Opowiadanie yaoi - Altaïr Ibn-La'Ahad x William de Sablé (Assassin's Creed)
- Mistrzu, wzywałeś? - przed starcem w czarnym płaszczu pojawił się jego ulubiony skrytobójca.
- Witaj, dziecko. Tak. Pojedziesz do Jerozolimy. Znajduje się tam szef handlu niewolnikami o imieniu Jafar. Samo jego istnienie to prawdziwy wrzód na dupie... - prychnął Al Mualim i wyjrzał za okno - Zlikwiduj go, a czeka cię nagroda- dodał po chwili.
- Dobrze więc. Wyruszam natychmiast - Altair skinął głową i zwrócił się w stronę wyjścia.
- Zaczekaj - zawołał za nim. Mężczyzna odwrócił się i spojrzał na swego mentora. - Siadaj - rozkazał, wskazując dłonią na krzesło przed biurkiem. Zabójca wykonał polecenie bez wahania. Wtedy Mistrz zaczął okrążać siedzącego, niczym mężny lew swoją bezbronną ofiarę.
- Zdajesz sobie sprawę, że w otoczeniu Jafara będą znajdowały się... piękne istoty? - spytał lustrując go swoim wzrokiem.
- To znaczy? - zmarszczył brwi.
- Witaj, dziecko. Tak. Pojedziesz do Jerozolimy. Znajduje się tam szef handlu niewolnikami o imieniu Jafar. Samo jego istnienie to prawdziwy wrzód na dupie... - prychnął Al Mualim i wyjrzał za okno - Zlikwiduj go, a czeka cię nagroda- dodał po chwili.
- Dobrze więc. Wyruszam natychmiast - Altair skinął głową i zwrócił się w stronę wyjścia.
- Zaczekaj - zawołał za nim. Mężczyzna odwrócił się i spojrzał na swego mentora. - Siadaj - rozkazał, wskazując dłonią na krzesło przed biurkiem. Zabójca wykonał polecenie bez wahania. Wtedy Mistrz zaczął okrążać siedzącego, niczym mężny lew swoją bezbronną ofiarę.
- Zdajesz sobie sprawę, że w otoczeniu Jafara będą znajdowały się... piękne istoty? - spytał lustrując go swoim wzrokiem.
- To znaczy? - zmarszczył brwi.
- Ponętne kobiety, urokliwi mężczyźni... Nie łatwo jest ulec pokusie, wierz mi - wydał gardłowy, niski chichot.
- Mistrzu, ja nigdy-
- Wiem - przerwał mu. - W ciągu 15 lat, które spędziłeś w Zakonie bacznie ci się przyglądałem. Większość z twoich braci nie jest już czystych i mają swoich kochanków. Natomiast ty, Altairze...- oparł obie dłonie na oparciu krzesła i spojrzał mu głęboko w oczy. - Jeszcze ani razu nie zamoczyłeś.
- Mi-Mistrzu! - zawołał zaskoczony, ale też nieco zażenowany.
- Mówię jak jest. Nie ma potrzeby się dąsać - Al Mualim posłał mu swój tajemniczy uśmiech.
- Mistrzu, przysięgam ci, że ja-
- No właśnie o to chodzi! - warknął, odsuwając się. - Jesteś tak pewny siebie, że sądzisz, iż potrafisz zapanować nad własną naturą, nad pożądaniem! Dobrze. Bardzo dobrze - klasnął w dłonie. - Ale wszystko może się jeszcze zdarzyć. Przyszłość nie jest jednostronna. Dlatego chcę przekazać ci moją tajemną wiedzę.
- Czyli? - westchnął podminowany, przesuwając dłonią wzdłuż twarzy.
- Trzy złote zasady dobrego asasyna - powrócił do swojego wcześniejszego spacerowania po pomieszczeniu.
- Myślałem, że już je omawialiśmy...
- Nie. Te są ździebko inaczej sformułowane. Chodzi o zachowanie zimnej, asasyńskiej krwi w chwilach łóżkowych - odparł.
- Ja-Jakich? - zamrugał kilkakrotnie zdziwiony.
- Chodzi o seks, imbecylu! - zirytował się siwobrody.
- Ro-Rozumiem - na jego policzkach pojawił się delikatny rumieniec.
- A teraz słuchaj uważnie. Zasada numer jeden- Asasyn zawsze topuje. Bez względu na płeć. Jesteśmy dominujący i nie możemy sobie pozwolić na słabość.
- No... tak. To wydaje się nawet logiczne - przyznał.
- Zasada numer dwa- zawsze postaraj się najpierw zaspokoić pragnienie drugiej osoby ponad swoje. Stanowi to przejaw naszej wrodzonej uprzejmości, a z drugiej strony osoba będzie bardziej uległa.
- A ta trzecia? - jęknął, prosząc w myślach wszystkie możliwe bóstwa wiary o możliwość jak najszybszego opuszczenia fortecy.
- Trzecia zasada. Ostatnia, a zarazem najważniejsza... - pochylił się i wyszeptał mu do ucha. - Zawsze połykaj.
- Cz-Czy ta zasada zalicza się do obu płci? - podpytał podejrzliwie.
- Nie, ale wiem, że przy pierwszej okazji szybciej rzuciłbyś się na mężczyznę niż kobietę - rzekł z uśmiechem.
- Skąd ten pomysł?! - oburzył się.
- Altairze, przypomnij sobie kto cię wychowywał tyle czasu. Znam twój każdy ruch i myśl. Ja wiem, kto wczoraj zrobił zamęt na mieście, ukradł świeże bułki z kuchni i oszukiwał w grze w kości z braćmi.
- Nic się przed tobą nie ukryje, Mistrzu... - odpowiedział pełen respektu.
- Skoro już wszystko wiesz, możesz odejść i zacząć swoją misję. Poślę gołębia z wiadomością do Malika. Spiesz się. Może i jest mały, ale jak się rozpędzi...
- Pokój z tobą, Mistrzu - ukłonił się i bezszelestnie wymknął przez otwarte okno.
- Mistrzu, ja nigdy-
- Wiem - przerwał mu. - W ciągu 15 lat, które spędziłeś w Zakonie bacznie ci się przyglądałem. Większość z twoich braci nie jest już czystych i mają swoich kochanków. Natomiast ty, Altairze...- oparł obie dłonie na oparciu krzesła i spojrzał mu głęboko w oczy. - Jeszcze ani razu nie zamoczyłeś.
- Mi-Mistrzu! - zawołał zaskoczony, ale też nieco zażenowany.
- Mówię jak jest. Nie ma potrzeby się dąsać - Al Mualim posłał mu swój tajemniczy uśmiech.
- Mistrzu, przysięgam ci, że ja-
- No właśnie o to chodzi! - warknął, odsuwając się. - Jesteś tak pewny siebie, że sądzisz, iż potrafisz zapanować nad własną naturą, nad pożądaniem! Dobrze. Bardzo dobrze - klasnął w dłonie. - Ale wszystko może się jeszcze zdarzyć. Przyszłość nie jest jednostronna. Dlatego chcę przekazać ci moją tajemną wiedzę.
- Czyli? - westchnął podminowany, przesuwając dłonią wzdłuż twarzy.
- Trzy złote zasady dobrego asasyna - powrócił do swojego wcześniejszego spacerowania po pomieszczeniu.
- Myślałem, że już je omawialiśmy...
- Nie. Te są ździebko inaczej sformułowane. Chodzi o zachowanie zimnej, asasyńskiej krwi w chwilach łóżkowych - odparł.
- Ja-Jakich? - zamrugał kilkakrotnie zdziwiony.
- Chodzi o seks, imbecylu! - zirytował się siwobrody.
- Ro-Rozumiem - na jego policzkach pojawił się delikatny rumieniec.
- A teraz słuchaj uważnie. Zasada numer jeden- Asasyn zawsze topuje. Bez względu na płeć. Jesteśmy dominujący i nie możemy sobie pozwolić na słabość.
- No... tak. To wydaje się nawet logiczne - przyznał.
- Zasada numer dwa- zawsze postaraj się najpierw zaspokoić pragnienie drugiej osoby ponad swoje. Stanowi to przejaw naszej wrodzonej uprzejmości, a z drugiej strony osoba będzie bardziej uległa.
- A ta trzecia? - jęknął, prosząc w myślach wszystkie możliwe bóstwa wiary o możliwość jak najszybszego opuszczenia fortecy.
- Trzecia zasada. Ostatnia, a zarazem najważniejsza... - pochylił się i wyszeptał mu do ucha. - Zawsze połykaj.
- Cz-Czy ta zasada zalicza się do obu płci? - podpytał podejrzliwie.
- Nie, ale wiem, że przy pierwszej okazji szybciej rzuciłbyś się na mężczyznę niż kobietę - rzekł z uśmiechem.
- Skąd ten pomysł?! - oburzył się.
- Altairze, przypomnij sobie kto cię wychowywał tyle czasu. Znam twój każdy ruch i myśl. Ja wiem, kto wczoraj zrobił zamęt na mieście, ukradł świeże bułki z kuchni i oszukiwał w grze w kości z braćmi.
- Nic się przed tobą nie ukryje, Mistrzu... - odpowiedział pełen respektu.
- Skoro już wszystko wiesz, możesz odejść i zacząć swoją misję. Poślę gołębia z wiadomością do Malika. Spiesz się. Może i jest mały, ale jak się rozpędzi...
- Pokój z tobą, Mistrzu - ukłonił się i bezszelestnie wymknął przez otwarte okno.
***
Czy on już do reszty oszalał? Jakie kurwa trzy złote zasady?! I że niby ja wolę mężczyzn?! Jeszcze czego!- myślał rozgoryczony Altair, jadąc na swoim ulubionym koniu, którego zwał Szejk. Kiedy był już niedaleko bram miasta, oddał zwierzę na przetrzymanie do stajni i stanął pośrodku grupy kapłanów, aby bez szwanku dostać się do Jerozolimy i uniknąć spotkania ze strażą. Gdy tylko dotarł do pustej uliczki, wziął rozbieg i wspiął się na dach pewnego domu. Omijając czujnych łuczników i gapiów, dotarł do biura, w którym zastał szkicującego mapy Malika.
- Pokój z tobą, Maliku - rzekł na przywitanie, gdy przeszedł przez próg dumnym krokiem.
- Ah, to tylko ty - mruknął i zmierzył go nieprzyjaznym wzrokiem.
- Al Mualim mnie wezwał. Mam zlikwidować Jafara. Powiesz mi gdzie mam rozpocząć poszukiwania?
- Dla takiego ścierwa jak ty należy się jedynie śmierć. Nie. Nie śmierć. Jest dla ciebie zbyt dobra i wyrozumiała. Krwawe tortury lub choroba byłyby znacznie lepsze.
- Zapomniałeś podkreślić, że weneryczna - podpowiedział.
- Ha! To akurat cię ominie - roześmiał się złowieszczo.
- Co to niby miało znaczyć? - zmrużył swoje oczy i posłał mu mordercze spojrzenie.
- Jak to "co"? Jesteś tak wpatrzony w swoje ego, że do końca życia nie umoczysz! - Zaczynam nienawidzić tego debilnego określenia... - westchnął cicho Altair.
Po tym, jak Malik w końcu zdradził miejsca warte jego uwagi, dochodzenie nie zajęło mu wiele czasu dzięki pomocy przechodniów oraz zaufanych braci zakonu, którzy zawsze się w coś niefortunnie wpakowywali. Gdy zebrał potrzebne informacje, skierował się z powrotem do biura.
- Mam nadzieję, że kiedyś podwinie ci się noga, zasrańcu. Jednak tym razem tego nie spartol. Ten gnojek jest znacznie groszy niż ty i ma o wiele większą obstawę - poradził Malik na pożegnanie. Altair pełen zapału i zuchwałej pewności siebie wyruszył na misję, mającą zakończyć się pomyślnym zabójstwem. Niecałą godzinę skakania i skradania się później, był na miejscu- w jednym z najbogatszych pałaców w całym mieście. Mężczyzna ukrył się na drewnianych belkach, tuż przy suficie i obserwował z góry swoją ofiarę. Malik miał rację. Aż roiło się tam od solidnie uzbrojonej straży. Tłusty, czarnowłosy brodacz w ozdobnych szatach, z turbanem na głowie i pierścionkach z na każdym palcu siedział wygodnie na swoim prowizorycznym tronie.
- Wprowadzić ich! - rozkazał w pewnej chwili. Wrota do pomieszczenia otworzyły się i weszło przez nie kilku strażników, szarpiących ze sobą kobiety oraz młodego chłopaka o porcelanowej cerze, wychudzonym ciele i blond włosach, które idealnie współgrały z błękitem jego dużych, otoczonych długimi, ciemnymi rzęsami oczu. Złote bransolety na jego rękach połyskiwały w słońcu i wydawały ciche dźwięki, gdy się poruszał, a przepasana przez biodra niebieska szata jako jedyna przysłaniała kawałek jego smukłego ciała. Altair tak intensywnie wpatrywał się w niewolnika, że prawie stracił równowagę, co nie zdarzyło mu się od kilku dobrych lat...
- Zanim was sprzedam na czarnym rynku, wybiorę sobie osobę, która spędzi ze mną upojną noc - Jafar potarł dłonie, oblizując suche wargi. To moja szansa! Nikogo przy nim nie będzie, podczas zabawiania się z jakąś kobietą... - pomyślał asasyn, szykując swoje ukryte ostrze do ataku.
- Wszystkie jesteście bez wyrazu, ale ty - wskazał na blondyna - nadasz się idealnie - uśmiechnął się szeroko. - Straże! Zaprowadzić go do mojej sypialni!- rozkazał, wstając powolnie z tronu. W sercu zabójcy coś się ścisnęło. Z jakiego powodu miałoby być mu żal chłopaka? Dlaczego miał chęć, by nie dopuścić do tego, co zamierzał z nim zrobić handlarz żywym towarem? Nie było innego wyjścia. Musiał się przekonać.
Altair wykradł się z pałacu, aby wspiąć się do okna tuż nad balkonem, przez który miał zamiar się później zakraść i pozbawić mężczyznę życia.
- Wyjść - usłyszał nagle, więc podciągnął się i zerknął przez okno. Chłopak stał przed królewskim łożem z baldachimem, obejmując się ramionami. Nie wyglądał na przestraszonego, lecz wyraźnie zniesmaczonego widokiem nagiego, leżącego na posłaniu Jafara. Samego Altaira przeszły dreszcze obrzydzenia. Musiał się bardzo powstrzymywać, aby nie zwrócić curry, które zjadł rano na mieście.
- Rozbieraj się, kochaniutki. Obiecuję, że jak nie będziesz stawiał oporu, to pozwolę ci dojść.
- Obejdzie się... - odparł melodyjnym głosem pełnym odrazy. Jego palce spoczęły na supełku, podtrzymującym lekko prześwitujący materiał na kościstych biodrach. Altair przyłapał się na obserwowaniu głodnym wzrokiem każdego, najmniejszego ruchu blondyna. W zakamarkach swego umysłu pragnął, żeby szata osunęła się na podłogę szybciej i mógł wreszcie podziwiać smakowicie wyglądające ciało w pełnej krasie. Opanuj się, Altair! Jesteś na misji! - potrząsnął głową, doprowadzając się tym samym do porządku. Kiedy ponownie zerknął do środka, jego wzrok odnalazł zdziwione spojrzenie szafirowych ślepiów. Zauważył go. Niewolnik patrzył mu prosto w oczy z zaciekawieniem. Altair wiedział, że powinien był się schować, lecz nie potrafił odwrócić swojego wzroku. Niewolnik natomiast nie zaczął krzyczeć i wskazywać na niego palcem, tylko lekko się uśmiechnął. Serce zabójcy zabiło mocniej, gdy po krótkiej chwili jego ubranie opadło na ziemię.
- Chodź tutaj. Zaraz się zabawimy - ich kontakt wzrokowy przerwał zniecierpliwiony Jafar. Altair, korzystając z okazji, skoczył na balustradę i zakradł się do drzwi balkonowych, a powiewające na wietrze białe kotary perfekcyjnie zatuszowały jego obecność. Gdy wyjrzał zza ściany zauważył jak blondyn usiadł niechętnie na łóżku. Zanim grubas zdążył się na niego rzucić i okryć własnym cielskiem, posłał mu błagalne spojrzenie. Jego myśli przepełniła złość i pragnienie zabójstwa jak najprędzej. Dlatego też bez dłuższego zwlekania, przygotował swoje ukryte ostrze i wszedł do środka. Mężczyzna pochylał się właśnie nad swoją ofiarą. Dotykał i łapczywie całował jego klatkę piersiową. Altair zakradł się za nim i wbił ostrze w jego gardło. Handlarz żywym towarem spojrzał zaskoczony na zabójcę, zakrztusił się własną krwią i skonał na łóżku. Ibn-La'Ahad wyjął czyste piórko zza pasa, aby móc przejechać nim po zakrwawionym gardle na dowód pomyślnie zakończonego zadania. Następnie sięgnął po szatę, leżącą na podłodze i rzucił ją dziwnie cichemu blondynowi, który od razu się nią zakrył. Altair wpatrywał się w niego intensywnie, próbując wyłapać każdy, najmniejszy szczegół niezwykłej urody. Nigdy wcześniej bowiem nie widział takiej istoty. Stanowił prawdziwy brylant pośród ludzi, których kiedykolwiek mógł nazwać pięknymi. W głębi duszy intrygowało go również, dlaczego nie zaczął trząść się ze strachu, uciekać bądź błagać o litość. Cud-chłopak jedynie siedział potulnie na posłaniu i patrzył na zabójcę z podziwem. Asasyn zacisnął swoje pięści i powoli skierował się w stronę balkonu.
- Poczekaj! - zawołał i podbiegł do niego, żeby złapać za materiał białego płaszcza. Skrytobójca odwrócił się i spojrzał w błękitne ślepia.
- Nie boisz się, że ciebie również zabiję?
- Nie ma takiej potrzeby. Jestem nikim - odparł, wzruszając ramionami z delikatnym uśmiechem na ustach. - Poza tym, myślałem, że jesteś moim wybawcą...
- Daleko mi do niego, uwierz mi... - mruknął pod nosem i wyjął niewielki, brązowy woreczek z pieniędzmi oraz wcisnął mu w obie ręce. - Jesteś wolny. Możesz iść dokąd chcesz.
- I niby w jaki sposób mam to zrobić, skoro przed drzwiami stoją straże? Nic mi po twoich monetach - odparł zirytowany, co bardzo zdziwiło mężczyznę. - Znasz może jakieś inne wyjście?- Altair wskazał na balkon.
- Chodziło mi o takie zwykłe wyjście. Wiesz, podłoga, drzwi... - parsknął.
- Nie ma stąd innego wyjścia - zabójca zaczął odchodzić, dopóki nie poczuł wstrzymującego go uścisku na nadgarstku.
- Proszę, pomóż mi się stąd wydostać. Odwdzięczę się. Obiecuję - westchnął ciężko i spojrzał przez ramię na blondyna.
- Chodź - wyszli razem na balkon.
- Są tutaj jakieś schody czy...? - zapytał, spoglądając z obawą w dół, za balustrady.
- Nie. Będziemy się wspinać na dach.
- Świetnie. Zabiję się spadając z wysokości podczas wspinaczki na dach. Muszę przyznać, że takiego końca się nie spodziewałem...
- Nie, jeśli będziesz słuchał i trzymał się mnie.
- To jak zamierzasz to zrobić? - ich spojrzenia się odnalazły.
- Wejdziesz na moje plecy, a ja wejdę na dach - zaproponował.
- To... brzmi sensownie. Dasz radę nas obu udźwi-? Ah, wybacz, że cokolwiek mówiłem - zamachał ręką, jakby niewypowiedziane słowa unosiły się jeszcze w powietrzu.
- Dlaczego? - dopytał.
- Spójrz na siebie! Masz tak silne i umięśnione ramiona, że udźwignąłbyś cały harem! - pochwalił z tajemniczym błyskiem w oczach.
- Idziesz, czy nie?- próbował udawać niewzruszonego jego zaskakującym komentarzem.
- Jak mam...?
- Złap za moje ramiona, a nogami obejmij mnie w pasie - poinstruował. Blondyn kiwnął i zarzucił mu ręce na szyję. Altair złapał za smukłe uda i podciągnął go.
- Poszło jak z płatka. I co teraz?
- Patrz - odparł dumnie i zaczął wspinać się po ścianie coraz wyżej i wyżej.
- Czemu nie masz jednego palca? - spytał blisko jego ucha, wywołując przyjemny dreszcz.
- Musiałem go obciąć, żeby nie haczył o ukryte ostrze.
- Pewnie strasznie bolało.
- Nie.
- Ale z ciebie twardziel... Wybacz, nawet nie zapytałem jak ci na imię! - powiedział poruszony jasnowłosy.
- Po co ci ta wiedza? - odparł podejrzliwie.
- Nie mogę nawet poznać twojego imienia? Skoro jesteś asasynem, pewnie niewielu orientuje się czy obchodzi, jak się nazywacie.
- Zwą mnie Altair.
- A mnie William. W skrócie Will - przedstawił się zadowolony.
- Jesteś z zagranicy.
- Z Andegawenii, ściślej mówiąc. Kilka dni temu porwano mnie, gdy przechadzałem się po targu.
- Nic dziwnego. Jesteś... - zanim zdążył wypowiedzieć kolejne, nieprzemyślane słowa, ugryzł się w język i zamilkł.
- Jestem? - nie umknęło to uwadze jego ciekawskiego kolegi.
- Inny - dokończył.
- Ty... też. Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby ktoś tak zwinnie poruszał się po takiej stromej powierzchni, w dodatku równie szybko... Jesteś niesamowity - prawił mu komplementy.
- Wielu jest takich jak ja.
- Nie. Jesteś jedyny... - odparł zagadkowo. Po jakimś czasie Altair wyłonił się z cienia w ślepej uliczce, która wydawała się bezpieczna i opuścił Willa na ziemię. Następnie omiótł trzęsące się, drobne ciało swoim pilnym spojrzeniem.
- Poczekaj tutaj - odszedł o zaledwie parę kroków, kiedy ponownie został zatrzymany.
- Wrócisz, prawda? Nie zostawisz mnie? - usłyszał za sobą cichy, przestraszony głosik.
- Nie zostawię cię - obiecał, spoglądając w błękitne tęczówki. Kilka minut później wrócił ze zwykłą, lnianą koszulą, spodniami, obuwiem, chlebem i wodą.
- Ubierz to - rzucił mu ubranie. Gdy młodzieniec wykonał jego polecenie, Altair odłamał mu kawałek pieczywa i dał do ręki. William usiadł, opierając plecy o zimną, marmurową ścianę i zaczął jeść. Mężczyzna co chwilę zerkał to na drogę, to na chłopaka.
- Dziękuję - powiedział, kiedy skończył i stanął przy nim tak, że asasyn potrafił wyczuć ciepło jego ciała.
- Nie musisz - rzekł oschle. - Powinieneś sobie teraz poradzić - stwierdził, odchodząc.
- Dlaczego ciągle próbujesz ode mnie uciec?! - znów go ubiegł, łapiąc za łokieć.
- Szczerze, to nie wiem jak mam się zachować w tej sytuacji - przyznał zakłopotany.
- Nigdy nie ratowałeś damy z opresji? - posłał mu swój zadziorny uśmieszek.
- Nie. Po prostu jest zlecenie, a kiedy się kończy, kolejne. I tak w kółko.
- To musi być wyczerpująco nudne - śmiało przejechał palcami po umięśnionym ramieniu, jakby chciał go pogłaskać lub rozluźnić jego napięte mięśnie.
- Nie narzekam.
- Mam jeszcze jedną prośbę - zaczął nieśmiało.
- Co znowu? - mruknął i zerknął na cud-chłopaka.
- Wyprowadź mnie z miasta. Muszę bezpiecznie dotrzeć do Akki. Jest tam pewien statek, który odpływa za kilka dni do Francji.
- Myślisz, że mam czas na-
- Błagam! - zacisnął palce na jego ręce. - Przysięgam, że ci to wynagrodzę!
- Wspominałeś, że jesteś nikim. Niby jak mi się odwdzięczysz? - spojrzał w duże, szafirowe oczy, którym nie potrafił się oprzeć.
- Mam swoje sposoby... - odpowiedział, jednocześnie stając na palcach i dotykając ustami jego ust. Zszokowany Altair zrobił wielkie oczy. Nie wiedział, czy to sen czy jawa. Na wargach poczuł muśnięcie delikatnych skrzydełek motyla, a jednocześnie płomień namiętności. Nie zważając na cokolwiek, objął go w pasie i pogłębił ich pocałunek, wsuwając w słodkie usta swój zręczny język. William zadrżał i jęknął przeciągle. Zatracili się i nie odrywali od siebie ani na milimetr, dopóki obaj nie musieli, gdyż w pewnym momencie zabrakło im tchu. Ich zamglone spojrzenia odnalazły się. - To jak będzie? - zapytał z błogim uśmiechem, podczas gdy opuszki palców badały szorstkość kilkudniowego zarostu na żuchwie mężczyzny.
- Za mną.
- Mam nadzieję, że kiedyś podwinie ci się noga, zasrańcu. Jednak tym razem tego nie spartol. Ten gnojek jest znacznie groszy niż ty i ma o wiele większą obstawę - poradził Malik na pożegnanie. Altair pełen zapału i zuchwałej pewności siebie wyruszył na misję, mającą zakończyć się pomyślnym zabójstwem. Niecałą godzinę skakania i skradania się później, był na miejscu- w jednym z najbogatszych pałaców w całym mieście. Mężczyzna ukrył się na drewnianych belkach, tuż przy suficie i obserwował z góry swoją ofiarę. Malik miał rację. Aż roiło się tam od solidnie uzbrojonej straży. Tłusty, czarnowłosy brodacz w ozdobnych szatach, z turbanem na głowie i pierścionkach z na każdym palcu siedział wygodnie na swoim prowizorycznym tronie.
- Wprowadzić ich! - rozkazał w pewnej chwili. Wrota do pomieszczenia otworzyły się i weszło przez nie kilku strażników, szarpiących ze sobą kobiety oraz młodego chłopaka o porcelanowej cerze, wychudzonym ciele i blond włosach, które idealnie współgrały z błękitem jego dużych, otoczonych długimi, ciemnymi rzęsami oczu. Złote bransolety na jego rękach połyskiwały w słońcu i wydawały ciche dźwięki, gdy się poruszał, a przepasana przez biodra niebieska szata jako jedyna przysłaniała kawałek jego smukłego ciała. Altair tak intensywnie wpatrywał się w niewolnika, że prawie stracił równowagę, co nie zdarzyło mu się od kilku dobrych lat...
- Zanim was sprzedam na czarnym rynku, wybiorę sobie osobę, która spędzi ze mną upojną noc - Jafar potarł dłonie, oblizując suche wargi. To moja szansa! Nikogo przy nim nie będzie, podczas zabawiania się z jakąś kobietą... - pomyślał asasyn, szykując swoje ukryte ostrze do ataku.
- Wszystkie jesteście bez wyrazu, ale ty - wskazał na blondyna - nadasz się idealnie - uśmiechnął się szeroko. - Straże! Zaprowadzić go do mojej sypialni!- rozkazał, wstając powolnie z tronu. W sercu zabójcy coś się ścisnęło. Z jakiego powodu miałoby być mu żal chłopaka? Dlaczego miał chęć, by nie dopuścić do tego, co zamierzał z nim zrobić handlarz żywym towarem? Nie było innego wyjścia. Musiał się przekonać.
Altair wykradł się z pałacu, aby wspiąć się do okna tuż nad balkonem, przez który miał zamiar się później zakraść i pozbawić mężczyznę życia.
- Wyjść - usłyszał nagle, więc podciągnął się i zerknął przez okno. Chłopak stał przed królewskim łożem z baldachimem, obejmując się ramionami. Nie wyglądał na przestraszonego, lecz wyraźnie zniesmaczonego widokiem nagiego, leżącego na posłaniu Jafara. Samego Altaira przeszły dreszcze obrzydzenia. Musiał się bardzo powstrzymywać, aby nie zwrócić curry, które zjadł rano na mieście.
- Rozbieraj się, kochaniutki. Obiecuję, że jak nie będziesz stawiał oporu, to pozwolę ci dojść.
- Obejdzie się... - odparł melodyjnym głosem pełnym odrazy. Jego palce spoczęły na supełku, podtrzymującym lekko prześwitujący materiał na kościstych biodrach. Altair przyłapał się na obserwowaniu głodnym wzrokiem każdego, najmniejszego ruchu blondyna. W zakamarkach swego umysłu pragnął, żeby szata osunęła się na podłogę szybciej i mógł wreszcie podziwiać smakowicie wyglądające ciało w pełnej krasie. Opanuj się, Altair! Jesteś na misji! - potrząsnął głową, doprowadzając się tym samym do porządku. Kiedy ponownie zerknął do środka, jego wzrok odnalazł zdziwione spojrzenie szafirowych ślepiów. Zauważył go. Niewolnik patrzył mu prosto w oczy z zaciekawieniem. Altair wiedział, że powinien był się schować, lecz nie potrafił odwrócić swojego wzroku. Niewolnik natomiast nie zaczął krzyczeć i wskazywać na niego palcem, tylko lekko się uśmiechnął. Serce zabójcy zabiło mocniej, gdy po krótkiej chwili jego ubranie opadło na ziemię.
- Chodź tutaj. Zaraz się zabawimy - ich kontakt wzrokowy przerwał zniecierpliwiony Jafar. Altair, korzystając z okazji, skoczył na balustradę i zakradł się do drzwi balkonowych, a powiewające na wietrze białe kotary perfekcyjnie zatuszowały jego obecność. Gdy wyjrzał zza ściany zauważył jak blondyn usiadł niechętnie na łóżku. Zanim grubas zdążył się na niego rzucić i okryć własnym cielskiem, posłał mu błagalne spojrzenie. Jego myśli przepełniła złość i pragnienie zabójstwa jak najprędzej. Dlatego też bez dłuższego zwlekania, przygotował swoje ukryte ostrze i wszedł do środka. Mężczyzna pochylał się właśnie nad swoją ofiarą. Dotykał i łapczywie całował jego klatkę piersiową. Altair zakradł się za nim i wbił ostrze w jego gardło. Handlarz żywym towarem spojrzał zaskoczony na zabójcę, zakrztusił się własną krwią i skonał na łóżku. Ibn-La'Ahad wyjął czyste piórko zza pasa, aby móc przejechać nim po zakrwawionym gardle na dowód pomyślnie zakończonego zadania. Następnie sięgnął po szatę, leżącą na podłodze i rzucił ją dziwnie cichemu blondynowi, który od razu się nią zakrył. Altair wpatrywał się w niego intensywnie, próbując wyłapać każdy, najmniejszy szczegół niezwykłej urody. Nigdy wcześniej bowiem nie widział takiej istoty. Stanowił prawdziwy brylant pośród ludzi, których kiedykolwiek mógł nazwać pięknymi. W głębi duszy intrygowało go również, dlaczego nie zaczął trząść się ze strachu, uciekać bądź błagać o litość. Cud-chłopak jedynie siedział potulnie na posłaniu i patrzył na zabójcę z podziwem. Asasyn zacisnął swoje pięści i powoli skierował się w stronę balkonu.
- Poczekaj! - zawołał i podbiegł do niego, żeby złapać za materiał białego płaszcza. Skrytobójca odwrócił się i spojrzał w błękitne ślepia.
- Nie boisz się, że ciebie również zabiję?
- Nie ma takiej potrzeby. Jestem nikim - odparł, wzruszając ramionami z delikatnym uśmiechem na ustach. - Poza tym, myślałem, że jesteś moim wybawcą...
- Daleko mi do niego, uwierz mi... - mruknął pod nosem i wyjął niewielki, brązowy woreczek z pieniędzmi oraz wcisnął mu w obie ręce. - Jesteś wolny. Możesz iść dokąd chcesz.
- I niby w jaki sposób mam to zrobić, skoro przed drzwiami stoją straże? Nic mi po twoich monetach - odparł zirytowany, co bardzo zdziwiło mężczyznę. - Znasz może jakieś inne wyjście?- Altair wskazał na balkon.
- Chodziło mi o takie zwykłe wyjście. Wiesz, podłoga, drzwi... - parsknął.
- Nie ma stąd innego wyjścia - zabójca zaczął odchodzić, dopóki nie poczuł wstrzymującego go uścisku na nadgarstku.
- Proszę, pomóż mi się stąd wydostać. Odwdzięczę się. Obiecuję - westchnął ciężko i spojrzał przez ramię na blondyna.
- Chodź - wyszli razem na balkon.
- Są tutaj jakieś schody czy...? - zapytał, spoglądając z obawą w dół, za balustrady.
- Nie. Będziemy się wspinać na dach.
- Świetnie. Zabiję się spadając z wysokości podczas wspinaczki na dach. Muszę przyznać, że takiego końca się nie spodziewałem...
- Nie, jeśli będziesz słuchał i trzymał się mnie.
- To jak zamierzasz to zrobić? - ich spojrzenia się odnalazły.
- Wejdziesz na moje plecy, a ja wejdę na dach - zaproponował.
- To... brzmi sensownie. Dasz radę nas obu udźwi-? Ah, wybacz, że cokolwiek mówiłem - zamachał ręką, jakby niewypowiedziane słowa unosiły się jeszcze w powietrzu.
- Dlaczego? - dopytał.
- Spójrz na siebie! Masz tak silne i umięśnione ramiona, że udźwignąłbyś cały harem! - pochwalił z tajemniczym błyskiem w oczach.
- Idziesz, czy nie?- próbował udawać niewzruszonego jego zaskakującym komentarzem.
- Jak mam...?
- Złap za moje ramiona, a nogami obejmij mnie w pasie - poinstruował. Blondyn kiwnął i zarzucił mu ręce na szyję. Altair złapał za smukłe uda i podciągnął go.
- Poszło jak z płatka. I co teraz?
- Patrz - odparł dumnie i zaczął wspinać się po ścianie coraz wyżej i wyżej.
- Czemu nie masz jednego palca? - spytał blisko jego ucha, wywołując przyjemny dreszcz.
- Musiałem go obciąć, żeby nie haczył o ukryte ostrze.
- Pewnie strasznie bolało.
- Nie.
- Ale z ciebie twardziel... Wybacz, nawet nie zapytałem jak ci na imię! - powiedział poruszony jasnowłosy.
- Po co ci ta wiedza? - odparł podejrzliwie.
- Nie mogę nawet poznać twojego imienia? Skoro jesteś asasynem, pewnie niewielu orientuje się czy obchodzi, jak się nazywacie.
- Zwą mnie Altair.
- A mnie William. W skrócie Will - przedstawił się zadowolony.
- Jesteś z zagranicy.
- Z Andegawenii, ściślej mówiąc. Kilka dni temu porwano mnie, gdy przechadzałem się po targu.
- Nic dziwnego. Jesteś... - zanim zdążył wypowiedzieć kolejne, nieprzemyślane słowa, ugryzł się w język i zamilkł.
- Jestem? - nie umknęło to uwadze jego ciekawskiego kolegi.
- Inny - dokończył.
- Ty... też. Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby ktoś tak zwinnie poruszał się po takiej stromej powierzchni, w dodatku równie szybko... Jesteś niesamowity - prawił mu komplementy.
- Wielu jest takich jak ja.
- Nie. Jesteś jedyny... - odparł zagadkowo. Po jakimś czasie Altair wyłonił się z cienia w ślepej uliczce, która wydawała się bezpieczna i opuścił Willa na ziemię. Następnie omiótł trzęsące się, drobne ciało swoim pilnym spojrzeniem.
- Poczekaj tutaj - odszedł o zaledwie parę kroków, kiedy ponownie został zatrzymany.
- Wrócisz, prawda? Nie zostawisz mnie? - usłyszał za sobą cichy, przestraszony głosik.
- Nie zostawię cię - obiecał, spoglądając w błękitne tęczówki. Kilka minut później wrócił ze zwykłą, lnianą koszulą, spodniami, obuwiem, chlebem i wodą.
- Ubierz to - rzucił mu ubranie. Gdy młodzieniec wykonał jego polecenie, Altair odłamał mu kawałek pieczywa i dał do ręki. William usiadł, opierając plecy o zimną, marmurową ścianę i zaczął jeść. Mężczyzna co chwilę zerkał to na drogę, to na chłopaka.
- Dziękuję - powiedział, kiedy skończył i stanął przy nim tak, że asasyn potrafił wyczuć ciepło jego ciała.
- Nie musisz - rzekł oschle. - Powinieneś sobie teraz poradzić - stwierdził, odchodząc.
- Dlaczego ciągle próbujesz ode mnie uciec?! - znów go ubiegł, łapiąc za łokieć.
- Szczerze, to nie wiem jak mam się zachować w tej sytuacji - przyznał zakłopotany.
- Nigdy nie ratowałeś damy z opresji? - posłał mu swój zadziorny uśmieszek.
- Nie. Po prostu jest zlecenie, a kiedy się kończy, kolejne. I tak w kółko.
- To musi być wyczerpująco nudne - śmiało przejechał palcami po umięśnionym ramieniu, jakby chciał go pogłaskać lub rozluźnić jego napięte mięśnie.
- Nie narzekam.
- Mam jeszcze jedną prośbę - zaczął nieśmiało.
- Co znowu? - mruknął i zerknął na cud-chłopaka.
- Wyprowadź mnie z miasta. Muszę bezpiecznie dotrzeć do Akki. Jest tam pewien statek, który odpływa za kilka dni do Francji.
- Myślisz, że mam czas na-
- Błagam! - zacisnął palce na jego ręce. - Przysięgam, że ci to wynagrodzę!
- Wspominałeś, że jesteś nikim. Niby jak mi się odwdzięczysz? - spojrzał w duże, szafirowe oczy, którym nie potrafił się oprzeć.
- Mam swoje sposoby... - odpowiedział, jednocześnie stając na palcach i dotykając ustami jego ust. Zszokowany Altair zrobił wielkie oczy. Nie wiedział, czy to sen czy jawa. Na wargach poczuł muśnięcie delikatnych skrzydełek motyla, a jednocześnie płomień namiętności. Nie zważając na cokolwiek, objął go w pasie i pogłębił ich pocałunek, wsuwając w słodkie usta swój zręczny język. William zadrżał i jęknął przeciągle. Zatracili się i nie odrywali od siebie ani na milimetr, dopóki obaj nie musieli, gdyż w pewnym momencie zabrakło im tchu. Ich zamglone spojrzenia odnalazły się. - To jak będzie? - zapytał z błogim uśmiechem, podczas gdy opuszki palców badały szorstkość kilkudniowego zarostu na żuchwie mężczyzny.
- Za mną.
*****
Doberek~!
Zanim cokolwiek napiszę, z całego serca dziękuję Kitsusiowi za to, że zmobilizował mnie do napisania tej/tego parodii/smut'a *szepcze "dziękuję" i całuje w oba, lisie uszka, które są takie wrażliwe...* <3 Chociaż z początku sobie tego nie wyobrażałam
Ile będzie części? A przypomnijcie sobie ile było zasad! x,D Dokładnie trzy! ;)
PS. W środku nocy odpiszę na Wasze zaległe komenty, obiecuję ;-;
PS. W środku nocy odpiszę na Wasze zaległe komenty, obiecuję ;-;
(2)PS. Niewykluczone, że w przyszłości pojawi się one-shot z Altair'em i Malikiem kocham to tak baaaardzoooo *q* oraz Ezio x Leonardo <3 No ale jak to mówił Mistrz "wszystko się może zdarzyć~" i... równie szybko mi się odwidzieć xd
(3)PS. Jest ktoś chętny do pewnego "zadania specjalnego"? Proponuję śliczny rysunek Will'a stworzony przez Wasze utalentowane rączki! ^^ Will może być sam, może być w parze z Altair'em, co tylko chcecie! Technika dowolna! :D Co Wy na to? Jesteście chętni? ;)
Joleen :*