sobota, 28 stycznia 2017

Rozdział XLVII

„Lost in the Darkness”                           UWAGA+16!!!



Kiedy się ocknąłem, wydawało mi się, że byłem jeszcze bardziej wycieńczony niż wcześniej. Przetarłem znużone powieki i zmusiłem się by usiąść. Po jakimś czasie wstałem i przytrzymując się balustrady, ostrożnie zszedłem na parter. Następnie skierowałem się do salonu, z którego po korytarzu niosły się odgłosy rozmowy.
- ... nie zaufasz mi? - westchnął podminowany Rivaille.
- Nie ufam nikomu poza Erenem i Arminem - wysyczała w odpowiedzi Mikasa.
- Nic nie rozumiesz. Od tych odpowiedzi zależy los twoich najbliższych. Chcesz, żeby stała im się krzywda?
- Grozisz mi? - posłała mu groźne spojrzenie.
- Dzieciaku, jestem po twojej stronie. Mam zamiar schwytać tych gnojków, którzy cię torturowali i zakończyć ich marny żywot. Mogłabyś pomóc.
- Jesteście beznadziejni - skomentowała, na co Levi się skrzywił.
- Słucham? - warknął przez zaciśnięte zęby. Ja również przez moment myślałem, a raczej miałem nadzieję, iż niedosłyszałem...
- Nikomu nie pomogliście, a Eren i Armin są w ciągłym niebezpieczeństwie! - rzekła z wyrzutem.
- Może gdybyś zaczęła współpracować...!
- Już na to za późno - ucięła, spuszczając wzrok na podłogę - Nic panu po mnie. Jestem jedynie pustą dziewczyną, która przeszła piekło. Nie wniosę nic nowego do waszej sprawy.
- Czyli twierdzisz, że nie wiesz gdzie się kryją, jakie mają cele ani co zamierzają zrobić? - zapytał, krzyżujące ręce na piersi.
- Wiem jedno, Eren musi się stąd wydostać razem z Arminem. I to jak najszybciej. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że robicie z nich przynęty - dodała wyraźnie oburzona i obrzydzona - Niczym się od nich nie różnicie.
- Ty mała...! - mężczyzna tracił nad sobą panowanie.
- Dosyć! - zawołałem, otwierając drzwi na oścież. - Przestań ją zadręczać! - zwróciłem się do niebieskookiego.
- Nic nie rozumiesz! Ona jest kluczem w rozwiązaniu tej sprawy! Gdyby tylko była skora do odpowiedzi...
- To normalne, że ci nie ufa - nasze spojrzenia się skrzyżowały - Ja też już nigdy bym ci nie zaufał.
- Przestań się wygłupiać, Eren - mruknął cicho, przeczesując kruczoczarne włosy.
- To ty przestań się nad nią znęcać! - zmrużyłem powieki i podszedłem do zapatrzonej we mnie jak w obraz Mikasy.
- Nie znęcam się. Próbuję wyłuskać prawdę, która nam wszystkim wyszłaby na dobre, ale jak zwykle, nic nie idzie gładko - odparł kpiąco, przeskakując wzrokiem z Mikasy na mnie - Tylko ostrzegam, że z Erwinem nie pójdzie wam tak łatwo - odezwał się po dłuższej chwili milczenia.
- Z Erwinem? - powtórzyłem zdziwiony.
- Przyjedzie po was z samego rana swoim prywatnym czołgiem. Ciebie zamknie razem z Arminem we wieży niczym dwie roszpunki, a Mikasa będzie musiała zeznawać.
- Nie będziecie jej do niczego zmuszać! - odwarknąłem, zaciskając dłonie w pięści.
- Owszem, jeśli nie zacznie mówić - odrzekł chłodno i podszedł do drzwi. - Zostawiam ją tobie. Mam nadzieję, że dasz sobie dalej radę - rzucił na odchodne, po czym zniknął z pola widzenia. Westchnąłem ciężko i usiadłem obok ciemnookiej na kanapie.
- Jak się czujesz? Potrzebujesz czegoś? - w odpowiedzi pokręciła przecząco głową i zerknęła na mnie nieśmiało. Uniosłem lekko jedną brew w górę. Mikasa przysunęła się i niespodziewanie objęła ramionami.
- Tak bardzo się cieszę, że żyjesz... - wyszeptała w moją pierś. Nagle zauważyłem pojawiające się mokre plamy na bluzie. Odwzajemniłem słaby uścisk i oparłem brodę o czubek jej głowy.
- Mógłbym powiedzieć to samo - uśmiechnąłem się lekko. Trwaliśmy tak przez kilka dobrych minut, po czym nastolatka odsunęła się i otarła policzki wierzchem dłoni. - Jadłaś coś? Na pewno nie chcesz, żeby ci coś przynieść?
- Kurdupel o wszystko zadbał. Oprócz ciebie i Armina niczego więcej nie potrzebuję - oznajmiła ze spokojem.
- Miło to słyszeć. Armin przez cały czas gorąco liczył na twój powrót. Na pewno poczuje ulgę, gdy zobaczy cię całą i... żywą.
- Tak bardzo za wami tęskniłam... Już dawno bym się poddała gdyby nie wy. Utrzymywaliście mnie przy życiu w najgorszych momentach. Czułam waszą obecność, a nocami śniłam o tobie i naszych wspólnych chwilach u cioci Carly - jej oczy rozbłysły na samo wspomnienie, a na twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Uniosłem dłoń i pogłaskałem ją po policzku. Jaka szkoda, że nic z tego nie pamiętam. Ani twojego śmiechu, ani łez... Wszystko wydaje się tak paskudnie nowe... - Jak trafiłeś do tego typa?
- Kupił mnie od handlarzy niewolników. Mieszkam z nim i pomagam zajmować się domem, a w ciągu tygodnia chodzę do liceum, razem z Arminem.
- Naprawdę? To... niesamowite! Opowiedz mi o szkole. Jak tam jest? - nie ukrywała swojego zainteresowania i podekscytowania. Dlatego zdradziłem jej moją szkolną historię. Od samiutkiego, pierwszego dnia aż po zapadający w pamięć bal jesienny. W pewnym momencie naszła mnie refleksja.
- Jaki był Jean w młodości? - spytałem, pomimo zimnego dreszczu, który przeszedł przez całe moje ciało.
- Był paskudnym, małym draniem, ale... niezbyt groźnym. Wydawał się pogrążony we własnym świecie. Jednak nigdy nie brakowało mu zapału do pracy i odwagi. Nie zawsze w słusznej sprawie...
- Mówisz tak, jakbyś go lubiła - Mikasa posłała mi wymowne spojrzenie, a ja nie mogłem powstrzymać parsknięcia.
- Byliśmy wrogami. Robił nam niemiłe psikusy, a ojciec... był zły. Nie mogliśmy się do niego zbytnio zbliżyć, bo obawialiśmy się tego, co potajemnie wyrabiała jego rodzina - wyjaśniła, podciągając nogi do siebie.
- Aż w końcu przegiął.
- I zapłacił za swoje - zgodziła się.
- Jean też... - ugryzłem się w język zanim zdążyłem powiedzieć cokolwiek. Dziewczyna spojrzała na mnie nieco zdziwiona - On... nie żyje - dokończyłem myśl z westchnieniem.
- Dlaczego?
- Zachowywał się... agresywnie. Zwłaszcza w stosunku do mnie. Miałem z nim kłopoty, aż na balu...
- Eren, nie mów mi, że... - zaczęła z przerażeniem w oczach.
- Historia lubi się powtarzać, co nie? - uśmiechnąłem się słabo - Tylko, że tym razem nie obejdzie się bez osądu.
- To nie jest twoja wina. Nigdy nie była-
- Skończę w pierdlu, Mikasa. Nie przyznałem się od razu, nie wezwałem pogotowia, policji, karetki... Zwiałem jak kryminalista, którym jestem.
- Nie pozwolę im na to. Nie będą skazywać cię ludzie, którzy sami nimi są.
- Są wśród nich? - spytałem, a Mikasa kiwnęła twierdząco głową.
- To nie jest zabawa, Eren. Oni są wszędzie. Całe miasteczko jest w ich władaniu.
- Nie znajdą nas.
- Mylisz się. Oni doskonale wiedzą, że tutaj jesteśmy. Inaczej by mnie nie zostawili.
- Mówisz tak jakby... Mikasa... Dlaczego cię wypuścili? Jak się tutaj znalazłaś?
- Jedyne co pamiętam to fakt, iż wyciągnęli mnie z celi siłą i zapakowali do czarnego vana. Gdy samochód po pewnym czasie stanął, otworzyli drzwi, wystawili mnie na śnieg i zaczęli bić... Wiem, że zrobili to z premedytacją. ON im kazał. Straciłam przytomność, a kiedy się obudziłam, w środku śnieżycy zobaczyłam ciebie. Z początku wydawało mi się, że to kolejny sen. Jednak we śnie nigdy nie czułam aż tyle bólu...
- Więc... podejrzewasz, że wiedzieli gdzie się znajduję? Dlatego wywieźli cię tutaj specjalnie? - nie mogłem pojąć.
- Nie ma innego wytłumaczenia.
- Ale... czemu teraz? Po co? - To się nie trzyma kupy...
- Żeby się upewnić.
- Upewnić? - powtórzyłem, marszcząc brwi.
- Że pamiętasz.
- Wie-Wiedzą o mojej amnezji? - odparłem zszokowany.
- ON wie wszystko. Nic ani nikt się przed nim nie ukryje. Jest seryjnym mordercą. Nie liczy się z nikim. Tylko pieniądze, pieniądze, pieniądze... Rządzi całym miasteczkiem, burmistrzem...
- O kim ty mówisz?
- Nikt nie zna jego prawdziwego imienia. Słyszałam jedynie przezwiska...
- Czyli...?
- Bezimienny łotr, namiestnik samego szatana, bóg nieurodzaju... Najczęściej jednak zwracali się do niego szefie albo panie. Nie znosi, gdy ktoś mu się sprzeciwia lub nim gardzi. Otaczają go najgorsze szuje, lecz mimo to, potrafią darzyć go respektem. Kajają się przed nim jak przed najwspanialszym bóstwem, twierdząc, że ich wybawił od niegodziwości, jaka ich spotkała. To czyste brednie.
- Jakim cudem są mu posłuszni? To zwykli chuligani. Na pewno kiedyś go zdradzą.
- Nie znasz go. Kiedy już zgadzasz się na warunki diabła, nigdy nie wydostaniesz się z jego szponów. Nie zabije cię, ale będzie cię torturował dopóki nie stracisz rozumu.
- Z-Z tobą też to robił? Torturował cię? - przeraziłem się.
- Nie w ten sposób. Twierdził, że byłam dla niego zbyt ważna. Dawał mi ochronę, ale to nie powstrzymało go, żeby sprzedawać moje ciało swoim gościom.
- Mikasa... - zrobiło mi się jej okropnie żal. Ja doznałem coś takiego jedynie raz, ale ona... Co musiała przeżywać w środku?
- Musiał mieć korzyści. Gdyby coś się nie udało, zawsze były jakieś profity - zaczęła się trząść - Najlepsze i zarazem najgorsze jest to, że nie potrafię sobie przypomnieć... Było ich tak wielu, że wszyscy zlewają się w jedną postać o tej samej twarzy... JEGO twarzy. Często przychodził się przyglądać... Płakałam, błagałam o litość, a on patrzył mi prosto w oczy i się śmiał... - po jej policzkach spłynęły nowe łzy. Nie zwlekając, objąłem ją i schowałem w swoich ramionach.
- Byłaś taka dzielna... Już nikt więcej nigdy cię nie skrzywdzi. Słyszysz? Dopilnuję tego - obiecałem, jednocześnie głaszcząc jej hebanowe włosy. Również byłem bliski płaczu, lecz musiałem być niezłomny i oprzeć się słabości.
- Nie obchodzi mnie, co się ze mną stanie. J-Ja... chciałam tylko...
- Ciii... Wiem. Jestem tutaj i już nikt, nigdy mi cię nie odbierze - uciąłem, po czym objąłem ją ramieniem i przykryłem nas oboje kocem. Wpatrywaliśmy się w ciszy w ogień rozpalonego kominka i wsłuchiwaliśmy się w trwającą zawieruchę za oknem.
- Eren... - odezwała się po jakimś czasie. Odsunąłem się od niej i spojrzałem w zaczerwienione oczy. - Chciałabym, żebyś mi coś obiecał.
- Co tylko będziesz chciała - odpowiedziałem z lekkim uśmiechem. Nagle Mikasa sięgnęła do swojego wisiorka, który zdjęła i założyła go na moją szyję.
- Otwórz - poleciła, wskazując na złotą zawieszkę. W środku znajdowały się dwa zdjęcia. Na jednym z nich były przedstawione trzy postacie, które od razu rozpoznałem. Ja, Mikasa i Armin. Młodzi, pełni energii do życia i niewyobrażalnie szczęśliwi, że mogli być razem... Drugie zaś, starsze zdjęcie portretowe przedstawiało ciemnowłosą kobietę wraz z mężczyzną w okularach z okrągłymi ramkami.
- Czy to...?
- To twoi rodzice. Carla i Grisha Jeager. Jedyna pamiątka z naszego domu.
- Nasi - poprawiłem ją, na co oczy dziewczyny rozbłysły.
- Dzień, w którym przyjęli mnie do swojej rodziny był dla mnie najważniejszym w życiu. Pomimo plotek, które słyszałam na temat wujka, wciąż jestem mu wdzięczna i mam nadzieję, że ma się dobrze, gdziekolwiek się znajduje - przymknęła na chwilę powieki, po czym spojrzała na mnie i wzięła moje dłonie w swoje. - Obiecaj mi, Eren. Cokolwiek miałoby się wydarzyć w przyszłości... zadbasz o siebie i Armina.
- I o ciebie - dodałem, ściskając jej palce.
- Nie, Eren. Moim przeznaczeniem jest was chronić. To było moje zadanie, które powierzyła mi twoja matka. Nie złamię jej ostatniej woli. Proszę... pozwól mi ją wypełnić.
- Już wystarczająco się poświęciłaś! Ty, Armin... Chcę, żebyście byli bezpieczni razem ze mną!
- Ja też tego chcę. Najbardziej na świecie. Jednak przyszłość może nie być taka łaskawa.
- Mikasa-
- Obiecaj mi. Obiecaj mi, Eren - wzięła moją twarz w obie dłonie - Będziesz chronił siebie i Armina.
- Dobrze... - westchnąłem - Obiecuję - przysiągłem niechętnie. Na twarzy Mikasy pojawił się błogi uśmiech. Dziewczyna objęła mnie za szyję i pocałowała w policzek.
- Tak bardzo cię kocham, Eren - wyszeptała.
- Ja ciebie też, siostro - odpowiedziałem. Nim się obejrzałem, czarnowłosa zasnęła w moich objęciach. Tym razem jednak na jej twarzy dominował spokój i poniekąd ulga. Za to ja byłem jednym, wielkim kłębkiem nerwów.

***

Z samego rana zostaliśmy obudzeni przez marudnego i ponurego Leviego, który zaserwował nam na śniadanie swoje popisowe naleśniki. Przez cały czas próbowałem wyczytać coś z jego twarzy. Czyżby Erwin mu nie powiedział? A może są teraz zbyt zajęci szukaniem tych bandziorów niż szkolnym morderstwem? - zastanawiałem się. Ze zdenerwowania z trudem przełknąłem zawartość talerza. Po posiłku wyszukałem dla Mikasy jedną z moich bluz i spodnie, które by na nią pasowały. Ubraliśmy się i zeszliśmy na parter, gdzie już czekał na nas Rivaille z papierosem w ustach. Chyba dziesiątym tego ranka...
- Erwin dzwonił, że już po was jedzie. Lada moment będzie. Możecie się ubierać.
Mam deja vu... - pomyślałem, zakładając buty i płaszcz. Kiedy sięgnąłem do kieszeni, w poszukiwaniu telefonu, znalazłem nieszczęsny zegarek.
- Ładny - skomentowała Mikasa i bez słowa wzięła go ode mnie oraz zapięła na moim lewym nadgarstku.
- D-Dzięki - uśmiechnąłem się delikatnie. - Ciekawe czy Erwin wziął ze sobą Armina - zastanowiłem się na głos, wyjmując komórkę. Okazało się, że z niewiadomych powodów była on przez cały ten czas wyłączony i Armin próbował się ze mną skontaktować setki razy. - Boże! Jaki ze mnie imbecyl! - pacnąłem się w głowę. Ciemnowłosa posłała mi zdziwione spojrzenie. - Telefon! Mogłem od razu zadzwonić do Armina! Szlag! - niezwłocznie wykręciłem numer. Blondyn odebrał po zaledwie dwóch sygnałach.
- Eren?! - usłyszałem głośny pisk.
- Armin! Tak bardzo cię przepraszam! Komórka mi padła i dopiero teraz to zauważyłem. Wszystko u ciebie w porządku?
- Tak, pan Erwin niedawno wyjechał, więc zostałem sam w domu. Eren... To prawda? Mikasa... jest z tobą?
- Sam się przekonaj - podałem dziewczynie urządzenie. - Do ciebie.
- Ha-Halo? Armin? - odezwała się drżącym głosem, ze łzami w oczach. W pewnym momencie moją uwagę przykuł ubierający się w płaszcz Levi. Serce mi się ścisnęło. Wziąłem głęboki wdech i postanowiłem do niego podejść.
- Idziesz z nami? - zagaiłem nieśmiało.
- Kiedy ostatnim razem pozwoliłem ci wyjść samemu, wróciłeś z ledwo żywą dziewczyną. Wolałbym uniknąć powtórki z rozrywki - mruknął, poprawiając ubranie.
- Chciałem cię przeprosić...
- Za co? - zdziwił się.
- Powinienem okazać ci więc szacunku. Wiele ci zawdzięczam, a ostatnimi dniami... Zrozumiałem, że to też moja wina i... - spojrzałem w kobaltowe tęczówki - Mam nadzieję, że uda nam się kiedyś... pogodzić. Tym razem postaram się nie być zbyt napastliwy. Obiecuję - zaśmiałem się sztucznie. Przez ułamek sekundy na twarzy Rivaille mogłem ujrzeć ból. On jednak... Czyżby żałował?
- Eren... - zrobiłem wielkie oczy, gdy uniósł swoją dłoń w kierunku mojej twarzy. Myślałem, że serce wyrwie mi się z piersi. Tak... Proszę... Jeszcze tylko jeden raz... - błagałem w duchu, przymykając powieki i oczekując jego niebiańskiego dotyku.
- Eren - usłyszałem głos Mikasy. Otworzyłem oczy i czar prysł. Levi znowu przybrał ten stoicki wyraz twarzy i opuścił rękę wzdłuż ciała. Zawiedzenie uderzyło mnie z dwukrotną siłą. Odwróciłem się niechętnie do ukochanej siostry i posłałem jej uśmiech.
- Chodźmy - rzekłem, kierując się w stronę drzwi. Wyszliśmy na ganek, a czarnowłosy zaczął zamykać drzwi.
- Kurwa... - przeklął Rivaille, gdy usłyszał dźwięk dzwoniącego telefonu stacjonarnego z wnętrza domu. - Poczekajcie na mnie i nie ruszajcie się nigdzie choćby o krok - rozkazał nam, po czym wszedł z powrotem do pomieszczenia. Po pewnym czasie usłyszałem zbliżający się odgłos silnika.
- To pewnie Erwin. Nie będziemy stać na tym mrozie, chodźmy Mikasa - zwróciłem się do dziewczyny, którą wziąłem za rękę. Oboje wyszliśmy za teren posiadłości. Na drodze dojrzałem zbliżający się pojazd.
- Coś jest nie tak... - usłyszałem cichy mamrot.
- Mikasa? - spojrzałem na jej niespokojną twarz. Potem wszystko stało się tak szybko... Zza obłożonego śniegiem krzaka na przeciwko nas wyłonił się mężczyzna z wycelowaną w naszym kierunku bronią. Zanim zdążyłem zareagować, ciemnowłosa odepchnęła mnie i przyjęła strzał. Jej ciało bezwładnie opadło przodem na ziemię. - Mikasa!! - krzyknąłem, odwracając ją. Mój wzrok padł na niewielką dziurę w piersi. Coraz większa ilość śniegu zaczęła z sekundy na sekundę przybierać kolor alarmującej czerwieni. Nie mogłem opanować drżenia, a w głowie miałem czysty chaos. Myślałem, że mózg autentycznie mi wybuchnie. Przed oczami przewijały się twarze, miejsca, zdarzenia... Coraz szybciej i szybciej. Dostawałem przez nie szału. Ledwo zauważyłem, jak tuż obok mnie zaparkował czarny van, z którego wyszło dwóch zamaskowanych mężczyzn, którzy wpakowali mnie siłą do pojazdu.
- Eren! - usłyszałem wołanie. Czy to Levi? - przeszło mi przez myśl. Niestety było już za późno. Drzwi od samochodu się zamknęły, pogrążając mnie w kompletnych ciemnościach.



*****

No witam, witam! ^^


Spodziewaliście się nowego rozdziału tak szybciutko? Bo ja nie! xD im bliżej sesji i testów zaliczeniowych, tym Joleen ma większą wenę... to nie fair ;_;

I co? Potwierdziły się Wasze przypuszczenia? ^^ Jakby co, macie jeszcze nie jedną okazję! :D W następnym rozdziale też będzie się działo! Aż współczuję naszemu Erenkowi ;-; jaaasne ;p

PS Zostały tylko trzy rozdziały... Koniec jest tak blisko... *Q* *wszystkie pozostałe shipy Joleen trzymają kciuki za szybkie zakończenie xD*

PPS Ostatnio dotarła do nas (mnie i Kitsunia) dosyć spora paczuszka wypełniona mangami aż po saaame brzegi ^^ Chcecie się dowiedzieć, co w niej było? W takim razie zapraszam serdecznie na bloga z recenzjami~ ;) *KLIK*


Joleen :*

sobota, 21 stycznia 2017

Rozdział XLVI

„Lost in the Darkness”                           UWAGA+16!!!



- MIKASA! - padłem na kolana i objąłem czarnowłosą ramionami. Przyjrzałem się jej poranionej twarzy oraz długim rzęsom, skrywającym szare worki pod oczami. Następnie dotknąłem bladego policzka. Przeraziłem się, gdy okazał się zimny niczym lód. Pospiesznie wziąłem ją na ręce i skierowałem się w stronę budynku. Levi najwidoczniej widział, jak szedłem po podwórku, bo zanim zdążyłem dojść do drzwi, spotkał mnie w połowie drogi.
- Co się stało? - spytał, przypatrując się nieprzytomnej nastolatce z podejrzanym błyskiem w oczach.
- Nie dotykaj jej! - warknąłem, gdy wyciągnął dłonie w jej kierunku. Rivaille spojrzał na mnie zdziwiony tą reakcją. Spiorunowałem go wzrokiem, po czym zwinnie wyminąłem i wszedłem do wnętrza domu. Od razu poszedłem do salonu, gdzie ostrożnie położyłem dziewczynę na kanapie, tuż przy rozpalonym kominku. Przyklęknąłem i sprawdziłem jej oddech oraz puls. Później zdjąłem płaszcz i przykryłem ją nim. Wtedy do pomieszczenia wszedł mężczyzna z telefonem w dłoni.
- Przez tą pieprzoną śnieżycę nie ma mowy o jakiejkolwiek pomocy medycznej. Cholera... Za Chiny nie przedostaną się przez te zaspy - rzekł, podchodząc bliżej - To pewnie z wyczerpania. Nic jej nie będzie - próbował mnie uspokoić. Zignorowałem go i cały czas byłem skupiony na spokojnym wyrazie twarzy ciemnowłosej. - Pozwól mi ją zbadać, Eren. Została pobita, możliwe, że coś jej złamali...
- Nie pozwolę ci jej dotknąć choćby palcem! - wysyczałem, zaciskając dłonie w pięści. Cały aż gotowałem się ze złości. Nikogo więcej nie skrzywdzisz, ty zasrany gnojku!
- Eren, do jasnej cholery! Nie zachowuj się jak głupi bachor! Znasz się choć trochę na leczeniu obrażeń? Wiesz co robić? Bo ja wiem! Nie raz miałem styczność z takimi przypadkami, więc odsuń się i daj mi jej pomóc! - uniósł swój głos, a ja prawie podskoczyłem z zaskoczenia i strachu. Wiedziałem, że nie miałem z nim szans. Dłuższa walka na nic by się nie zdała. Musiałem schować swoją dumę i promieniujący ból. Zdrowie mojej rodziny było w tamtym momencie najważniejsze.
Powoli kiwnąłem głową i odsunąłem się, żeby udostępnić mu dostęp do śpiącej Mikasy. Levi natychmiastowo przystąpił do akcji. Pod podartym, czarnym płaszczem dziewczyna miała na sobie jedynie szary, ubrudzony od krwi top oraz dżinsowe, znoszone szorty, a wokół jej posiniaczonej szyi zwisał złoty łańcuszek z okrągłą, otwieraną zawieszką.
- Chryste... - mruknął pod nosem Rivaille, widząc resztę jej ciała, które skrywały jeszcze większa ilość siniaków oraz blizn. - Ledwo uszła z życiem - stwierdził, unosząc poszarpaną koszulkę do góry. Niczym atakując żmija pochwyciłem jego nadgarstek.
- Co ty najlepszego wyczyniasz?! - zawołałem oburzony.
- Bardzo możliwe, że może mieć złamane żebra. Wiem, co robię, Eren. Zaufaj mi - zapewnił. Gdy podwinął jej bluzkę pod piersi, zrobiło mi się słabo. - Tsk. Tak jak myślałem. Kopali ją w brzuch. To dosyć świeże rany.
- O mój Boże... - zasłoniłem usta dłonią i pokręciłem głową. Poczułem pieczenie w oczach i uścisk w gardle. Kiedy Levi dotknął palcami wystającego i opuchniętego żebra, jej twarz skrzywiła się w bólu.
- Idź po gorącą wodę, ręczniki i apteczkę. Teraz! - rozkazał mi. Na drżących nogach bezzwłocznie udałem się do łazienki.

***

- Gotowe - powiedział po jakimś czasie, okrywając Mikasę kocem. Rivaille, tak jak obiecał, zajął się jej obrażeniami, po czym zabandażował klatkę piersiową i ubrał w wygodne, czyste rzeczy. Starałem się mu pomóc, lecz marna była ze mnie pielęgniarka. Ciągle wypadało mi coś z trzęsących się rąk albo niepotrzebnie się wtrącałem. W pewnym momencie niebieskooki kazał mi nie przeszkadzać. Czuwałem gdzieś z boku, przypatrując się jego dokładnej pracy, co z niewiadomych przyczyn napawało mnie spokojem. Złamał mi serce, które mimo wszystkiego, co się wydarzyło, wciąż należało tylko do niego... Obawiałem się, czy kiedykolwiek będę potrafił wyleczyć swoje rany i w końcu o nim zapomnieć. - Gdy się obudzi musimy zmusić ją do jedzenia i wypicia sporej ilości wody - rzekł, wstając z klęczek i pocierając czoło o przedramię.
- Dz-Dziękuję... - bąknąłem, stając tuż przy nim.
- Nie masz za co - odparł krótko, wlepiając we mnie swoje kobaltowe tęczówki.
- Pomogłeś jej. Gdyby nie ty-
- To mój obowiązek - przerwał mi - A teraz zajmij się siostrą, a ja spróbuję skontaktować się z Erwinem. Musi się o tym dowiedzieć - dodał, po czym skierował się do wyjścia.
- Levi! - zawołałem za nim. Gdy mężczyzna się odwrócił i napotkał moje spojrzenie, odjęło mi mowę. Co... chciałem mu powiedzieć?
- Będzie dobrze, Eren. Ze mną nic wam nie grozi - obiecał i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Cały zacząłem się trząść, a po policzkach spłynęły mi łzy. Przypomniałem sobie. Chciałem mu powiedzieć, jak bardzo... go potrzebuję. Nie chcę odchodzić. Chcę tutaj zostać. To tutaj jest mój dom. Nie wypędzaj mnie z niego. Rivaille... Levi... Proszę... Pozwól mi być blisko siebie. Inaczej już totalnie zwariuję - usiadłem, opierając plecy o narożnik sofy i podciągnąłem kolana pod brodę. Mam złe przeczucia i... tak bardzo się boję. Nie chcę, żeby nikomu więcej stało się coś złego. Mogą mnie zamknąć w więzieniu, ale niech chociaż Mikasa i Armin będą bezpieczni. Oni... są dla mnie wszystkim. Są moją rodziną. Odzyskałem ją i nie pozwolę nikomu odebrać - postanowiłem, wycierając łzy rękawem bluzy.
- Er... Ere... - usłyszałem słabe chrypnięcie.
- Mikasa...? - usiadłem przed zdezorientowaną dziewczyną.
- Eren - wyszeptała, wpatrując się we mnie z niedowierzaniem. Nagle uniosła rękę i wyciągnęła ją w moją stronę. Złapałem jej dłoń i ucałowałem szczupłe palce.
- Jestem tutaj i nigdzie się nie wybieram - zapewniłem, głaszcząc kciukiem jej skórę na rękach.
- Jesteś bezpieczny?
- Tak, ale ważniejszym jest... Kto ci to zrobił, Mikasa? Kim są ci ludzie? Dlaczego...? - czarnowłosa przysunęła palec do moich ust, aby mnie uciszyć.
- Musisz zabrać Armina i... O-Oni... Polują na was od tygodni... J-Ja... - zaczęła drżeć.
- Wszystko w porządku. Armin jest pod dobrą opieką - powtarzałem, ocierając chude, posiniaczone ręce, by ją rozgrzać.
- Nie, Eren. Ci ludzie nie spoczną póki nie dostaną tego, czego chcą! - złapała mnie niepodziewanie za przedramiona.
- Co masz na myśli? - zmarszczyłem lekko brwi i przełknąłem ślinę.
- Chcą go z powrotem, Eren! Musisz im go oddać! Inaczej zniszczą wszystko, zabiją nas wszystkich...! - oczy zaszły jej łzami.
- Mikasa... O czym ty mówisz? - otworzyła usta i momentalnie je zamknęła, po czym przypatrywała mi się przez chwilę w całkowitym milczeniu.
- Ty... nie pamiętasz? - powiedziała w niedowierzaniu i cała zbladła.
- Czego nie pamiętam? Co się wydarzyło? Dlaczego nas ścigają? Mikasa! Odpowiedz mi! - miałem dość tej ciągłej niewiedzy.
- Co się dzieje? - do salonu wparował Rivaille i od razu zaczął analizować całą sytuację. Wzrok Mikasy powoli przeniósł się na mężczyznę.
- Znam cię. To ty... - przerwała w połowie zdania i zasłabła.
- Mikasa! - krzyknąłem, gdy wpadła wprost w moje ramiona. Levi pokonał dzielącą nas odległość kilkoma zwinnymi susami i pomógł mi ułożyć ją z powrotem na kanapie. - Co się z nią dzieje? - zapytałem przestraszony, gdy przysunął dłoń do czoła dziewczyny.
- Jest rozpalona... - zdiagnozował, okrywając ją szczelnie kocem.
- I co teraz? Powinniśmy dać jej jakieś leki.
- Zajmę się tym. Zostań z nią, a ja-
- Skąd się znacie? - wypaliłem ni z tego ni z owego. Levi spojrzał mi w oczy.
- Nie wiem - odparł krótko, po czym ponownie wyszedł.
- Kurwa... - przekląłem i przeczesałem włosy dłonią. To się nie trzyma kupy. Dlaczego ścigają mnie i Armina? Skąd Mikasa zna Leviego? Czy to możliwe, że Rivaille mnie okłamuje? A może... wcale nie jestem bezpieczny? Co jeśli Rivaille i ta jego kochanka za tym stoją? Przez cały czas mydlił mi oczy, a tak naprawdę... Nie! To jakieś bzdury! Levi nigdy by nie...! A jeżeli...
- Eren? - uniosłem wzrok i napotkałem znajome, niebieskie tęczówki. - Nic ci nie jest? Mamrotałeś coś i...
- To chyba z przemęczenia - zaśmiałem się sztucznie. Boże, tylko nie to... - zacisnąłem powieki i spuściłem głowę. Jeszcze tylko brakowało, żeby Levi dowiedział się, że jestem świrem, słyszę głosy i mam dziury w pamięci.
- Eren... - nagle poczułem na ramieniu palce jego dłoni. Przez moje całe ciało przeszedł prąd. Kiedy ponownie otworzyłem oczy, Rivaille znajdował się tak blisko... Mogłem wyczuć znajomy, nikotynowy zapach, ujrzeć nieskazitelne piękno... Zapragnąłem zasmakować tych kuszących warg i utonąć w ramionach, zazwyczaj trzymających mnie w pewnym uścisku, ale... nie mogłem. Już nie. I ten fakt dobijał mnie jeszcze bardziej niż wszystko inne.
- Ch-Chyba muszę się na trochę położyć. Całą wczorajszą noc nie mogłem zasnąć, więc to pewnie przez to - wyjaśniłem, na co czarnowłosy zmarszczył delikatnie swoje brwi i posłał mi zmartwione spojrzenie. Nie łudź się. Nic dla niego nie znaczysz. To tylko gra, którą od samego początku przegrałeś. Jesteś dla niego nikim. Miał wiele okazji, by ci to uświadomić - szeptał złośliwy i okropnie krzywdzący głos w mojej głowie.
- Oczywiście. Nie martw się o Mikasę - odrzekł, opuszczając swoją rękę wzdłuż ciała.
- Obudź mnie, jeżeli będziesz mnie potrzebował albo... no wiesz. Mikasa...
- Masz moje słowo - zapewnił - Idź, odpocznij, Eren.
Kiwnąłem głową i oddaliłem się do swojego starego pokoju, gdzie od razu rzuciłem się na łóżko oraz ukryłem twarz w miękkim materiale poduszki. Oczywiście przywołałem tym wizje, wspomnienia oraz głosy, szepczące mi najgorsze z możliwych rzeczy, ale byłem tak wyczerpany, że nie zważając na nie, po prostu straciłem łączność ze światem.



*****

Konbanwa! :D


Ach! Jak mnie tu dawno nie było! Zwłaszcza z Lostem! Gomen~ ;-;

Mam teraz taki zapierdziel, że ledwo zauważam kiedy dzień się zaczyna, a kiedy kończy te uroki bycia studentką...

Akcja w Loście nadal trwa! Jupi ja! XD Nawet nie wiem, co mi strzeliło, żeby tak go teraz napisać :-/ Może po prostu już baaaardzo chcę skończyć tą serię? yup

Ostatnio mam też wielki dylemat pomiędzy seriami. Otóż nie mogę się zdecydować, co napisać po Lościku który stale tylko męczę i męczę ;-;. Brać się za shoty z asasą czy może opowiadania? A jak opowiadania to jakie? Słodki Sherlock czy gorący Spideypool? *wzdycha ciężko* Mówię Wam, za dużo tych shipów ;-;


Joleen :*

czwartek, 5 stycznia 2017

Selfie

Opowiadanie yaoi - Wade Wilson x Peter Parker

UWAGA +18!!!





Życie Petera Parkera nigdy nie było usłane różami. Najpierw licealista został pogryziony przez pająka-mutanta, przez co posiadł nadludzkie moce, a następnie odziany w obcisły spandex, błąkał się po ulicach Nowego Yorku w poszukiwaniu złoczyńców... Niestety, robił to jedynie charytatywnie, a jak powszechnie wiadomo, z czegoś trzeba żyć. Dlatego też zaczął pracować w gazecie i jak pies przynosił w zębach świeże fotki ulubionego superbohatera miasta - Spider-Mana. Lecz to również okazało się być nie lada problemem...

***

Musisz się postarać, Peter. Nikt inny nie zarobi na czynsz. Bierz to cacko w ręce i do roboty! - myślał zdeterminowany brunet, rozstawiając statyw w zapchlonej, a co ważniejsze, pustej uliczce. Z dumą wyjął nowiutki aparat i dobrze go przymocował, by przypadkiem nie spadł na chodnik i nie rozsypał się niczym płatki śniadaniowe małemu dziecku. Następnie zaciągnął maskę na twarz i wypuścił nici z rąk, aby zawisnąć w powietrzu. Co ja robię ze swoim życiem... - westchnął i zwrócił się przodem w stronę obiektywu.
Po pewnym czasie powrócił do urządzenia i przejrzał zrobione zdjęcia. Niestety, okazały się one niesatysfakcjonujące. Większość nie była ostra lub zostały zrobione, kiedy Peter postanawiał zmieniać ustawienie ciała, co skutkowało rozmazanym ujęciem. Niech to... - przeszło mu przez myśl. Przez chwilę przyglądał się wyglądającemu zza granatowych chmur księżycowi w pełni. Szef nie będzie zadowolony, jeśli jutro nie przyniosę mu tych pieprzonych zdjęć... - nie miał ochoty robić sobie kolejnych sesji, ale co mógł zrobić? Ponownie westchnął ciężko, nastawił odpowiedni program i zaczął obmyślać nowe, ekscytujące "pozy". W pewnym momencie jego nadludzki słuch wychwycił dźwięki gdzieś w pobliżu. Superbohater uniósł wzrok i ujrzał podążającą ku niemu postać, która poruszała się... po dachach?
- "Hey, yeah! I wanna shoop, baby~!" - nucił pod nosem mężczyzna w czerwono-czarnym stroju, uzbrojony po zęby w katany i pistolety maszynowe - "Ooh, how you doin', baby? No, not you! You, the bow-legged one, yeah!" - dośpiewał, podskakując wesoło - "What's your name?" - zapytał, gdy stanął z chłopakiem oko w oko.
- S-Spider-Man...? - odparł, wciąż nie wiedząc, czy jego zakamuflowany kolega nadal wypowiadał słowa piosenki czy też zwracał się do niego.
- "Damn, that sounds sexy! Uh!" - Nie, gościu po prostu robi sobie jaja...
- A ty to kto? - zlustrował go wzrokiem i skrzyżował ręce na piersi.
- "They call me Deadpool, I'm hella fast! Came to merc the bad guys, and get some ass~!" - Peter przechylił lekko głowę na bok i wpatrywał się politowaniem w rozbawionego najemnika. Świetnie, na koniec tego dupnego dnia spotkałem jakiegoś czubka... - Co tutaj robisz, Spidey? Jest jakiś konkurs na portalach społecznościowych, które nieumyślnie przeoczyłem?
- Słucham? - warknął zirytowany.
- Zrobiłbyś większą furorę, gdybyś zdjął ten uniform! No wiesz... That ass! - poradził, kiwając głową i bujając biodrami.
- To nie twój pieprzony interes! Wracaj do dziury, z której wypełznąłeś i daj mi spokój! - zagroził, ponownie skupiając się na aparacie.
- Hmm... Interes i dziura? Czyżbyś coś sugerował, pajączku? - zachichotał.
- W każdej chwili mogę użyć swoich pajęczyn i zostawić cię tutaj, owinięty w mój szczelny kokon! - ostrzegł, czując pod maską palące policzki. Co to za kretyn? Nabrał się czegoś czy jak? I dlaczego się tak rumienię?! To tylko jakiś zwykły ćwok!
- Mmm... Kusząca propozycja - wymruczał, lustrując go wzrokiem od stóp do głów - Jednak mam dzisiaj dobry dzień dla pół-owadów i postanowiłem ci pomóc! - klasnął w dłonie, które zaczął ochoczo ocierać.
- Nie potrzebuję twojej pomocy - wysyczał, odwracając się do niego tyłem.
- Z tego, co przed chwilą widziałem, wynika zupeeełnie co innego! - zaśmiał się i podszedł do nastolatka bliżej - Zaufaj mi, jestem w tym mistrzem! - zapewnił, wyrywając mu aparat z rąk.
- Uważaj! Jest nowy! - zawołał zdenerwowany.
- Zluzuj spandex! Nie zepsuję go... chyba - Parker już otworzył usta, żeby mu się odgryźć, lecz Deadpool popchnął go w stronę budynków i uniósł sprzęt, żeby ująć bohatera w kadrze - Zrób dla mnie jakąś seksowną minę! - poprosił, na co Peter poczuł się jeszcze bardziej zażenowany. Postanowił dać szansę mężczyźnie i przez cały czas modlił się w duchu, żeby nie okazał się jakimś zbirem, który przy najbliższej okazji ucieknie.
Niedługo później najemnik zarządził przerwę. Szatyn usiadł z nim na dachu i zajrzał w podgląd zdjęć aparatu, będący w dłoniach nieznajomego. Musiał przyznać, że fotki wyszły o wiele lepiej.
- I co? Podoba się? - wbił mu łokieć w bok.
- Są... dobre - przyznał niechętnie.
- "Dobre"?! Tylko tyle masz mi do powiedzenia?! - udał obrażonego.
- Ok, ok... Są świetne - poprawił się, na co Deadpool zamruczał zadowolony. Gdy powrócili do dalszego oglądania, jedno ze zdjęć nieco różniło się od reszty... Było to ujęcie, ukazujące zbliżenie wprost na wypięty, krągły tyłeczek Spider-Mana... - C-Co to ma być?! - zawołał oburzony chłopak.
- To? To, mój pajęczy przyjacielu, nazywa się istna poezja! Na pewno znajdzie się na samej okładce-!
- Usuń to! Natychmiast! - zażądał, wyrywając mu urządzenie z dłoni.
- Nawet tak nie żartuj! Za moją ciężką pracę, masz mi je wywołać! Oprawie sobie tę fotkę i powieszę nad łóżkiem, a potem...
- Deadpool! - przerwał mu zawstydzony i spojrzał wprost w zamaskowaną twarz. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, jak blisko siebie się znajdowali. Dosłownie ocierali się ramionami i... nosami.
- Wystarczy Wade - odparł szeptem oraz pochylił się, by dotknąć ukrytych za maską ust Petera swoimi. Brunet zrobił wielkie oczy i odsunął się od niego jak poparzony.
- O-Odbiło ci?! - zerwał się na równe i nieco drżące nogi.
- Najwyraźniej - zaśmiał się i ponownie zbliżył do superbohatera, kładąc swoje ciepłe dłonie na jego biodrach - Mam słabość do chłopaczków, którzy ejakulują z nadgarstków... - zachichotał, jednocześnie badając palcami jego umięśniony brzuch. Parker mógł poczuć na skórze przyjemne ciepło oraz metaliczny zapach zmieszany z dymem... Zakręciło mu się w głowie, gdy Wade zetknął ich biodra i zjechał dłońmi na dolne partie pleców. - Zdradź mi... jak cienki jest materiał twojego pajęczego stroju, hmm? - wyszeptał tuż przy jego uchu, powodując falę dreszczy, przechodzących przez całe ciało młodzieńca.
- Wade... - jęknął, gdy poczuł dotyk na swoich pośladkach.
- To jak? Wywołasz mi to zdjęcie? - poprosił słodko, na co wściekły Peter odtrącił go, zabrał swój aparat, zakleił mu nogi pajęczynami i zaczął odchodzić. - Hej! Zaczekaj! - usłyszał za sobą wołanie, lecz dystans między nimi był zbyt wielki, by Wilson zdołał go dogonić czy odnaleźć.
Osiemnastolatek wskoczył do swojego pokoju przez otwarte okno, po czym porządnie zamknął je i położył urządzenie na łóżku. Po szybkim i zimnym prysznicu udał się w objęcia Morfeusza, śniąc o przystojnym nieznajomym.

***

- ... Peter? Nie miałeś jechać dziś do pracy? - usłyszał zaraz po przebudzeniu. Odszukał swój telefon, zagubiony w miękkiej pościeli, ziewnął, spojrzał na zegar i zamarł. Następnie z prędkością światła wstał, ubrał się, schował aparat do torby i w biegu wszedł do kuchni, by powitać, a zarazem pożegnać ukochaną ciotkę May.
- Dzień dobry, ciociu. Miałaś rację, jestem spóźniony, więc zjem coś na mieście - oznajmił, całując ją w policzek i od razu skierował się do drzwi.
- Zrobiłam ci kanapki - gdy kobieta odwróciła się, po brunecie nie było ani śladu.
Postanowił wybrać jak najszybszy transport, czyli użył swoich nici i przebiegł po dachach (co sprawiło mu wiele frajdy, jak zresztą zawsze). Zaledwie kilka minut później był w samym centrum miasta, gdzie znajdowało się redakcja. Poprawił swoje ubranie i wszedł do biurowca.

***

- Spóźniłeś się, Parker! - wypomniał mu szef, gdy tylko przekroczył próg jego gabinetu.
- Wiem, to się więcej nie powtórzy - obiecał, jednocześnie wyciągając aparat cyfrowy z torby.
- Mam nadzieję, że masz dla mnie coś super. Ostatnio spadłeś w rankingach. Jeśli tak dalej pójdzie...
- Niech się pan nie martwi. Proszę tylko spojrzeć - poinformował, przysuwając urządzenie w jego stronę. Mężczyzna odłożył papierosa do popielniczki i zaczął przeglądać zdjęcia.
- No no, Parker... - mruknął z aprobatą, a Peterowi spadł kamień z serca - Z tego pieprzonego pająka jest prawdziwy model! - zaśmiał się i posłał figlarne spojrzenie - Idź do Jeffersona. Niech wrzuci fotki na tabloida i pierwszą stronę gazety - odparł, oddając aparat.
- Tak jest - Pierwsza strona, pierwsza strona... - powtarzał w duchu, kierując się do wyjścia.
- Peter! - zawołał za nim mężczyzna - Dobra robota, oby więcej takich "smaczków" - dodał podejrzanie roześmiany od ucha do ucha.
- Dziękuję, szefie - odrzekł i mimo tej dziwnej aluzji, wyszedł z pomieszczenia jak na skrzydłach.

***

- Te, Parker! Bo jeszcze pomyślę, że ty i ten pająk coś ten tego! - zaśmiał się jeden z pracowników podczas ich "małego przyjęcia", czyli po prostu wspólnej kawy, w związku z kolejnym sukcesem nastolatka.
- Nic z tych rzeczy! Po prostu mamy ze sobą dobry układ! - próbował sprostować.
- Ha! Wiadomo jaki! On tobie zdjęcia, a ty jemu...! - wszyscy zaczęli chichotać.
- Przestańcie się wyżywać na młodym, po prostu mu zazdrościcie - obroniła go sekretarka szefa.
- Dzięki, Jass - uśmiechnął się do niej.
- No już, już! Koniec imprezy i do roboty! - zagonił ich ktoś. Wszyscy rozeszli się niechętnie do swoich stanowisk, a Peter zaczął zbierać swoje rzeczy do torby i zwrócił się w stronę wyjścia. Już od dawna mu się tak nie poszczęściło. Zwłaszcza, gdy skąpy szef dołożył mu dodatkowe banknoty do koperty z jego wypłatą, za które Peter zrobił duże zakupy po drodze do domu.
- Ciociu May? Już jestem! - zawołał od wejścia. Potem zamknął za sobą drzwi na klucz i odłożył pełną siatkę na blat szafki kuchennej. W pewnym momencie zauważył, że na lodówce wisiała żółta, samoprzylepna karteczka z napisem "Jestem u sąsiadów, wrócę później". Osiemnastolatek schował produkty i wspiął się po schodach do swojej sypialni, znajdującej się na piętrze. Kiedy otworzył drzwi, o mało nie dostał zawału. Na jego łóżku leżał zamaskowany mężczyzna w czerwonym stroju i przeglądał nowy komiks Marvela.
- Witaj w domu, Petey! - Deadpool zerwał się na równe nogi i wyciągnął do niego ręce - Mały przytulasek?
- C-Co...?! - brunet stanął jak wryty. Dlaczego Deadpool tutaj jest?! Czyżby się dowiedział? Ale skąd? Przecież...! - myślał nerwowo.
- Pewnie zastanawiasz się skąd wiem - zachichotał złowieszczo i z powrotem usiadł na wygodnym materacu. Spod poduszki wyjął tablet, na którego ekranie widniało zdjęcie superbohatera - Dobrze pamiętam to ujęcie, bo sam ci je zrobiłem! - chłopak przełknął głośno ślinę - A to co? - wskazał palcem na podpis pod zdjęciem - "Peter Parker"... To ty, Spidey?
- T-To nie ja-! - zaprzeczył natychmiastowo.
- A co powiesz na to? - pokazał mu kostium Spider-Man'a, który znalazł w szafie. Deadpool odkrył mój sekret. Ma dowody. To koniec... - przeszło mu przez myśl. Może jeszcze nie wszystko stracone? Wujek zawsze powtarzał, że z każdej sytuacji jest wyjście...
- Ile chcesz? - powiedział z westchnieniem.
- Hmm? - zamruczał, zadowolony ze swojego odkrycia.
- Chodzi o haracz, tak? Ile chcesz za milczenie?
- Myślisz, że nie mam pieniędzy? Spójrz na mnie! Jestem chodzącym workiem hajsu! - roześmiał się.
- To czego chcesz? - warknął, zaciskając dłonie w pięści i przymykając powieki.
- A muszę czegoś od ciebie chcieć? - zapytał, podchodząc do bruneta. Następnie wyciągnął dłoń i pogłaskał go po policzku - Rajciu, jakiś ty piękny. Młody, słodki i niewinny... Pewnie przestraszyłem cię na tym dachu, co nie? Na serio myślałem, że jesteś już dorosły! - odparł klepiąc młodzieńca po głowie niczym szczeniaczka.
- Jestem dorosły! Mam osiemnaście lat!
- Dzieciak z ciebie i tyle - poczochrał miękkie, kasztanowe włosy i westchnął krótko. - Miałem wobec ciebie pewne baaardzo niegrzeczne plany, ale nie chcę wyjść na pedofila - parsknął i odsunął się od niego na bezpieczną odległość - Nie będę cię dłużej nachodził, Petey-pie. I nie martw się, twój sekret jest u mnie bezpieczny - zapewnił, kierując się w stronę okna.
- W-Wade! Poczekaj! - zawołał za nim i złapał go za nadgarstek. Deadpool odwrócił się i spojrzał na zarumienioną twarz towarzysza.
- Coś nie tak, mały?
- Ja... To, co wtedy zrobiłeś...
- Niech zgadnę, chcesz mnie za to zlać? Proszę bardzo! I tak jestem nieśmiertelny, więc możesz bić do woli!
- Nie o to mi chodziło! - rzekł, zaciskając na nim swoje drżące palce. Jak mam mu to wyjaśnić? Jak powiedzieć, że... - myślał gorliwie, szukając odpowiedzi. Wtedy uniósł wzrok i spojrzał błagalnie na maskę mężczyzny - Proszę... - Wilson przez chwilę wpatrywał się oniemiały w lśniące, orzechowe oczy oraz anielską twarz.
- O co mnie prosisz, Petey?
- Chcę... - cię pocałować, zobaczyć, dotknąć twojej nagiej skóry i kochać do utraty tchu! - rozmarzył się. Po krótkim czasie na ziemię przywróciły go dłonie, które trzymały go w talii.
- Tak? - ponaglił, muskając szyję nastolatka nosem.
- Ja... muszę się zrewanżować - powiedział w końcu i uwiesił ręce na jego szyi.
- W jaki sposób?
- W jaki tylko zapragniesz... - westchnął, oplatając Wade'a mocniej i przysuwając coraz bliżej...
- Pragnę cię pocałować - wymruczał, na co puls szatyna przyspieszył - zerwać z ciebie ubranie i sprawić, że dojdziesz tak, jak nigdy wcześniej nawet nie śniłeś... Zgadzasz się? - zapytał i otarł się swoim umięśnionym ciałem o drżące z podniecenia ciało Petera.
- T-Tak... Tak! - odpowiedział łamliwym głosem. Mężczyzna podciągnął swoją maskę, ukazując jedynie usta. Pomimo tego, że umysł Parkera był nieco zamglony, chłopak zauważył dziwne nierówności na jego skórze. - Co ci się-Mmh! - nie zdążył dokończyć, gdyż najemnik zamknął mu usta swoimi, a po chwili wsunął do nich swój zręczny język. Nogi szatyna zadrżały i w pewnym momencie poczuł, że nie mógł się na nich utrzymać. Widząc to, Wade wziął go na ręce i zabrał do łóżka. Następnie oderwał się od słodkich ust i zaczął go rozbierać.
- Co się stało... z twoją twarzą? - wydukał i uniósł swoje biodra, z których Wilson zsunął rozpięte już spodnie.
- Zazwyczaj nie rodzimy się nieśmiertelni lub z super-mocami. Za wszystko jest jakaś cena... - wyjaśnił, rzucając dżinsy gdzieś w kąt.
- Boli cię...? - spytał głosem pełnym troski.
- Nie. Czasami mam koszmary, ale to wszystko - odrzekł, ściągając z niego kurtkę i szarą koszulkę. Kiedy Peter leżał przez nim w samych bokserkach, mężczyzna przejechał dłonią po jego szybko opadającej i unoszącej się klatce piersiowej. - Wyglądasz nieziemsko... - pochwalił, na co policzki i czubki uszu osiemnastolatka zabarwiły się na szkarłatny odcień.
- Z-Zdejmij rękawiczki - poprosił w pewnej chwili.
- Nie mogę - odmówił - Nie chcę... cię przestraszyć.
- Nie boję się ciebie.
- A powinieneś... - odparł z westchnieniem. Jednak niedługo później wykonał jego prośbę. Parker spojrzał na popękaną i poranioną skórę na jego dłoniach. - Jesteś pewien, że chcesz je widzieć? - nastolatek w odpowiedzi skinął twierdząco głową. Wade zaczął muskać palcami jego policzek, szyję, a następnie pieścić oba sutki. Brązowooki załkał cicho i przygryzł swoją dolną wargę, by nie wydać kolejnych, zawstydzających dźwięków. - Przestań. Chcę ciebie usłyszeć. Wiedzieć, czy robię wszystko jak należy...
- W-Wade... - jęknął cicho, gdy przyjemnie szorstkie dłonie zsunęły się po jego płaskim brzuchu, a palce wczepiły w materiał bokserek. Najemnik kucnął przed nim na podłodze i szybko pozbył się bielizny. Potem wstał i poświęcił dłuższą chwilę, by podziwiać zupełnie nagiego chłopaka.
- Mam na ciebie tyle pomysłów, co na obiad z Winiary... - zażartował, rysując wzory na jego rozwartych udach.
- Wade... Zrób coś... Cokolwiek! - zaszlochał, coraz bardziej łaknąc jego uzależniającego dotyku.
- Spokojnie, Baby Boy. Mamy czas, a Daddypool musi się dooobrze zastanowić zanim zrobi coś, czego oboje będziemy potem żałować - odparł, sięgając dłonią do jego krocza.
- A-Ach! - jęknął głośno, wbijając palce w kołdrę.
- Od samych twoich uroczych reakcji mógłbym dojść - wymruczał i zaczął poruszać rytmicznie dłonią, nie spuszczając z kochanka swojego spragnionego wzroku.
- T-To chyba ja... miałem... tobie... - przypomniał mu.
- To dla mnie czysta przyjemność, Petey. Uwierz mi - uśmiechnął się leniwie.
- A-Ale-
- Ciii - przystawił mu palec do ust - Zapomniałeś o czym wcześniej mówiliśmy? Robimy to, co JA chcę. Dlatego MOIM życzeniem jest, abyś sobie wygodnie leżał i doszedł, a ja mógł cię podziwiać - omówił swój złowieszczy plan i jednocześnie przyspieszył.
- A-Ach! N-Nie! Wade...! - zaszlochał. Nie potrafił powiedzieć nic sensownego. Czuł zbliżającą się ekstazę, spełnienie... Tak bardzo zapragnął jej doświadczyć i tym samym usatysfakcjonować pragnienia Wade'a. Okazało się, że nie zajęło to dużo czasu. Gdy tylko Peter poczuł na sobie jego miękkie wargi... coś w nim pękło i rozpłynęło się po całym jego ciele, aż w końcu z krzykiem imienia mężczyzny na ustach, doszedł w jego dłoni. Parker zaczerpnął powietrza i rozluźnił napięte mięśnie. Gdy puls oraz oddech wróciły do normy, uniósł swój wzrok na Deadpoola. - Wade... twój kostium! - wskazał z przerażeniem na ubrudzony strój.
- Myślisz, że po tym zniewalającym z nóg widoku, który mi przed chwilą pokazałeś będę w stanie przejmować się jakimś pieprzonym ubraniem? - zakpił, na co brązowooki ponownie poczuł gorące rumieńce na twarzy. - To było wspaniałe, idealne, perfekcyjne... - wymieniał z rozpierającym go uczuciem.
- Przestań! - zawołał zażenowany.
- ... i tak cholernie seksowne! - dodał, zlizując białą, lepką substancję ze swoich palców - Nie obrazisz się jeśli...? - zapytał z prośbą w głosie, rozpinając swój rozporek.
- Mam ci pomóc? - zaproponował, podciągając się na łokciach.
- Och, Petey~! Jesteś zbyt cudowny, bym miał cię popsuć! - roześmiał się, podszczypując go za różowy policzek.
- Zapominasz, że ja też posiadam swoje moce i nie jestem normalnym człowiekiem.
- To co innego. Coś... większego - uprzedził z zadziornym uśmiechem na ustach.
- Dam sobie radę - odparł zdeterminowany, natomiast Wilson westchnął i wstał - Nie wolisz usiąść? - spytał, łapiąc mężczyznę za biodra i przysuwając do siebie bliżej.
- Wtedy nie będę mógł pieprzyć twojej słodkiej buźki - rzekł z szerokim uśmiechem, po czym bez słowa wszedł do rozwartych ust zdziwionego chłopaka - Och~! Daddypool is home~! - zaśmiał się najemnik, wczepił palce we włosy superbohatera i zaczął powolnie poruszać biodrami. Z czasem jego tempo robiło się coraz szybsze i szybsze, że aż Parkerowi ledwo udawało się nabrać powietrza przez nozdrza, a po policzkach spływały mu łzy. - Fuck... Petey... Jesteś taki... Ach! Kurna! Zaraz dojdę! - uprzedził go, odchylając głowę w tył i zwalniając, by mógł poczuć gardło kochanka jeszcze dogłębniej. W pewnym momencie wydał niski jęk i doszedł. Następnie puścił nastolatka wolno i usiadł na przyjemnie chłodnej, drewnianej podłodze. - W porządku, hazelnut? Halooo~! Ziemia do Petera! - zamachał mu ręką przed twarzą.
- W-Wade... - wychrypiał i od razu zaczął kaszleć.
- Fuck... wiedziałem, że tak będzie... - przeklął pod nosem i usiadł obok niego, by móc przytulić szatyna do siebie - Wybacz, Petey. Zapędziłem się. Nic ci nie jest?
- Nie, wszystko ok... - zapewnił, wycierając usta o wierzch dłoni.
- Musisz się umyć. Jesteś cały... no wiesz - posłał mu swój uśmieszek i pocałował w policzek.
- Daj mi chwilę... - poprosił i położył się na plecy, nabierając brakującego powietrza do płuc. Był cholernie zmęczony i jedyne, o czym marzył to prysznic i sen. Z rozmyślania wyrwał go znajomy dźwięk. Gdy otworzył oczy, ujrzał jak Deadpool robił mu zdjęcia swoim telefonem.
- Powiedz "spandex"!
- WADE! - krzyknął na niego, próbując dosięgnąć rękoma, co chwilę oślepiającej go fleszem komórki.
- No już dobrze, dobrze! Zrobimy sobie wspólne selfie! - postanowił i usiadł obok Spider-Man'a, obejmując go ramieniem. Pstryknął im szybką fotkę i pokazał mu ją. - Spójrz na tego przeuroczego słodziaka! Wszyscy oszaleją z zazdrości jak im prześlę te zdjęcia!
- Ani mi się waż!
- Zróbmy tak: nie pochwalę się moim nowym, przeseksownym chłopakiem, a ty w zamian za to podarujesz mi zdjęcie, które wczoraj zrobiłem twojemu tyłeczkowi!
- To był służbowy aparat! Został w biurze i-! - nagle do Petera doszła przerażająca i okrutna prawda - Wade... usunąłeś to zdjęcie z pamięci aparatu, prawda?
- Oszalałeś?! To było najlepsze ujęcie! Przecież ci mówiłem! "Istna poezja"! - Parker zbladł i opadł na poduszki.
- Jestem skończony... - wydukał, wpatrując się z ogłupieniem w sufit.
- Momento... Dobrze myślę, jeśli powiem, że twój szef i inni gazeciarze mają dostęp do niego dostęp? - przeraził się.
- Bardzo dobrze myślisz. Aż za dobrze...
- W mordę! Nie pozwolę, żeby oglądali moje arcydzieło! Zapłacą za to! - powiedział wściekły i skierował się w stronę uchylonego okna.
- Wade? - szatyn usiadł na łóżku i z przerażeniem obserwował, jak kochanek wyszedł na zewnątrz. - Wade! Co ty wyprawiasz?!
- Idę odzyskać, co moje! A ty módl się, żebym znalazł te zdjęcia, bo inaczej będziemy powtarzać całą sesję! - wyjaśnił, po czym zeskoczył z dachu i zniknął.
- Nie, Wade! - zawołał za nim i podbiegł do okna, za które wyjrzał i wrzasnął na cały głos - WADE!!



*****

Cześć, Kochani! ^^


Poznajcie mój nowy, ukochany ship! Nazywa się Spideypool i jest po prostu AMAZING! XD

Mam tylko jedno, zasadnicze pytanko... Dlaczego nie znałam go szybciej?! ;-; Toż to jest czysty diament! *Q*

Jeśli chcecie trochę bliżej poznać tych genialnych bohaterów (a warto ^^), zachęcam do obejrzenia filmu o tytule "Deadpool" obejrzałam go niedawno z Kitsuniem i byliśmy pod wieeelkim wrażeniem, zwłaszcza ja xD i tutaj macie moją ulubioną scenę EVER *KLIK* Polecam też ekranizacje o Amazing Spider-Man'ie lub po prostu Spidey'm ;)

PS Tak, chciałabym napisać więcej szotów/opowiadań z tym pairingiem bo jest tego wart. Zdradzę Wam, że mam już nawet niezły pomysł na nowe opko ^-^ Niestety, z tego względu, iż sesja zbliża się wielkimi krokami, muszę skupić się na tym, co dla mnie najważniejsze i bolesne ;_;

PPS Nie, Lost jeszcze się piecze, ale idziemy w dobrym kierunku ;P

PPPS Pamiętacie, że razem z Kitsusiem piszę bloga z recenzjami? Bo ostatnio podrasowałam go tak, jak lubię i pojawiły się nowe recenzje! ;D Gorąco Was zapraszamy do naszego zakątka~! Nie poznacie go! ^^ *KLIK*


Joleen :*