niedziela, 13 sierpnia 2017

Epilog

„Lost in the Darkness”                           UWAGA+16!!!



Minęły już cztery miesiące, dwa tygodnie i pięć dni od kiedy zostałem adoptowany przez rodzinę Floy'ów, a od nowego semestru musiałem zacząć ponownie naukę w moim prywatnym, znienawidzonym liceum. Co za tym szło, otrzymałem nowe, odległe od wszystkich miejsce... Ostatni rząd, ławka pod oknem. Żaden nauczyciel nie miał na tyle odwagi, by mnie zapytać czy poprosić o cokolwiek. Nie po tym, co się wydarzyło...
Znudzony kolejną godziną lekcji historii, oparłem podbródek na dłoni i wyjrzałem przez okno. Chmury na niebie zaczęły robić się coraz ciemniejsze i gęstsze, zapowiadając niemałą ulewę. Nie zabrałem ze sobą parasola, a planowałem zerwać się z ostatnich zajęć i odbyć małą "wycieczkę" poza teren szkoły bez wiedzy moich opiekunów. Wiedziałem, że to nielegalne, ale akurat tamten dzień miał być wyjątkowy. Nie miałem co liczyć na rodzinę zastępczą. Mogłem jedynie poprosić o pomoc Leviego, ale... nie chciałem robić mu jeszcze większego kłopotu niż dotychczas. Wzdrygnąłem się na samo wspomnienie o szpitalu. Po tym, jak Rivaille zdołał uratować mnie z rąk mafii, trafiłem do nieprzyjaźnie wyglądającego, szarego budynku z małymi oknami, nad którego drzwiami widniał charakterystyczny symbol lekarski. Zostałem zbadany, zdiagnozowany, zabandażowany, przebrany i zaprowadzony do niewielkiego pokoju, w którym znajdowało się łóżko, stoliczek oraz dwa krzesła. Levi nie odstępował mnie na krok, dopóki dwie pielęgniarki nie zaciągnęły go na stronę, by zdeterminowany, młody lekarz opatrzył jego obrażenia. Kiedy wrócił, omiótł wzrokiem pomieszczenie, zmarszczył lekko brwi, po czym usiadł obok mnie, na składanym krześle i... nie odezwał się ani słowem. Akurat wtedy nie miałem ochoty na jakiekolwiek rozmowy... Byłem zbyt wycieńczony fizycznie i psychicznie.
Przez pierwsze dni budziłem się w środku nocy z krzykiem. Bez wyjątku. Następnie szukałem wzrokiem Rivaille, który zawsze znajdował się na wyciągnięcie ręki. Patrzył na mnie swoimi kobaltowymi, pełnymi współczucia oczami, chwytał za spoconą dłoń, której wierzch delikatnie muskał opuszką kciuka, powtarzając przy tym jak mantrę: "Nic ci nie grozi. Jesteś ze mną w szpitalu. Już nikt cię nie skrzywdzi. Wszystko w porządku". Później przychodziły pielęgniarki, żeby zwiększyć dawkę leków nasennych. W taki sposób wytrzymywałem do świtu. W ciągu dnia przyglądałem się, jak Levi przysypiał na krześle, trzymając mnie za dłoń, ze spuszczoną głową. Gdy ciemne półkola zawitały tuż pod oczami, policzki stały się wklęsłe, a jego jedynym posiłkiem były kawa i papierosy, lekarz kategorycznie zabronił mu spędzać większość swojego czasu w szpitalu i zrobił mu specjalny grafik odwiedzin. Niezadowolony, nieco oburzony i zmartwiony mężczyzna zaczął przysyłać do mnie Verde, Hanji oraz od czasu do czasu Petrę, która robiła dosłownie wszystko, żeby oderwać się od żałoby po narzeczonym... Podobno po akcji cały zespół Rivaille został wybity. Co do jednego. Poświęcili się, aby mógł dorwać szefa mafii i uratować mnie oraz Armina. Niestety tylko ja zdołałem przeżyć. Czarnowłosy nie chciał wyjawić mi szczegółów śmierci mojego przyjaciela, dopóki nie byłem na to gotowy psychicznie. Z czasem dowiedziałem się, że zwyrodnialec z irokezem dopiął swego. Zabił blondyna, a potem... zabawiał się ze świeżymi zwłokami. Kiedy weszła policja i nakryła go na tym nieludzkim czynie, jeden z oficerów nie wytrzymał i zastrzelił drania. Oczywiście, nie powinien był tego zrobić i miały czekać go srogie konsekwencje. Jednak Levi uchronił podwładnego od kary i dodatkowo przyjął go do swojego nowego zespołu, który niedługo później zaczął się formować. Zdawałem sobie sprawę, że nigdy sobie tego nie wybaczę. Armin zasługiwał na lepszą śmierć. Tak samo jak Mikasa...
Na domiar złego, kiedy lekarz miał dać mi wypis, Rivaille postanowił w końcu puścić parę z ust i wyznać mi prawdę o planach adopcyjnych...
- Eren... - usłyszałem jego lekko zachrypnięty głos i napotkałem smutne spojrzenie. - Musimy porozmawiać - kiwnąłem twierdząco głową. - Tak nie może dalej być... Po tym, co się wydarzyło... To zbyt niebezpieczne, żebyś ze mną został, więc... przydzieliliśmy ci z Hanji rodzinę zastępczą - spuściłem wzrok na podłogę. To niemożliwe... Chce mnie oddać? Porzucić...? Teraz? - coś ścisnęło mnie za gardło i poczułem, jak łzy napłynęły mi do oczu.
- Jesteś pewien, że to dobry pomysł? - zapytałem cicho.
- Niczego nie jestem już pewien - odrzekł szczerze i przeczesał kruczoczarne włosy palcami. - To moja wina, że od samego początku zgodziłem się, żebyś ze mną został. Jednak nie mieliśmy innego wyjścia. Sprawa mafii nadal się toczyła, a ty byłeś jedynym, który mógł nas doprowadzić na jakikolwiek trop. Teraz, kiedy te ścierwa zostały wyeliminowane, nic ci już nie grozi. Zostaniesz przydzielony do normalnej rodziny, gdzie ktoś na pewno będzie wiedział, jak zająć się dorastającym nastolatkiem. Jakbyś jeszcze nie zauważył, mi poszło gorzej niż fatalnie - westchnął, krzyżując ręce na piersi.
- To nie tylko twoja wina... - przyznałem nieśmiało.
- Nie, Eren. To jest moja wina. Biorę na siebie całkowitą odpowiedzialność a to, co się stało. Dlatego nie myśl, że zostawię cię samego. Nadal będę ci pomagał, dzwonił do ciebie, odwiedzał... Co tylko będziesz potrzebował.
- Nie potrzebuję litości - prychnąłem, wycierając mokre policzki o rękaw bluzy.
- To nie jest litość. Zależy mi na tobie - moje serce zabiło szybciej. Czyżby? To dlaczego chcesz się mnie pozbyć? Co zrobiłem źle? Levi... - Nie pozwolę, żeby stała ci się jakakolwiek krzywda. Zrozum to.
- Ale ja nie potrafię zrozumieć! - warknąłem i spojrzałem mu prosto w oczy. - Dlaczego nie może być tak, jak dawniej?! To jakaś cholerna kara?!
- To żadna kara, Eren. Nareszcie wszystko zacznie się układać...
- Nic się nie układa! Moja cała rodzina nie żyje, jestem mordercą i już nie mogę...! - upadłem na kolana i schowałem zapłakaną twarz w dłoniach. - Mam już dosyć... wszystkiego... - załkałem.
- Eren... - ciemnowłosy kucnął tuż przy mnie i położył mi dłoń na ramieniu. - Jesteś rozżalony. Masz do tego prawo. Ale nie jesteś mordercą.
- Nie? Zabiłem dwoje ludzi!
- W akcie samoobrony - wtrącił.
- Czy ja... pójdę siedzieć? - spytałem i uniosłem wzrok na Rivaille.
- Nie, Eren.
- Stanę przed sądem?
- W normalnych warunkach tak by właśnie było, ale ludzie zaakceptowali zniknięcie Kirsteina, a sprawa morderstwa jego syna została już rozwiązana - oznajmił ze spokojem.
- Jak to? - zmarszczyłem brwi.
- Zająłem się tym, Eren. Nikt nie będzie cię oskarżał - zapewnił.
- Ale ja...!
- Nie sądzisz, że już wystarczająco się wycierpiałeś? Chcesz jeszcze trafić do poprawczaka?
- N-Nie... - przełknąłem ślinę i spuściłem wzrok. Nie stanę przed wymiarem sprawiedliwości? Jak Levi to załatwił? Skąd to wszystko wiedział? A co, jeśli...
- Eren - w pewnej chwili złapał mnie za podbródek i zmusił, bym spojrzał mu w oczy - Nie pozwolę, żeby coś ci się stało. Pozwól odejść przeszłości, postaraj się zaakceptować teraźniejszość, a mi zostaw sprawę przyszłości, zgoda?
- Już raz próbowałem wyprzeć przeszłość. Teraz ponoszę tego konsekwencje...
- Nie masz jej wyprzeć. Masz iść dalej. Odnaleźć pozostałe wspomnienia, żeby uczyniły cię silniejszym i nosić pamięć o tych, dzięki którym teraz tu jesteś. Nie pozwól, żeby ich poświęcenie poszło na marne.
- Dlaczego... dlaczego ja... dlaczego wybrali mnie... - łkałem, nie mogąc powstrzymać kolejnych łez.
- Bo cię kochali. Byliście rodziną. A teraz zrobisz wszystko, żeby mogli być dumni - odparł, chowając mnie w swoich ramionach.
Nie wiedziałem, co o wszystkim myśleć. Logiczne słowa Rivaille dały mi nowy cel. Jako pokutę za swoje winy wybrałem nową ścieżkę. Ścieżkę życia, czyli zmagania się z dnia na dzień z nowymi przeszkodami. Pierwszą i zdecydowanie najgorszą z nich była przeprowadzka do domu Foly'ów. W skład rodziny wchodziło podchodzące pod czterdziestkę małżeństwo oraz dwójka dzieci - syn Johnatan i córka Lydia, którzy byli nieco młodsi ode mnie i wprost uwielbiali uprzykrzać mi życie, zwalając na mnie winę za swoje przewinienia oraz pracą domową. Matka również nie pałała sympatią. Wiedziałem, że zgodziła się na przygarnięcie mnie za namową męża, który obiecał jej nową garderobę i dostęp do wszystkich pieniędzy związaną z adopcją. Ojciec... zachowywał się dziwnie. Co prawda był miły, zawsze interesował się czy niczego nie potrzebowałem, ale sposób w jaki czasami na mnie patrzył... aż dostawałem gęsiej skórki. Miał takie samo spojrzenie jak ojciec Jean'a. Dobrze, że większość czasu spędzał w pracy. Wolałem nie być z nim sam na sam...
Kiedy usłyszałem dzwonek, oznaczający koniec lekcji, zabrałem swoje rzeczy i wyszedłem z klasy, zerkając w stronę wpatrującej się we mnie Cristy. Gdy tylko naszej spojrzenia się skrzyżowały, dziewczyna uciekła wzrokiem. Po balu jesiennym przestałem kolegować się z moją starą ekipą. Dużo się od tego czasu zmieniło. Sasha zerwała z Conniem i nadal przyjaźniła się z blondynką. Marco bardzo przeżył śmierć Jean'a i postanowił zmienić szkołę. Ja natomiast postanowiłem odejść z klubu rugby, do którego uczęszczałem. Kapitan próbował namówić mnie do powrotu, lecz w głębi duszy zdawał sobie sprawę, że nie będzie potrafił przekonać mnie do zmiany zdania. Nie chciałem już zaistnieć. Moim celem było przejść z klasy do klasy, nie wychylając się. Nie potrzebowałem kolejnych związków bez przyszłości. Nie zasługiwałem na współczucie. Byłem zepsuty. Bardziej niż zwykle. Nikt nie nosił w swoim sercu takiego ciężaru, ani nie miał krwi niewinnych na rękach...
Przed lekcją wychowania fizycznego, gdy wszyscy przebierali się w szatni, zakradłem się do drzwi wychodzących na boisko, gdzie nie było kamer. Zdjąłem marynarkę od mundurka, założyłem szarą bluzę z kapturem, którą trzymałem w plecaku i wyszedłem na zewnątrz. Wszystko poszło zgodnie z planem. Dotarłem miejskim autobusem na cmentarz. Przed wejściem wszedłem do niewielkiej kwiaciarni niedaleko i za zaoszczędzone kieszonkowe kupiłem duży bukiet kwiatów. Później szedłem wyznaczoną ścieżką pomiędzy marmurowymi pomnikami i nagrobkami, aby znaleźć odpowiednie miejsce. Miejsce pochówku mojej matki, przyrodniej siostry oraz najlepszego przyjaciela. Odgarnąłem piasek z czarnej płyty i wyjąłem dwie białe róże, które położyłem przy tabliczce Armina i Mikasy. Natomiast resztę bukietu ofiarowałem matce.
- Cześć mamo - uśmiechnąłem się słabo, sunąc opuszkami palców po wykutym napisie "Carla Jaeger". - Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. Może nie jestem najlepszym prezentem, jaki byś sobie wymarzyła, ale przysięgam, że jeszcze będziesz ze mnie dumna. Zobaczysz. Ty, Mikasa i Armin... Jeśli mi się nie powiedzie, to przecież gorzej już być nie może, prawda? - zaśmiałem się przez łzy. - Boże, co ja najlepszego narobiłem... Gdybym tylko nie był tak zaślepiony moją szczeniacką miłością, uparty i... - westchnąłem cicho. - Wiesz, co jest w tym najgorsze? Że pomimo wszystkiego, cały czas... nie mogę sobie odpuścić. Gdyby nie Levi... nie wiem, co by się ze mną stało. I nie chcę wiedzieć - przymknąłem powieki i nabrałem powietrza do płuc. - Wiesz mamo, dziękuję, że stale się mną opiekujecie, ale... miej w swojej opiece również Rivaille, dobrze? On... teraz potrzebuje tego bardziej niż ja. Został szefem policji. Wszyscy strasznie na nim polegają, na jego opinii... Nie mogę tego zepsuć. Nie mogę, ale... - kolejne łzy spłynęły po moich policzkach. - Kocham go... Myślałem, że jak odzyskam wspomnienia i... zaakceptuję to, kim się stałem... moje uczucie zniknie. Niestety, kiedy tylko przypomniałem sobie o naszym pierwszym spotkaniu, jego dobrych intencjach... Nadal nie mogę przestać darzyć go tymi uczuciami. Co za ironia losu... - przygryzłem dolną wargę i przez chwilę stałem w milczeniu, przyglądając się coraz ciemniejszemu niebu. - Muszę wziąć się w garść. Inaczej stracę ostatnią rzecz, na której mi zależy, a tego bym już nie zniósł...
Posiedziałem tam jeszcze jakiś czas, po czym zebrałem się w sobie i opuściłem teren cmentarza. Wciąż pusty, zmęczony, ale z nadzieją na lepsze jutro.

***

Otworzyłem drzwi od mieszkania zapasowym kluczem i wszedłem do środka. Przeczesałem wilgotne włosy palcami, po czym ściągnąłem z siebie przemoczoną od deszczu bluzę. Przez całą drogę powrotną zastanawiałem się nad wymówką, którą miałem sprzedać swojej zastępczej rodzince. W prywatnym liceum zajęcia zawsze kończyły się o tej samej porze, więc z mojej strony nie zdarzały się żadne niezapowiedziane niespodzianki. Niestety tak nie miało być tym razem. Spojrzałem na zegarek na lewym nadgarstku. Ten sam, który dostałem od Leviego. To dzięki niemu mógł mnie namierzyć w kryjówce mafii. Dobra, mam jeszcze godzinę... - pomyślałem, przewieszając torbę wraz z bluzą przez ramię. Kiedy przeszedłem parę kroków wzdłuż wąskiego korytarza, nagle zza ściany wynurzyła się postać. Automatycznie serce podskoczyło mi do gardła i cofnąłem się w tył. Moim oczom ukazał się wysoki, szczupły mężczyzna o krótkich, kręconych włosach, z ciemną brodą i okularami na nosie, za którymi kryły się błyszczące, niewielkie oczy z brązowymi tęczówkami. Miał na sobie beżowy kardigan, pod nim niebieską koszulę w kratę z podwiniętymi do łokci rękawami, które ukazywały jego owłosione przedramiona.
- D-Dzień dobry, panie Floy - wydukałem po chwili.
- Eren? Co ty tutaj robisz? Powinieneś być w szkole - zdziwił się. Niedobrze... - przełknąłem głośno ślinę.
- Źle się poczułem i postanowiłem wrócić. Ja... obiecuję, że to się już więcej nie powtórzy - Błagam, pozwól mi odejść w spokoju... Po prostu odsuń się i mnie przepuść... - próbowałem dotrzeć do niego telepatycznie.
- Wszystko w porządku? - udał zmartwionego.
- Tak. Może po prostu potrzebowałem świeżego powietrza... - uciekłem wzrokiem w bok. - Czy reszta też jest już w domu?
- Nie - przygryzłem dolną wargę. - Jesteśmy tylko ty i ja - oznajmił, a jego oczy pociemniały. Zacisnąłem palce na pasku swojej torby. Spokojnie, Eren. Nic się nie dzieje. Nikt ci nic nie zrobi... - powtarzałem sobie w duchu, aby się uspokoić.
- Jeśli pan wybaczy...
- Proszę, nie bądź przy mnie taki spięty. Wiem, że moja żona traktuje cię dosyć ozięble, ale naprawdę zależy mi na tym, abyśmy stali się jedną, wielką rodziną. Mów mi Henrik.
- D-Dobrze... Henrik - szatyn uśmiechnął się do mnie. - Ja... pójdę już do siebie - westchnąłem i zacząłem iść w kierunku schodów. Kiedy tylko minąłem mężczyznę, ten niespodziewanie chwycił mnie za łokieć. Potem wszystko potoczyło się strasznie szybko... W ułamku sekundy moja torba i bluza opadły na podłogę, a ja zostałem przyszpilony do najbliższej ściany. Floy unieruchomił moje ręce, łapiąc za oba moje nadgarstki i kierując je w górę. - Co pan robi?! - krzyknąłem, czując jak serce wyrywa mi się z piersi i cały zaczynam drżeć ze strachu.
- Wiesz, ile czasu czekałem na taką okazję? - wyszeptał mi wprost do ucha.
- Jaką okazję?! Niech mnie pan puści! - próbowałem mu się wyrwać, lecz nie miałem z nim żadnych szans...
- Każdy miał pewne plany co do twojego przyjazdu. Moja żona i dzieci chcieli cię dla pieniędzy, ale ja... - uniósł drugą rękę i zaczął nią rozpinać pierwsze guziki mojej koszuli. - Miałem inny cel. Znacznie lepszy.
- Nie, nie! To jakiś absurd! Proszę...!
- Od tylu lat nie układało mi się z żoną aż w końcu zrozumiałem. Kochałem ją, gdy była taka młoda i piękna. Teraz ma prawie trzydziestkę i nie ma w niej niczego pociągającego. Natomiast ty, Eren... - zachichotał nisko i złapał za mój podbródek - Jesteś tym, czego mi trzeba. Młody, pełen wigoru i złamany psychicznie... Nikt ci nie uwierzy, jeśli powiesz, że cię wykorzystałem!
- "Wy-Wykorzytałem"...? - zmarszczyłem brwi.
- Chcę cię przelecieć - wyjaśnił z szaleńczym uśmiechem.
- N... Nie! Nie! Nie zgadzam się! - potrząsnąłem głową na boki.
- Ależ nikt cię nie prosił o zgodę - parsknął, szarpiąc za pasek od moich spodni. - Powinieneś być mi wdzięczny. Daję ci dach nad głową, jedzenie, jestem dla ciebie dobry... I tak mi się odwdzięczasz?! - popchnął mnie, a ja straciłem równowagę i opadłem z hukiem na podłogę. Gdy próbowałem się podnieść, przygniótł moją klatkę piersiową ręką i uniósł biodra w górę.
- Nie, proszę! Błagam pana! - wrzeszczałem, bliski płaczu.
- Jeszcze nawet nie doszliśmy do najlepszej części, a ty już mnie błagasz? Cierpliwości, mój mały! - zaśmiał się, zsuwając moje bokserki do kolan. Nie... To się nie dzieje naprawdę... - przed oczami widziałem scenę z szatni podczas jesiennego balu. Egipskie ciemności, oddech Jean'a na moim karku, jego przyprawiający o mdłości dotyk, raniące słowa... Nie mogłem tego ponownie doznać. Dlatego ze wszystkich sił próbowałem mu się wyrwać i uciec.
- Nie, nie, nie! - powtarzałem w kółko. Mężczyzna wczepił palce w moje włosy, po czym uderzył moją głową o podłogę, aby mnie ogłuszyć.
- Zamknij już tą jadaczkę! I tak nikt ci nie pomoże! - warknął wściekły i zaczął mocować się ze swoimi spodniami.
- Ratunku... Levi... - załkałem bezsilnie, przymykając powieki i czekając na swój koniec.
Kiedy ponownie je otworzyłem, przy otwartych na oścież drzwiach stał nikt inny jak mężczyzna o prostych, kruczoczarnych włosach, opadających na zmrużone oczy. Na jego twarzy malowała się czysta furia. W jednej chwili odzyskałem wolność i zostałem odsunięty na bok, gdy Rivaille rzucił się z pięściami do ataku. Spacyfikował błagającego o litość bruneta, usiadł na nim okrakiem i zaczął obkładać pięściami. Siedząc na klęczkach, wpatrywałem się w osłupieniu jego spiętemu w gotowości ciału oraz szybkim i celnym ruchom, które pozbawiały Henrika krwi oraz tlenu. W pewnym momencie otrząsnąłem się z szoku, poprawiłem ubranie i niepewnie zbliżyłem do ciemnowłosego.
- Le-Levi... - zwróciłem się do niego cicho. Zignorował mnie i dalej obkładał już nieprzytomnego Floy'a. - Levi...! Dosyć! Zabijesz go! - zawołałem, łapiąc za jego ramiona. Rivaille wzdrygnął się i znieruchomiał. Przez parę minut uspokoił swój przyspieszony oddech i powrócił do zdrowych zmysłów. Puścił zakrwawioną, podartą koszulę i ciało mężczyzny opadło na ziemię. Odwróciłem twarz, lecz uchwyciłem zarys zmasakrowanej, pobitej twarzy okularnika. Wokół niego pojawiła się niewielka plama ciemnej krwi, która przyprawiła mnie o dreszcze. Zamknąłem na chwilę oczy i starałem się nabrać kilka głębszych wdechów przez usta. Nagle usłyszałem, jak Levi się poruszył. Uchyliłem powieki. Czarnowłosy oparł się o ścianę plecami i w milczeniu przyglądał się swoim zakrwawionym, drżącym dłoniom. Nie tracąc ani chwili dłużej, wyjąłem z torby chusteczki higieniczne, uklęknąłem przy nim i ostrożnie zacząłem wycierać szczupłe, blade palce. Niebieskooki uniósł na mnie swój wzrok.
- Nic ci nie zrobił? - upewnił się.
- Nie. Zdążyłeś zanim do czegokolwiek doszło - uspokoiłem go.
- Nieprawda. Już prawie...
- Zdążyłeś. Nic mi nie jest - przerwałem mu. - Jak... Jak...? - nie potrafiłem ułożyć odpowiednich słów. Wciąż byłem bardzo roztrzęsiony tym, co przed paroma minutami miało miejsce.
- Nie wyjąłem nadajnika z twojego zegarka. Kiedy dostałem powiadomienie, że wyszedłeś poza teren szkoły... Rzuciłem wszystko i zacząłem cię szukać - wyjaśnił ze spokojem. - Wybacz, mogłem cię uprzedzić o nadajniku... - westchnął zrezygnowany.
- Nic nie szkodzi. Robiłeś to dla mojego dobra i... dziękuję - nasze spojrzenia się skrzyżowały. Levi uniósł dłoń i dotknął nią mojego policzka. Przy pierwszym kontakcie poczułem znajome iskry, a następnie dziwne pieczenie.
- Robi ci się siniak... - szepnął, głaszcząc ciemniejsze miejsce kciukiem.
- Co teraz? Nie mogę tutaj dłużej zostać... - zerknąłem w stronę Henrika.
- Masz rację - odparł, a następnie podniósł się i sam pomógł mi wstać. Później złapał za mój nadgarstek i pociągnął za sobą, w stronę wyjścia.
- Gdzie jedziemy? - spytałem, gdy otworzył przede mną drzwi od strony pasażera swojego samochodu.
- Wsiadaj - rozkazał krótko. Wykonałem jego polecenie i zapiąłem pasy bezpieczeństwa. Levi dołączył do mnie i odpalił silnik. Podczas trasy miliony myśli przewinęło się przez moją głowę. Co się teraz wydarzy? Czy Rivaille znajdzie dla mnie nową rodzinę zastępczą? Co będzie z Floy'ami? Gdzie jedziemy? - wyjrzałem przez okno. Zobaczyłem znajomo wyglądający las oraz drogę, prowadzącą do posiadłości nad morowym jeziorem. Na jej widok serce ścisnęło mi się w piersi. Tak dawno tutaj nie byłem... Ciekawe, czy coś się zmieniło... - zastanawiałem się, gdy mężczyzna zaparkował przed bramą i wkrótce potem kazał mi wysiąść. Kiedy już znalazłem się na terenie posiadłości i spojrzałem tęsknym wzrokiem na budynek, mężczyzna dołączył do mnie i westchnął ciężko.
- Nigdy nie nadawałem się do roli opiekuna, mentora, szefa i tym podobne. Już od czasu akcji, w której zginęła moja najbliższa rodzina, wiedziałem, że się do tego nie nadaję. Jednak tu jestem. Nadzoruję pracę policji w mieście, jestem głową nowego zespołu, robię wszystko, żeby poskładać to, co pozostało w tym pieprzonym mieście do kupy... Dlatego postaram się też zadbać o ciebie. Jeśli tylko będziesz chciał, mój dom stanie się twoim domem i już nigdy nie zrobię nic, żebyś poczuł się skrzywdzony. Będę cię strzegł jak oka w głowie i nie zostawię cię w taki sposób jak przedtem - nie potrafiłem powstrzymać łez. Gdybym mógł cokolwiek z siebie wydusić, powiedziałbym, że niczego więcej nie pragnąłem, jak trwać przy nim do końca. Nie potrzebowałem nikogo innego. Wiedziałem, że tylko przy Levim mogłem naprawić szkody, jakie kiedykolwiek popełniłem i spróbować żyć od nowa. Co prawda, nadal nie poznałem odpowiedzi na większość moich pytań, ale doskonale zdawałem sobie sprawę, iż nigdy nie byłem mu obojętny. Wystarczyło mi, że spojrzałem w te kobaltowe, tajemnicze tęczówki i byłem pewien, że czuł wtedy to samo, co ja...
W odpowiedzi kiwnąłem twierdząco głową, nie będąc w stanie do wypowiedzenia choćby słowa. Levi patrzył na mnie oczami pełnymi tęsknoty, smutku, głębokiego uczucia... Zupełnie niespodziewanie wziął mnie za rękę i zaczął prowadzić w stronę domu. Kiedy spojrzałem ku niebu, zobaczyłem pierwsze, oślepiające i przedzierające się zza chmur promienie słońca, wywołujące mój dawno zapomniany, szczery uśmiech.



*****

Kochani moi!!


To już jest koniec! :') Po tylu latach zmagań... KONIEC! Nie żartuję! >.<
Dziękuję wszystkim, którzy zdecydowali się zagłębić w moją pokręconą fabułę tego opowiadania oraz przepraszam, że tak cholernie długo zajęło mi wstawianie kolejnych rozdziałów. Podczas pisania miałam wiele wzlotów i upadków (o czym zresztą dobrze wiecie), ale skończyłam i idę świętować! ^-^ hah, nie tak szybko, bo jeszcze muszę to opko dobrze poprawić...
Jestem szczęśliwa, ale też poniekąd smutna :( Stworzyłam tego bloga z myślą o Levim i Erenie Boże, kiedy to było... i to opko stało się nieodłączną częścią "My Yaoi Passion". Tak będzie już na całą wieczność <3

Teraz trochę spraw organizacyjnych:
1) Pamiętacie jeszcze o wspaniałej książce Kitsune? Możecie teraz za darmo ściągnąć pierwszy rozdział ;) *KLIK*
2) Opko z Sherlocka musi trochę zaczekać, bo trafiłam na dead end, a wolałabym je wstawić dopiero jak napiszę całość (żeby nie było jak w przypadku Losta xd). Za to spodziewajcie się kolejnego szota z Magnusiem i Alexandrem jestem od nich uzależniona! :D Gosh, jak ja kocham ten ship! :3 Polecam Wam serdecznie! :D
3) Jakbyście jeszcze nie zauważyli, to zaczęłam udzielać się na Wattpadzie i piszę tam swój "pamiętnik", czyli codzienne, krótkie wpisy z mojego życia. Jeśli jesteście ciekawi, co u mnie słychać, to zapraszam! ^-^ *KLIK*


Joleen :*

12 komentarzy:

  1. To było takie piękne i jednocześnie smutne. Nadal do mnie nie dociera, że to już koniec ;-; Będę za tym tęsknić
    Pozdrawiam i życzę weny

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że epilog spełnił oczekiwania ^^

      Szczerze? Do mnie też xD Nie ma co się zbytnio smucić! Coś się kończy, żeby coś innego (lepszego) mogło się zacząć :)

      Dziękuję serdecznie i pozdrawiam! <3


      Joleen :*

      Usuń
  2. Jestem! I z wielkim bólem serca muszę szczerze przyznać, że nie chciałam dożyć dnia w którym Lost się skończy. I mówię to całkiem serio, bo to moje zdecydowanie ulubione opowiadanie o Erei. Dlatego też gdy zobaczyłam, że dodałaś epilog moją reakcją było: "Nie, nie, nie, nie! Ja nie chcę!". I to wcale nie dlatego, że nie chcę już tego czytać tylko dlatego że nie chcę żeby to był już koniec. Jednak mimo to koniec mi się bardo spodobał, bo w sumie każdy może sam dopisać sobie dokładniejszy ciąg dalszy życia Levi'a i Erełka. W ogóle nie wiem czy to ja jestem dziwna czy coś, ale był momenty, w których uroniłam kilka łez. Przykładem tego jest dajmy na to scena na cmentarzu, która naprawdę chwyciła mnie za serce. Nie wiem jak dawno tego nie robiłam, ale Levi'a muszę pochwalić za dobre wyczucie czasu. Naprawdę brawa za to dla niego. No i nie wiem co mam napisać. Tak strasznie podobał mi się epilog, że w myślach wrzeszczę za to na siebie, bo to w końcu epilog Losta :( I nie powinno mi się to aż tak podobać. No i no... :'( Normalnie teraz będę mieć wewnętrzną żałobę. Co tu dużo gadać. Będzie mi brakować tych dwóch łachów, bo mimo tego ile na nich psioczyłam... Polubiłam ich. Ba! Nawet pokochałam! W dodatku strasznie się do nich przywiązałam i będę strasznie, strasznie, strasznie tęsknić! Stąd też wiem, że na 100% będę do tego opowiadania nie raz wracać, bo nie wytrzymam zbyt długo bez nich. I bez Twoich opowiadań, które zawsze mi się podobają :) Dlatego mam nadzieję, że niedługo przeczytam coś co wyszło spod Twojego pióra, albo chociaż klawiatury. Tak więc będę się już żegnać, ostatni raz pod Lostem Tostem, bo nie ma co przedłużać i tak dołującej mnie chwili...
    Do kiedyś tam w już nowym opowiadaniu albo pod jakimś One Shotem!
    AsiaAri <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wow... Serio? O.O Jak ostatnio przejrzałam komentarze pod postami i Lostem, zdecydowana większość czytelników była w stanie zrobić mi coś złego na odległość, żebym tylko wstawiła ten epilog xd A tutaj moja droga Asia nie chciała dożyć dnia, w którym go wstawię...? Szok! ;D

      I oto właśnie chodzi w otwartym zakończeniu! :D Każdy może dopisać sobie własną historię, która może się jeszcze potoczyć! Czy Levi będzie z Erenem w związku? A może pozostaną na relacji opiekun-podopieczny? Czy Eren poradzi sobie po tylu traumatycznych przeżyciach? Jeszcze tyle się może zdarzyć! ^^

      Wewnętrzna żałoba...? Ojej ._. Tego się nie spodziewałam...

      N-Nie wytrzymasz bez moich opowiadań? *-* Och, strzała prosto w moje biedne (kokoro) serce...! Dziękuję! :,) Przyznaję, że jeszcze dogorywam po tej dłuższej przerwie i nadal nie wiem, co chciałabym zacząć pisać i kiedy, ale jestem mega wdzięczna za te słowa wsparcia i otuchy <3

      Ściskam mocno i jeszcze raz dziękuję! ;**


      Joleen :*

      Usuń
  3. Nie mogę uwierzyć, że to koniec Lost'a. Znalazłam ten blog wyszukując opowiadać z Levim i Erenem. Nie mogłam się doczekać końca by poznać całą fabułę, a jednocześnie chciałam byś odwlekała to w nieskończoność by opo mogło trwać i trwać. Ale wszystko się kiedyś kończy nie? :") Naprawdę będę za tym tęsknić

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bądź co bądź, blog powstał ze względu na ten pairing... Jak sobie o tym przypomnę (wystarczy spojrzeć na adres bloga...), to ogarnia mnie śmiech xD Tyle się od tego czasu zmieniło...

      Dokładnie! :D Nie smuć się, bo jak tylko odzyskam siły twórcze, to przygotuję coś nowego i dłuższego :)


      Joleen :*

      Usuń
  4. Ach i finał. Troszkę smutno. Ale za to jest nadzieja na nowe... :)
    I jeszcze : WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO Z OKAZJI URODZIN!!!! Trochę spóźnione, ale za to szczere życzenia sukcesów, zdrowia i - a jakże - zadowolenia z autka:) Bezpieczeństwa i szerokości !!! MB

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Finał, koniec, finito... Jak to pięknie brzmi :,)

      MB... no weź przestań! >///.///< *macha ręką zarumieniona* Dziękuję bardzo za życzonka! ;* *wzdycha* Jestem już stara, zmęczona, ale i zadowolona z nowego etapu w moim życiu :) Mam też ogromną nadzieję, że lepiej zaprzyjaźnię się z moją "bestią szos" xd


      Joleen :*

      Usuń
  5. Szkoda, że to już koniec ;^; Wciąż pamiętam te pierwsze rozdziały... To były czasy :'D Strasznie szkoda mi Arminka i reszty ferajny, ale co się stało, to się nie odstanie.
    PS. W przedostatnim akapicie wkradł ci się mały błąd - napisałaś "czół" zamiast "czuł".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach, te pierwsze rozdziały... Kiedy zaczęłam je poprawiać, dotarło do mnie, jak naprawdę wygląda krótki rozdział x,D

      Drama! Gdyby nie było tragicznego zakończenia... To nie byłby Lost ;)

      PS Dziękuję za zwrócenie mojej uwagi! :D Pomimo tego, że sprawdzam tekst baaardzo uważnie, czasami wkrada się błąd, którego nawet Word nie jest w stanie wychwycić (bo "czół" jest od czoła! xD)


      Joleen :*

      Usuń
  6. O
    M
    G
    !
    Chciałabym takie Mikayuu kiedyś przeczytać, z fabułą i takie wciągające <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Okey, po trzech latach postanowiłam przeczytać Losta jeszcze raz, bo choć o nim pamiętałam to mi się duuuuużo pozapominało xD

    Yah i chyba podoba mi się jeszcze bardziej niż wcześniej. Patrzę na postacie i wszystko inne trochę inaczej. Główną różnicą jest to, że Levi momentami zachowywał się jak gnojek, to nie miałam odruchu wyzywania. Rozumiałam go dużo bardziej i wiedziałam dlaczego postępuje tak a nie inaczej.

    Rozwijam się tak tylko o Levi'u, bo no tak jakoś jest mi z tych wszystkich bohaterów najbliższy xD

    Jeżeli to przeczytasz (bo widzę, ze ostatnia aktywność była tu dawno dawno temu niestety), to wiedz proszę, że zaczęłam czytać dzisiaj rano, a skończyłam teraz xD Miałam problemy zdrowotne przez, które wzięłam wolne i tak uznałam "a przeczytam Losta". I naprawdę możesz mi nie wierzyć, ale naprawdę wspominałam czas jaki kiedyś przy tym opowiadaniu spędziłam. Choć akcji jakoś super nie pamiętałam, to miałam prześwity z niektórych rozdziałów, przez co naprawdę polecałam to wszystkim znajomym, którzy mniej bądź bardziej siedzieli/siedzą w Ataku Tytanów xD

    Tak sobie myślę i chyba mi trochę smutno, że przeczytałam wszystko tak prędko, bo to znaczy, że znowu będę Losta Tosta dokładnie pamiętać i znowu do niego siądę za... Jakiś czas. I znowu będzie mi pasować Twojego pisania...

    Jak tak piszę ten komentarz to ciężko mi go skończyć... Mam takie miłe flashbacki gdy siadałam i komentowałam Twoją twórczość. Aż mi cieplej na serduszku!

    Jeżeli widzisz ten komentarz, to wiedz, że przy następnym czytaniu też coś tu po sobie zostawię <3 Bo dopiero teraz czuję jak mi tego brakowało.

    Naprawdę uwielbiam Losta Tosta i to, że to moje fav Erei chyba nigdy się nie zmieni

    Pozdrawiam i do następnego razu
    Asia~

    OdpowiedzUsuń