Opowiadanie yaoi - Ushijima Wakatoshi x Oikawa Tōru
- Oikawa? Co jest? Jesteś strasznie blady... - zauważył Iwaizumi, gdy tylko wyszedł z szatni.
- T-Toshi-chan... wyjeżdża... dzisiaj... - mamrotałem, próbując zebrać chaotyczne myśli. Niestety, byłem zbyt roztrzęsiony nowinami, które przed chwilą usłyszałem.
- Co? O czym ty pleciesz? - zmarszczył swoje ciemne brwi.
- Toshi-chan wyjeżdża na studia zagranicę! - wyjaśniłem, coraz bliższy wybuchowi płaczu.
- Co takiego?! Skąd to wiesz? Rozmawiałeś z nim? - dopytywał, nie spuszczając ze mnie swoich pilnych i zatroskanych oczu.
- Jeden z dzieciaków powiedział, że udzielał dzisiaj wywiadu i... Iwa-chan... Co ja mam zrobić?! - Dlaczego akurat teraz? Teraz, kiedy jestem taki bezsilny, w totalnej rozsypce... - zacisnąłem dłonie w pięści, przygryzłem dolną wargę i opuściłem głowę. Nie potrafię... Nie mogę... Tak bardzo cię kocham, Toshi-chan. Jeśli stracę cię na dobre, ja chyba...
- Weź się w garść, Tooru! - czarnowłosy złapał za moje ramiona i zmusił, bym spojrzał mu w twarz. - Nie możesz tego tak zostawić! Jedź do niego! Może jeszcze zdążysz się z nim zobaczyć!
- Ale...!
- Nie rób czegoś, czego będziesz żałować do końca życia! - przerwał mi, zaciskając swoje palce mocniej.
- Iwa-chan... - wyszeptałem, wpatrując się w brązowe, smutne i jakby gorzkie tęczówki.
- Ja tak zrobiłem i jak na tym wyszedłem? Nie popełniaj moich błędów, Tooru! Jeśli naprawdę ci na nim zależy, to bierz taksówkę i jedź do niego! - nie potrafiłem sobie wyobrazić jak wiele go to kosztowało. Przecież zaledwie dobę temu wyznał mi, że kochał mnie żarliwie przez te wszystkie lata... A nie można wyzbyć się takich uczuć z dnia na dzień! To kolejny dowód na to, że był niesamowity i jedyny w swoim rodzaju. Jak bardzo musiało mu na mnie zależeć, żeby wyzbyć się zazdrości i żalu? Mógł przecież bez problemu zepchnąć Ushijimę na dalszy plan i próbować mnie zdobyć, ale on... stał przede mną i z całych sił usiłował obudzić we mnie wojownika, który byłby zdolny do walki. Walki o własne szczęśliwe zakończenie.
- Dziękuję, Hajime - posłałem mu swój najlepszy uśmiech i przytuliłem go do siebie.
- Podziękujesz mi jak będzie po wszystkim, baka. A teraz leć - wychwyciłem załamanie w jego spokojnym głosie. Iwa-chan... wybacz, że za twoje dobre serce musiałeś tyle wycierpieć... Wynagrodzę ci to. Obiecuję... mój przyjacielu.
Otarłem łzy z kącików oczu i zerwałem się biegiem do wyjścia. Po najdłuższej godzinie mojego życia, taksówka wjechała na ulicę Ushijimy. Ruszyłem sprintem do drzwi, w które zacząłem dzwonić i walić jak oszalały fan, który po latach poszukiwania ulubionej gwiazdy, nareszcie dostał w swoje ręce odpowiedni adres. Chcę cię zobaczyć, usłyszeć, utonąć w twoich szerokich ramionach... Nie każ mi dłużej na siebie czekać, bo na kogoś takiego jak ty naczekałem się całe życie.
Nagle drzwi się otworzyły i przed moimi oczami ukazał się wysoki mężczyzna w garniturze o krótkich, czarnych włosach oraz znajomych rysach. - D-Dzień dobry... Czy jest Wakatoshi? - zapytałem zdyszany.
- Oikawa Tooru? - zmierzył mnie chłodnym wzrokiem.
- Słyszał pan o mnie? - zdziwiłem się. Czyżby... Toshi-chan powiedział o nas swojemu ojcu?
- Mój syn nie chce mieć z tobą nic wspólnego. Odejdź - wysyczał i posłał mi mordercze spojrzenie. Straszny... To aż niewiarygodne, że taki chłopak jak Toshi-chan ma takiego ojca...
Po chwili zorientowałem się, że chciał zatrzasnąć mi drzwi przed nosem, dlatego szybko wsunąłem stopę tuż przy framudze, uniemożliwiając mu to. Dobry refleks, Tooru... - pochwaliłem się w myślach, nabierając odwagi na rundę drugą z rozwścieczonym gorylem Ushijimą.
- Proszę...! To nieporozumienie!
- Zabawiłeś się jego kosztem, złamałeś mu serce i porzuciłeś! Co w tym niezrozumiałego? - odparł z wyrzutem.
- Więc powiedział panu wszystko...? - Jak to? Przecież nigdy ze sobą nie rozmawiali! Od miesięcy się z nim nie kontaktował ani nie przyjeżdżał, więc czemu...?
- Tak. A teraz wynoś się, bo wezwę policję - zagroził, zwężając przy tym swoje powieki w groźny sposób.
- Ja muszę go zobaczyć! To bardzo ważne! - szarpnąłem za rękaw jego marynarki.
- Może i tak, ale mój syn już zadbał o siebie. Wyjeżdża do Stanów - strącił moją dłoń z odrazą wymalowaną na twarzy.
- Właśnie dlatego tutaj jestem! Ja go kocham! - Jejku, jakie to proste... Kto by pomyślał, że bez większego trudu mogę się przyznać? To dobrze, prawda? Wystarczy, że powiem to Toshiemu i...
- Teraz to sobie uświadomiłeś? - odparł kpiąco.
- Tak! Jestem kretynem, wiem! Błagam, proszę mi pozwolić-!
- Zostaw go w spokoju! - przerwał mi.
- Nie! Nie potrafię! Ja muszę...! - Cholera jasna! Dosyć tego! - wyminąłem go i wdarłem się do mieszkania, które okazało się być zupełnie puste. Co się dzieje? - pomyślałem, gdy wparowałem na schody. - Toshi! - krzyknąłem, otwierając drzwi od jego pokoju na oścież. Niestety nikogo tam nie było. Jedynie kartony i porozkładane na części meble. Czułem jak serce łamało mi się na milion małych kawałeczków. - Gdzie jest Toshi?! - pobiegłem do mężczyzny, który nadal stał przy wejściu i właśnie podpalał papierosa, którego trzymał w ustach.
- Na lotnisku - odpowiedział, spoglądając na złoty zegarek na lewym nadgarstku. - Za dokładnie dwadzieścia minut ma wylot.
- Zrobił to pan specjalnie?! Dlaczego-?!
- Nie zasługujesz na niego - rzekł ozięble.
- Może i tak, ale nigdy się nie poddam. Ani razu nie zwątpię... - Bo to on jest moim największym zwycięstwem.
Bez słowa wybiegłem z apartamentu i wsiadłem z powrotem do taksówki. - Na lotnisko! Gazem!
Podczas drogi starałem się do niego dodzwonić setki razy, ale stale miał wyłączony telefon. Kiedy wreszcie dotarłem na miejsce, nerwowo zacząłem go wyglądać. Toshi... Toshi... Toshi! Błagam... To nie może się tak zakończyć! Zrobię wszystko, żeby cię zobaczyć! Zmienię się, będę dobrym i opiekuńczym chłopakiem, tylko... zostań ze mną jeszcze na chwilę!
Zobaczyłem go w ostatniej chwili, gdy już stał przy bramkach i podawał bilet młodej stewardessie.
- Wakatoshi!! - wykrzyknąłem z całych sił i łzami w oczach. Na drżących nogach skierowałem się w jego stronę. Chłopak powoli odwrócił się i spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
- Tooru? - powiedział cicho i wyszedł mi na spotkanie, a ja rzuciłem mu się na szyję. Serce waliło mi jak szalone, nie mogłem złapać tchu, ale... było warto.
- Toshi... Toshi... - łkałem w materiał jego białej bluzy.
- Chodź. Usiądziemy - powiedział mi, po czym odwrócił się do stewardessy. - Odwołuję ten lot.
Zaprowadził mnie i posadził na niewygodnym, granatowym fotelu w lobby oraz podał paczkę chusteczek, które wyjął z kieszeni. - Co się stało?
- U-Usłyszałem, że wy-wyjeżdżasz... Tak się bałem... - oparłem czoło o jego ramię. Nie potrafię się powstrzymać, kiedy znajduje się tak blisko... muszę go dotknąć.
- Dlaczego tutaj jesteś? - w głosie Ushijimy wyczułem ten sam chłód, co u jego ojca.
- Czy to nie oczywiste?! - spojrzałem w niewzruszone, ciemne tęczówki.
- Tak samo jak nasz fikcyjny związek?
- Toshi... - poczułem przeszywający moją pierś ból oraz uścisk w gardle.
- Też myślałem, że wszystko między nami było oczywiste, ale się myliłem - gdy chciał wstać, powstrzymałem go i złapałem za ramiona.
- Toshi-chan! To wcale nie tak!
- Nie tak? To w końcu jak? Zwodziłeś mnie jak idiotę! - warknął gniewnie.
- Bo... ja nigdy nie byłem z nikim zakochany! - wyznałem zawstydzony.
- Co?
- To co słyszysz! Wtargnąłeś tak nagle do mojego życia... Nie potrafiłem przestać o tobie myśleć, chciałem się z tobą spotykać, kochać... Twój charakter idealnie pasował do mojego, pozwalałem ci robić ze sobą wszystko... Aż w końcu naszło mnie na te cholerne studia! Byłem przerażony! Uzależniłem się od ciebie i marzyłem o wspólnych studiach i mieszkaniu... To jest takie... dziwne! Dlaczego o tym pomyślałem? Dlaczego zraniłem ciebie, siebie... nas? Dlaczego tak bardzo cię potrzebuję...? - uniosłem wzrok i napotkałem lśniące oczy pełne znajomego ciepła. - Aż wreszcie znalazłem odpowiedź. - uśmiechnąłem się lekko i pogłaskałem go po policzku. - Toshi... ja ciebie kocham. Jestem w tobie zakochany po uszy i nie wiem, co mam teraz zrobić. Wybacz mi... - opuściłem głowę, a on złapał za mój podbródek i pocałował mnie w usta. - T-Toshi...? - wychlipałem zaskoczony, a jednocześnie odurzony jego czułością.
- Jesteś ślepym i pysznym egoistą. Zawsze musisz postawić na swoim. Nie boisz się nikogo i wiesz czego chcesz. Wiedziałem na co się piszę, kiedy się w tobie zakochałem już w pierwszej klasie liceum...
- Że co?! Że j-jak?! - zawołałem zszokowany.
- To prawda. Oszukiwałem cię... Pod płaszczykiem przejścia do Shiratorozawy, zawsze miałem w planach wyznanie ci swojej miłości, ale kiedy miałem okazję... stchórzyłem. Po twoich ostatnich słowach myślałem, że wszystko między nami skończone. Przepraszam za moje zachowanie. Ciągle chodziłem naburmuszony, bo byłem zazdrosny i poirytowany, że tylko Iwaizumi może mieć cię na wyłączność... Aż w końcu zebrałem się i bez twojego pozwolenia do ciebie przyjechałem. Wierzę, że nie byłeś z nikim oprócz mnie i że twój przyjaciel jest tylko przyjacielem.
- Wczoraj wyznał, że mnie kocha... - przyznałem, odwracając wzrok. - Jeśli powiesz "a nie mówiłem", to wyjdę i cię tutaj zostawię. Nie cierpię jak ktoś inny ma rację... - mruknąłem i przytuliłem się do niego.
- Wiem - oplótł moje ciało swoimi rękoma i pocałował w czoło. Nabrałem powietrza, napawając się jego zapachem i wtuliłem twarz w zagłębienie szyi, by poczuć znajome ciepło.
- Obydwoje nawaliliśmy, ale to chyba nie znaczy, że nie możemy tego naprawić... - zagaiłem nieśmiało.
- Oczywiście, że nie. Moim zdaniem właśnie się zeszliśmy.
- To dobrze... - spojrzałem mu w oczy z uśmiechem. - Myślałem o tym samym - dodałem i zmniejszyłem wolną przestrzeń między nami, muskając jego wargi swoimi. - Co to tych studiów... - zacząłem, gdy się od siebie odsunęliśmy.
- Wyjeżdżam do Stanów - oznajmił natychmiastowo.
- Wiem, ale-
- Nie, Tooru. Pomimo naszej zgody i tak jadę.
- Dlaczego? - odparłem zdenerwowany.
- Po tym wszystkim, co zrobił dla mnie ojciec i jak zgodziłem się na propozycję uczelni nie mogę tak po prostu się tam nie stawić.
- Czyli... mnie rzucasz? - Znowu to samo...
- Skąd ten pomysł? - pogłaskał mnie po włosach.
- Nie rozumiem cię, Toshi-chan. Ty wyjeżdżasz! Zostawiasz mnie!
- A co ze związkami na odległość?
- To jakieś stare bajki...
- Skoro twierdzisz, że mnie kochasz, czemu nie podejmiesz ryzyka? Dla mnie?
- I co? Mam siedzieć w domu i płakać w poduszkę, kiedy ty będziesz zarywał inne panny lub panów? - prychnąłem i skrzyżowałem ręce na piersi.
- Wierzysz w to? Poza tym, sam nie jesteś lepszy. Twój najlepszy kumpel cały czas się przy tobie kręci! Mieszkacie w tej samej dzielnicy!
- Dobra, dobra! Kumam! - zawołałem i w akcie kapitulacji przytuliłem się do niego.
- No więc? Jak będzie? - dopytywał, całując moją małżowinę, co wywoływało słodkie dreszcze.
- Tylko spróbuj mnie zdradzić, a pożałujesz, że się urodziłeś! - zagroziłem.
- Roger! - Ushiwaka uśmiechnął się szeroko i złączył nasze wargi.
Nareszcie wszystko było na właściwym miejscu.
I choć z ciężkim sercem musiałem ponownie się z nim pożegnać,
czułem wewnętrzny spokój...
... ponieważ wiedziałem, że do mnie wróci.
*****
Dobry~
Po tylu rozterkach i smutkach nareszcie wydarzyło się coś dobrego! C: Czyż cukier nie jest wspaniały i nie podnosi na duchu? ^^
Epilog do opka wyszedł mi, za przeproszeniem, dupnie, dlatego na razie się wstrzymam i jeśli najdzie mnie wena na jego poprawkę, to wstawię xd Na razie męczę dalej tosta, żeby był jeszcze bardziej keczupowy
Joleen :*