„Lost in the Darkness” UWAGA+16!!!
Gdy późnym wieczorem dowiedziałem się o tym, że Erwin wyraził zgodę na przyjęcie mnie do swojego mieszkania, poczułem ulgę, a jednocześnie paraliżujący strach. Co miało wyniknąć z tej wybuchowej mieszanki sprzeczności? Nie miałem zielonego pojęcia. Miałem tylko nadzieję, że wybrałem słusznie i nikt mnie już nigdy nie skrzywdzi...
Zaśnięcie tamtej nocy sprawiało mi nie lada problem. Myśli kłębiły się po mojej głowie niczym sępy nad kawałkiem mięsa, pozostawionego przez najedzone lwy. Gdy tylko przymykałem powieki choć na chwilę, przed oczami widziałem różne sceny z ostatnich dni. Zapłakana twarz Cristy, obcy dotyk Jeana, zmartwiony i zawiedziony moim dziecinnym postępowaniem Armin, pewien siebie uśmiech kochanki Leviego oraz niczym niewzruszony Rivaille... I tak na okrągło. Bez przerwy. Błędne koło, które zwracało się tylko do jednego... Powoli doprowadzało mnie to do szału. Najwyraźniej pozostał mi tylko jeden, zbawczy kierunek... Nie... Nie, nie, nie, nie! Nie możesz tego zrobić, Eren! - złapałem się za głowę i zacząłem bujać w przód i tył. Musisz być silny. Nie daj się zwariować. Nie jesteś jakimś pieprzonym wariatem. Po prostu masz teraz gorszy okres. Wyjdziesz z tego. Musisz...
- Co za brednie - parsknąłem, kpiąc z własnej głupoty i okryłem się szczelnie kołdrą. Nigdy nie byłem i nie będę normalny. Jestem naznaczony. Tak jak w tych tragediach, które przerabialiśmy na zajęciach z literaturoznawstwa... Prześladuje mnie fatum i nic nie mogę na to poradzić. Jedynie czekać aż kompletnie stracę rozum i zrobię coś, czego na zawsze będę żałować... - zacisnąłem mocno powieki. Wspaniale byłoby umrzeć we śnie... Dobrym śnie, a nie istnym koszmarze na ziemi. Czego chcieć więcej? - wyobraziłem sobie, że właśnie tak miało się stać. Pragnąłem zasnąć na wieczność oraz pozostawić wszystko i wszystkich daleko w tyle. Nawet, jeśli miałbym przypłacić własnym życiem...
***
Eren...
Eren...
Eren!
Znowu znajdowałem się w znajomej otchłani, spowitej przerażającymi ciemnościami. Pomiędzy gęstą i czarną niczym smoła mgłą z czasem zaczęło pojawiać się światełko, które stawało się coraz większe i większe, aż w końcu z łuny jasności uformowała się ludzka postać. Młoda dziewczyna o hebanowych, prostych włosach z grzywką, przysłaniającą duże, ciemne oczy, otoczone gąszczem długich i gęstych rzęs. Miała na sobie białą, zwiewną halkę na cienkich ramiączkach, która była ledwo widoczna przez bladość jej porcelanowej skóry. Nieznajoma w obu dłoniach trzymała kwiaty. Trzy krwistoczerwone róże, z czego jedna była już zwiędła.
- Po co ci te kwiaty? - zapytałem, wpatrując się w zjawę.
- To nie są kwiaty - zaprzeczyła i zaczęła zbliżać się w moim kierunku. Każdy jej najmniejszy krok powodował charakterystyczne kółka, rozchodzące się po ziemi. Jakby chodziła po tafli wody... W pewnym momencie wyciągnęła ręce i podała mi róże, a wtedy płatki roślin zmieniły swoją barwę i opadły razem z liśćmi w nicość.
- C-Co to ma oznaczać? - wiedziałem, że kryło się za tym jakieś metaforyczne znaczenie, którego nie potrafiłem pojąć.
- I tak nie mógłbyś ich ocalić. Były zepsute od środka - odparła nieco zmartwiona, przypatrując się martwym i zeschłym łodygom.
- Dlaczego? - spojrzała na mnie swoimi ciemnymi jak węgiel oczami.
- Bo ty już podjąłeś decyzję. Pragniesz tylko jednego... - odpowiedziała i wskazała palcem na przestrzeń za mną. Odwróciłem się i dostrzegłem marmurowy stolik, na którym leżała mistyczna róża z płatkami w kolorze czerni. Miała w sobie coś takiego, przez co nie mogłem oderwać od niej wzroku. Jak zaczarowany, zacząłem iść w jej stronę. Gdy była w zasięgu mojej ręki, postanowiłem ją dotknąć.
- Auć! - syknąłem, gdy ostre kolce wbiły się w moją skórę. Dlaczego ich wcześniej nie zauważyłem? - dobrze przyjrzałem się łodydze, po której spłynęły krople mojej krwi. Róża starała się ją wchłonąć. W końcu udało się jej i rozkwitła jeszcze bardziej, po czym wypuściła kolejne pąki, które przemieniły się w pnącza, owijające moje przedramię. Nowo narodzone ciernie wbijały się w moją skórę i czerpały z niej jak ze źródła. Wiedziałem, że nie miałem szansy na ucieczkę, kiedy zacisnęły się wokół mojej szyi. Dzika roślina zawładnęła mną całkowicie dopóki nie stałem się jej główną formą pożywienia.
***
***
Ubrałem wygodną, szarą bluzę i spodnie, a następnie wybrałem się do łazienki. Po poranne toalecie zabrałem stamtąd moją szczoteczkę, którą spakowałem do najmniejszej kieszeni. Później usiadłem na idealnie pościelonym łóżku i zadzwoniłem do Armina, który odebrał prawie natychmiastowo.
- Dzień dobry, Eren! - zawołał do słuchawki. Wydawał się być w dobrym humorze.
- Hej, Armin. Jestem już gotowy. Kiedy będziecie? - odparłem bez wyrazu.
- Jeszcze jesteśmy w domu, ale za parę minut wychodzimy i będziemy za jakieś pół godziny.
- W porządku...
- Wiesz, jak wczoraj wróciliśmy do mieszkania, to nie mogłem się powstrzymać i... już wszystko załatwiłem!
- Co?
- Erwin zgodził się, żebyśmy spali w jednym pokoju! Po tym, jak cię odbierzemy, jedziemy kupić piętrowe łóżko i dodatkowe biurko. Wolisz spać na górze czy na dole?
- J-Ja... - próbowałem odszukać odpowiednich słów - Armin, powiedz Erwinowi, żeby nic dla mnie nie kupował. Nie chcę-
- To już postanowione! - przerwał mi - Miałem zachować te informacje w sekrecie, ale jestem taki szczęśliwy, że nie mogłem wytrzymać! - zachichotał radośnie.
- Armin... - Wieki nie słyszałem jego śmiechu...
- Och, to pan Erwin... Już idę! Muszę iść, Eren. Do zobaczenia! - pożegnał się i po chwili rozłączył. Z westchnieniem i lekkim, zmęczonym uśmiechem na ustach odłożyłem telefon na etażerkę. Nagle moje serce przeszedł ból. Na drewnianym meblu leżał elegancki zegarek, który niedawno podarował mi Rivaille. Kiedy założył mi go na nadgarstek... To... był ostatni moment, w którym byłem... czułem się... - przygryzłem dolną wargę i zacisnąłem dłonie w pięści. Nie chciałem się z nim rozstawać, lecz nie mogłem go też zatrzymać. Chodziłem w ubraniach i używałem rzeczy, które Levi kupił mi z własnej kieszeni oraz za które wcześniej czy później musiałem mu zwrócić pieniądze. Na dodatek posiadanie jakichkolwiek rzeczy, związanych z moim ukochanym niosło za sobą wspomnienia o krzywdzie, jaką mi wyrządził...
Wziąłem głęboki wdech. Chwyciłem torbę do jednej ręki, a do drugiej zegarek. Wyszedłem z pokoju i po raz ostatni omiotłem pomieszczenie stęsknionym spojrzeniem. Może to był tylko stary strych, ale dla mnie okazał się domem. Szkoda jedynie, że na tak krótki okres czasu...
Zszedłem po schodach i postawiłem torbę przy drzwiach. Usiadłem na podłodze i zacząłem wiązać buty. Wtedy usłyszałem kroki, a w nozdrzach wyczułem zapach papierosów. Moje serce podeszło mi do gardła.
- Nie chcesz niczego zjeść przed podróżą? - usłyszałem męski głos, który wywołał dreszcze na całym moim ciele.
- Nie, dziękuję - odparłem sucho, wstałem i odwróciłem się w jego stronę. Miał na sobie te same ubrania, co dzień wcześniej, a szare worki pod kobaltowymi oczami świadczyły o przemęczeniu i funkcjonowaniu dzięki papierosom i mocnej kawie. Oznaczało to tylko jedno... - Macie nową sprawę?
- Przecież słyszałeś. Dzieciak z twojego liceum został zamordowany, a sprawca biega gdzieś na wolności. Na szczęście nie jest inteligentny. Kiedy uciekał przez las, broń wypadła mu podczas biegu. Hanji już bada odciski palców - nie mogłem powstrzymać drżenia moich kończyn. Levi już praktycznie deptał mi po piętach. Jeszcze parę godzin i będą wiedzieli, że to ja jestem zabójcą... Ciekawe, co sobie o mnie pomyślisz... - I na domiar złego te z zbiry z gangu się uaktywniły... - dodał, wydmuchując szary dym z płuc.
- Myślisz, że ma to związek ze mną?
- Nie wiem. Wcześniej nie dawali znaku życia, a teraz... Możliwe, że to oni zamordowali twojego kolegę. Chcą zwrócić naszą uwagę... - wypalił fajkę do końca i odłożył ją do popielniczki - Dobrze, że zamieszkasz z Erwinem. Ma pod sobą więcej ludzi, którzy będą pilnować ciebie i Armina - stwierdził, wbijając we mnie swój pilny wzrok.
- Najwyraźniej... - mruknąłem, sięgając po płaszcz. Kiedy go ubrałem, sięgnąłem do kieszeni i wyciągnąłem ku Leviemu rękę, w której trzymałem zegarek. Ułamek sekundy wystarczył mu, żeby rozpoznać przedmiot i ponownie spojrzeć mi w oczy.
- Zatrzymaj go. To twój prezent.
- Nie chcę od ciebie żadnych prezentów.
- Wiesz, co mówią o tych, co dają i odbierają z powrotem?
- To ciebie nie dotyczy - wysyczałem i posłałem mu groźne spojrzenie - Bierz.
- Nie obchodzi mnie to. Jest twój. Jeśli chcesz, zrób z nim co chcesz, ale wiedz, że ja go nie przyjmę.
- Palant... - odwarknąłem. Potem schowałem go z powrotem do kieszeni, zabrałem bagaż z podłogi i zwróciłem się w kierunku drzwi.
- Dasz sobie radę, mały. Tylko trzymaj się blisko Erwina - poradził. Moja dłoń na klamce lekko zadrżała.
- To wszystko, co masz mi do powiedzenia? - zapytałem łamliwym głosem. To miało być nasze pożegnanie? Wciąż nie widział w sobie żadnej winy? Ani odrobiny? Dobrze wie, że wystarczyłoby zaledwie jedno słowo...
"Zostań" i nie odszedłbym o krok.
"Zostań" i zapomniałbym o wszystkim.
"Zostań" i byłbym znowu tylko twój...
- Powodzenia, Eren.
- Na razie... Levi - odparłem nawet na niego nie patrząc i wyszedłem na zewnątrz, gdzie powitał mnie okropny chłód, silny wiatr i... - Śnieg? - zamrugałem kilkakrotnie i przyjrzałem się okolicy, pokrytej grubą warstwą białego puchu. Pół nocy spędziłem przed oknem i nie zauważyłem, żeby zanosiło się na taką śnieżycę... Chociaż w tym mieście pogody nigdy nie można odgadnąć - pomyślałem i ruszyłem w kierunku głównej bramy. Wyszedłem poza teren posiadłości i spojrzałem na dom. W jednym z okien na parterze stał Rivaille, który najwyraźniej przez cały ten czas nie spuszczał mnie z oczu. Wsadziłem dłonie do kieszeni płaszcza i założyłem kaptur na głowę. Niestety nie na wiele mi się to zdało, gdyż wiatr był tak silny, że miotał mną w każdą możliwą stronę.
Kiedy po jakimś czasie przestałem czuć palce swoich stóp oraz dłoni, a samochodu Erwina wciąż nie było na horyzoncie, zwróciłem się z powrotem do bramy. Wtedy kątem oka dostrzegłem jakiś ruch. Wzdłuż drogi, szła tajemnicza postać w długim, czarnym płaszczu, sięgającym do samej ziemi. Nie wiedziałem czy rzucić się biegiem do domu, czy raczej poczekać aż ta osoba podejdzie bliżej, by móc ją zidentyfikować. Po krótkim namyśle postanowiłem zostać. Gdy obcy znajdował się jakieś dwadzieścia metrów ode mnie, zauważyłem, że była to kobieta, która trzymała się swojego okrycia niczym tarczy. W pewnej chwili jeden podmuch zdecydował o tym, że kaptur zsunął się z jej głowy i ukazał pasma kruczoczarnych włosów, trochę za długiej grzywki, pięknej, bladej twarzy oszpeconej paroma siniakami, przeciętą wargę oraz oczy niczym dwie, czarne dziury, które od razu odnalazły moje. Nagle mój świat wywrócił się do góry nogami. Nie potrafiłem ustać w miejscu, a serce wyrywało mi się piersi. To ona! To musi być ona!
- E... ren... - usłyszałem zachrypnięty szept oraz kaszel. Nie traciłem ani chwili dłużej i zerwałem się do biegu.
- Mikasa! - zawołałem ze łzami w oczach. Niestety, zanim zdążyłem do niej dotrzeć, wiotkie, osłabione ciało ciemnowłosej osunęło się na ziemię...
*****
Dobry wieczór~
Mikasa żyje! Mikasa jest wśród nas! Jeeej~ ^-^ Cieszmy się
Tak szczerze, to jesteśmy już na finiszu. Tylko jeszcze to i tamto... O! I jeszcze to! XD Ale nie martwcie się, 50 rozdziałów starczy na wszystko (z czego ostatni to epilog, ale baaaardzo ważny
PS Pochwalę się Wam, co dostałam na święta od pewnej kochanej osóbki! ^^ Kalendarz AkaFuri! *Q* Cudny, prawda?! >///.///< Jak dostałam go w moje rączki, to miałam łzy w oczach! :,D
PPS Szczęśliwego Nowego Roku~! (^.^)/ Obiecuję Wam, że w 2017 Lost będzie już w 100% zrealizowany! ;P
Joleen :*