sobota, 31 grudnia 2016

Rozdział XLV

„Lost in the Darkness”                           UWAGA+16!!!



Gdy późnym wieczorem dowiedziałem się o tym, że Erwin wyraził zgodę na przyjęcie mnie do swojego mieszkania, poczułem ulgę, a jednocześnie paraliżujący strach. Co miało wyniknąć z tej wybuchowej mieszanki sprzeczności? Nie miałem zielonego pojęcia. Miałem tylko nadzieję, że wybrałem słusznie i nikt mnie już nigdy nie skrzywdzi...
Zaśnięcie tamtej nocy sprawiało mi nie lada problem. Myśli kłębiły się po mojej głowie niczym sępy nad kawałkiem mięsa, pozostawionego przez najedzone lwy. Gdy tylko przymykałem powieki choć na chwilę, przed oczami widziałem różne sceny z ostatnich dni. Zapłakana twarz Cristy, obcy dotyk Jeana, zmartwiony i zawiedziony moim dziecinnym postępowaniem Armin, pewien siebie uśmiech kochanki Leviego oraz niczym niewzruszony Rivaille... I tak na okrągło. Bez przerwy. Błędne koło, które zwracało się tylko do jednego... Powoli doprowadzało mnie to do szału. Najwyraźniej pozostał mi tylko jeden, zbawczy kierunek... Nie... Nie, nie, nie, nie! Nie możesz tego zrobić, Eren! - złapałem się za głowę i zacząłem bujać w przód i tył. Musisz być silny. Nie daj się zwariować. Nie jesteś jakimś pieprzonym wariatem. Po prostu masz teraz gorszy okres. Wyjdziesz z tego. Musisz...
- Co za brednie - parsknąłem, kpiąc z własnej głupoty i okryłem się szczelnie kołdrą. Nigdy nie byłem i nie będę normalny. Jestem naznaczony. Tak jak w tych tragediach, które przerabialiśmy na zajęciach z literaturoznawstwa... Prześladuje mnie fatum i nic nie mogę na to poradzić. Jedynie czekać aż kompletnie stracę rozum i zrobię coś, czego na zawsze będę żałować... - zacisnąłem mocno powieki. Wspaniale byłoby umrzeć we śnie... Dobrym śnie, a nie istnym koszmarze na ziemi. Czego chcieć więcej? - wyobraziłem sobie, że właśnie tak miało się stać. Pragnąłem zasnąć na wieczność oraz pozostawić wszystko i wszystkich daleko w tyle. Nawet, jeśli miałbym przypłacić własnym życiem...

***

Eren...

Eren...

Eren!

Znowu znajdowałem się w znajomej otchłani, spowitej przerażającymi ciemnościami. Pomiędzy gęstą i czarną niczym smoła mgłą z czasem zaczęło pojawiać się światełko, które stawało się coraz większe i większe, aż w końcu z łuny jasności uformowała się ludzka postać. Młoda dziewczyna o hebanowych, prostych włosach z grzywką, przysłaniającą duże, ciemne oczy, otoczone gąszczem długich i gęstych rzęs. Miała na sobie białą, zwiewną halkę na cienkich ramiączkach, która była ledwo widoczna przez bladość jej porcelanowej skóry. Nieznajoma w obu dłoniach trzymała kwiaty. Trzy krwistoczerwone róże, z czego jedna była już zwiędła.
- Po co ci te kwiaty? - zapytałem, wpatrując się w zjawę.
- To nie są kwiaty - zaprzeczyła i zaczęła zbliżać się w moim kierunku. Każdy jej najmniejszy krok powodował charakterystyczne kółka, rozchodzące się po ziemi. Jakby chodziła po tafli wody... W pewnym momencie wyciągnęła ręce i podała mi róże, a wtedy płatki roślin zmieniły swoją barwę i opadły razem z liśćmi w nicość.
- C-Co to ma oznaczać? - wiedziałem, że kryło się za tym jakieś metaforyczne znaczenie, którego nie potrafiłem pojąć.
- I tak nie mógłbyś ich ocalić. Były zepsute od środka - odparła nieco zmartwiona, przypatrując się martwym i zeschłym łodygom.
- Dlaczego? - spojrzała na mnie swoimi ciemnymi jak węgiel oczami.
- Bo ty już podjąłeś decyzję. Pragniesz tylko jednego... - odpowiedziała i wskazała palcem na przestrzeń za mną. Odwróciłem się i dostrzegłem marmurowy stolik, na którym leżała mistyczna róża z płatkami w kolorze czerni. Miała w sobie coś takiego, przez co nie mogłem oderwać od niej wzroku. Jak zaczarowany, zacząłem iść w jej stronę. Gdy była w zasięgu mojej ręki, postanowiłem ją dotknąć.
- Auć! - syknąłem, gdy ostre kolce wbiły się w moją skórę. Dlaczego ich wcześniej nie zauważyłem? - dobrze przyjrzałem się łodydze, po której spłynęły krople mojej krwi. Róża starała się ją wchłonąć. W końcu udało się jej i rozkwitła jeszcze bardziej, po czym wypuściła kolejne pąki, które przemieniły się w pnącza, owijające moje przedramię. Nowo narodzone ciernie wbijały się w moją skórę i czerpały z niej jak ze źródła. Wiedziałem, że nie miałem szansy na ucieczkę, kiedy zacisnęły się wokół mojej szyi. Dzika roślina zawładnęła mną całkowicie dopóki nie stałem się jej główną formą pożywienia.

***

Wybudziłem się z krzykiem, w środku nocy, gdy wiatr szalał za oknem, a w pokoju panował całkowity mrok. Zacząłem nabierać jak najwięcej brakującego powietrza. Moje spocone ciało drżało z zimna, a serce biło jak szalone. Na dodatek było mi niedobrze i myślałem, że zwymiotuję. Opanowała mnie panika. Potrzebowałem czegoś, kogoś... Levi - przemknęło przez moje chaotyczne myśli. Przymknąłem powieki i wyobraziłem sobie jego czuły dotyk. Jak gładził i przeczesywał moje włosy palcami, trzymał w ramionach, całował... Po pewnym czasie udało mi się wyciszyć i uspokoić. Niestety za bardzo bałem się ponownie zasnąć. Sen miał być odpoczynkiem, a dla mnie stał się prawdziwą torturą... Dlatego owinięty w kołdrę przeczekałem do świtu, siedząc na fotelu przy oknie i przyglądając się jak nastawał nowy dzień. Dzień, w którym miałem odseparować się od Leviego. Dzień, w którym miałem odnaleźć nowy powód do życia. Dzień, w którym wszystko, co do tej pory poznałem i pokochałem zniknęło...

***

Wyjąłem z komody torbę, którą miałem podczas szkolnego obozu i zacząłem pakować do niej swoje rzeczy, oprócz ubrań, które zamierzałem na siebie założyć. Wziąłem wszystko oprócz drogich garniturów, które kupiliśmy razem z Rivaille. Gdyby je oddał, bądź sprzedał mój dług u niego stałby się mniejszy. Przynajmniej taką miałem nadzieję...
Ubrałem wygodną, szarą bluzę i spodnie, a następnie wybrałem się do łazienki. Po poranne toalecie zabrałem stamtąd moją szczoteczkę, którą spakowałem do najmniejszej kieszeni. Później usiadłem na idealnie pościelonym łóżku i zadzwoniłem do Armina, który odebrał prawie natychmiastowo.
- Dzień dobry, Eren! - zawołał do słuchawki. Wydawał się być w dobrym humorze.
- Hej, Armin. Jestem już gotowy. Kiedy będziecie? - odparłem bez wyrazu.
- Jeszcze jesteśmy w domu, ale za parę minut wychodzimy i będziemy za jakieś pół godziny.
- W porządku...
- Wiesz, jak wczoraj wróciliśmy do mieszkania, to nie mogłem się powstrzymać i... już wszystko załatwiłem!
- Co?
- Erwin zgodził się, żebyśmy spali w jednym pokoju! Po tym, jak cię odbierzemy, jedziemy kupić piętrowe łóżko i dodatkowe biurko. Wolisz spać na górze czy na dole?
- J-Ja... - próbowałem odszukać odpowiednich słów - Armin, powiedz Erwinowi, żeby nic dla mnie nie kupował. Nie chcę-
- To już postanowione! - przerwał mi - Miałem zachować te informacje w sekrecie, ale jestem taki szczęśliwy, że nie mogłem wytrzymać! - zachichotał radośnie.
- Armin... - Wieki nie słyszałem jego śmiechu...
- Och, to pan Erwin... Już idę! Muszę iść, Eren. Do zobaczenia! - pożegnał się i po chwili rozłączył. Z westchnieniem i lekkim, zmęczonym uśmiechem na ustach odłożyłem telefon na etażerkę. Nagle moje serce przeszedł ból. Na drewnianym meblu leżał elegancki zegarek, który niedawno podarował mi Rivaille. Kiedy założył mi go na nadgarstek... To... był ostatni moment, w którym byłem... czułem się... - przygryzłem dolną wargę i zacisnąłem dłonie w pięści. Nie chciałem się z nim rozstawać, lecz nie mogłem go też zatrzymać. Chodziłem w ubraniach i używałem rzeczy, które Levi kupił mi z własnej kieszeni oraz za które wcześniej czy później musiałem mu zwrócić pieniądze. Na dodatek posiadanie jakichkolwiek rzeczy, związanych z moim ukochanym niosło za sobą wspomnienia o krzywdzie, jaką mi wyrządził...
Wziąłem głęboki wdech. Chwyciłem torbę do jednej ręki, a do drugiej zegarek. Wyszedłem z pokoju i po raz ostatni omiotłem pomieszczenie stęsknionym spojrzeniem. Może to był tylko stary strych, ale dla mnie okazał się domem. Szkoda jedynie, że na tak krótki okres czasu...
Zszedłem po schodach i postawiłem torbę przy drzwiach. Usiadłem na podłodze i zacząłem wiązać buty. Wtedy usłyszałem kroki, a w nozdrzach wyczułem zapach papierosów. Moje serce podeszło mi do gardła.
- Nie chcesz niczego zjeść przed podróżą? - usłyszałem męski głos, który wywołał dreszcze na całym moim ciele.
- Nie, dziękuję - odparłem sucho, wstałem i odwróciłem się w jego stronę. Miał na sobie te same ubrania, co dzień wcześniej, a szare worki pod kobaltowymi oczami świadczyły o przemęczeniu i funkcjonowaniu dzięki papierosom i mocnej kawie. Oznaczało to tylko jedno... - Macie nową sprawę?
- Przecież słyszałeś. Dzieciak z twojego liceum został zamordowany, a sprawca biega gdzieś na wolności. Na szczęście nie jest inteligentny. Kiedy uciekał przez las, broń wypadła mu podczas biegu. Hanji już bada odciski palców - nie mogłem powstrzymać drżenia moich kończyn. Levi już praktycznie deptał mi po piętach. Jeszcze parę godzin i będą wiedzieli, że to ja jestem zabójcą... Ciekawe, co sobie o mnie pomyślisz... - I na domiar złego te z zbiry z gangu się uaktywniły... - dodał, wydmuchując szary dym z płuc.
- Myślisz, że ma to związek ze mną?
- Nie wiem. Wcześniej nie dawali znaku życia, a teraz... Możliwe, że to oni zamordowali twojego kolegę. Chcą zwrócić naszą uwagę... - wypalił fajkę do końca i odłożył ją do popielniczki - Dobrze, że zamieszkasz z Erwinem. Ma pod sobą więcej ludzi, którzy będą pilnować ciebie i Armina - stwierdził, wbijając we mnie swój pilny wzrok.
- Najwyraźniej... - mruknąłem, sięgając po płaszcz. Kiedy go ubrałem, sięgnąłem do kieszeni i wyciągnąłem ku Leviemu rękę, w której trzymałem zegarek. Ułamek sekundy wystarczył mu, żeby rozpoznać przedmiot i ponownie spojrzeć mi w oczy.
- Zatrzymaj go. To twój prezent.
- Nie chcę od ciebie żadnych prezentów.
- Wiesz, co mówią o tych, co dają i odbierają z powrotem?
- To ciebie nie dotyczy - wysyczałem i posłałem mu groźne spojrzenie - Bierz.
- Nie obchodzi mnie to. Jest twój. Jeśli chcesz, zrób z nim co chcesz, ale wiedz, że ja go nie przyjmę.
- Palant... - odwarknąłem. Potem schowałem go z powrotem do kieszeni, zabrałem bagaż z podłogi i zwróciłem się w kierunku drzwi.
- Dasz sobie radę, mały. Tylko trzymaj się blisko Erwina - poradził. Moja dłoń na klamce lekko zadrżała.
- To wszystko, co masz mi do powiedzenia? - zapytałem łamliwym głosem. To miało być nasze pożegnanie? Wciąż nie widział w sobie żadnej winy? Ani odrobiny? Dobrze wie, że wystarczyłoby zaledwie jedno słowo...
"Zostań" i nie odszedłbym o krok.
"Zostań" i zapomniałbym o wszystkim.
"Zostań" i byłbym znowu tylko twój...
- Powodzenia, Eren.
- Na razie... Levi - odparłem nawet na niego nie patrząc i wyszedłem na zewnątrz, gdzie powitał mnie okropny chłód, silny wiatr i... - Śnieg? - zamrugałem kilkakrotnie i przyjrzałem się okolicy, pokrytej grubą warstwą białego puchu. Pół nocy spędziłem przed oknem i nie zauważyłem, żeby zanosiło się na taką śnieżycę... Chociaż w tym mieście pogody nigdy nie można odgadnąć - pomyślałem i ruszyłem w kierunku głównej bramy. Wyszedłem poza teren posiadłości i spojrzałem na dom. W jednym z okien na parterze stał Rivaille, który najwyraźniej przez cały ten czas nie spuszczał mnie z oczu. Wsadziłem dłonie do kieszeni płaszcza i założyłem kaptur na głowę. Niestety nie na wiele mi się to zdało, gdyż wiatr był tak silny, że miotał mną w każdą możliwą stronę.
Kiedy po jakimś czasie przestałem czuć palce swoich stóp oraz dłoni, a samochodu Erwina wciąż nie było na horyzoncie, zwróciłem się z powrotem do bramy. Wtedy kątem oka dostrzegłem jakiś ruch. Wzdłuż drogi, szła tajemnicza postać w długim, czarnym płaszczu, sięgającym do samej ziemi. Nie wiedziałem czy rzucić się biegiem do domu, czy raczej poczekać aż ta osoba podejdzie bliżej, by móc ją zidentyfikować. Po krótkim namyśle postanowiłem zostać. Gdy obcy znajdował się jakieś dwadzieścia metrów ode mnie, zauważyłem, że była to kobieta, która trzymała się swojego okrycia niczym tarczy. W pewnej chwili jeden podmuch zdecydował o tym, że kaptur zsunął się z jej głowy i ukazał pasma kruczoczarnych włosów, trochę za długiej grzywki, pięknej, bladej twarzy oszpeconej paroma siniakami, przeciętą wargę oraz oczy niczym dwie, czarne dziury, które od razu odnalazły moje. Nagle mój świat wywrócił się do góry nogami. Nie potrafiłem ustać w miejscu, a serce wyrywało mi się piersi. To ona! To musi być ona!
 - E... ren... - usłyszałem zachrypnięty szept oraz kaszel. Nie traciłem ani chwili dłużej i zerwałem się do biegu.
- Mikasa! - zawołałem ze łzami w oczach. Niestety, zanim zdążyłem do niej dotrzeć, wiotkie, osłabione ciało ciemnowłosej osunęło się na ziemię...



*****

Dobry wieczór~


Mikasa żyje! Mikasa jest wśród nas! Jeeej~ ^-^ Cieszmy się, ale nie na długo! ;D

Tak szczerze, to jesteśmy już na finiszu. Tylko jeszcze to i tamto... O! I jeszcze to! XD Ale nie martwcie się, 50 rozdziałów starczy na wszystko (z czego ostatni to epilog, ale baaaardzo ważny gwałty, gwałty, gwałty x,D)

PS Pochwalę się Wam, co dostałam na święta od pewnej kochanej osóbki! ^^ Kalendarz AkaFuri! *Q* Cudny, prawda?! >///.///< Jak dostałam go w moje rączki, to miałam łzy w oczach! :,D

PPS Szczęśliwego Nowego Roku~! (^.^)/ Obiecuję Wam, że w 2017 Lost będzie już w 100% zrealizowany! ;P


Joleen :*

sobota, 24 grudnia 2016

Rozdział XLIV

„Lost in the Darkness”                           UWAGA+16!!!



Kiedy się ocknąłem, leżałem w łóżku, w moim pokoju. Zauważyłem, że byłem przebrany w czystą piżamę, a na skraju posłania zwisał złoty ręcznik kąpielowy. Czy ja... brałem wczoraj prysznic? A może kąpiel? I... przebrałem się? Jedyne co pamiętam, to siedzenie na podłodze w łazience... - temat był wart dłuższego rozważania, gdyby nie straszliwy ból w okolicach złamanego serca. Levi... - do moich oczu momentalnie napłynęły łzy. Nie! Nie mogę się teraz nad sobą użalać! Muszę być silny, muszę... - załkałem cicho i w końcu pozwoliłem, by nieznośna ciecz pozostawiła po sobie mokre i słone ślady na moich policzkach oraz szyi. Wciąż nie potrafiłem pojąć faktu, iż Rivaille potajemnie grał na dwa fronty i nigdy prawdziwie do mnie nie należał. Przecież był moim jedynym powodem do życia, przyjacielem, ukochanym... Jak mogłem tego nie widzieć? Dlaczego stałem się taki naiwny i głupi? Czemu, po tym wszystkim co przeszliśmy, postanowił złamać mi serce w tak okrutny sposób? Nie potrafię spojrzeć mu w twarz - ta cała, chora sytuacja napawała mnie smutkiem, złością oraz wstrętem do niego i samego siebie.
Nagle moje rozmyślania przerwało donośne burczenie w brzuchu. Może uda mi się zabrać coś na szybko z kuchni i wrócić, żeby zabarykadować się w pokoju? - przeszło mi przez myśl. Powoli wstałem i po cichu skierowałem się na dół. Gdy już otworzyłem drzwi, dziękując w duszy Bogu, wiedziałem, że zanadto się pospieszyłem. Nikt inny, jak Rivaille we własnej osobie, stał przy kuchence i wpatrywał się intensywnie w czajnik, jednocześnie przygryzając przy tym swoją dolną wargę. Miał na sobie czarną, elegancką koszulę, która podkreślała jego porcelanową cerę oraz kolor aksamitnych włosów. Jak zawsze, niesamowicie piękny, otoczony aurą tajemniczości, działający na mnie jak magnez... Jednak to już nie było to samo. Zaledwie kilka godzin temu czułem miłość, błogość, uważałem go za prawdziwe bóstwo... Niestety, w tamtym momencie, narastający ból w piersi nie dawał mi spokoju i uświadomił, jaką cholerną pomyłkę życiową zrobiłem.
Nie miałem jak uciec przed kobaltowymi tęczówkami pełnymi niepokoju. Cały się spiąłem i zrobiłem krok w tył.
- Eren... - wypowiedział miękko moje imię. Nie potrafiłem się poruszyć ani wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Po prostu stałem w drzwiach i zastanawiałem się, kiedy dam radę odejść... - Jesteś głodny? Właśnie miałem zamiar zrobić śniadanie - dodał, jak gdyby nigdy nic, a moje rozgoryczenie postanowiło wcisnąć się w kąt i na jego miejsce weszła wściekłość.
- Nie zamierzasz mi nic wyjaśnić? - wydukałem, zaciskając dłonie w pięści. Po tym wszystkim co zrobił, nie chce mu się nawet przyznać do zdrady?!
- Czego wyjaśnić? - zmarszczył lekko brwi i posłał mi spojrzenie, które miało świadczyć o jego niewiedzy. Ogarnęła mnie czysta furia. Miałem ochotę rzucić mu się do gardła, zbesztać... cokolwiek!
- Planowałeś to od samego początku? A może to miał być ten finalny test, co? Chciałeś się zabawić moim kosztem, a potem mnie zniszczyć?! - uniosłem swój głos. Chciałem być twardy, jak na mężczyznę przystało, lecz w pewnym momencie dolna warga zaczęła mi mimowolnie drżeć...
- Nie - odrzekł krótko. Niestety, nie wiedziałem, na które pytanie otrzymałem odpowiedź. - Nigdy nie miałem zamiaru cię skrzywdzić, ani w sobie rozkochać. Ostrzegałem cię, Eren. Sam się o to prosiłeś - nie mogłem uwierzyć własnym uszom. Po tym wszystkim co mi zrobił, jak mnie zranił... pragnął zwalić całą winę na mnie? Miał czelność mnie tym obarczyć? Po moim trupie!
Zdecydowanym krokiem podszedłem do niego dwoma susami, podniosłem rękę, zamachnąłem się i bez cienia zawahania uderzyłem go w twarz zanim zdążył jakkolwiek zareagować. Levi zachwiał się, po czym złapał rantu blatu. Zamrugał kilkakrotnie kompletnie zdezorientowany i zszokowany, wierzchem dłoni przejechał po szybko czerwieniejącym policzku i posłał mi lodowate spojrzenie.
- Jak śmiesz?! - zawołałem pełen goryczy - Dlaczego mi nie powiedziałeś?! Gdybyś z góry zaznaczył, że umawiasz się z kimś innym i zachował się jak prawdziwego dorosłego przystaje, nigdy bym się nie wtrącił! Sam mi na to pozwoliłeś! Spałeś ze mną, do jasnej cholery!
- To była twoja decyzja. Ostrzegałem cię, a mimo to, sam wepchałeś mi się do łóżka - odparł spokojnym, lecz nieco jadowitym tonem.
- Więc postanowiłeś dać mi życiową lekcję? "Złamać mnie"?! - na chwilę przymknąłem powieki, żeby się opanować przed wybuchem histerii. Nic tym nie wskórasz, Eren. Nie zawrócisz czasu. Zostaw tego drania - Możesz sobie pogratulować - stwierdziłem po pewnym czasie ze sztucznym uśmiechem i oczami pełnymi wzbierających się łez. Przez ułamek sekundy wydawało mi się, że skrzywił się z bólu, a w kobaltowych tęczówkach coś zgasło... - Udało ci się. Wygrałeś. Nie chcę z tobą dłużej być. Brzydzę się tobą.
- Co zamierzasz zrobić? - zapytał z lekkim prychnięciem.
- Zamieszkam z Arminem, a jeżeli pan Erwin się nie zgodzi, pójdę nawet na kraniec świata, byle by nie widzieć twojej brzydkiej mordy! - wysyczałem i wyszedłem z kuchni. Następnie wróciłem do swojego pokoju, w którym w samotności wypłakałem się w poduszkę. W pewnym momencie sięgnąłem po telefon i odszukałem w liście kontaktów odpowiedni numer.
- Halo? Eren? - usłyszałem męski głos w słuchawce.
- Panie Erwin... mogę...? - nagle coś stanęło mi w gardle. Zdałem sobie sprawę, że przez to, co zamierzałem zrobić mogłem już naprawdę nigdy nie ujrzeć Leviego, a to zabolało jeszcze bardziej. Pomimo tego, co mówiłem i myślałem... moje serce nadal należało tylko do niego.
- Halo? Jesteś tam? Wszystko w porządku? - dopytywał zmartwiony dłuższą chwilą napiętej ciszy.
- Armin... Muszę porozmawiać z Arminem... - odparłem, wycierając zbłąkane łzy z policzków.
- Już go daję - po krótkiej chwili usłyszałem znajomy, zatroskany głos.
- Eren?
- Armin... przyjedź. Jak najszybciej... - poprosiłem łamliwym głosem i rozłączyłem się bez słowa.

***

- Eren! - zawołał od wejścia blondyn, zamykając za sobą drzwi. Siedziałem na łóżku z przytulonymi nogami do klatki piersiowej i wpatrywałem się w przyjaciela w beżowym swetrze oraz ciemnoniebieskich dżinsach. Jego jasne, proste włosy były w lekkim nieładzie, oddech miał przyspieszony, a błękitne oczy błyszczały jak połyskujące promienie słońca na wodzie. - Już wiesz? Rivaille-san ci powiedział, prawda? - zapytał, siadając tuż obok mnie.
- O czym ty mówisz? - mruknąłem, trąc zaczerwienione oczy.
- Jean... nie żyje. Portier nad ranem znalazł jego ciało w szatni. To... To było morderstwo - wyjaśnił przerażony. Nie... Tylko nie to... - pomyślałem załamany - Nie dość, że Levi mnie zostawił, to jeszcze zgniję w więzieniu albo poprawczaku...
- Eren, co jest z tobą nie tak? Dlaczego... się uśmiechasz? - posłał mi podejrzliwe spojrzenie.
Faktycznie. Cały aż trząsłem się ze śmiechu.
- Nie wiesz? - parsknąłem - To ja go zrobiłem! - Arlet momentalnie zbladł, a jego oczy rozszerzyły się w niedowierzaniu.
- C-Co? - wyszeptał drżącymi wargami, nadal wpatrując się we mnie z obawą i rosnącym przestrachem.
- Jestem mordercą. Zabiłem go. Wczoraj, na balu... nabraliśmy się jakiś prochów od Conniego. Po jakimś czasie urwał mi się film i obudziłem się w tej cholernej szatni, a Jean stał nade mną ze spluwą. Groził mi, znowu wypominał wydarzenia z przeszłości, której nie pamiętam, a potem... - przez moje ciało przeszedł zimny dreszcz, dlatego objąłem się ramionami - wykorzystał mnie. W ostatniej chwili udało mi się chwycić za broń i... sam go wykończyłem, zanim on zdążyłby zrobić to samo ze mną. Następnie zwiałem jak tchórz, prawdziwy kryminalista... - znowu zacząłem się histerycznie śmiać. Nagle poczułem na sobie obce dłonie. Okazało się, że to Armin trzymał mnie w słabym uścisku.
- To takie straszne... Eren...! - zaczął niespodziewanie płakać. Dlaczego płacze? Przecież to ja jestem tym złym. Powinien był mnie obwiniać, wyszydzić i donieść na policję, a on... tulił mnie jeszcze mocniej, próbując ochronić przed czymś, czego jeszcze sam nie potrafiłem zrozumieć.
- Jestem mordercą. Nie zasługuję na twoją litość... - chciałem się odsunąć, ale nie dał mi takiej możliwości.
- Nie! Wcale nie! Ty tylko próbowałeś się obronić! Tak samo, jak wtedy...! - załkał, chowając zapłakaną twarz w mój bark. "Wtedy"? Czyżby... to nie było moje pierwsze zabójstwo?
- Armin... Ko-Kogo jeszcze zabiłem? - gdy nie odpowiedział, złapałem go za ramiona, odciągnąłem od swojego ciała i spojrzałem mu w twarz. - Mów! - rozkazałem.
- K-Kiedy byliśmy dziećmi... Pewnego dnia do miasta wprowadziła się rodzina, która założyła u nas piekarnię. Od razu stwierdziliśmy, że byli jacyś podejrzani, bo na pierwszy rzut oka nie wydawali się pochodzić z ubogich rodzin jak nasze. W końcu wydało się, że właściciel piekarni... gustował w nieletnich dziewczynkach. Jednego poranka porwał Mikasę i zabrał ją do siebie, na górę. Spóźniała się, więc poszliśmy sprawdzić, o co chodziło. Byłeś taki wściekły... Zabrałeś rewolwer ojca i... - zadrżał i spuścił głowę.
- A co z resztą rodziny? Czemu nie trafiłem do więzienia? Nie było żadnych świadków? - wypytywałem.
- Był... Tylko jeden świadek...
- Był? - przełknąłem głośno ślinę, a na plecach poczułem zimny pot.
- Jego syn... - chłopak podniósł na mnie wzrok - Jean.
Nagle wszystko stało się jasne. Jean był synem piekarza i jako jedyny wiedział o zabójcy ojca. Postanowił się zemścić.
- Nie doniósł na mnie?
- Zrobił to. Nawet przyjechała straż i zrobiła dochodzenie. Wśród nich był taki jeden młody policjant. Przesłuchiwał cię, często rozmawialiście... Chyba zrobiło mu się nas żal, bo chciał wszystko wybadać i spróbować naprawić, jednak sprawa została szybko zamknięta i pewnego dnia po prostu zniknął - opowiedział spokojnie.
- Wiesz, jak nazywał się ten policjant? - w odpowiedzi potrząsnął głową.
- Często pojawiał się z taką dwójką. Rudowłosą dziewczyną i blondynem. Razem chyba dopiero co się dostali do służby. Chcieli dobrze... Niestety, skończyło się jak zwykle.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi o ojcu Jeana? Dlaczego mnie nie ostrzegłeś? - zacisnąłem palce na jego ramionach.
- Eren... To boli... - jęknął boleśnie. Puściłem go, ale nie zdjąłem z niego swoich pilnych oczu. - My-Myślałem, że się zmieni. Nigdy tak się w stosunku do innych nie zachowywał. Chociaż jak wtedy zamknął cię z składziku... Chciałem cię ostrzec. Mieliśmy iść do dyrektora, pamiętasz?
- Więc teraz to moja wina? - prychnąłem oburzony.
- Po części. Ty też się zmieniłeś, Eren. Przestałeś się czymkolwiek przejmować. Zapomniałeś o przeszłości, a co gorsza... o własnej siostrze.
- Wcale nie zapomniałem! - zaprzeczyłam pospiesznie, choć w głębi duszy wiedziałem, iż mówił prawdę.
- To dlaczego nie pomożesz w poszukiwaniach? Dlaczego odpuściłeś? Co się stało?
- Nic się nie stało, do cholery! Ruszyłem dalej, Armin! Ona może być teraz martwa, rozumiesz? Ślęczenie nad gazetami nic ci nie da!
- Gdyby ciocia Carla żyła... - odparł z westchnieniem.
- Nie obchodzi mnie to! Nie rozumiesz?! Nikt, kogo potrzebuję nie jest w stanie mi pomóc! Wszyscy się ode mnie odwrócili! Nawet Mikasa, choć obiecywała mi, że zawsze będzie przy mnie!
- Nie mów tak. A co z Levim-san...?
- Przestań! - przerwałem mu - To on skrzywdził mnie najbardziej! Zawiódł... - ścisnąłem prześcieradło w dłoniach - Dlatego muszę poprosić cię o jedną rzecz - spojrzałem mu błagalnie w oczy - Spraw, żeby Erwin przyjął mnie do siebie. Przekonaj go. Ja... już nie mogę tutaj... Nie mogę znieść...
- Skrzywdził cię? - nasze spojrzenia się odnalazły.
- Nie stało się nic złego. Po prostu... nie mogę już tutaj dłużej mieszkać. Potrzebuję... spokoju i lepszej opieki - wyjaśniłem w jak najbardziej oględny sposób.
- Myślę, że jak z nami zamieszkasz wszystko się ułoży. Nie będziesz sam i... To dobry pomysł - pochwalił blondyn z uśmiechem i ponownie mnie przytulił. - Od tej chwili będziemy się wspierać, a ty przestaniesz udawać kogoś, kim nie jesteś.
- Przepraszam, Armin... Masz rację. Cholerną rację... Jestem pieprzonym egoistą i zdrajcą...
- Jesteś jedynie trochę zagubiony, ale pomogę ci. Tym razem jak należy - obiecał, jednocześnie głaszcząc mnie dłonią po plecach.
- Nie powiesz nic Erwinowi?
- O Jeanie? - kiwnąłem twierdząco głową.
- Musimy, Eren...
- Wiem, ale... daj mi trochę czasu - poprosiłem. Patrzył na mnie przez chwilę ze współczuciem, po czym westchnął ciężko i skinął twierdząco głową.
- Będzie dobrze, zobaczysz. Przekonam pana Erwina i zaczniemy od nowa.
- I odnajdziemy Mikasę! - dodałem pełen determinacji.
- Właśnie! - ucieszył się szczerze moją odpowiedzią i położył razem ze mną na łóżku, nieustannie trzymając mnie za rękę.
Resztę czasu spędziliśmy na rozmowie. Blondyn otworzył się przede mną i wyznał, jak ciężko mu było przez kilka ostatnich dni, opowiedział o koszmarach, które męczyły go w nocy i czego zdążył się dowiedzieć w związku z poszukiwaniami. W jego towarzystwie czułem się tak dobrze... Czułem się jak w domu...



*****

Wesołych Świąt!! :D


Witam Was dzisiaj z drobnym upominkiem w postaci nowego rozdziału tościka oraz składam Wam najserdeczniejsze życzenia z okazji najwspanialszych świąt Bożego Narodzenia! ^^

Akcja w Loście się zagęszcza i już niedługo poznacie kolejne skrywane tajemnice ;) szybciej niż myślicie ;p

Kiedy znowu coś wstawię i co to będzie? Otóż na razie nie mam ochoty pisać innych opowiadań, dlatego też w najbliższym czasie postaram się napisać kolejne rozdziały Losta <3


Joleen :*

wtorek, 20 grudnia 2016

Mercy

Opowiadanie yaoi - Akashi Seijūrō Akashi Seijūrō





Prowadź mnie w łańcuchach...

Szczęk metalu na nadgarstkach oraz czarna, jedwabna opaska, zasłaniająca zaciśnięte powieki.

Obnaż mnie ze wstydu...

Nagi, przykuty do łóżka, czuję Twoje dwukolorowe tęczówki na całym ciele.

Pieść mnie bólem...

Chwytasz mnie brutalnie za gardło. Twoje szczupłe palce wzniecają pożar na mojej zmarzniętej skórze.

Ponieważ jestem na kolanach i błagam, kiedy Ty mówisz...

- Seijuurou...! Proszę...! - nie poznaję samego siebie. Absolut uniżony do tego stopnia, że musi prosić? Cóż za kompromitacja... W oczach ojca byłbym już nikim.

Nie płacz...

Po moich bladych policzkach spływają kryształowe łzy, w których potrafisz dojrzeć własne, złowrogie odbicie. Uśmiechasz się, a następnie wchodzisz we mnie bez zaproszenia, pozwolenia i wypełniasz sobą do cna...

Litości...

Poruszasz się zdecydowanie zbyt agresywnie i szybko. Ból rozrywa moje umarłe serce oraz tnie je na drobne kawałki.

Będzie zbyt wiele cierpienia...

Dusisz mnie. Twoje palce zaciskają się na mojej szyi coraz mocniej i mocniej i mocniej, gdy wchodzisz we mnie coraz głębiej i głębiej i głębiej...

Nie płacz...

Słona ciesz uciekająca z rubinowych oczu obmywa świeżą krew oraz Twoje umazane nią palce...

Litości...

Umrę - przechodzi mi w pewnym momencie przez myśl. Brakuje mi oddechu, kiedy szczytujesz...

Napełnij mnie wściekłością...

Nienawidzę Cię. Jesteś moim największym koszmarem, utrapieniem, wrodzoną chorobą... Wszyscy dziwnie na mnie patrzą. Myślą, że jestem inny... Jednak tym razem Ci się nie poddam.

Spuść krew do cna...

Ostrze, które wcześniej skryłem pod poduszkami, bez najmniejszego problemu rozcina moją skórę. Czerwone krople kapią słodko na dywan i pościel...

Nakarm swoją nienawiścią...

- Seijuurou!! Co ty wyprawiasz?! Zabijesz się! - słyszę wołanie w oddali.

W całkowitej ciszy drżę za każdym razem, gdy mówisz...

Nie... Zabiję NAS.


L.I.T.O.Ś.Ć.



*****

Dzień dobry, Słodziaki~! ^^


Pomimo tego, że jutro czeka mnie finalny "kolos" (tak mówimy na kolokwia xD), nie mogłabym nie uczcić urodzin mojego króla, cesarza, męża, ukochanego oraz najwspanialszej i najdoskonalszej postaci pod słońcem <3

Może nie jest zbyt urodzinowo i cukrzycowo, lecz krwawo i tajemniczo, ale dobrze wiem, że te klimaty również czasem przypadają nam wszystkim do gustu ;3

Tekst natchniony jest jedną z ulubionych piosenek, a filmik... No cóż. Jest to twór złożony z całego mojego uwielbienia do tej niezwykłej i unikalnej postaci <3
Mogłabym napisać poemat na temat ukrytych w nim znaczeń, ale zamiast tego podsumuję go jednym, konkretnym zdaniem: Prawdziwy zwycięzca zawsze był, jest i będzie tylko i wyłącznie jeden ♡

PS W weekend podobno są już święta. Wiecie, co to oznacza? Może mała podpowiedź? ;P To oznacza nowy rozdział Losta! :D Jeeej~! Przygotujcie się na łzy! ^^


Joleen :*

wtorek, 6 grudnia 2016

Rule Three

Opowiadanie yaoi - Altaïr Ibn-La'Ahad x William de Sablé (Assassin's Creed)

UWAGA +18!!!






Przebijające się przez okno promienie oraz śpiew ptaków zbudziły Altaira z błogiego snu. Musiał przyznać, że już od dawna nie spało mu się tak dobrze, jak zeszłej nocy. Zwłaszcza, kiedy tuż obok leżał piękny cud-chłopak, przytulony do niego całym swoim nagim ciałem. Złote, nieuczesane kosmyki włosów opadały swobodnie na umięśnioną klatkę piersiową, a szczupłe i długie ręce oplatały mężczyznę w pasie. Asasyn czuł przyjemne ciepło oraz emanujący spokój. Na jego ustach pojawił się lekki uśmiech. Gdy ucałował blondyna w czubek głowy, młodzieniec ziewnął i zatrzepotał długimi rzęsami. Szafirowe oczęta od razu odnalazły pilny wzrok kochanka. Chłopak posłał mu swój perfekcyjny uśmiech i niespodziewanie pocałował skrytobójcę w usta.
- Jak się czujesz? - zapytał z troską, głaszcząc byłego niewolnika po miękkim policzku.
- Zbliż się i sam przekonaj - westchnął, pogłębiając ich pocałunek. Mężczyzna przesunął palcami po nagich plecach niebieskookiego oraz odwzajemnił pieszczotę. - Altair... - jęknął, przybliżając się do ukochanego i ocierając swoim pobudzonym ciałem.
- Czy ty przypadkiem...? - zdziwił się, wpatrując w młodzieńca z rosnącym zakłopotaniem.
- Tak właśnie na mnie działasz. Obudziłem ukrytą bestię, którą w sobie masz  - wymruczał, muskając wargami jego żuchwę.
- Bestię? Ja? - parsknął cicho.
- Wczoraj dałeś mi doskonały popis swoich umiejętności. Nic nie było w stanie cię powstrzymać... - oznajmił z zadziornym uśmiechem, kiedy ujrzał delikatny rumieniec na twarzy towarzysza.
- Nie słyszałem, żebyś zbytnio narzekał... - bąknął zawstydzony.
- Jakżebym śmiał! Nie wiem, czy sam wytrzymałbym tyle czasu w celibacie! - roześmiał się na wspomnienie wyznania z ubiegłej nocy. Zabójca zmrużył groźnie powieki i sięgnął między nogi chłopaka. - Ah! N-Nie tak znienacka...! - załkał, łapiąc jednocześnie za przedramiona mężczyzny.
- Nigdy nie zdarzyło mi się ulec pokusie, ale z tobą... - wyszeptał w jego skroń - Wszystko mi komplikujesz.
- P-Proszę o wybaczenie, mój panie... - sapnął - Pozwól, że ci to jakoś wynagrodzę.
Z ust Altaira uciekł niski pomruk, gdy niebieskooki zaczął kopiować jego ruchy. Jednak z czasem Williamowi ciężko było skupić się na obu czynnościach naraz, dlatego przysunął się bliżej i pojął ich w jedną dłoń, po czym wsunął swoje szczupłe palce między palce skrytobójcy, dzięki czemu mógł poruszać dłonią w tym samym tempie.
- Al-Altair...! - skomlał cicho, jednocześnie podgryzając jego skórę na szyi.
- Co robisz? - spytał niczego nieświadomy asasyn.
- Znaczę cię, żeby... Nieważne - odpowiedział i zrobił soczystą malinkę.
- Jesteś dziwny - stwierdził z uśmiechem.
- Altair... dochodzę... - wyszeptał mu wprost do ucha i sięgnął ustami do jego ust, aby powstrzymać głośny krzyk ekstazy, który zmienił się w zduszony jęk. Tym razem udało im się dojść w tym samym momencie.
Kiedy przestali obdarowywać się pocałunkami, Will sięgnął po dłoń Altaira i zaczął oblizywać ją do czysta. Oczy mężczyzny rozszerzyły się w osłupieniu.
- C-Co-?!
- Chcę cię posmakować. Pozwól mi... - poprosił. Skrytobójca zgodził się i obserwował jak młodzieniec z pasją począł ssać jego palce.
- W-W takim tempie nigdy nie dojedziemy na miejsce... - odezwał się niepewnie Ibn-La'Ahad, czując zbliżającą się, ponowną falę pożądania.
- Aż tak bardzo chcesz się mnie pozbyć? - zachichotał i przejechał po swoich różanych wargach językiem.
- Nie - mężczyzna momentalnie posmutniał, uniósł dłoń i pogłaskał aksamitne włosy Williama, który również spoważniał. - Gdybym mógł...
- Jesteś asasynem. Pochodzimy z dwóch różnych światów - uśmiechnął się słabo. Gdy Altair spuścił głowę w dół, błękitnooki pojął jego podbródek i zmusił, by ten spojrzał mu w oczy. - Nie myśl, że kiedykolwiek zapomnę o tobie ani o czasie, który wspólnie spędziliśmy. Na zawsze pozostaniesz moim wybawicielem. Allah zesłał mi ciebie z niebios - były niewolnik zarzucił mu ręce na szyję. Mógłbym to samo powiedzieć o tobie... - pomyślał skrytobójca.
- Nie należę do tych dobrych, Altairze... - wyszeptał tajemniczo, kładąc głowę na jego piersi i wsłuchując się w nieregularne bicie serca.
- Ani ja - wymruczał w złote włosy, a następnie jeszcze jeden raz (ostatni raz) sprawił, że William należał tylko do niego...

***

Niedługo później, w zupełnej ciszy podążali przez pustynię w kierunku Jerozolimy, obaj pogrążeni w zamyśleniu.
- Nie wolisz przejechać przez tę przełęcz? - zapytał w pewnej chwili William, wskazując na rzadziej uczęszczaną drogę.
- Często roi się tam od różnych, niebezpiecznych ludzi.
- Przeze mnie zmarnowaliśmy już tyle czasu... Nie uważasz, że powinniśmy się przyspieszyć? Muszę jeszcze załatwić sobie jakiś okręt przed zachodem słońca - przypomniał mu.
- Masz rację, ale-
- Nic nam nie będzie. W razie czego możemy przecież zawrócić i ukryć się w snopie siana - niebieskooki posłał mu swój słodki, zapierający dech w piersiach uśmiech. Altair nie mógł powstrzymać swojej fantazji. W czasie, gdy strażnicy-idioci szukaliby ich po okolicy, oni byliby ukryci, bezpieczni, a co najważniejsze, mężczyzna mógłby po raz kolejny ukraść pocałunek lub dwa.
- Zgoda - westchnął i musnął wargami czubek głowy anioła. - Trzymaj się blisko i miej oczy i uszy otwarte - poradził, po czym odbił w prawo, w stronę skalistej ścieżki blisko rzeki.
Wszystko wydawało się być w porządku, dopóki sokoli wzrok asasyna nie ujrzał zmierzających w ich kierunku żołnierzy.
- Niedobrze... Musimy się wycofać i schować - oznajmił i pospiesznie pociągnął za lejce. Gdy oddalił się na bezpieczną odległość, nagle zza skał wyłonili się atakujący mężczyźni, ubrani w płaszcze z czerwonymi krzyżami na piersiach oraz hełmach. Templariusze?! Skąd oni się tutaj wzięli?! I czemu jest ich aż tylu?! - przeraził się Ibn-La'Ahad, po czym zsiadł z siodła i wyciągnął swój miecz. - Zostań tutaj! - rozkazał przerażonemu blondynowi i rzucił się biegiem w stronę wrogów.
- Altair! - zawołał za nim, lecz skrytobójca był już w swoim żywiole. Momentalnie został otoczony przez ośmiu ludzi, ale Altair nie był głupi. Sam czekał na odpowiedni moment i... Kontra! Kontra! Kontra! A masz! O tak! Kontra! Kontra! Kontra! I jeszcze dwóch! - szybko pozbył się przeciwników, którzy po chwili leżeli u jego stóp niczym ryby wyjęte z wody na piach. Moment zwycięstwa był jednak przerwany przeraźliwym rżeniem konia oraz krzykiem. Gdy odwrócił się w stronę Williama, zobaczył jak blondyn został schwytany przez dwóch innych mężczyzn, a Szejk galopował jak najdalej stąd, pozostawiając za sobą jedynie kłęby kurzu.
- Zostawcie go! - warknął wściekły i ruszył w ich kierunku.
- Ani kroku dalej! - zagroził jeden z templariuszy, przysuwając ostrze do gardła młodzieńca.
- Uciekaj, proszę... - usłyszał cichy i słaby szept, a błękitne jak błogosławiona oaza oczy napełniły się łzami. Altair zaczął się wahać. Z łatwością przyszłoby mu wspięcie się po kamiennej ścianie na sam szczyt. Miał sporą szansę na pomyślną ucieczkę. Ale czy wtedy nie zostawiłby blondyna na pewną śmierć? Jeśli jednak postanowiłby zostać... obaj skończą w ten sam sposób.
Życie za życie. W końcu byliby kwita, lecz coś nie powalało mu ruszyć się z miejsca ani o milimetr. To serce kazało skrytobójcy pozostać przy osobie, na której mu zależało. Osobie, której za wszelką cenę nie chciał stracić.
Dlatego też zacisnął zęby i odrzucił swój miecz. Wybaczcie mi bracia, siostry... Nie jestem was godzien. Dzisiaj stawiam kogoś obcego, spoza Zakonu, na pierwsze miejsce...
- Na kolana! - usłyszał niespodziewany rozkaz. Bez zawahania opadł na ziemię, a jego ręce od razu zostały pociągnięte w tył przez obce pary rąk, aby uniemożliwić mu sięgnięcie po broń lub skorzystanie z ukrytych ostrzy. Kiedy Altair uniósł wzrok, zobaczył jak zapłakany William patrzył na niego w osłupieniu. Zapragnął podbiec do ukochanego i pożegnać się z nim, ale nie do niego należała już decyzja o własnym losie...
- No proszę, proszę. Kogo moje oczy widzą? - zza placów templariuszy wyłonił się znajomy mężczyzna...
- Robert de Sable! - wysyczał Ibn-La'Ahad niczym najgorsze przekleństwo.
- Muszę przyznać, że nie spodziewałem się tak wspaniałego łupu. Sam pupilek mistrza! Ha! To dopiero będzie widowisko!
- O czym ty mówisz? - zapytał, piorunując go wzrokiem.
- Jutro, o świcie odbędzie się publiczna egzekucja. Niech te wszystkie szczury z Masjafu wiedzą, że nie mają z nami najmniejszych szans! - roześmiał się upiornie.
- Nasz Zakon jest o wiele potężniejszy niż myślisz! Nie będą ryzykować dla jednego...!
- Może i nie, ale czymże jest namiastka władzy! - potarł ochoczo ręce i podszedł do mężczyzny, by zdjąć mu kaptur i złapać za gardło.
- Jakieś ostatnie życzenie, niewierny?
- Ten chłopak... wypuść go - wykaszlał.
- Mówisz o tamtym blondynie, który z tobą podróżował? - Robert puścił go i wskazał na Williama.
- On nie ma ze mną nic wspólnego! Został porwany i...! - jego wyjaśnienia zostały przerwane przez kolejną falę śmiechu.
- Jesteś aż tak głupi?! - Altair zmarszczył swoje brwi. - Podejdź, William! - rozkazał. Mężczyźni puścili chłopaka wolno, a ten otrzepał swoje ubranie i wykonał polecenie.
- Will, o co tu do cholery chodzi? - odezwał się zdezorientowany.
- Mam zaszczyt przedstawić ci mojego syna... Williama de Sable!
- Nie... To niemożliwe... - wyszeptał, próbując wyczytać z twarzy niebieskookiego prawdę.
- Kto by pomyślał, że takiej wysokiej rangi asasyn mógł polec w starciu z nastolatkiem?! - wszyscy, oprócz Altaira i blondyna zaczęli się śmiać.
- Znakomicie się spisałeś, synu! Kto wie? Może niedługo dorównasz swojej siostrze! - ojciec poklepał go po barku, a potem spojrzał na któregoś z podwładnych. - Uśpić go i zabrać do lochów! - rozkazał i posłał asasynowi triumfalny uśmiech. Altair nie zwracał na niego uwagi. Jego oczy wpatrywały się w kochanka, który nie odważył się napotkać jego wzroku.
- Słodkich snów - usłyszał za sobą obcy głos, a następnie ktoś przystawił mu szmatkę napełnioną odurzającym płynem do twarzy, zasłaniając usta i nos. Zabójca nie próbował się wyrywać. Jego szanse na ratunek zmalały do zera...

***

Altair przebudził się w ciemnym pomieszczeniu z surowego, zimnego kamienia, w którym było dosyć jasno, dzięki światłu pełni księżyca, wyłaniającym się zza krat w oknie więzienia. Siedział pod ścianą, a ręce miał przykute łańcuchami ponad głową. Bolały go ramiona, było mu strasznie niewygodnie i na dodatek zaczął wyobrażać sobie rozmowę z, jak to już miał w zwyczaju określać, rozumem-Malikiem.
Tak ma wyglądać mój koniec? Noc spędzona w obrzydliwej dziurze i publiczna egzekucja?
Możesz sobie tylko pogratulować, Altair! Trzeba było dalej zgrywać gorliwego zakonnika i nie gździć się w najlepsze z nieletnim z wrogiego obozu! Jesteś najgorszy, a teraz zgnijesz! Taki twój los! Zadowolony?
Zamknij się...
Słucham?
Dobrze słyszałeś. Zamknij japę i daj mi pomyśleć.
Nie wyjdziesz z tego żywy.
Zakład?
Zgoda. Jak wygram, zrezygnujesz z piedestału u Mistrza i będziesz pieprzonym uczniem już na zawsze!
A jak ja wygram zrobisz mi gorący lap dance
- uśmiechnął się do siebie Altair.
Prędzej dołączę do Kadara...
Chcesz zrobić mi lap dance... razem z nieżywym bratem?
CO?!
No nie wiem, to ty to zaproponowałeś... czubku.
Zabiję cię! Ty pieprzony...!
Halo? Halo...? Wybacz bracie, ale chyba zasięg słabnie...
Jaki znowu zasięg, do cholery?! Jestem tylko wytworem twojej zbereźnej wyobraźni!
Dokładnie, dlatego mogę to zakończyć kiedy tylko zechcę, czyli... teraz.
Alta-!
Mężczyzna westchnął ciężko i spojrzał na księżyc, który przypomniał mu o najwspanialszej nocy jego życia, gdy trzymał w ramionach złotowłosą piękność. Tylko czemu musiała okazać się zwykłą...?
Nagle asasyn usłyszał odgłos zbliżających się kroków i brzdęk kluczy. Wytężył wzrok i spiął się w gotowości do ewentualnego ataku. Drzwi od celi otworzyły się, a do pomieszczenia wszedł zdyszany William w połyskującej, beżowej marynarce, która nieco odsłaniała jego nagi tors oraz spodniach, wykonanych z tego samego materiału.
- Czego chcesz? - warknął i zmrużył groźnie swoje oczy.
- Al-Altair... Ja... - blondyn spojrzał na niego tęsknym wzrokiem. Po chwili zamknął za sobą drzwi i... zaczął zdejmować swoje spodnie.
- C-Co ty robisz?! - zawołał zdziwiony.
- Nie mogę wytrzymać... - szybko pozbył się swojego ubrania, a następnie podszedł do mężczyzny i zsunął jego ubiór z bioder.
- Oszalałeś?! Zostaw mnie! - rozkazał, szarpiąc się na boki.
- Potrzebuję cię... Nie mogę zasnąć... ani dojść! - pożalił się.
- A-Ani się waż! - Czy on już do reszty postradał rozum?! Najpierw mnie zdradza, a teraz chce dobrać mi się do majtek?!
- Zgódź się, Altair... Nie zajmę ci wiele czasu, po prostu... - nie dokończył zdania, tylko pochylił się i wprawił w ruch swoje spragnione usta oraz zręczny język.
- Na Allaha... - jęknął nisko i przygryzł dolną wargę, aby nie dać młodemu jeszcze większej satysfakcji. Błękitnooki zdaniem mężczyzny był... obłędny i fantastyczny. Nie miał innej opcji, jak oddać się pokusie, choć to wcale nie znaczyło, że mu wybaczył. O nie.
- Altair... - załkał blondyn, gdy podniósł się z niechęcią i usiadł mu na kolanach.
- Chyba nie zamierzasz...?! - przeraził się, widząc jak William sięgnął za swoje plecy ręką.
- Przecież wiem... S-Sam się przygotu-Ah! - począł rozszerzać swoje wejście palcami, ocierając się przy tym zmysłowo o pobudzone ciało kochanka. - Och... Altair... Gdybyś miał wolne ręce... Mógłbyś zrobić to znacznie lepiej... Sięgnąć znacznie dalej... - szeptał mu ponętnie do ucha, które od czasu do czasu podgryzał bądź lizał.
- Po-Pospiesz się - rozkazał mu i zatopił zęby w delikatnej skórze na jego ramieniu.
- Tak...! - zawołał i przysunął do zabójcy, by móc bez problemu złączyć ich ciała w jedno. - Nareszcie... - jęknął głośno, gdy w końcu miał go całego w sobie. Asasyn nie wiedział, czy to był sen czy jawa. Wszystko wydawało się być zbyt... idealne. William znowu był blisko, kochał się z nim, całował, powtarzał jego imię na okrągło... Nikt w tamtym momencie nie mógłby się oprzeć zamglonym oczom pełnym niezbadanych mórz, różanym wargom o najsłodszym smaku, odurzającemu zapachowi, powodującemu zawroty głowy... To wszystko należało tylko do niego i czuł się niczym król świata.
- A-Altair...! - blondyn zacisnął palce na barkach ukochanego. Mężczyzna przymknął powieki, a następnie doszedł głęboko w jego wnętrzu.
Przez parę chwili próbowali złapać oddech, opierając się o siebie czołami. Potem błękitnooki pocałował asasyna w usta i położył głowę na jego ramieniu.
- Dlaczego to zrobiłeś? - jako pierwszy przerwał ciszę Ibn-La'Ahad.
- W ostatnim czasie zrobiłem wiele złych rzeczy - parsknął młodzieniec, zlizując kropelkę potu, spływającą po szyi zabójcy.
- Oszukałeś mnie.
- To prawda.
- Kim ty właściwie jesteś? - zapytał z wyrzutem.
- William de Sable. Najmłodszy i jedyny męski potomek Roberta de Sable. Początkujący templariusz - przedstawił się skromnie.
- Jak dostałeś się do pałacu Jafara?
- To była misja. Miałem pomóc go zdemaskować, ale ty byłeś znacznie szybszy.
- On miał zamiar cię zgwałcić. Kiedy zamierzali wkroczyć? - poczuł gotującą się w nim irytację na samo wspomnienie innego mężczyzny, dotykającego jego własność.
- Zawsze jest pewne ryzyko...
- Po tym jak cię stamtąd zabrałem... Mówiłeś im, że jesteś ze mną?
- Właściciel gospody się tym zajął.
- Więc to wszystko było z góry zaplanowane?
- Nie do końca. Miałem swoją misję, a ty akurat wpadłeś mi w ręce, więc marnacją byłoby cię nie wykorzystać.
- W jakim sensie?
- Mój udział w tej całej szaradzie templariuszy jest dosyć... specyficzny. Ojciec zawsze mi powtarzał, że nie nadaję się do walki. Był rozczarowany, że jego syn zamiast być waleczny i silny jak on, odziedziczył większość cech po matce. Dlatego zawsze faworyzował swoje mądre córki, a mnie spisał na straty. Po jakimś czasie wpadłem na genialny pomysł. Aby wkupić się w łaski tatusia zacząłem uwodzić wrogów i wprowadzać ich w samo środek pułapki.
- Sprytnie - wtrącił Altair.
- Tylko, że tatuś stale był niezadowolony. Dlatego musiałem się bardziej postarać. Czekałem aż nadarzy się idealna okazja... - spojrzał wymownie na asasyna. - Pamiętasz jak zapytałem o twoje imię? Myślałeś, że nie będę cię kojarzył? Jesteś legendą, Altairze. Następcą Mistrza. Nie mogłem pozwolić ci zbiec.
- Oczywiście...
- Powstał mały problem - blondyn zaczął przesuwać palcami po twarzy kochanka. - Temu niesfornemu templariuszowi bardzo spodobał się tajemniczy i niesamowicie atrakcyjny zabójca. Pewnej nocy nawet postanowił oddać mu swoje bezcenne dziewictwo - skrytobójca zrobił wielkie oczy. - Chciał uwierzyć, że było to jedynie zwykłe zauroczenie, ale się mylił. A potem jego mężczyzna marzeń z niewiadomych powodów postanowił oddać swoją wolność i życie...
- Nie były niewiadome - William spojrzał mu prosto w oczy. - Zależało mu. Nie mógł patrzeć jak osoba, do której tak się przywiązał mogła umrzeć.
- Altair... - niebieskie oczy rozbłysły.
- Ale to już przeszłość.
- Nie! Wcale nie! - zawołał pospiesznie blondyn i pojął jego policzki w obie dłonie. - Wysłuchaj mnie do końca! - prosił. - Ten sam chłopak zrozumiał w końcu swój błąd i postanowił oddać mu wolność... oraz siebie.
- I jak zamierzasz to zrobić?
- To wszystko moja wina. Nawaliłem, ale jeszcze mogę to naprawić!
- Niby jak?
- Uciekniemy stąd i... oddam się w twoje władanie - obiecał, całując go po twarzy.
- Pojedziesz ze mną do Masjafu? Przyznasz się przed moim mistrzem, że jesteś synem Roberta, templariuszem i o mało co przez ciebie nie zginąłem? Że zaniedbałem misję przez ciebie?
- Co tylko rozkażesz, ukochany...
- Zdradzisz nam sekrety ojca, wyzbędziesz się swojego imienia?
- Jeśli tylko tego pragniesz.
- Przysięgniesz, że więcej mnie nie zdradzisz i... zostaniesz ze mną?
- Nie proszę o nic więcej. A ty... wybaczysz mi moje występki i będziesz kochał zawsze, niezmiennie...?
- Zgoda - odpowiedział, a młody de Sable zapieczętował ich przysięgę pocałunkiem. Następnie wstał i wyjął z kieszeni spodni klucze.
- Przez cały czas miałeś je przy sobie?! - zawołał zszokowany Altair, gdy chłopak uwolnił go z uwięzi.
- B-Byłem napalony i za bardzo nie wiedziałem czy będziesz chętny... - bąknął z krwawym rumieńcem na policzkach. Gdy Altair podciągnął swoje spodnie, chwycił Williama za nadgarstek, przyciągnął do siebie i namiętnie pocałował w miękkie usta.
- Zawsze uśmierzę twoje pragnienia - wyszeptał w złote włosy. - To jak zamierzamy stąd uciec?
- To ty jesteś asasynem! Zaskocz mnie! - zachichotał.
- Najpierw musimy się stąd wydostać...
- Możemy wejść na dach, a potem zejdziemy z wieży i ukradniemy jakiegoś konia.
- Masz niezłe zadatki na asasyna - uśmiechnął się zadziornie Altair, wziął chłopaka za rękę i bez większych problemów znaleźli się na dachu. - Dlaczego się śmiejesz? - spytał, gdy razem z Willem, obejmującym go mocno za szyję, schodził po kamiennej ścianie.
- Mam deja vu - odpowiedział mu i przymknął powieki.
- Chodzi ci o nasze pierwsze spotkanie? - zgadł.
- Tak się cieszę, że to byłeś właśnie ty - wyszeptał i przytulił go mocniej. Kiedy znaleźli się na ziemi, zauważyli nieśmiało podążającego w ich stronę białego rumaka.
- Szejk? - zdziwił się błękitnooki i podbiegł do zwierzęcia, by móc pogłaskać go po platynowej grzywie.
- Nie wróciłeś do Masjafu? - zdziwił się Altair.
- Widocznie przez cały czas gdzieś się tu kręcił i liczył na wspólną ucieczkę - stwierdził William wsiadając na jego grzbiet.
- Na pewno chcesz to zrobić, Will? Zostawić swoją rodzinę, przeszłość...? - spytał z obawą.
- Jeśli chcę być z tobą, nie mam innego wyjścia - uśmiechnął się do niego i wyciągnął dłoń w stronę ukochanego. - Jedźmy już, Altairze. Chcę zobaczyć nasz nowy dom.

***

- Altairze! Gdzieś ty się podziewał?! - zawołał od wejścia Al Mualim.
- Mistrzu - asasyn padł na jedno kolano. - Mam coś na swoje usprawiedliwienie - powiedział, po czym wstał i wskazał na blondyna. - To jest powód mojego spóźnienia.
- Ach! Mam rozumieć, że w końcu znalazłeś kogoś z kim mogłeś potrenować to, czego cię nauczyłem przed twoim wyjazdem? - starzec puścił do niego oko.
- T-Tak, ale nie w tym rzecz... - zawstydził się. - Pragnę ci przedstawić syna Roberta de Sable- Williama.
- To zaszczyt cię poznać, Mistrzu - niebieskooki ukłonił się w pas.
- Syn Roberta? Rzadko się o nim cokolwiek słyszy... - rzekł mężczyzna i podrapał się po siwej brodzie.
- Nie jestem tak waleczny jak moje siostry, panie.
- Ale jesteś nieprzeciętnie piękny - pochwalił.
- D-Dziękuję...?
- Wspaniale się spisałeś, synu. To może być ogromny krok naprzód dla całego bractwa! - ucieszył się.
- Will obiecał nam pomóc i...
- A jutro, z samego rana urządzimy sobie publiczną egzekucję! - klasnął w dłonie.
- Słucham?! - zawołał Ibn-La'Ahad.
- Musimy podbudować morale twoich braci! Dzięki temu Robert padnie przed nami na kolana!
- Wybacz Mistrzu, ale nigdy się na to nie zgodzę! Poza tym, nie sądzisz, że żywy przyda nam się bardziej?
- Przed chwilą sam przyznał, że nie jest aż tak ważny!
- Może nie dla ciebie!
- Altairze! Chyba nie żywisz do tego chłopca głębszych uczuć? To nasz wróg! Templariusz!
- Nie obchodzi mnie to! Jeśli planujesz go zabić, najpierw musisz zmierzyć się ze mną! - rzucił mu wyzwanie.
- Altair... - powiedział cicho blondyn. Nagle po całym zamku rozległ się głośny śmiech Mistrza.
- Uwielbiam się z tobą droczyć, synu! - starzec poklepał go po ramieniu.
- Nie zamierzasz zabić Williama? - powiedział pełen podejrzeń
- Przecież nie mogę stracić mojego ulubionego ucznia! Z kogo mógłbym się wtedy tak pośmiać? - ponownie wybuchł śmiechem. - Twój chłoptaś może zostać pod trzema warunkami. Po pierwsze - zrzeknie się dziedzictwa de Sable. Po drugie - wstąpi do Zakonu Asasynów. I po trzecie i najważniejsze... - podszedł do Altaira i sięgnął do jego ucha - zdradzicie mi wszystkie pikantne szczegóły - wyszeptał, wciąż śmiertelnie poważny.
- Mistrzu!!

***

- Pasuje mi?
Altair odwrócił się w stronę blondyna w białym płaszczu z naciągniętym na oczy kapturem. Na jego ustach pojawił się szeroki uśmiech, który William tak szczerze uwielbiał, a nawet kochał.
- Jest... perfekcyjnie - pochwalił, po czym podszedł do niego i pocałował w czoło, a następnie oba policzki. Młodzieniec zarzucił mu ręce na szyję i przytulił do siebie.
- Już się mnie tak łatwo nie pozbędziesz...
- Nigdy nie miałem takiego zamiaru, moje habibi - objął go w tali i ponownie ucałował różane, słodkie niczym pszczeli miód, wargi.
- Będziesz musiał mnie nauczyć tego całego "asasynowania" - odezwał się, gdy mężczyzna oderwał się od jego ust.
- Tak? - wymruczał w szyję ukochanego.
- Nasz Mistrz mówił, że będę wyruszał z tobą na każdą misję, dlatego musisz mi powiedzieć, co mam robić.
- No więc... Są takie trzy, bardzo ważne zasady... - zaczął, jednocześnie prowadząc chłopaka w stronę ich wspólnego łoża...



Rysunek autorstwa: Tsuga Suga



*****

Wszystkiego najlepszego! ♡


W prezencie od cioci Joleen macie tutaj przyyydłuuuugą, ostatnią zasadę pełną smutów i słodkości! :3

Pisanie jej i poprawianie kosztowało mnie sporo czasu, więc jeśli zawalę jakieś kolokwium w tym tygodniu, to czujcie się współodpowiedzialni~ ^^

PS W kolumnie po prawej dodałam dla Was bardzo ważną ankietę związaną z tegorocznym, świątecznym opowiadaniem. Dlaczego ważną? Bo to od Was zależy, co będziecie chcieli tutaj przeczytać! :D

PPS Tsuga-chan, jeszcze raz serdecznie Ci dziękuję za ten fanart! *q* Jest przeboski! >.<


Joleen :*