piątek, 30 września 2016

You should have fallen for me sooner

Opowiadanie yaoi - Ushijima Wakatoshi x Oikawa Tōru






- Oikawa? Co jest? Jesteś strasznie blady... - zauważył Iwaizumi, gdy tylko wyszedł z szatni.
- T-Toshi-chan... wyjeżdża... dzisiaj... - mamrotałem, próbując zebrać chaotyczne myśli. Niestety, byłem zbyt roztrzęsiony nowinami, które przed chwilą usłyszałem.
- Co? O czym ty pleciesz? - zmarszczył swoje ciemne brwi.
- Toshi-chan wyjeżdża na studia zagranicę! - wyjaśniłem, coraz bliższy wybuchowi płaczu.
- Co takiego?! Skąd to wiesz? Rozmawiałeś z nim? - dopytywał, nie spuszczając ze mnie swoich pilnych i zatroskanych oczu.
- Jeden z dzieciaków powiedział, że udzielał dzisiaj wywiadu i... Iwa-chan... Co ja mam zrobić?! - Dlaczego akurat teraz? Teraz, kiedy jestem taki bezsilny, w totalnej rozsypce... - zacisnąłem dłonie w pięści, przygryzłem dolną wargę i opuściłem głowę. Nie potrafię... Nie mogę... Tak bardzo cię kocham, Toshi-chan. Jeśli stracę cię na dobre, ja chyba...
- Weź się w garść, Tooru! - czarnowłosy złapał za moje ramiona i zmusił, bym spojrzał mu w twarz. - Nie możesz tego tak zostawić! Jedź do niego! Może jeszcze zdążysz się z nim zobaczyć!
- Ale...!
- Nie rób czegoś, czego będziesz żałować do końca życia! - przerwał mi, zaciskając swoje palce mocniej.
- Iwa-chan... - wyszeptałem, wpatrując się w brązowe, smutne i jakby gorzkie tęczówki.
- Ja tak zrobiłem i jak na tym wyszedłem? Nie popełniaj moich błędów, Tooru! Jeśli naprawdę ci na nim zależy, to bierz taksówkę i jedź do niego! - nie potrafiłem sobie wyobrazić jak wiele go to kosztowało. Przecież zaledwie dobę temu wyznał mi, że kochał mnie żarliwie przez te wszystkie lata... A nie można wyzbyć się takich uczuć z dnia na dzień! To kolejny dowód na to, że był niesamowity i jedyny w swoim rodzaju. Jak bardzo musiało mu na mnie zależeć, żeby wyzbyć się zazdrości i żalu? Mógł przecież bez problemu zepchnąć Ushijimę na dalszy plan i próbować mnie zdobyć, ale on... stał przede mną i z całych sił usiłował obudzić we mnie wojownika, który byłby zdolny do walki. Walki o własne szczęśliwe zakończenie.
- Dziękuję, Hajime - posłałem mu swój najlepszy uśmiech i przytuliłem go do siebie.
- Podziękujesz mi jak będzie po wszystkim, baka. A teraz leć - wychwyciłem załamanie w jego spokojnym głosie. Iwa-chan... wybacz, że za twoje dobre serce musiałeś tyle wycierpieć... Wynagrodzę ci to. Obiecuję... mój przyjacielu.
Otarłem łzy z kącików oczu i zerwałem się biegiem do wyjścia. Po najdłuższej godzinie mojego życia, taksówka wjechała na ulicę Ushijimy. Ruszyłem sprintem do drzwi, w które zacząłem dzwonić i walić jak oszalały fan, który po latach poszukiwania ulubionej gwiazdy, nareszcie dostał w swoje ręce odpowiedni adres. Chcę cię zobaczyć, usłyszeć, utonąć w twoich szerokich ramionach... Nie każ mi dłużej na siebie czekać, bo na kogoś takiego jak ty naczekałem się całe życie.
Nagle drzwi się otworzyły i przed moimi oczami ukazał się wysoki mężczyzna w garniturze o krótkich, czarnych włosach oraz znajomych rysach. - D-Dzień dobry... Czy jest Wakatoshi? - zapytałem zdyszany.
- Oikawa Tooru? - zmierzył mnie chłodnym wzrokiem.
- Słyszał pan o mnie? - zdziwiłem się. Czyżby... Toshi-chan powiedział o nas swojemu ojcu?
- Mój syn nie chce mieć z tobą nic wspólnego. Odejdź - wysyczał i posłał mi mordercze spojrzenie. Straszny... To aż niewiarygodne, że taki chłopak jak Toshi-chan ma takiego ojca...
Po chwili zorientowałem się, że chciał zatrzasnąć mi drzwi przed nosem, dlatego szybko wsunąłem stopę tuż przy framudze, uniemożliwiając mu to. Dobry refleks, Tooru... - pochwaliłem się w myślach, nabierając odwagi na rundę drugą z rozwścieczonym gorylem Ushijimą.
- Proszę...! To nieporozumienie!
- Zabawiłeś się jego kosztem, złamałeś mu serce i porzuciłeś! Co w tym niezrozumiałego? - odparł z wyrzutem.
- Więc powiedział panu wszystko...? - Jak to? Przecież nigdy ze sobą nie rozmawiali! Od miesięcy się z nim nie kontaktował ani nie przyjeżdżał, więc czemu...?
- Tak. A teraz wynoś się, bo wezwę policję - zagroził, zwężając przy tym swoje powieki w groźny sposób.
- Ja muszę go zobaczyć! To bardzo ważne! - szarpnąłem za rękaw jego marynarki.
- Może i tak, ale mój syn już zadbał o siebie. Wyjeżdża do Stanów - strącił moją dłoń z odrazą wymalowaną na twarzy.
- Właśnie dlatego tutaj jestem! Ja go kocham! - Jejku, jakie to proste... Kto by pomyślał, że bez większego trudu mogę się przyznać? To dobrze, prawda? Wystarczy, że powiem to Toshiemu i...
- Teraz to sobie uświadomiłeś? - odparł kpiąco.
- Tak! Jestem kretynem, wiem! Błagam, proszę mi pozwolić-!
- Zostaw go w spokoju! - przerwał mi.
- Nie! Nie potrafię! Ja muszę...! - Cholera jasna! Dosyć tego! - wyminąłem go i wdarłem się do mieszkania, które okazało się być zupełnie puste. Co się dzieje? - pomyślałem, gdy wparowałem na schody. - Toshi! - krzyknąłem, otwierając drzwi od jego pokoju na oścież. Niestety nikogo tam nie było. Jedynie kartony i porozkładane na części meble. Czułem jak serce łamało mi się na milion małych kawałeczków. - Gdzie jest Toshi?! - pobiegłem do mężczyzny, który nadal stał przy wejściu i właśnie podpalał papierosa, którego trzymał w ustach.
- Na lotnisku - odpowiedział, spoglądając na złoty zegarek na lewym nadgarstku. - Za dokładnie dwadzieścia minut ma wylot.
- Zrobił to pan specjalnie?! Dlaczego-?!
- Nie zasługujesz na niego - rzekł ozięble.
- Może i tak, ale nigdy się nie poddam. Ani razu nie zwątpię... - Bo to on jest moim największym zwycięstwem.
Bez słowa wybiegłem z apartamentu i wsiadłem z powrotem do taksówki. - Na lotnisko! Gazem!
Podczas drogi starałem się do niego dodzwonić setki razy, ale stale miał wyłączony telefon. Kiedy wreszcie dotarłem na miejsce, nerwowo zacząłem go wyglądać. Toshi... Toshi... Toshi! Błagam... To nie może się tak zakończyć! Zrobię wszystko, żeby cię zobaczyć! Zmienię się, będę dobrym i opiekuńczym chłopakiem, tylko... zostań ze mną jeszcze na chwilę!
Zobaczyłem go w ostatniej chwili, gdy już stał przy bramkach i podawał bilet młodej stewardessie.
- Wakatoshi!! - wykrzyknąłem z całych sił i łzami w oczach. Na drżących nogach skierowałem się w jego stronę. Chłopak powoli odwrócił się i spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
- Tooru? - powiedział cicho i wyszedł mi na spotkanie, a ja rzuciłem mu się na szyję. Serce waliło mi jak szalone, nie mogłem złapać tchu, ale... było warto.
- Toshi... Toshi... - łkałem w materiał jego białej bluzy.
- Chodź. Usiądziemy - powiedział mi, po czym odwrócił się do stewardessy. - Odwołuję ten lot.
Zaprowadził mnie i posadził na niewygodnym, granatowym fotelu w lobby oraz podał paczkę chusteczek, które wyjął z kieszeni. - Co się stało?
- U-Usłyszałem, że wy-wyjeżdżasz... Tak się bałem... - oparłem czoło o jego ramię. Nie potrafię się powstrzymać, kiedy znajduje się tak blisko... muszę go dotknąć.
- Dlaczego tutaj jesteś? - w głosie Ushijimy wyczułem ten sam chłód, co u jego ojca.
- Czy to nie oczywiste?! - spojrzałem w niewzruszone, ciemne tęczówki.
- Tak samo jak nasz fikcyjny związek?
- Toshi... - poczułem przeszywający moją pierś ból oraz uścisk w gardle.
- Też myślałem, że wszystko między nami było oczywiste, ale się myliłem - gdy chciał wstać, powstrzymałem go i złapałem za ramiona.
- Toshi-chan! To wcale nie tak!
- Nie tak? To w końcu jak? Zwodziłeś mnie jak idiotę! - warknął gniewnie.
- Bo... ja nigdy nie byłem z nikim zakochany! - wyznałem zawstydzony.
- Co?
- To co słyszysz! Wtargnąłeś tak nagle do mojego życia... Nie potrafiłem przestać o tobie myśleć, chciałem się z tobą spotykać, kochać... Twój charakter idealnie pasował do mojego, pozwalałem ci robić ze sobą wszystko... Aż w końcu naszło mnie na te cholerne studia! Byłem przerażony! Uzależniłem się od ciebie i marzyłem o wspólnych studiach i mieszkaniu... To jest takie... dziwne! Dlaczego o tym pomyślałem? Dlaczego zraniłem ciebie, siebie... nas? Dlaczego tak bardzo cię potrzebuję...? - uniosłem wzrok i napotkałem lśniące oczy pełne znajomego ciepła. - Aż wreszcie znalazłem odpowiedź. - uśmiechnąłem się lekko i pogłaskałem go po policzku. - Toshi... ja ciebie kocham. Jestem w tobie zakochany po uszy i nie wiem, co mam teraz zrobić. Wybacz mi... - opuściłem głowę, a on złapał za mój podbródek i pocałował mnie w usta. - T-Toshi...? - wychlipałem zaskoczony, a jednocześnie odurzony jego czułością.
- Jesteś ślepym i pysznym egoistą. Zawsze musisz postawić na swoim. Nie boisz się nikogo i wiesz czego chcesz. Wiedziałem na co się piszę, kiedy się w tobie zakochałem już w pierwszej klasie liceum...
- Że co?! Że j-jak?! - zawołałem zszokowany.
- To prawda. Oszukiwałem cię... Pod płaszczykiem przejścia do Shiratorozawy, zawsze miałem w planach wyznanie ci swojej miłości, ale kiedy miałem okazję... stchórzyłem. Po twoich ostatnich słowach myślałem, że wszystko między nami skończone. Przepraszam za moje zachowanie. Ciągle chodziłem naburmuszony, bo byłem zazdrosny i poirytowany, że tylko Iwaizumi może mieć cię na wyłączność... Aż w końcu zebrałem się i bez twojego pozwolenia do ciebie przyjechałem. Wierzę, że nie byłeś z nikim oprócz mnie i że twój przyjaciel jest tylko przyjacielem.
- Wczoraj wyznał, że mnie kocha... - przyznałem, odwracając wzrok. - Jeśli powiesz "a nie mówiłem", to wyjdę i cię tutaj zostawię. Nie cierpię jak ktoś inny ma rację... - mruknąłem i przytuliłem się do niego.
- Wiem - oplótł moje ciało swoimi rękoma i pocałował w czoło. Nabrałem powietrza, napawając się jego zapachem i wtuliłem twarz w zagłębienie szyi, by poczuć znajome ciepło.
- Obydwoje nawaliliśmy, ale to chyba nie znaczy, że nie możemy tego naprawić... - zagaiłem nieśmiało.
- Oczywiście, że nie. Moim zdaniem właśnie się zeszliśmy.
- To dobrze... - spojrzałem mu w oczy z uśmiechem. - Myślałem o tym samym - dodałem i zmniejszyłem wolną przestrzeń między nami, muskając jego wargi swoimi. - Co to tych studiów... - zacząłem, gdy się od siebie odsunęliśmy.
- Wyjeżdżam do Stanów - oznajmił natychmiastowo.
- Wiem, ale-
- Nie, Tooru. Pomimo naszej zgody i tak jadę.
- Dlaczego? - odparłem zdenerwowany.
- Po tym wszystkim, co zrobił dla mnie ojciec i jak zgodziłem się na propozycję uczelni nie mogę tak po prostu się tam nie stawić.
- Czyli... mnie rzucasz? - Znowu to samo...
- Skąd ten pomysł? - pogłaskał mnie po włosach.
- Nie rozumiem cię, Toshi-chan. Ty wyjeżdżasz! Zostawiasz mnie!
- A co ze związkami na odległość?
- To jakieś stare bajki...
- Skoro twierdzisz, że mnie kochasz, czemu nie podejmiesz ryzyka? Dla mnie?
- I co? Mam siedzieć w domu i płakać w poduszkę, kiedy ty będziesz zarywał inne panny lub panów? - prychnąłem i skrzyżowałem ręce na piersi.
- Wierzysz w to? Poza tym, sam nie jesteś lepszy. Twój najlepszy kumpel cały czas się przy tobie kręci! Mieszkacie w tej samej dzielnicy!
- Dobra, dobra! Kumam! - zawołałem i w akcie kapitulacji przytuliłem się do niego.
- No więc? Jak będzie? - dopytywał, całując moją małżowinę, co wywoływało słodkie dreszcze.
- Tylko spróbuj mnie zdradzić, a pożałujesz, że się urodziłeś! - zagroziłem.
- Roger! - Ushiwaka uśmiechnął się szeroko i złączył nasze wargi.


Nareszcie wszystko było na właściwym miejscu.
I choć z ciężkim sercem musiałem ponownie się z nim pożegnać,
czułem wewnętrzny spokój...


... ponieważ wiedziałem, że do mnie wróci.


*****

Dobry~


Po tylu rozterkach i smutkach nareszcie wydarzyło się coś dobrego! C: Czyż cukier nie jest wspaniały i nie podnosi na duchu? ^^ akurat teraz, kiedy lada dzień rozpoczynam nowy, przerażający etap mojego życia ;___;

Epilog do opka wyszedł mi, za przeproszeniem, dupnie, dlatego na razie się wstrzymam i jeśli najdzie mnie wena na jego poprawkę, to wstawię xd Na razie męczę dalej tosta, żeby był jeszcze bardziej keczupowy a raczej smutny i dołujący... ;p


Joleen :*

środa, 28 września 2016

You're a hella kisser killer

Opowiadanie yaoi - Desmond Miles x Shaun Hastings

UWAGA +18!!!






- Przebiłeś samego siebie, naprawdę! Ty kompletny imbecylu!
- Skąd mogłem wiedzieć, że robiłeś aktualizację?! Dopiero co usiadłem, a on już zaczął wariować!
- Łżesz jak pies! Musiałeś coś zrobić! Teraz będziemy mieć opóźnienie, a wiesz co to dla nas wszystkich oznacza?!
- Shaun, ja...! Wybacz, masz całkowitą rację...
- Nic mi po twoich przeprosinach!
- Spokój! - kłótnię mężczyzn przerwał donośny, kobiecy głos należący do zgrabnej blondynki w srebrnej bluzce bez rękawów i czarnych biodrówkach, która pojawiła się w ich tymczasowym mieszkaniu.
- Już wróciłaś, Lucy? Żadnych problemów? - spytał Desmond, odbierając od niej siatki z zakupami.
- Na szczęście nie. Co innego widzę tutaj... - odparła, posyłając im gniewne spojrzenie. - Więc? O co tym razem poszło? To już chyba wasza piąta kłótnia w tym tygodniu, a przypominam, że jest dopiero środa! - dodała z westchnieniem i skrzyżowała ręce na piersi.
- Szósta! Jak wczoraj byłaś w robocie, pokłócili się o to, czyja była kolej na zmywanie i ulubiony oraz zbity "przez przypadek" kubek Shauna. Myślałam, że już po Desmondzie! To dopiero było! - zawołała rozbawiona Rebecca, siedząca po drugiej stronie pomieszczenia przy swoim komputerze. Podczas ich kolejnej sprzeczki założyła swoje słuchawki, żeby nie słyszeć wrzasków i móc skupić się na pracy.
- Cudownie... - mruknęła pod nosem niebieskooka.
- A teraz przez tego palanta muszę zrestartować cały system i zainstalować go na nowo! Będziemy mieli dzień w plecy! I to wszystko przez niego! - wskazał na mężczyznę w białej bluzie z kapturem.
- Czego szukałeś w jego komputerze? - zwróciła się do Milesa.
- Chciałem... Zresztą nieważne. To już nieaktualne - burknął, uciekając wzrokiem.
- No cóż, co się stało to się nie odstanie. Przestań go ciągle obwiniać, Shaun. Wszystko masz na płytce, więc z instalacją nie będzie większego problemu. W akcie zadośćuczynienia Desmond zostanie z tobą i pomoże ci-
- Po moim trupie! Nie ma prawa niczego więcej dotykać! - przerwał jej okularnik.
- Nie będzie, prawda Des? - uśmiechnęła się do niego słodko.
- Obiecuję, że już więcej nie tknę twojego świętego komputera. Słowo asasyna - przyrzekł, przykładając dłoń na wysokość serca.
- Jasne - parsknął w odpowiedzi i zaczął szukać wcześniej wspomnianej płyty z danymi.

***

- To my będziemy się zbierać. Bardzo was proszę, aby pod naszą nieobecność obyło się bez znikających w niewyjaśnionych okolicznościach przedmiotów czy... ludzi - powiedziała na odchodne Lucy, po czym opuściła mieszkanie razem z przyjaciółką, którą trzymała pod rękę. To był pierwszy raz od bardzo dawna, kiedy dziewczyny mogły pójść się beztrosko zabawić, dlatego postanowiły wykorzystać dany im czas do maksimum. Niestety nie tyczyło się to panów, którzy najwyraźniej przerabiali i zgłębiali swoją wiedzę na temat cichych dni...
Przez pierwsze piętnaście minut Desmond siedział na obrotowym krześle i pilnie obserwował jak Shaun w milczeniu oraz pełnym skupieniu pracował przy swoim komputerze.
- Dolać ci herbaty? - odezwał się, nie wytrzymując napiętej ciszy.
- Nie.
- Jesteś głodny?
- Nie.
- To może mały masaż na rozluźnienie? - zaproponował z uśmiechem.
- Desmond, do cholery! To przez ciebie mamy ten cały burdel, więc zamilcz i zostaw mnie w spokoju! - wysyczał i posłał mu mordercze spojrzenie. Zawiedziony, smutny i znudzony do granic możliwości Miles podparł brodę o zagłówek mebla i przyglądał mu się dalej. Kiedy po jakimś czasie Shaun włączył restart systemu, cały ekran zrobił się niebieski, a białe litery na środku informowały o czasie wykonywanego zadania. Mężczyzna wyciągnął się na krześle, ziewnął przeciągle i dopił resztkę herbaty Earl Grey. Jego uwagę przykuła otaczająca ciemność. Gdy wyjrzał przez okno, by dać odpocząć zmęczonym oczom i zbadać panującą pogodę, jego towarzysz po cichu zakradł się i przykucnął tuż przy nim.
- Nadal jesteś zły? - na niespodziewany i blisko znajdujący się dźwięk głosu, Hastings podskoczył ze strachu.
- Jak cholera! Już dawno nikt mnie tak nie wkurzył! No może templariusze, ale to inna sprawa... - mruknął, odstawiając kubek na biurko i próbując uspokoić swoje szybkie tętno.
- Co mam zrobić, żebyś mi wybaczył? - ułożył głowę na jego udzie i palcami zaczął rysować niewielkie kółka na drugim.
- Odejdź, zgiń, przepadnij - odpowiedział z cynicznym uśmieszkiem.
- Ale jak to zrobię, to nie będziesz za mną tęsknił? - zamrugał kilkakrotnie, naśladując dziewczyńskie trzepotanie rzęsami.
- Ha! W życiu! - parsknął.
- Ani odrobinę?
- Ani odrobinę.
- A za tym? - zanim zdążył jakkolwiek zareagować, jego usta zostały pochwycone przez Desmonda. Dobry Boże...! - pomyślał, czując dreszcze oraz mrowienie rozchodzące się po całym jego ciele. Shaun Hastings był dorosłym, wykształconym i światłym mężczyzną. W czasach nauki na studiach zdarzało mu się umówić na randkę czy dwie oraz przeżyć z kimś niezapomniane chwile uniesień. Lecz podczas jego życiowej tułaczki nikt nigdy nie zrobił na nim takiego wrażenia jak ex-barman i przodek najpotężniejszych w dziejach asasynów Desmond Miles. Najzwyklejszym pocałunkiem potrafił zdziałać cuda. Możliwe, że poprzez wspomnienia Altaira Ibn-La'Ahad'a lub włoskiego żigolaka Ezio Auditore da Firenze zdobył jakieś wyjątkowe wskazówki czy nabrał doświadczenia w tych sprawach, gdyż Shaun wręcz roztapiał się pod naciskiem kształtnych warg na jego własnych.
Historyk jęknął cicho i wbił palce w skórzane oparcia. Trudno był się oprzeć jego technikom, ale w pewnej chwili udało mu się zacisnąć swoje usta, nie dając mu wielkiego pola do popisu. Nie tym razem, Desmond. Nie dam się tak łatwo, jak za pierwszym razem. Za bardzo mnie wkurzyłeś i musisz ponieść konsekwencje - pomyślał przebiegle i przymknął powieki.
- Shaun... - wymruczał nisko i przejechał koniuszkiem zręcznego języka po zaciśniętych w wąską linię wargach. - Wpuść mnie. Dobrze wiesz, że tego chcesz... - kusił, składając krótkie i słodkie pocałunki dookoła jego ust. Hastings jednak nie dawał za wygraną. Gdy już myślał, że zwycięstwo było po jego stronie, nagle poczuł chłodne palce pod ubraniem, które zaczęły pieścić jego sutek.
- Ah...! - wydał urwany krzyk, a Desmond korzystając z okazji wsunął swój ciepły język do rozchylonych ust. Och nie...! - załkał w myślach. Próbował jakoś powstrzymać mężczyznę, odpychając go, lecz ciemnowłosy chwycił za jego nadgarstki i skierował je na swój kark. Z gardła okularnika uciekł niezadowolony pomruk, który po chwili zamienił się w pisk z powodu dryfujących po jego torsie dłoniach.
- Tak dawno nie miałem cię w swoich ramionach... Myślałem, że zwariuję... Nie możemy stracić takiej okazji - oznajmił, gdy przerwał ich namiętny, francuski pocałunek.
- Ty... zaplanowałeś to?! - zawołał zdezorientowany i zdyszany.
- Nie. Chciałem zrobić ci niewinnego psikusa, żebyś w końcu zwrócił na mnie uwagę. Nigdy bym się nie spodziewałem, że przez przypadek zhakuję cały system. Co prawda, nadal jest mi bardzo przykro, że musiałeś tyle się przy tym napracować, ale jak widzisz są też plusy... - rzekł z zadziornym uśmiechem, podciągając beżowy kardigan kochanka do góry.
- Czy tylko mi się wydaje, że to twoje "przykro" już dawno straciło na sile i teraz zostały same plusy? - prychnął, gdy Miles odpinał guziki jego białej koszuli.
- Zaraz ci to wynagrodzę, zobaczysz... - odpowiedział, jednocześnie obcałowując nagą klatkę piersiową.
- Czyżby? Wciąż jestem na ciebie baaardzo wkurzony i nie będzie ci tak łatwo mnie zadowolić - uniósł lekko swoje biodra, z których pospiesznie zdjął ciasne (we wiadomych miejscach) spodnie.
- Pozwolisz, że spróbuję? - zapytał, po czym ukląkł między jego nogami i zsunął mu bieliznę.
- Czemu nie? - uśmiechnął się lekko. Po chwili pochylił się, wziął go do swoich niebiańskich ust i począł ssać. - Des...! - załkał oraz wplótł palce lewej ręki w jego włosy, a prawą zasłonił usta.
- Nikogo tu nie ma. Możesz krzyczeć moje imię ile tylko zapragniesz - zachęcił, sunąc językiem po całej jego długości.
- Cocky bastard... - zmrużył groźnie swoje powieki. Kiedy jednak ponownie poczuł na sobie jego gorące wargi, nie mógł się powstrzymać. Co prawda, nie był to ich pierwszy raz, lecz jeszcze nigdy nie zdecydował się, by użyć swoich ust w sposób, który mógł doprowadzać Shauna do czystego szaleństwa. W pewnym momencie historyk zatracił się na tyle, żeby nieśmiało poruszać swoimi biodrami, dobrać odpowiednie tempo oraz dosięgnąć upragnionej ekstazy. - De-Desmond... Ach...! M-Mo-Mogę...? - spojrzał w iskrzące, bursztynowe tęczówki, błagając w duszy o pozwolenie. Mężczyzna skinął delikatnie głową, zacisnął palce na jego udach i przymknął swoje powieki. Niedługo później poczuł rozlewającą się, słono-słodką ciecz wraz z głośnym okrzykiem satysfakcji, niosącym się echem po całym mieszkaniu. Następnie przełknął nasienie i spojrzał w oczy swojemu zaspokojonemu ukochanemu.
- Udało mi się zaskarbić w twoje łaski, o najdroższy? - zapytał z pewnym siebie uśmiechem na twarzy.
- Desmond... to było... Jeśli zaraz mnie nie weźmiesz... gorzko pożałujesz - zagroził zdyszany, ze szkarłatnymi rumieńcami na policzkach.
- Och? "Apetyt rośnie w miarę jedzenia"? - zachichotał, gładząc go po kolanie.
- Nie... - sięgnął do jego ucha i dodał szeptem. - "Nic nie jest prawdziwe, wszystko jest dozwolone" - przyciągnął go do siebie i pocałował. Ciemnowłosy bez dłuższego wahania objął kochanka w pasie i zaniósł do sypialni, w której "przekonywał" go aż do świtu...

***

- No nie wierzę! - zawołała zszokowana blondynka, wchodząc do apartamentu, gdzie Shaun siedział z Desmondem na kanapie i popijał parującą z nowego, ulubionego kubka herbatę.
- Co jest, Lucy? - zapytał podejrzanie uśmiechnięty od ucha do ucha Miles.
- Cisza, spokój, żadnych strat materialnych ani moralnych... Jestem z was dumna! - podeszła do nich i obdarowała w nagrodę pocałunkami w policzek.
- To była tylko mała sprzeczka. Chyba nie myślałaś, że pokłóciliśmy się na dobre - odparł Hastings i poprawił swoje okulary na nosie.
- "Mała sprzeczka"? W takim razie mieliście ich w tym tygodniu aż nadmiar! - odezwała się Rebecca, wchodząc do pomieszczenia i siadając przy swoim stanowisku.
- To prawda, przez pewien czas była między nami napięta atmosfera, ale wczoraj sobie wszystko wyjaśniliśmy i...
- Po prostu dobry ze mnie negocjator, co nie Shaun? - przerwał mu i przejechał koniuszkiem języka po dolnej wardze.
- Czasami aż za dobry... - mruknął w odpowiedzi, puszczając do niego perskie oko.



*****

Witam, witam i o zdrowie pytam! ;D


A co z moim zdrowiem? Ach, nic wielkiego. Jestem tylko troszkę... uzależniona. Choruję na asasynowe uzależnienie pairingowe ;-/ Ciężka sprawa... Myślicie, że kiedyś mi przejdzie? :c

Pairing Desmond x Shaun wypatrzyłam już podczas pierwszych minut gry w Assassin's Creed 2. Nie wiem czy bardziej shippuję Des'a z Lucy czy z Shaun'em (mój kochany nerd ♡), ale yaoi to yaoi, czyli musiało być Deshaun! ☆.☆

Sam pomysł na tego szota przyszedł mi podczas gry w inną grę czy to się w ogóle trzyma kupy? i jego tytuł roboczy miał być "perfect blowjob" lub "środa dzień loda" xDD taki żarcik ;p Jeśli Wam się spodobało, to bardzo się cieszę, a jeżeli nie, no to cóż... "quod scripsi, scripsi".

PS. Przygotujcie się na więcej asasynowych szotów! <3 więcej informejszyn w spisie treści

(2)PS. Zdjątko takie jesienne... Mrrr ^^


Joleen :*

wtorek, 20 września 2016

You should have chosen me

Opowiadanie yaoi - Ushijima Wakatoshi x Oikawa Tōru






Minął dzień, dwa, tydzień... Leżałem w łóżku w swoim pokoju i wypłakiwałem kolejne litry łez. Zdałem sobie przez ten czas sprawę, że coś było ze mną nie tak. Wcześniej nie uważałem, iż Ushijima był dla mnie kimś więcej, lecz okazało się inaczej. Ponieważ tylko z nim chciałem mieć tego typu relację. Uwielbiałem jego słodkie pocałunki, niebiański dotyk, pełne namiętności spojrzenia, zapierający dech w piersiach uśmiech... Akceptował mnie, rozumiał, rozpieszczał i opiekował się. Robił to wszystko, o czym wcześniej wspominał Iwa-chan. Wakatoshi... kochał mnie. Potrafił pokochać bezdusznego egoistę, tchórza i skończonego idiotę. Jak mogłem tego wcześniej nie dostrzec? Dlaczego nic mi nie mówił? Niby nie ustalaliśmy żadnych granic, ale prawda była jasna. Chodziliśmy ze sobą. Czułem się taki szczęśliwy, a mimo to wszystko spieprzyłem, tym samym krzywdząc jego jak i samego siebie...
Z moich oczu spłynęły kolejne łzy, zostawiające po sobie mokre ślady na zapadniętych policzkach. W pewnym momencie usłyszałem ciche pukanie.
- Tooru, kochanie... Jak się czujesz? - usłyszałem zmartwiony, kobiecy głos.
- Nic nie zjem, mamo. Jestem po prostu zmęczony. Zostaw mnie, dobrze? Niedługo mi przejdzie... - zapewniłem, chowając twarz w puchową poduszkę. Cały czas się okłamuję. Powtarzam sobie, że będzie dobrze i wyjdę z tego dołka, który sam sobie wykopałem, ale nie mam siły ani odwagi, by ruszyć naprzód... Dręczą mnie wspomnienia jego zszokowanej miny i ukrytego cierpienia w ciemnych oczach...
- Ktoś przyszedł cię odwiedzić - mój wzrok padł na postać, wyłaniającą się zza pleców matki. Coś ścisnęło się w mojej piersi i znów poczułem wzbierające łzy.
- Iwa... chan? - wyszeptałem jakby sam w to nie wierząc.
- Wyglądasz jak gówno - warknął na wstępie Hajime, przyglądając mi się z niesmakiem. To pewnie przez to, że łóżko, które stało się moim głównym lokum. Byłem szczelnie owinięty w kokon z pościeli, a wokół mnie znajdowały się porozrzucane kable od telefonu i laptopa, ubrania, papierki po słodyczach, tony chusteczek i jeszcze multum innych rzeczy, które kupili mi rodzice na "rozweselenie".
- Po-Powodzenia, Iwaizumi-kun! Tylko w tobie nasza nadzieja! - rzekła do niego moja rodzicielka, wychodząc z pokoju. Czarnowłosy podszedł do mnie i usiadł na podłodze, tuż obok posłania.
- No więc? Powiesz mi co się stało, czy mam to załatwić po mojemu? - zapytał, kręcąc szyją na boki i nastawiając nadgarstki.
- Masz zamiar mnie pobić? - zdziwiłem się.
- A co to za różnica? Stale cię leję bez mrugnięcia okiem! - parsknął.
- Racja... - westchnąłem ciężko. - Proszę, bij - położyłem się na plecach, rozłożyłem ręce i przymknąłem powieki, czekając na ciosy.
- Oszalałeś?! Przecież widzę, że jesteś już dość załamany. Nie będę cię dodatkowo dobijać! - nigdy bym się nie spodziewał, że zamiast trzepnąć mnie w głowę i nazwać debilem, Iwa-chan uniesie dłoń i... pogłaszcze mnie po włosach. Kiedy spojrzałem mu w oczy, jego palce zjechały na mój policzek, który delikatnie zaczął muskać kciukiem. Miał czuły i przyjemny dotyk, ale... to nie było to samo, co z nim... - Dlaczego zerwaliście? - spytał niespodziewanie, przerywając zbliżającą się falę bolesnych myśli. Zajęło mi chwilę, żeby w pełni zanalizować jego wypowiedź.
- C-Co?! Skąd ten pomysł, że z kimś chodziłem? - odparłem z wymuszonym, histerycznym śmiechem.
- Masz mnie za idiotę? Myślałeś, że nie zauważę tych twoich dziewczyńskich chichotów i szczerzenia się do telefonu?
- A-Aha... - No dobra, jest lepszy niż sądziłem. Ale to wcale nie znaczy, że wie o mnie i Toshi-chanie!
- Ten Ushijima... - zaczął po chwili, drapiąc się niezręcznie po karku.
- J-Jak?! - usiadłem gwałtownie i lustrowałem go badawczym wzrokiem.
- Nie trudno było nie zauważyć. Poza tym, widziałem was wtedy w szkole... - uciekł wzrokiem w bok.
- Eh? - zmarszczyłem brwi.
- Przed egzaminami... Jak uczyliśmy się w bibliotece, zapomniałeś swojego zeszytu i poszedłem cię poszukać. Staliście razem na holu i on... ciebie... po-pocałował. Z początku myślałem, że ze sobą pogrywacie albo, że się tobą bawi, ale ty... wyglądałeś na zupełnie poważnego. Co ważniejsze... podobało ci się.
- Jaki wstyd...! Zaraz zapadnę się pod ziemię! - ukryłem zarumienioną twarz w dłoniach.
- Dlatego też byłem taki wkurzony i nie odzywałem się tyle czasu. Ktoś sprzątnął mi cię sprzed nosa, ale to tylko i wyłącznie moja wina. Za długo zwlekałem, żeby ci to powiedzieć... - kiedy spojrzałem na Hajime ponownie, znajdował się bardzo blisko. Momentalnie pojął moje policzki w obie dłonie i zanim zdążyłem zareagować, złączył nasze usta.
- Kocham cię, Oikawa - wyznał, gdy się ode mnie odsunął
- I-Iwa-chan, ja... - nie miałem bladego pojęcia, co mu odpowiedzieć.
- Wiem. Nie musisz nic mówić. Kochasz jego, prawda? - dodał, spuszczając wzrok.
- Kocham? - zamrugałem kilkakrotnie.
- Jeszcze w to wątpisz?! - zawołał zirytowany. Tym razem nie wytrzymał i walnął mnie pięścią w głowę. - Przypomnij mi proszę, kiedy ostatnio przez rozstanie z jakąś laską tak się zachowywałeś? Zawsze powtarzałeś "w morzu chętnych rybek jest tak wiele"! A teraz co? Bez celu siedzisz w tym totalnym syfie i użalasz się nad sobą? Czy może masz złamane serce, bo naprawdę go kochałeś?
- Iwa-chan... Ja... - rzuciłem mu się na szyję. - Co ja najlepszego narobiłem? - załkałem, przytulając go mocniej.
- Opowiedz mi wszystko, od samego początku - zaproponował, odwzajemniając mój uścisk.
Podczas mojej zawiłej historii miłosnej z ostatnich miesięcy, mama podsunęła nam obiad i gorącą herbatę, którymi przyjaciel mnie faszerował.
- To nieporozumienie - stwierdził po usłyszeniu wszystkiego, co miałem do powiedzenia.
- T-Tak! - mruknąłem, konsumując słodką bułkę na deser.
- To twój pierwszy mężczyzna i powinien być bardziej bezpośredni i wyrozumiały. Jesteś kretynem i nie pojmujesz od razu takich prostych rzeczy.
- Święta racja! - zgodziłem się.
- Ale ty też nie masz czystego sumienia! Zwodziłeś go i traktowałeś jak jakiegoś niewolnika czy pełną hajsu sakiewkę! Powinieneś się cieszyć, że nie był takim zwykłym playboyem jak ty!
- Dokład-Co?! Ja playboyem?! - odparłem zszokowany.
- Mówię jak jest.
- No może masz rację... - przypomniałem sobie niektóre konwersacje i moje dziecinne zachowania w stosunku do Wakatoshiego.
- Zawsze mam rację.
- Trudno się nie zgodzić - westchnąłem z uśmiechem.
- Wyglądasz lepiej. Cieszy mnie to - w migdałowych oczach ujrzałem troskę i rozgrzewające moje serce ciepło. Okazuje się, że jestem słaby w te klocki. Dwie najbliższe mi osoby zakochały się, a ja niczego nie zauważyłem...
- Iwa-chan... A co będzie z nami? - zacząłem z obawą w głosie.
- Jak to?
- Ja... nie mogę z tobą być, ale... nie mogę pozwolić, żebyś odszedł ode mnie na zawsze! Potrzebuję cię! Sam widzisz, jaki ze mnie imbecyl! Twoje odejście tylko pogorszy sprawę! - Nie mogę stracić kolejnej osoby... Załamię się wtedy na amen...
- To prawda - uśmiechnął się słabo, po czym wziął mnie za rękę i lekko za nią ścisnął. - Zasługuję na kogoś znacznie lepszego - dodał śmiertelnie poważnie.
- Ha?! Niby kogo?! Jestem ideałem! Sam mi to mówiłeś! - udałem urażonego.
- Zmieniłem zdanie. Niech Ushijima sobie ciebie bierze. Całego. Serio.
- Hidoi! - zawołałem, odsuwając swoją dłoń od jego.
- A tak na serio, to... jakoś sobie poradzę. Chociaż ciężko będzie pozbyć się tych uczuć, które pielęgnuję od tylu lat... - odpowiedział z westchnieniem.
- Od... Od jak dawna?
- Od pierwszej klasy gimnazjum - przyznał zawstydzony.
- Żartujesz! Dlaczego mi nic nie powiedziałeś?!
- Chciałem, wierz mi. Niestety brakowało mi odwagi. Ciągle kręciły się wokół ciebie jakieś dziewczyny, a ja byłem jeszcze głupim dzieciakiem. Poza tym, zżerały mnie nerwy, bo byliśmy najlepszymi przyjaciółmi i znaczyłeś dla mnie zbyt wiele... W każdym razie, wszystko było w porządku, dopóki nie zobaczyłem cię z Ushijimą. Nie masz pojęcia w jakim byłem szoku, gdy zrozumiałem, że akceptowałeś myśl o byciu z innym mężczyzną. Połowa moich obaw zniknęła, dlatego też zdecydowałem ci wszystko powiedzieć. Niestety, jak się później okazało, było już za późno...
- Przepraszam, Iwa-chan - wyszeptałem smutno.
- Nie martw się. To moja wina. Sam jestem sobie winien, że-
- Nie! To nie tak! - przerwałem mu. - Kocham cię, Iwa-chan! Jesteś dla mnie najważniejszym przyjacielem, jakiego mogłem sobie wymarzyć, ale... masz rację. Straciłem dla niego głowę i... nie potrafię z niego zrezygnować. Więc przestań się obwiniać! To ja jestem winny! Nigdy niczego nie dostrzegłem, byłem samolubny, wpatrzonym tylko w swoje zachcianki, a ty... zawsze byłeś przy mnie i znałeś mnie na wylot. Jedyne, co teraz mogę to cię uwolnić. Nie chcę, żebyś cierpiał ani się zadręczał. Pozwól mi przejąć twój ból i winę. Idź, żyj i znajdź w końcu tą lub tego właściwego, który w pełni odwzajemni twoje uczucie - nie potrafiłem wstrzymać swoich łez, gdy ujrzałem jego.
- Dziękuję, Tooru... - wyszeptał i objął mnie drżącymi ramionami. Trwaliśmy tak kilka minut, po czym podałem mu paczkę swoich ulubionych, zapachowych chusteczek. - Zostało już tylko jedno do wyjaśnienia - spojrzał na mnie znacząco.
- Nie jestem jeszcze na to gotowy. Muszę to przemyśleć, dobrać odpowiednie słowa... Inaczej znowu coś sknocę.
- W takim razie zapraszam cię na jutrzejszy trening w starym, dobrym Aoba. Zrobimy to, co lubisz najbardziej, czyli skopiemy pierwszakom tyłki. Wtedy na pewno najdzie cię wena na przeprosiny i od razu się pogodzicie! - zaproponował z uśmiechem.
- Jesteś geniuszem! Iwa-chan na prezydenta! - roześmiałem się, tuląc go do siebie.
Resztę tego dnia spędziliśmy na odrabianiu czasu, który straciliśmy i umacnianiu więzi, jaką była nasza wspaniała przyjaźń.

***

- To nie fair! Chcemy rewanżu! - domagali się pokonani licealiści.
- To dopiero początek waszej sportowej kariery. Pracujcie ciężko i zwyciężajcie dla naszej drużyny. Następnym razem nie będzie taryfy ulgowej! - zawołał do nich Iwaizumi.
- T-Tak jest! - zasalutowali uczniowie.
- Idziemy pod prysznic i potem zapraszam cię do nas na obiad. Mama robi twoje ulubione naleśniki - zwrócił się do mnie z uśmiechem.
- Serio? Super! - ucieszyłem się szczerze. - Nie ma nic lepszego niż naleśniki Iwaizumi-san! Tylko proszę, nie mów o tym mojej mamie.
- Nie śmiałbym. Jak myślisz, po kim odziedziczyłeś ten temperament? - puścił do mnie perskie oko.
Kiedy czekałem pod szatnią na Hajime, przez uchylone drzwi usłyszałem szczątki rozmów pierwszaków.
- Ale jaja! Słyszeliście?!
- Co jest?
- Ten niepokonany kapitan liceum Shiratorizawa... Jak mu tam było?
- Ushijima?
- Tak! Właśnie! Ushijima Wakatoshi! Właśnie dostałem wiadomość od kumpla, który twierdzi, że w lokalnej telewizji puścili z nim wywiad. Nie zgadniecie dokąd jedzie na studia!
- Gdzie? Gdzie?
- Leci do Stanów!
Serce mi stanęło, poczułem zimny pot spływający po czole, ścisk w gardle i drżenie całego ciała. Nie... To nie może być prawda... Nie zdążyłem mu powiedzieć i wyznać, że...! Cholera! Muszę się pospieszyć! Gdzie jest ten Iwa-chan?! - zacząłem nerwowo chodzić po holu.
- Skoro skończyły się egzaminy, pewnie niedługo wyjeżdża, nie?
- Wy naprawdę nic nie wiecie?! Dzisiaj ma lot!



*****

Do-Dobry~ ._.


No cóż... Trochę się zabalowało *hie hie* x,D

A tak na serio, to szukałam swojego sensu istnienia i takie tam ;p Dużo by pisać, grać i opowiadać...

Coś mi się tam udało znaleźć, więc wracam z kilkoma nowymi pomysłami oraz zbieram chleb dyniowy na nowe tosty z keczupem. Zasady na razie mają urlop wybacz Kitsuś ;____;, a szoty z asasyna będą później tak jakby... hehe, gdyż muszę dokończyć to i owo oraz wdrążyć się w "zabójczą" fabułę ;D

Co z Waszym ukochanym UshiOi? No więc zostały jedynie dwa rozdzialiki i... to by było na tyle :,(


Joleen :*

czwartek, 8 września 2016

You should have let me in

Opowiadanie yaoi - Ushijima Wakatoshi x Oikawa Tōru






- Kiedy masz zamiar mnie do siebie zaprosić? - zapytał Wakatoshi, składając motyle pocałunki wzdłuż mojego kręgosłupa.
- Co masz na myśli? - mruknąłem, podczas przeglądania ulubionych portali społecznościowych w swoim telefonie.
- Nie przeszkadza mi, że spotykamy się u mnie, ale chciałbym, żebyś kiedyś dotrzymał złożonej obietnicy.
- Co? Jakiej znowu obietnicy? - prychnąłem.
- Tej, że ubierzesz dla mnie strój Shiratorizawy - wyszeptał nisko, podgryzając płatek mojego ucha.
- N-Nic takiego nie obiecywałem! - zaprzeczyłem pospiesznie i odwróciłem się w jego stronę.
- W takim razie wystarczy, że będziesz bez stroju... - w odpowiedzi posłałem mu piorunujące spojrzenie. - Mam na myśli najzwyklejszą wizytę - uśmiechnął się. Dobrze wiedziałem, co kryło się za tym uśmieszkiem. Pomimo naszych potajemnych schadzek oraz wspólnie spędzonego czasu, nie potrafiliśmy się sobą nasycić. Kiedy chodziło o seks, nie mieliśmy względem siebie żadnych hamulców. Dlatego tym bardziej obawiałem się, że odwiedziny w moim domu stanowiłyby zbyt duże ryzyko.
- W przeciwieństwie do ciebie, moi rodzice są stale w domu. Często odwiedza nas też ciotka z kuzynem...
- Wstydzisz się mnie? - przerwał mi.
- To zabrzmiało jak z jakiejś słabej telenoweli - żachnąłem się i odłożyłem komórkę.
- No więc? - dodał zniecierpliwiony.
- Jak mam być szczery, wolałbym utrzymywać naszą relację w tajemnicy. Twój tatuś wie, że wolisz pięknych chłopców? - posłałem mu słodki uśmiech i zatrzepotałem rzęsami. Ushijima położył się na posłaniu i oparł głowę o moje udo.
- Nie. Powiedziałbym mu, gdyby w ogóle chciał mnie wysłuchać... - odparł przygnębiony.
- Auć... Jest aż tak źle? - wplotłem palce w jego włosy, które zacząłem przeczesywać i gładzić.
- Gorzej niż sobie wyobrażasz... Interesuję go tyle, co zeszłoroczny śnieg - zakpił. Musiało mu być ciężko. Najbliższa osoba z rodziny tak bardzo go skrzywdziła. Bo czasami cisza jest gorsza od słów... Co nie, Iwa-chan? Ty też potrafisz być dla mnie okrutny...
- Przykro mi - nasze spojrzenia się odnalazły.
- Hej, bo jeszcze pomyślę, że ci na mnie zależy! - wyciągnął rękę w kierunku mojej twarzy.
- A czy to... byłoby aż takie straszne? - pojąłem ją w obie dłonie i nie odrywając od niego wzroku, ucałowałem. Pod palcami wyczułem jego przyspieszony puls i zobaczyłem wymalowane zdziwienie na twarzy. Aż tak trudno ci w to uwierzyć? - coś ścisnęło mnie w piersiach. - Lubię cię, Toshi-chan... Choć czasami jesteś trudny, uparty i zaborczy, nie przeszkadza mi to. Bo gdy znajduję się blisko ciebie, wszystko wydaje się być na miejscu... Ale nie mam odwagi ci o tym powiedzieć. Za bardzo się boję...
- Nie. Wcale - uśmiechnął się do mnie cierpko, jakby był bliski płaczu.
- Zimno mi. Chodź tutaj. Szybko - rozkazałem, okrywając się szczelnie kołdrą.
- Zostaniesz? - Nie powinienem... Miałem porozmawiać z Iwa-chan i mamą, ale... nie potrafię go teraz zostawić.
- Tak... - momentalnie wpełzł pod kołdrę i schował mnie w swoich ramionach, w których odpłynąłem.
Zapytaj go. Teraz jest okazja... Gdzie idziesz na studia? Może moglibyśmy...? - podpowiadał mi głos. Lecz kiedy otwierałem usta, gardło było zaciśnięte na amen. Nie mogłem wydusić ani jednego słowa.
- Coś nie tak? - w pewnym momencie usłyszałem zaniepokojony głos.
- W-Wszystko dobrze - skłamałem, wtulając twarz w jego nagi tors. - Dobranoc, Toshi-chan - wymruczałem.
- Dobranoc, Tooru... - ucałował moje włosy i zgasił nocną lampkę. Przez dłuższą chwilę przysłuchiwałem się równomiernemu oddechowi oraz biciu serca, gryząc się z własnymi myślami...

***

Kilka dni później udało mi się skontaktować z Iwa-chan i namówić go na wspólne bieganie. Po drodze stwierdziłem, że nie był to zbyt trafny pomysł, gdyż podczas wyczerpującego joggingu nie dało się poważnie porozmawiać. A przecież zaprosiłem go po to, żeby wybadać sytuację między nami...
Po pewnym czasie zarządziłem przerwę przy ławkach w parku.
- Trzymaj - Iwaizumi podał mi butelkę wody.
- Dzięki... - odkręciłem korek i zacząłem pić dużymi haustami.
- Debilu! Zostaw coś dla mnie! - czarnowłosy odebrał mi napój i walnął w głowę.
- Iwa-chan, to bolało! - zawołałem, gdy niepocieszony Hajime dopił ostatnie dwa łyki i schował butelkę do swojego plecaka.
- Gotowy do drogi?
- Oszalałeś?! Nie czuję własnych nóg! - warknąłem.
- Ile wasza wysokość ma zamiar tutaj siedzieć?
- Jeszcze tylko kilka minut! Usiądź ze mną - uśmiechnąłem się do niego i poklepałem miejsce obok. Westchnął, spełniając moją prośbę.
- No więc? Wybrałeś już?
- Co?
- Uniwerek - cały się spiąłem.
- Dla-Dlaczego pytasz?
- Ostatnio powiedziałeś, że nie wiesz, a niedługo trzeba będzie składać papiery.
- Mam... pewien plan. Ale... nie jestem pewien czy wypali - oparłem łokcie na kolanach i zacząłem bawić się swoimi palcami, aby rozładować napięcie.
- Czemu? - drążył temat, przypatrując mi się pilnym wzrokiem.
- Chciałbym... coś sprawdzić. Niestety mam spory problem...
- Z czym?
- Bo... boję się zapytać - wyznałem opierając czoło o splecione dłonie.
- Wystarczy wykręcić numer albo napisać maila do dziekanatu. Co ci szkodzi?
- Tylko skąd mam mieć pewność, że jeśli tam pójdę, to wszystko będzie cacy? A może w połowie roku mi się nie spodoba? A co jeżeli... wszystko zacznie się psuć? Co wtedy? - spojrzałem w ciemne i spokojne oczy.
- Po prostu się przeniesiesz.
- To nie jest takie proste... - westchnąłem ciężko i uniosłem oczy ku bezchmurnemu niebu. To nie takie proste, bo zdążyłem się do niego przywiązać... Wciąż nie znalazłem w swojej pamięci nikogo, kto działałby na mnie tak jak on. Czy to oznacza, że jest kimś specjalnym? Czy... jest wyjątkowy? Jak będę się tym tyle zadręczał, to zwariuję...
- Jestem gotowy! Chodźmy! - postanowiłem, podnosząc się. - Kto ostatni na dole ten wielki baka! - uśmiechnąłem się szeroko i zerwałem do biegu.
- Jesteś nim i bez tego! - zawołał za mną.

***

Siedziałem w domu, przy moim biurku i przeglądałem sportowy magazyn, kiedy dostałem wiadomość.

Od: Toshi-chan <3
17:35
Spójrz przez okno.

Zmarszczyłem brwi i niepewnie skierowałem się w stronę okien. Przed bramką stał nikt inny jak Ushijima Wakatoshi, który widząc mnie, posłał mi swój cudowny i rzadki uśmiech.
- Co on tu do cholery robi? - warknąłem pod nosem.

Do: Toshi-chan <3
17:38
Odejdź. Dobrze ci radzę.

Zauważyłem jak wyjął swój telefon i zaczął odpisywać. Po chwili usłyszałem sygnał informujący o nowej wiadomości.

Do: Toshi-chan <3
17:39
Nie.

Nagle rozległ się dzwonek do drzwi.
- Mamo?! - zawołałem, wynurzając się z pokoju i biegnąc po schodach na hol.
- Tooru, to twój kolega! Ushijima-kun!
- Mamo, to nie-! - gdy znalazłem się na miejscu, było już za późno...
- Miło mi cię poznać, Ushijima-kun. To na ciebie Tooru woła "Toshi-chan", prawda? Tyle się o tobie nasłuchałam! - zachichotała.
- To zaszczyt - odparł uprzejmie. - Mam nadzieję, że Tooru opisywał mnie w samych superlatywach - jego wzrok skierował się na moją osobę. On chyba nie...! Tu jest moja matka, idioto! - przeraziłem się, kiedy poczułem obejmujące mnie szerokie ramiona. - Cześć... kolego. Nie przywitasz się ze mną? - powiedział blisko mojego ucha. Zapragnąłem go pocałować za ciepło i bliskość, którą mnie obdarowywał, a jednocześnie skarcić za karygodne zachowanie. Jednak duże, brązowe i zdziwione oczy matki przywróciły mi rozsądek.
- H-Hej... - wydukałem i odwzajemniłem niezręczny uścisk.
- Kochanie, kto przyszedł? - z salonu wyłonił się mój ojciec, który nie zdążył się jeszcze przebrać po pracy.
- To Ushijima-kun, bliski kolega Tooru - odezwała się kobieta, lustrując nas podejrzliwym wzrokiem.
- A już myślałem, że to Hajime-kun! Tak dawno go u nas nie było... Co nie znaczy, że nie cieszę się z faktu, iż mój syn ma więcej przyjaciół, którym ufa na tyle, żeby ich zaprosić! - oznajmił z uśmiechem.
- Czyli... ze wszystkich znajomych Tooru tylko Iwaizumi był u państwa w domu? - zapytał z poważną miną. Niedobrze...
- Dokładnie! Dziwne, prawda? A przecież jest taki popularny... - puścił do mnie perskie oko.
- Mamo, tato... zabiorę gościa do mojego pokoju - przerwałem im tą idącą w złym kierunku pogawędkę oraz złapałem za nadgarstek chłopaka i pociągnąłem go za sobą.
- Przynieść wam coś? Może zrobię herbatę? - zaproponowała mama.
- Nie trzeba. Naprawdę - posłałem jej uśmiech wzorowego synka i zaprowadziłem Ushijimę na piętro. Kiedy zamknąłem drzwi, przyparłem go do nich i posłałem mordercze spojrzenie.
- Co. Ty. Wyprawiasz - wysyczałem wściekły.
- Odwiedzam swojego kumpla, nie? - odpowiedział cynicznie.
- Zaraz możesz znowu stać się arcywrogiem. Chcesz tego? - zagroziłem.
- Chcę poznać cię bliżej. Tego chcę - pocałował mnie przelotnie w usta, po czym rozejrzał się po pomieszczeniu. - Przytulnie, choć spodziewałem się czegoś... innego.
- Tak? - skrzyżowałem ręce na piersi i odsunąłem się o kilka kroków.
- Myślałem, że będzie bardziej... nowocześnie. Trochę jak u mnie.
- Moi rodzice są staroświeccy. Poza tym, to zwykli, szarzy urzędnicy. Nie zarabiają takich kokosów jak twój ta-
- Są wspaniali - przerwał mi.
- Nie znasz ich.
- Wystarczy na nich spojrzeć. Wystarczy... spojrzeć na ciebie. Nikt inny nie potrafiłby stworzyć i wychować tak wspaniałej istoty jak ty - poczułem ciepło, rozchodzące się po całej twarzy oraz przyspieszony puls. Jak czasem coś powie... - spuściłem wzrok, próbując się uspokoić. W tym czasie Wakatoshi podszedł do biurka i przyjrzał się korkowej tablicy, do której kolorowymi szpilkami miałem przyczepione moje ulubione zdjęcia z podróży, wygranych meczów... Większość z nich stanowiły wspólne fotografie z Iwaizumim.
- Wiesz już? - spytał niespodziewanie.
- O czym?
- Powiedział ci co czuje? - wskazał na roześmianą twarz Hajime.
- Przestaniesz w końcu z tą swoją chorą teorią?! Już ci tłumaczyłem, że to mój najlepszy przyjaciel! - uniosłem się.
- Od przyjaźni do miłości wystarczy jeden pocałunek lub wyznanie...
- O czym ty bredzisz do cholery?! Wyjdź! - wskazałem na drzwi.
- Dopiero co przyszedłem - poskarżył się.
- Mam to gdzieś! Wyjdź! Natychmiast!
- Tylko Iwaizumi może cię odwiedzać? O to chodzi?
- Czemu tak się go uczepiłeś?! Mogę się zadawać z kim chcę! - odwarknąłem.
- To chyba też moja sprawa, skoro ze sobą chodzimy! - Cho-Chodzimy? Ja... i Toshi? Od kiedy my...?
- Co? Niby od kiedy ze sobą chodzimy?!
- Żartujesz? - spojrzał na mnie z wyrzutem.
- W co ty pogrywasz?!
- Więc twoim zdaniem co nas łączy?! - Po raz pierwszy uniósł głos w moim towarzystwie...
- Jak to "co"? Spotykaliśmy się, uprawialiśmy ze sobą seks... Nic nadzwyczajnego - To nie tak... Przecież Toshi-chan jest wyjątkowy... Więc jeśli jego zdaniem chodzimy ze sobą... To znaczy, że... mu na mnie zależy?
- Czy ty siebie w ogóle słyszysz?! Cały czas miałeś ze mną kontakt! Tylko ja-!- urwał swoją wypowiedź, a jego oczy pociemniały. - Nie. Nie tylko ja, prawda? - podszedł do mnie pospiesznie, złapał za ramiona i przyparł do ściany. - Kto jeszcze cię miał, co?! - zacisnął swoje palce.
- Słucham?!
- Pytam, kto jeszcze cię dymał?! - potrząsnął mną.
- To boli! - zawołałem, próbując odepchnąć Ushijimę.
- Odpowiadaj! - uniosłem dłoń i uderzyłem go w twarz.
- Mam ciebie dosyć! Nie jestem twoją własnością i nigdy nie byłem! Jak w ogóle mogłeś sądzić, że będę chciał z tobą chodzić?! Jesteś nadętym gburem z problemami! Nie chcę cię już więcej widzieć, ty... potworze! - wykrzyczałem mu w twarz. Oniemiały, wpatrywał się we mnie przez chwilę, po czym bez słowa wyszedł z pokoju głośno trzaskając drzwiami. Wtedy osunąłem się na kolana i zacząłem płakać. Bolało. Bardziej niż jakakolwiek przegrana, jakikolwiek zawód... Wszystkie zadane mi w przeszłości rany złączyły się w jedną, która przebiegła wprost przez moje złamane serce... Czy kiedykolwiek będę potrafił ją zasklepić? W tamtym momencie wydawało się to wręcz niemożliwe...



*****

Ko-Konbanwa~! ;-;


Tutaj Wasza pro blogerka, która nie potrafi trzymać się terminów ani postanowień ani... nie ma w sobie krzty weny ;___; HERP MI!

Postaram się odszukać moją muzę może obejrzę na szybko Sekai...? albo go przeczytam... i dodać Wam tościk lub ostatnią zasadę C; Co do UshiOi... Znacie taką piosenkę? Leci tak... "Goodbye my lover *dum* Goodbye my friend *dum* You have been the one *dum* You have been the one for me~ *dum* And I was so f*cking dumb *dum* And now I am forever alone! *dum dum dum DUM*" czy jakoś tak x,D

PS. Zapomniałam dodać, że póki mam jeszcze trochę wolnego, to zacznę poprawiać moje stare posty jest ich jakoś ponad sto, ale co tam ;P ^^ Ostatnio jak sobie weszłam w takie "Drunk in love" mmm i zaczęłam czytać, to myślałam, że się pod ziemię zapadnę! >.< Czas najwyższy na renowacje! :D

(2)PS. Na razie wstępnie poprawiłam Wasze ulubione "Walentynki 2014 Levi x Eren" i mam nadzieję, że tym razem moje pisanie okaże większy szacunek do języka polskiego x,D


Joleen :*