rękę, zobaczyłem, że na odwrocie fotografii widniały jakieś napisane ołówkiem liczby. Jeden, dwa, trzy... dziesięć liczb w rządku... Co to mogło oznaczać? Czemu były na odwrocie zdjęcia? Czyżby...? To był ten szyfr? Nie, to nie możliwe... - zastygłem w bezruchu. - Tak... Tak! To była Mikasa! To ona musiała spisać te liczby w razie, gdybym ich nie zapamiętał! Dlatego dała mi wisiorek... To miała być moja przepustka... Przez tyle czasu miała ją przy sobie i nie pisnęła ani słówkiem... Zrobiła to dla mnie... - po policzkach spłynęły mi kolejne łzy.
- Co ty robisz? - szatynka stanęła przy mnie i zdębiała. W ułamku sekundy odepchnęła mnie na bok i wzięła fotografię do ręki. - To jest to! To musi być to! - mówiła podekscytowana. - Simon! Andre! Zadzwońcie po Angel'a! Mam szyfr! Mam...! - nagle usłyszałem odgłosy wystrzałów. - Simon?! - zawołała zdenerwowana. Następnie podeszła do drzwi i rozejrzała się po holu. - Niedobrze... - mruknęła, po czym zatrzasnęła drzwi, podeszła w moim kierunku i wyciągnęła z kieszeni marynarki kluczyk, którym otworzyła moje kajdany na rękach i nogach.
- Co...?
- Zamknij się - warknęła i sprawiła, bym stanął, opierając mnie o chłodną ścianę. Wyjęła niewielki pistolet zza paska i przystawiła mi ją do skroni - Masz milczeć, jasne? Jeden pisk, a nacisnę spust - zagroziła. Nie obchodziło mnie to, co miało się ze mną stać. Mogli mnie już zabić, sprzedać, cokolwiek... byleby nie ucierpiała przy tym kolejna osoba. Tylko nie Levi...
Niedługo później usłyszałem kolejne strzały i kroki. Potem ktoś próbował dobić się do drzwi, które były dobrze zamknięte. Wtedy nastała głucha cisza, ale nie na długo... Niczym tornado, obcy zaczął naparzać na drzwi, dopóki nie dały za wygraną i się wyłamały, opadając z hukiem na podłogę. Przed moimi oczami stanął zdyszany ciemnowłosy w białej, poszarpanej koszuli bez kilku guzików, z podciągniętymi rękawami do łokci, przez co mogłem ujrzeć jego poranione przedramiona. W obu dłoniach trzymał broń, a jego kobaltowe oczy wręcz płonęły.
- Levi... - Nie możesz tutaj być. Nie mogłeś przyjść tutaj po mnie. Zostaw mnie i uciekaj...
- Gra skończona, Kat. Puść go - rozkazał, celując w nią.
- Nie! Właśnie, że nie! Mam już to, po co tutaj przyszłam! Zabiję ciebie i jego, a potem oddam szyfr Angelo!
- Twój brat nie żyje - oznajmił ze spokojem, podchodząc o parę kroków.
- Łżesz, ty psie! - krzyknęła, a czarnowłosy momentalnie przystanął. Widziałem jak jej ciało zaczyna drżeć ze zdenerwowania i strachu.
- Namierzyliśmy go tak samo jak ciebie. Był w drodze tutaj, ale nie dał rady dojechać. Brzmi znajomo, prawda?
- Nie! On jest nietykalny! Nigdy by...!
- Każdy popełnia błędy - rzekł i spojrzał mi prosto w oczy. Serce stanęło mi w piersi. Levi... Czy to znaczy, że mi wybaczasz? Wierzysz w ten głupi frazes? Tak bardzo spieprzyłem, Levi... Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo... Tyle osób straciło dzisiaj życie, a ty... byłbyś w stanie mnie z nich usprawiedliwić? Byłbyś w stanie nadal się ze mną zadawać? Byłbyś w stanie mnie znowu... pokochać? - Tak - usłyszałem cichą odpowiedź. Ze łzami w oczach patrzyłem na jego ubrudzoną mieszanką krwi i pyłu, lecz nadal nieskazitelnie piękną i niewzruszoną twarz. Natomiast z ruchu warg wyczytałem słowo "teraz". Wtedy jak kierowany przez jakąś nadnaturalną moc, odnalazłem w sobie siłę, by wydostać się ze słabnącego uścisku kobiety i opaść na podłodze, aby pozwolić mu wykonać ostateczny strzał. Po chwili ciało szatynki z hukiem osunęło się tuż obok mnie.
- Ty pieprzony...! - zachłysnęła się krwią, a Rivaille przykląkł przy niej.
- Z powodu, że kiedyś łączyło nas coś więcej, nie pozwolę ci po prostu zginąć, ale jak spotkamy się następnym razem, nie licz na litość - powiedział tajemniczo.
- Lance... - brunetka uniosła dłoń i pogłaskała go po zadrapanym, brudnym policzku. - Wybacz mi - płomyki w jej czekoladowych oczach zgasły, a dłoń opadła bezwładnie na ziemię. Później niebieskooki przeszukał jej ubranie, odnalazł zdjęcie z zapisanym kodem i schował je do tylnej kieszeni spodni. Potem wstał i zwrócił się w moim kierunku.
- Musimy się stąd wydostać. Jestem pewien, że ten drań zdążył przed śmiercią wezwać posiłki... - mężczyzna wziął mnie na ręce i skierował się do wyjścia. Nie wypowiedziałem ani słowa. Nie musiałem. On dokładne wiedział, co się stało. Mógł bez problemu czytać ze mnie jak z otwartej księgi. Wiedział o mnie wszystko i po raz kolejny, trzymał w swoich szerokich ramionach. Pomimo tych wszystkich lat, przez które się nie widzieliśmy, nic się nie zmieniło... Posiadał dar, by zawsze mnie odnaleźć i wyprowadzić z ciemności.



*****

Dobry~! ♡


Dzisiaj już (prawie) oficjalnie kończymy sagę Losta! Ale to jeszcze nie taki definitywny koniec, bo dalsze losy bohaterów oraz odpowiedzi na pozostałe pytania zostaną przedstawione w epilogu, który pojawi się... jak go napiszę xD

PS Na zaległe komenty odpiszę już wkrótce :)

PPS Dajcie mi znać, na jakie następne opowiadanie liczycie :D


Joleen :*