środa, 31 sierpnia 2016

Rozdział XLII

„Lost in the Darkness”                           UWAGA+18!!!



Z trudem udało mi się uchylić ciężkie powieki. Leżałem na plecach, na zimnej, drewnianej podłodze. Głowa mi pękała, moje ciało było osłabione i widziałem jak przez mgłę. Zamrugałem kilkakrotnie, ale niestety na nic się to nie zdało. Wytężyłem wzrok, lecz gdzie nie spojrzałem, widziałem tylko ciemność . Zacząłem badać rękoma znajdujące się dookoła mnie przedmioty. Papierowe kartony, skrzynie i metalowe szafki na zamek... Z mojej szybkiej analizy wynikało, że znajdowałem się w szkolnym magazynie, w którym ostatnio zostałem zamknięty i pozostawiony na pastwę losu przez Jeana. Przypomniałem sobie też, że kiedy byłem jeszcze przytomny, siedziałem razem ze wszystkimi w szatni. Nie w składziku. W jaki sposób się tu znalazłem? Gdzie jest reszta? - zastanawiałem się. Nieważne. Później ich odnajdę. Muszę się stąd wydostać...
Ostatkiem sił udało mi się usiąść. W tej samej chwili usłyszałem zbliżające się kroki, a potem otwierany zamek w drzwiach i dźwięk przekręcanej gałki. Ujrzałem ostrą łunę oślepiającego światła oraz zarys postaci
- Eren?! Tutaj jesteś! Nic ci nie jest?! - Ten głos... Czy to...?
- Jean! - zawołałem do niego i odetchnąłem z ulgą. Kryzys zażegnany.
Kiedy ponownie otworzyłem usta, żeby coś do niego powiedzieć, ubiegł mnie.
- Chciałbyś, żeby tak było, czyż nie? - rzekł ozięble i groźnie. Zadrżałem i spojrzałem w jego błyszczące oczy pełne szaleństwa oraz czystego zła. Chłopak zamknął za sobą drzwi i ponownie nic nie widziałem, poza znajomą już ciemnością. Zacząłem cofać się w tył dopóki moje plecy nie zderzyły się ze ścianą. Wtedy Kirstein złapał za moje włosy, a drugą ręką chwycił za kołnierz. Podciągnął mnie do góry i przycisnął twarzą do metalowej szafki, co wywołało trzask drzwiczek i cichy jęk bólu. Następnie przycisnął swoim ciałem, całkowicie unieruchamiając.
- Jean! Co ty... robisz?! - spytałem pełen niepokoju i przerażenia.
- Jak to "co"? - parsknął. - Delektuję się zemstą!
- Jaką zemstą?! Przecież mówiłem, że nic nie pam-! - nie dał mi dokończyć, tylko z całej siły walnął moją głową o szafkę.
- Przypomnę ci z ogromną przyjemnością - usłyszałem dźwięk odbezpieczanego pistoletu, którego chłodną lufę przyłożył mi do skroni. - Czy to odświeżyło ci pamięć, hmm? A może to? - kopnął mnie w piszczel. Zaskomlałem i upadłem z głośnym hukiem. - Zapłacisz mi za to! Zapłacisz za wszystko, co zrobiłeś mojej rodzinie! Nareszcie zmiotę cię z powierzchni ziemi! - szarpnął za moją koszulę i pochylił się, dociskając nogą do podłogi. - Wiesz, jak długo musiałem się wstrzymywać? Jak długo musiałem patrzeć na twoją kurewską buźkę i słuchać tego jazgotu, wychodzącego z twoich plugawych ust? Nienawidzę cię. Gardzę tobą. Twój każdy ruch, to że zabierasz potrzebny innym tlen, wszystko mnie wkurwia... Takie ścierwo jak ty nie zasługuje, żeby żyć! Dlatego postaram się, abyś zginął w jak najobrzydliwszy sposób! - obrócił mnie na brzuch, wykręcił oba nadgarstki, złączając je za plecami jedną dłonią, po czym zsunął mi spodnie z bioder.
- Przestań! Proszę! Jean! - krzyczałem, wijąc się pod nim jak rozjuszony wąż.
- Hah! Nagle wiesz jak ładnie poprosić? Trochę na to za późno. Jakieś osiem lat! - ściągnął bieliznę, rozsunął moje nogi kolanem i rozpiął swój rozporek.
- Błagam... N-Nie... - po moich policzkach spłynęły pierwsze łzy.
- Tak... Właśnie tak... Płacz, krzycz, błagaj o wybaczenie! Nie masz pojęcia, jak dobrze teraz wyglądasz... Spełniasz się w tej roli! Tak długo musiałem czekać na ten moment... - zbliżył usta do mojego ucha. - Moment aż cię doszczętnie zniszczę i złamię - wyszeptał, a dosłownie chwilę później poczułem jak we mnie wszedł. Wydarłem się na cały głos. Nie... To niemożliwe... To jakiś pieprzony koszmar... Ja nigdy... Levi... - załkałem, nie mogąc złapać miarowego oddechu. - Nie jesteś aż taki ciasny jak myślałem... Czyżbyś był już czyjąś szmatą, Jeager? Nic dziwnego... Tylko do tego się nadajesz! Tak samo jak Marco! - roześmiał się i zaczął poruszać coraz szybciej, głębiej i agresywniej z każdym następnym pchnięciem. Szlochałem, błagałem, wrzeszczałem o pomoc...
To na nic... - usłyszałem głos w głębi umysłu. - Znowu... znajdujesz się w klatce. I nikt nie jest w stanie cię z niej wyciągnąć.... Nikt poza nim, prawda? Więc walcz. Zawalcz o swoją wolność. Zawalcz o niego, skoro tak bardzo ci na nim zależy, ale nie zapominaj, że już na zawsze pozostaniesz zakuty w kajdany własnej winy... - tajemnicza świadomość zniknęła, zostawiając mnie zdezorientowanego, ale też pełnego determinacji do działania.
- Ha ha... Dziwne... Dochodzę... Aż tak bardzo podnieca mnie twój widok...? Bądź grzeczny i za-zanim cię zabiję... daj mi się... A-Ah! - nieco zwolnił swój uścisk na moich nadgarstkach. Z dłoni wyślizgnęła mu się broń, podczas gdy wbił palce w moje biodro, żeby utrzymać mnie w miejscu. To moja jedyna szansa... Muszę wytrzymać... Jeszcze trochę... - powtarzałem sobie, próbując się choć trochę uspokoić. W pewnym momencie z jego ust uciekł urwany krzyk i poczułem rozlewającą się w moim wnętrzu ciepłą ciecz. Teraz! - w ułamku sekundy z całej siły zamachnąłem się i łokciem trafiłem w okolice żeber, natomiast nogą kopnąłem w kolano, powalając go na plecy.
- Ty kurwo...! - wysyczał, podnosząc się jak najprędzej. Niezwłocznie odszukałem dłonią pistolet, odwróciłem się do niego i bez wahania nacisnąłem spust. Usłyszałem wystrzał i głuche łupnięcie osuwającego się ciała. Wtedy zobaczyłem przed oczami scenę, zupełnie jakbym oglądał jakiś film.
Widziałem przed sobą małe, drżące dłonie, które trzymały stary rewolwer. Na białej koszuli obcego mężczyzny, stojącego nieopodal pojawiła się czerwona plama krwi, która stale się powiększała...
- Mikasa! Szybko! - zawołał młody głos. Następnie spojrzałem w duże, czarne jak dwa węgle oczy, przysłonięte ciemną grzywką. Dłoń, która wcześniej ściskała broń, pojęła trzęsącą się rękę dziewczynki i wyprowadziła ją z mieszkania na zewnątrz, gdzie wszystko było białe od śniegu...
Wizja się skończyła i poczułem przeszywający ból głowy. Czy to... Czy to było... moje wspomnienie? To zabójstwo... I tamta dziewczyna... - z zamyślenia wyrwało mnie ciche stęknięcie.
- Jean...? - wyszeptałem łamliwie, gdyż najprawdopodobniej nadwyrężyłem struny głosowe. Nagle doszło do mnie, co zrobiłem. Jak poparzony, wypuściłem broń z rąk i złapałem się za głowę. Zabiłem go! Zabiłem człowieka... Zabiłem Jeana! Co teraz?! Jestem mordercą! Pójdę siedzieć! - spanikowałem. - Ja... Muszę zobaczyć się z Levim! On mnie zrozumie... Na pewno.
Podciągnąłem spodnie i żeby nie nadepnąć na chłopaka ani nie wejść w kałużę krwi, przesuwałem się jak najbliżej ściany. Następnie otworzyłem zamek, uchyliłem drzwi i rozejrzałem się po pustym holu. Przełknąłem ślinę i podszedłem do leżącego twarzą do ziemi kolegi. Kucnąłem przy nim i sprawdziłem puls. Jean już nie żył. Nabrałem powietrza do płuc, podniosłem się i odszukałem pistolet. Wsadziłem go za pasek spodni, poprawiłem koszulę, zabrałem marynarkę, która znajdowała się przy drzwiach i wyszedłem, zamykając za sobą drzwi. Potem uciekłem wyjściem ewakuacyjnym przez jedną z opustoszałych sal gimnastycznych. Kiedy byłem na zewnątrz, próbowałem dodzwonić się do Leviego. Niestety za każdym razem odpowiadała mi automatyczna sekretarka.
- Kurwa... - przekląłem i schowałem telefon z powrotem do kieszeni. Nie mogłem dłużej pozostać na terenie szkoły, dlatego postanowiłem pójść skrótem przez las, gdzie przy szosie poczekałbym na nadjeżdżającego Rivaille.
Omijałem wysokie drzewa i krzewy, a drogę oświetlały mi pojedyncze gwiazdy wraz z księżycem w pełni. W pewnej chwili usłyszałem dźwięk łamanych gałęzi oraz szelest jesiennych liści pod czyimiś stopami. Przystanąłem i zerknąłem za siebie. Nie było żywej duszy. Gdy znowu ruszyłem, ponownie pojawiły się odgłosy kroków. Muszę wydostać się z lasu. Natychmiast - myślałem, przemieszczając się coraz szybciej aż nieświadomie zacząłem biec. Widziałem światła reflektorów, co oznaczało, że znajdowałem się coraz bliżej celu. Tak samo jak tajemniczy osobnik, siedzący mi na ogonie...
Serce wyrywało mi się z piersi. Z trudem łapałem oddech. W dodatku czasie biegu ciągle się potykałem i wypadł mi pistolet, ale nie miałem odwagi po niego wrócić. W końcu udało mi się dotrzeć do szosy, gdzie miałem zamiar złapać stopa. Błagam, błagam! Ktokolwiek! - modliłem się w duchu o pojawienie się jakiegoś samochodu lub człowieka. Nagle, zza zakrętu wyłoniło się srebrne auto, które zjechało na pobocze. Podbiegłem do niego i wsiadłem do niego pospiesznie.
- Bardzo dzięku-
- Eren-kun? - podniosłem wzrok na kierowcę. Zobaczyłem kobietę o blondyn włosach, spiętych w kok, ubraną w łososiowy sweter. Za szkłami jej okularów mieniły się znajome, szmaragdowe tęczówki...
- Pani Reiss?!



*****

Dzień dobry! (^-^)/


Jako prezent na nowy rok szkolny to już drugi rok z Lostem... Jeej~ xD, zapakujcie do tornistrów tościk z dodatkową porcją keczupu! :D Pychota, co nie? ^^

Jeśli był dla Was zbyt ostry, to w weekend... Ach... Zapomniałam, że w UshiOi też nie będzie za wesoło :-/ No cóż... To może Altairowe Zasady...? Hmm... po części Też nie... ._.
Gomen! >.< Wychodzi na to, że we wszystkich opowiadaniach będzie się działo coś niedobrego :C Jak odzyskam wenę na one-shot'y, to dostaniecie zastrzyk z dużą dawką cukru ;P


Joleen :*

wtorek, 30 sierpnia 2016

You should have dated with me

Opowiadanie yaoi - Ushijima Wakatoshi x Oikawa Tōru

UWAGA +18!!!






- Toshi-chan! Nie zapomnij o popcornie!
- Tak, tak... - usłyszałem z oddali. Znajdowałem się właśnie w salonie Ushijimy, rozłożony przed gigantyczną plazmą na jego wygodnej sofie, z pilotem w ręce.
Spotykaliśmy się już dobry miesiąc... albo dwa. Szczerze? Straciłem rachubę... Tak jak obiecał, robiliśmy wszystko to, na co miałem ochotę. Pisaliśmy masę wiadomości, chodziliśmy na wiele randek, uprawialiśmy (nieziemski) seks. Okiem kogoś z zewnątrz pewnie wyglądaliśmy jak para lub najlepsi przyjaciele. Nie byliśmy żadnym z wymienionych. Zdarzało mi się przyłapać na myśli, że "Ushiwaka-chan wcale nie jest taki zły", ale nie świadczyło to o związku. Więc byliśmy... bliskimi kolegami? Przyjaciółmi? Seks-przyjaciółmi? Sam miałem trudność z określeniem naszej relacji. Głównie dlatego, że nie ustaliliśmy sobie wcześniej granic. W końcu stwierdziłem, iż po prostu miło spędzaliśmy czas w swoim towarzystwie. Co ciekawe, nigdy nie odwiedził mnie w domu, choć prawie za każdym razem kończyliśmy spotkania u niego. Zwłaszcza w łóżku... Nie byłem gotowy. Pojawienie się Ushiwaki-chan w moim mieszkaniu stanowiłoby całkowite naruszenie prywatności i narastające pytania w głowie czujnej matki. Oprócz Hajime nigdy nikogo nie zaprosiłem i wolałem, żeby tak pozostało.
Iwa-chan... - próbowałem sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz go widziałem. - Zachowuje się jakoś inaczej... Nie odbiera, nie odpisuje, sam nie zadzwoni... Czyżby mnie unikał? Zrobiłem coś nie tak...?
- Wybrałeś już co obejrzymy? - spojrzałem na chłopaka ze szklaną miską, wypełnioną prażoną kukurydzą.
- Masz u siebie same badziewia! Nie, żebym się tego po tobie nie spodziewał, dlatego wziąłem ze sobą własny asortyment - uśmiechnąłem się do niego, wymachując plastikowy pudełkiem od dvd. Włączył film, podszedł do okien i zaciągnął rolety w dół. Następnie usiadł tuż obok mnie i objął ramieniem. Oglądaliśmy najnowszą produkcję science fiction połączoną z dennym romansem i odrobiną horroru. Była dobra i wciągająca... przez jakieś dwadzieścia minut. Kiedy skończył się popcorn, odstawiłem puste naczynie i z cichym westchnieniem wtuliłem się w jego tors. Zerknąłem ukradkiem na wpatrzonego w ekran Ushijimę. Z uśmiechem sięgnąłem ustami do smakowitej szyi. Polizałem ją, a potem zrobiłem delikatną malinkę i kolejną, na wystającym jabłku Adama. Jedną dłonią zawędrowałem pod białą koszulkę z wycięciem w serek, a drugą muskałem umięśniony brzuch. Lekko poirytowany brakiem reakcji z jego strony, zacząłem podgryzać i pociągać zębami za płatek jego ucha. Nic. Wkurzony do granic możliwości, wsunąłem szczupłe palce za gumę od ciemnych dresów i sięgnąłem dalej.
- Oikawa... - na moich ustach pojawił się szeroki, triumfalny uśmiech.
- A już myślałem, że cię to nie rusza.
- Po prostu nie chciałem ci przerywać.
- Ty mały... - zaśmiałem się i pocałowałem go w usta. - Podnieś się - rozkazałem, a po chwili zsunąłem mu spodnie z bioder.
- Co masz zamiar zrobić?
- Oczy na ekran i wara mi się przyglądać, jasne? - zagroziłem. Kiedy spełnił polecenie, schyliłem się, nabrałem powietrza do płuc i zabrałem się do pracy. Najpierw badawczo dotykałem go przez cienki materiał firmowych bokserek. Usłyszałem cichy pomruk aprobaty. Mój puls i oddech nieco przyspieszyły, a ciepło na policzkach rozszerzyło się, aż poczułem szczypanie. Ściągnąłem bieliznę i musnąłem stojącą męskość koniuszkiem języka. Słony... i słodki.
- Oi-kawa...
- Ciii... - uciszyłem go, oblizując suche wargi. Następnie wsunąłem czubek do ust i począłem ssać. Wsunął swoje palce w moje włosy i od czasu do czasu przeczesywał je. Z wdzięczności za tą miłą pieszczotę, wsunąłem go sobie głębiej, aż po samo gardło. Z rozwartych ust uciekł syk rozkoszy, a przez ciało przeszedł dreszcz. Hentai-san pewnie chciałby narzucić swoje tempo i robić ze mną, co tylko zapragnie, ale nie na mojej warcie... - poruszałem głową i smakowałem go na nowo. Mój kolejny pierwszy raz... Ushijima dobrze o tym wiedział, dlatego też pozwalał mi się uczyć i przyzwyczajać po swojemu.
- Dosyć, Oikawa... Dość... - w pewnym momencie próbował mnie od siebie odciągnąć, lekko pociągając za włosy. Wydałem pomruk niezadowolenia i wziąłem go jeszcze głębiej niż wcześniej. Nie chciałem przestawać. Nie miałem zamiaru... - Przestań... Za-Zaraz dojdę... - ostrzegł, a ja ani myślałem, żeby przestać. Zamiast tego spojrzałem mu w oczy i dałem do zrozumienia, że nie zamierzam go słuchać. - T-Tooru...! - Po raz pierwszy... nazwał mnie po imieniu - moje rozmyślenia przerwała rozlewająca się w ustach słona ciecz. Zanim zorientowałem się, co zrobić, prawie wszystko spływało już do mojego gardła. Przymknąłem powieki i przełknąłem. Potem wyjąłem go z ust i zacząłem nabierać potrzebnego powietrza. - Wszystko w porządku? - pogłaskał mnie po policzku dłonią. Kiedy kiwnąłem, nie będąc jeszcze w stanie mówić, pomógł mi się podciągnąć i pocałował w usta. - Ja... Dziękuję.
- S-Sam chciałem to zrobić. To nic takiego... - odparłem zawstydzony.
- Jak mam się tobą zająć? - wymruczał w mój kark, wywołując dreszcze.
- Wystarczą mi twoje dłonie. Jestem zmęczony...
- Oczywiście - bez wahania pozbawił mnie spodni razem z bielizną, po czym sięgnął dłonią między moje rozwarte nogi i zaczął poruszać swoją ręką tak, jak lubiłem.
- Toshi-chan... - wziąłem jego dłoń, spoczywającą na moim udzie i wsunąłem dwa palce do ust. Zacząłem je nawilżać i delikatnie podgryzać. Następnie oparłem głowę o jego bark.
- Włóż je... Włóż je we mnie - posłałem mu błagalne spojrzenie. - A-Ah!- krzyknąłem, gdy spełnił moją prośbę. Poruszał obiema rękoma w tym samym tempie, doprowadzając do czystego szaleństwa - T-Toshi-chan...! - zaszlochałem, czując zbliżający się upragniony moment uniesienia. - Moje imię...
- Co mówiłeś? - wychrypiał mi wprost do ucha.
- Powiedz... moje imię... - wyszeptałem jękliwie na skraju wytrzymania.
- Tooru - przez chwilę zapomniałem jak oddychać. Poczułem uścisk w piersi i rozchodzące się ciepło po całym wnętrzu.
- Tak... Jeszcze raz!
- Tooru, jesteś teraz taki piękny... Najpiękniejszy, najwspanialszy, mój jedyny... - mówił, przyspieszając swoje ruchy.
- Ha-ah... - wygiąłem się w łuk, aby być jeszcze bliżej jego ciała.
- Mój ideał... Oi-nie. Tooru... - poprawił się.
- Toshi-cha-Ah!! - doszedłem w jego dłoni, a on objął mnie i przytulił do siebie. Przymknąłem na chwilę powieki, aby  uspokoić oddech i wrócić na ziemię. Kiedy je ponownie otworzyłem, ujrzałem jak sunął językiem po swojej ubrudzonej dłoni.
- To-Toshi-chan... co robisz? - zawstydziłem się.
- Nie widać?
- Smakuje? - parsknąłem.
- Sam spróbuj - przysunął swoje palce do moich warg. Pełen wątpliwości, jednocześnie mierząc się z nim wzrokiem, uchyliłem zaciśnięte wargi. Oblizałem jego palce do czysta, a potem Ushijima złączył nasze usta w długim, leniwym pocałunku.
- Zostaniesz? - poprosił, tuląc mnie mocniej.
- Mam pracę domową do zrobienia. Niedługo egzaminy... - westchnąłem i splotłem nasze dłonie.
- Pieprzyć egzaminy - rzekł, składając pocałunki na mojej szyi.
- Sam się pieprz.
- Kusząca propozycja.
- Dupek.
- W takim razie pozwól, że odprowadzę cię na przystanek, Piękności.
- Spróbowałbyś nie! - prychnąłem. Zniewalający uśmiech mojego zakazanego kochanka w połączeniu ze słodkimi pocałunkami, którymi mnie obdarowywał, sprawiły, że na krótki moment poczułem się szczęśliwszy, niż kiedykolwiek wcześniej...

***

- Tooru? Mogę wejść? - usłyszałem nieśmiałe pukanie do drzwi.
- Wejdź, mamo - odpowiedziałem, zdejmując okulary i odkładając je na blat biurka. Kobieta usiadła na łóżku.
- Przepraszam, że przeszkadzam ci w nauce, ale... muszę z tobą o czymś porozmawiać. Chodzi o studia...
- Znowu zaczynasz, mamo? - przeczesałem brązową grzywkę dłonią.
- Za kilka dni egzaminy i... Wiesz już gdzie zamierzasz pójść?
- Na razie chcę się skupić na egzaminach.
- A potem?
- Potem... - zamyśliłem się na chwilę, przygryzając dolną wargę. Wciąż nie zapytałem Toshi-chana, dokąd się wybiera... Tylko po co mi ta wiedza? Czyżbym...? - westchnąłem ciężko i spojrzałem w migdałowe oczy, które po niej odziedziczyłem. - Sam nie wiem. Muszę to jeszcze dobrze przemyśleć. Masz moje słowo, że kiedy się zdecyduję, to na pewno dam ci znać.
- W porządku. Nie będę ci dłużej przeszkadzać. Za jakąś godzinę będzie obiad - oznajmiła z uśmiechem i podeszła do mnie. - Miłej nauki, kochanie - pocałowała mnie w czoło i zostawiła samego ze swoimi myślami. Gdybym studiował z Wakatoshim, byłby ciągle blisko mnie, na wyciągnięcie ręki... Czy ja... chcę z nim dalej być? A co, jeśli podczas studiów się pokłócimy? Na pewno byłoby cholernie niezręcznie... Toshi-chan, co o tym wszystkim sądzisz? Co... do mnie czujesz?

***

- Iwa-chan! Poczekaj! - wybiegłem za czarnowłosym z sali egzaminacyjnej. - Ja-Jak ci poszło?
- Dobrze. A tobie? - Czemu tak skromnie?
- Lepiej niż się spodziewałem! - uśmiechnąłem się do przyjaciela. - Masz wolny czas? Wyskoczymy gdzieś? - zaproponowałem pospiesznie, widząc jego zdeterminowanie, aby uciec.
- Mam zebrać chłopaków...?
- Chciałbym pójść tylko z tobą - kompletnie zaskoczony, spojrzał mi prosto w oczy. Tak dawno go nie widziałem... Gdzie się podziewałeś, Iwa-chan?
- Ach tak... - zamyślił się. - Spoko. Możemy iść. Tylko zabiorę swoje rzeczy - po pewnym czasie wyszliśmy ze szkoły i skierowaliśmy się do pobliskiego punktu z shake'ami.
- Muszę z tobą o czymś porozmawiać. Chodzi o studia - zacząłem, kiedy usiedliśmy przy stoliku.
- Studia? Czemu o nie pytasz?
- Gdzie się wybierasz, Iwa-chan?
- Ryoi. W Tokio.
- Hmm... - mruknąłem, popijając zimny napój.
- A ty?
- Nie mam bladego pojęcia. Kilka uczelni przyznało mi stypendia i codziennie przysyłają dziesiątki maili lub listów gratulacyjnych. To dosyć irytujące...
- Nic dziwnego. Masz wrodzony talent.
- Dzię-Dziękuję - Czy Iwa-chan właśnie mnie pochwalił? Nieee... Niemożliwe.
- Jesteś naprawdę świetny. Przystojny, mądry, uzdolniony... - wymieniał, mieszając słomką czekoladowego napój.
- Iwa-chan! Bo się zawstydzę! - zaśmiałem się nerwowo.
- Jesteś... chłopakiem marzeń - E-Eh?! - próbowałem doszukać się odpowiedzi w jego orzechowych oczach. Co mu chodzi po głowie?
- Dziewczyny! Czy to nie Oikawa-chan?! Uso! To on! Zróbmy sobie wspólne selfie! - ni stąd, ni zowąd pojawiło się przy nas stado moich zagorzałych fanek.
- Oikawa-chan chodźmy razem na karaoke! - zaproponowała jedna z nich.
- Ależ dziewczęta, Oikawy starczy dla każdej! - uśmiechnąłem się do nich promiennie. - Iwa-chan, idziemy się zabawić! - Może wtedy trochę ochłoniesz...

***

- Dawno nie bawiłem się aż tak dobrze! - pomachałem na pożegnanie dziewczynom.
- To już chyba ostatni raz - mruknął pod nosem Hajime.
- Myślisz, że na studiach stracę powodzenie? - udałem zaniepokojonego.
- Na studiach będą cię wręcz taranować! - odparł kpiąco.
- Serio?! Chyba będę musiał zainwestować w ochroniarza...
- Pieprzony Shittykawa! - walnął mnie swoją torbą w głowę.
- Za co?!
- Za całokształt!
- Tak? A kto przed chwilą mówił, że jestem ideałem? - na jego twarzy pojawił się zdradziecki, szkarłatny rumieniec.
- W-Wracam do domu! - warknął i odwrócił się na pięcie.
- Iwa-chan! Poczekaj! Nie zdążyliśmy pogadać! - kątem oka zauważyłem po przeciwnej stronie ulicy Ushijimę. Czy ten dzień mógłby być lepszy? - na moich ustach zawitał szeroki uśmiech. Porzuciłem pomysł o gonieniu wkurzonego kolegi i skierowałem się na przejście dla pieszych, by podejść do ex-kapitana liceum Shiratorizawa.
- No, no... Elegancko - pochwaliłem jego niecodzienny ubiór. Miał na sobie czarny garnitur, białą koszulę z odpiętymi pierwszymi guzikami oraz śliwkowy krawat. - Nie przywitasz się ze mną? - przechyliłem głowę na bok i zatrzepotałem rzęsami.
- W co ty pogrywasz, Oikawa? - odezwał się wyraźnie niezadowolony.
- O co ci chodzi? - zmarszczyłem brwi.
- Masz mnie za idiotę?
- Ostatni sms, tak? Przecież wiesz, jak uwielbiam się z tobą droczyć...!
- Raczej o napalone laski i zapatrzonego w ciebie jak w obrazek kumpla - przerwał mi.
- To było tylko spotkanie z fankami! A Iwa-chan wcale nie jest we mnie wpatrzony! - zaprzeczyłem.
- Ślepy jesteś czy jak?
- Nie podoba mi się ton, jakim się do mnie odzywasz.
- A mi nie podoba się twoje naiwne i głupie zachowanie.
- Głu-?! Dosyć tego - odwróciłem się na pięcie. Zdążyłem odejść jedynie dwa kroki, gdyż szerokie ramiona objęły mnie od tyłu i uniemożliwiły dalsze ruchy.
- Puść mnie - wysyczałem przez zaciśnięte zęby.
- Wybacz mi. Nie jestem dziś w humorze... - westchnął i oparł czoło o moje ramię.
- Właśnie zauważyłem... - rzekłem ironicznie.
- Tym razem to ja jestem zazdrosny.
- Ja nigdy nie-!
- Wmawiaj to sobie dalej, jeśli tak jest ci łatwiej, ale obaj znamy prawdę - pocałował mnie w szyję.
- Idioto, jesteśmy w miejscu publicznym! - odepchnąłem go od siebie.
- W takim razie chodźmy tam, gdzie nikt nas nie zobaczy - w jego ciemnych oczach rozbłysły iskry pożądania.
- Głupek... - zawstydzony, spuściłem wzrok na chodnik. Następnie wziąłem go za rękę i lekko uścisnąłem długie palce. - To gdzie zaparkowałeś?



*****

Dobry~! ♥


Stęskniliście się? :3 Bo ja bardzo! >.< *ścisku ścisku*
Wybaczcie opóźnienie, ale miałam parę ważnych rzeczy na głowie, a potem zrobiłam sobie weekend marzeń na piaszczystej plaży z dobrą mangą w ręce *q* Gorąco polecam! ^^ Zwłaszcza przed "Dniem Ostatecznym" xD

Nie bójcie się, Kochani! :) Gwałtowy, morderczy i zadziwiający tost przybędzie Wam na ratunek! :D To będzie taki mój kopniak na szczęście ;) chociaż w kolejnym rozdziale nie będzie za wesoło...

A Willuś nuci pod zgrabnym noskiem "No Angel" Beyonce i szykuje się do ostatniej nowej odsłony! ^^

PS. Moje dalsze plany? : Lost kończy się we wrześniu, tak samo UshiOi módlmy się o to gorliwie >.< a od października rusza nowa seria! :D He he... Spodoba się Wam  ^-^ przynajmniej tak myślę...
Natomiast z one-shot'ami jest mały problem... Maltair, Lezio i dawno zapomniane KuroTsukki niestety muszą się jeszcze trochę wstrzymać :'( przez brak weny, chęci i czasu


Joleen :*

czwartek, 25 sierpnia 2016

Rozdział XLI

„Lost in the Darkness”                           UWAGA+16!!!



Kiedy weszliśmy do sali... stało się coś zupełnie niespodziewanego. Dziesiątki par roześmianych oczu skierowały się na moją osobę, a po krótkiej chwili zostałem otoczony niczym nowe, egzotyczne zwierzę w zoo.
- To Eren! Eren Jeager! To on zrobił ten home run! Jest niesamowity! Widzieliście go w akcji?! Kto jest obok niego? To jego laska? Jaka śliczna! - słyszałem szczątki rozmów.
- Jeager! Jesteś ekstra! Szacun, chłopie! - ktoś poklepał mnie po plecach.
- Dzięki, ale to zasługa całej drużyny i... - zacząłem mówić, nerwowo ściskając dłoń równie mocno zakłopotanej Cristy.
- Nie chrzań! To było e-pi-ckie! Jeszcze nigdy czegoś takiego nie widziałem! Jak to zrobiłeś? Trenowałeś wcześniej? Do jakiego gimnazjum chodziłeś? - uczniowie zasypywali mnie przeróżnymi pytaniami. Nie miałem żadnego wyjścia ucieczki, a żądni plotek koledzy oraz koleżanki z sekundy na sekundę zabierali mi coraz więcej wolnej przestrzeni... Czułem się nieswojo i pragnąłem jak najszybciej teleportować się w bezpieczne miejsce. Niestety. Znajdowałem się w pułapce.
- Oj, dzieciaki! Autografy i zdjęcia zrobicie sobie kiedy indziej! Dajcie chłopakowi odetchnąć, co? - z opresji uratował nas Reiner, stając obok i mierząc młodzież surowym wzrokiem.
- Kapitanie... - uśmiechnąłem się do niego z wdzięcznością.
- Oczywiście za każdą jedną fotkę z gwiazdą należy się opłata na rzecz klubu - zachichotał złowieszczo. - A teraz wynocha! Jak zobaczę, że ktoś narzuca się Jeagerowi albo jego dziewczynie, to będzie miał ze mną do czynienia! - zagroził. Niedługo później wszyscy rozeszli się niechętnie, szepcząc między sobą o paskudnym zachowaniu blondyna i rzucając niemiłymi wyzwiskami.
- Nie rozumiem, czemu faworyzują akurat mnie? W ciągu meczu dawałem ciała, za co jest mi strasznie wstyd... - spuściłem wzrok na podłogę.
- W meczach dla przeciętnego widza najważniejsze są początek i koniec. Dlatego tak dobrze zapamiętali twój występ. Poza tym, nie lada wyczynem jest zrobić home run w ostatnich minutach meczu - uśmiechnął się i puścił do mnie oko. - Pamiętaj jednak, że jeśli nawalisz przy kolejnej okazji, światło twojej chwały szybko zgaśnie - ostrzegł nieco poważniej.
- Doceniam te rady i obiecuję, że następnym razem dam z siebie wszystko - odpowiedziałem zawzięcie. Jego rysy nagle złagodniały, a w oczach zauważyłem współczucie.
- Wiesz... martwiliśmy się o ciebie z wice - zmarszczyłem delikatnie brwi. - Przez cały mecz wydawałeś się taki... no... nieobecny? - Ach...! To pewnie dlatego, że podczas rozgrywki najważniejszą rzecz stanowiło dla mnie pojawienie się Leviego. Pomimo zaciekłych treningów i wysiłków całej drużyny... jak zwykle liczył się tylko on i nikt inny... - To był dopiero twój pierwszy mecz - kontynuował, widząc moje przygaszenie. - Nie zadręczaj się tym zbytnio - położył mi dużą dłoń na ramieniu. - Bawcie się dobrze i przede wszystkim bezpiecznie. Dzisiejszego wieczoru to my tutaj pilnujemy porządku, więc oczy i uszy otwarte!
- Tak jest! - zasalutowałem. Braun potrząsnął głową z uśmiechem i zniknął w tłumie roztańczonych ludzi. - Wybacz to zamieszanie - zwróciłem się do blondynki.
- Nie, nie! Nic się nie stało, naprawdę! Po prostu... nie miałam pojęcia, że tak nagle staniesz się taki... popularny.
- Przeszkadza ci to? - zapytałem z obawą.
- Skąd! To tylko kolejny powód, dla którego powinnam mieć się na baczności! - posłała mi swój promienny uśmiech i zaciągnęła do stolika, gdzie siedzieli nasi przyjaciele.
Przez kolejne dwie godziny szaleliśmy na parkiecie, wygłupialiśmy się, jedliśmy smaczne ciasta, piliśmy słodkie napoje, a Crista robiła dużo zdjęć mnie i całej paczce. Kiedy nadszedł czas na wolne tańce, zabrałem ją ze sobą i objąłem, poruszając się w takt muzyki.
- To najlepsza noc w moim życiu - wyznała mi podczas drugiej piosenki.
- Nigdy nie byłaś na balu? - zapytałem, gdy oparła głowę o moje ramię i przymknęła powieki.
- Nie. Mieliśmy go na zakończenie gimnazjum, ale akurat wtedy byłam bardzo chora i zraniona...
- Zraniona?
- Moja najlepsza przyjaciółka i... dziewczyna - nasze spojrzenia się skrzyżowały - odeszła.
- Miałaś... dziewczynę? - nie mogłem wyjść z osłupienia.
- Byłyśmy jak siostry, ale w pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że Ymir zachowywała się w stosunku do mnie dosyć... zaborczo i jednoznacznie. Potem wyznała, że mnie kocha. Byłam w kropce. Ja też ją kochałam, ale nie w ten sam sposób... Przystałam na jej propozycję chodzenia tylko dlatego, że nie miałam nikogo innego. Nie potrafiłam nawiązywać więzi z ludźmi, bo byłam zbyt nieśmiała. Ymir jako jedyna podeszła do mnie w przedszkolu i od tamtej pory bawiłyśmy się we dwie. Po jej wyjeździe pod koniec gimnazjum, myślałam, że będę taka, jak przedtem... Zauważyłeś pewnie, jaka byłam nieufna na początku liceum, lecz... coś zaczęło mnie do ciebie ciągnąć. Nie potrafiłam nic z tym zrobić aż w końcu postanowiłam wykonać pierwszy krok, a potem... poszło jak z płatka. Poznałam ciebie bliżej, zaprzyjaźniłam się z ludźmi z klasy... Stałam się zupełnie inną osobą. Jestem... taka szczęśliwa - przytuliła mnie.
- Możesz być z siebie dumna - odwzajemniłem jej uścisk. - Byłaś dzielna i pragnęłaś zmiany. Nie wiem, gdzie w tym moja zasługa...
- To nieprawda! - przerwała mi. Spojrzałem w duże, błękitne ślepia. - Dzięki tobie w końcu zrozumiałam, czym jest prawdziwa miłość do drugiej osoby! To uczucie różni się od tego, co czułam do Ymir. Jest bardziej... wyraźne i sprawia, że mogę wszystko! - wzięła mnie za ręce, po czym z niepewnością w głosie i rumieńcach na policzkach zapytała - Z tobą nie jest podobnie?
- Crista, ja... - zabrakło mi słów. Czyżby nalegała, żebym wyznał jej miłość? Teraz? Tutaj? Zwłaszcza, że nie odwzajemniam tego w ten sposób... - zacisnąłem wargi w cienką linię i patrzyłem w lśniące, niebieskie płomyki, które powoli gasły. - Zaraz wrócę - wyminąłem ją i skierowałem się do męskiej toalety. Niestety, z powodu długiej kolejki byłem zmuszony wybrać się na wyższe piętro. Otworzyłem drzwi i zobaczyłem niecodzienną scenę. Na blacie przy umywalce siedziała dziewczyna z rozpiętym gorsetem od ciemnozielonej sukienki, przez co na widoku znajdował się jej koronkowy stanik, którego silikonowe ramiączka opadły. Trzymała się rantu, oczy miała mocno przymknięte, a z ust uciekały ciche, urwane jęki. Przed nią znajdował się znajomy, łysy chłopak, który obcałowywał jej szyję i wrażliwą skórę za uchem. Jedna dłoń spoczywała na jej piersi, którą namiętnie pieścił, natomiast druga była między jej rozchylonymi nogami, schowana pod spódnicą sukni. W pewnym momencie dziewczyna uniosła powieki i od razu napotkała mój oniemiały wzrok. Wydała przestraszony pisk i zsunęła się na podłogę.
- Connie...! - szepnęła, chowając się za swoim kochankiem.
- Co jest? - zakłopotany młodzieniec spojrzał wprost na mnie i zamarł.
- Wyjaśnisz mi, co się tutaj do cholery wyprawia? - syknąłem, mierząc go wściekłym wzrokiem.
- Fo-Forest? Co ty tu...? N-No więc... Ja i Mina... My tylko...! - bełkotał zdenerwowany.
- Sasha o tym wie? - wtrąciłem.
- Oszalałeś?! Zabiłaby mnie!
- Więc grasz na dwa fronty? - prychnąłem, krzyżując ręce na piersiach.
- To nie tak! J-Ja bujałem się w Sashy, naprawdę! Tylko... jak na obozie poznałem się bliżej z Miną, to... coś zaiskrzyło! Myśleliśmy, że to będzie taka jednorazowa przygoda, ale... Nie potrafię bez niej żyć! To ta jedyna, czaisz bazę?!
- To cię nie usprawiedliwia ze zdrady! - oburzyłem się. - Jak mogłeś, Connie?! Ciągle powtarzałeś, że tylko Sasha się dla ciebie liczy, a od czasu tego pieprzonego obozu ani razy nie byłeś szczery!
- Wiem, kurwa! Myślisz, że jest mi z tym łatwo? Myślisz, że nam jest z tym łatwo? - westchnął i potarł czoło wierzchem dłoni. - Ale... jakoś to załatwię. Obiecuję. Na serio. Tylko proszę cię... Nie mów na razie Sashy - posłał mi błagalne spojrzenie.
- Zgoda.
- Seryjnie?!
- Sam jej powiesz.
- A-Aha... - jego entuzjazm wyparował.
- Po balu, oczywiście. Nie będziemy robić więcej scen niż te, które mamy w planach.
- Tak. Pewnie. Po balu - przysiągł.
- A teraz zjeżdżajcie mi z oczu - warknąłem zirytowany i zniesmaczony ich widokiem.
Gdy wyszli, oparłem dłonie o porcelanową krawędź umywalki i spojrzałem na swoje odbicie w lustrze. Skąd nagle mam prawo do mieszania się w cudze życia? Sam nie jestem lepszy. Nie... Jestem znacznie gorszy... - przykucnąłem i założyłem ręce na kark. Najpierw Armin, teraz Crista... To tylko i wyłącznie moja wina. Nie chcę nikogo więcej ranić. Jednak jeśli jeszcze chwilę dłużej będę z nią przebywał i udawał, ona... Nie różnię się niczym od Conniego ani tej Ymir. Ale... nie mogę nimi być w nieskończoność.
Powoli wstałem z klęczek, wziąłem głęboki wdech i opuściłem łazienkę. Po niedługim czasie odnalazłem Cristę, siedzącą przy naszym stoliku i przeglądającą zdjęcia w aparacie z delikatnym uśmiechem, co spowodowało uścisk w piersi. Kiedy znalazłem się na wyciągnięcie ręki, dziewczyna spojrzała na mnie, a jej uśmiech się powiększył.
- Możemy pogadać? Jest coś, o czym musisz się dowiedzieć i...
- Uwaga! Proszę wszystkich o uwagę! - rozległo się wołanie w głośnikach. Jasne światła reflektorów zostały skierowane na podest niedaleko DJ'a, rażąc w oczy łysego, starszego mężczyznę z siwym wąsem, ubranego w szary, elegancki garnitur z czarną muszką. Wytężyłem wzrok. Skądś go kojarzę...
- Że też śmiali robić kłopot panu dyrektorowi z takiego błahego powodu! - usłyszałem czyjś niezadowolony komentarz z głębi tłumu.
- Po prostu denerwujesz się, czy ciebie wybiorą! - odpowiedział inny głos. "Wybiorą"?
- Dobry wieczór, drodzy uczniowie - przywitał się mężczyzna, mówiąc do mikrofonu. - Wybaczcie, że przerywam wam zabawę, ale nadszedł czas na wybór królowej i króla balu jesiennego - podeszła do niego przewodnicząca samorządu i wręczyła białą kopertę. - Nie zwlekając ani chwili dłużej... - otworzył złożoną na pół kartkę, która znajdowała się w środku. - Królową i królem dzisiejszego wieczoru zostają... Crista Reiss oraz Eren Jeager! - po sali rozległy się głośne brawa.
- Eren, no chodź! - blondynka pociągnęła mnie za sobą. Nim się obejrzałem, staliśmy przed dyrektorem, który przełożył nam ozdobne szarfy przez ramię oraz założył korony na głowy.
- Serdecznie wam gratuluję - na koniec, z uśmiechem, podał nam dłonie, po czym pożegnał się ze wszystkimi i się ulotnił. Później DJ zaproponował nam zamówienie ostatniej piosenki, którą wybrała niebieskooka. Gdy impreza zbliżała się do końca, zebrałem się w sobie i wyprowadziłem dziewczynę bez słowa na pusty hol.
- Eren, coś się stało? - zapytała zmartwiona, kiedy ją puściłem.
- Crista...
- Czy chodzi o to, o czym chciałeś porozmawiać przedtem?
- Tak. Ja... Wybacz mi, ale... - czułem jakby ktoś dusił moją szyję, przez co mówienie przychodziło mi z wielkim trudem.
- Eren... czy ty... chcesz ze mną zerwać? - nie mogłem spojrzeć jej w oczy. Zagryzłem dolną wargę i powoli kiwnąłem twierdząco głową.
- Ale... Dlaczego? Dlaczego akurat teraz? Zrobiłam coś złego? Powiedz coś... - kątem oka widziałem zbierające się łzy i jej trzęsącą brodę. Po chwili wczepiła drżące palce w moją marynarkę. - Spójrz na mnie - poprosiła, a ja niechętnie spełniłem jej prośbę. Wykrzywiona z bólu twarz, mokre plamy na policzkach, głęboki smutek w zapłakanych oczach... Nienawidzę siebie. Nienawidzę się za to, że od początku wiedziałem, iż tak będzie. Nienawidzę się za to, że tak długo i świadomie ją raniłem. Nienawidzę się za to, że jestem taki sam jak reszta tych, którzy ją skrzywdzili. Nienawidzę się za to, że... już nigdy nie znajdę kogoś takiego, jak ona. Nie będzie mi dane być w pobliżu tak wspaniałej osoby, która potrafiła mnie pokochać za to, kim jestem, ale ja...
- Kocham... kogoś innego - Bo to wszystko tylko dla niego...
- Ro-Rozumiem... - wyszeptała słabo i zachwiała się, cofając w tył. - Przepraszam, ale ja... - nie dokończyła, tylko pobiegła w stronę toalet, do których wcześniej weszła Sasha. Myślałem, że nie będę czuł aż tak wiele, ale to z pewnością moja kara... - pomyślałem, kładąc dłoń w miejscu bólu, czyli na lewej piersi...
- Wasza wysokość! - nagle Springer pojawił się znikąd i założył mi rękę na szyję. - Zapomniałeś, że spotkanie jest w szatni, a nie na holu? Jak zamierzasz rządzić swoim ludem, skoro nie potrafisz zapamiętać takiej prostej rzeczy? - roześmiał się i zaprowadził w odpowiednie miejsce, gdzie już czekali Marco, Jean, Thomas, Mina i Hannah.
- A gdzie Sasha i Crista? - spytała rudowłosa, kiedy drzwi za nami się zatrzasnęły.
- Najwidoczniej się spóźnią. W tym czasie możemy już rozdać prezenty - Connie podszedł do blondyna, który wyciągnął czarną torbę spod drewnianej ławki i zaczął podawać zebranym browary. - No to co? Za naszego króla, jego wielki debiut i spotkanie! - wzniósł toast, po czym upiliśmy łyk alkoholu.
- Nie powiesz mi chyba, że składaliśmy się tylko na piwo. Gdzie ten towar, który tak zachwalałeś, co? - odezwał się podejrzliwie Jean.
- Widzę, że nasza końska mordeczka jest bardzo niecierpliwa, ale zgoda. Pokażę wam, co upolował wasz ulubiony koleżka - z uśmiechem wyjął z kieszeni niewielką, przezroczystą torebkę pełną białych tabletek.
- To ekstazy? A może pigułki gwałtu? - parsknął zirytowany Kirstein, opróżniając swoją puszkę.
- Coś znacznie lepszego. Producent nazwał ją Pigułką Szczęścia. Oby miał rację, bo po waszych minach, stwierdzam, że się wam przydadzą - rozsypał zawartość na dłoń i rozdał każdemu po jednej.
- Mamy ją popić piwem? To na pewno bezpieczne? - przeraził się Marco.
- Bezpiecznie to jest w domu, pod pantoflem mamusi. Albo masz jaja albo spierdalaj na drzewo - odwarknął Springer.
Wiedziałem, że szczytem głupoty byłoby przystanie na jego propozycję. Nazwałem je "kolejnymi problemami, których nie rozwiążę dokładając sobie nowych", mimo to pragnienie, by choć na chwilę nie widzieć przed oczami zapłakanej Cristy, zawiedzionego Armina i niezdecydowanego Leviego nie dawało mi spokoju. Bez dłuższego wahania położyłem sobie tabletkę na język i popiłem sporymi łykami gorzkiego trunku.
- Tak trzymać, Forest! Bierzcie przykład z naszego króla! - zawołał Connie, po czym poszedł w moje ślady. Przez kilka pierwszych chwil nie odczuwałem żadnych zmian. Obserwowałem jak reszta również połknęła swoje proszki i dokończyła w milczeniu piwo. W pewnej chwili głosy, które słyszałem w mojej głowie zaczęły brzmieć bardzo przeciągle lub szybko, jak u katarynki. Wszędzie pojawiały się cienie, kolorowe obrazy i roześmiane twarze. Później wydawało mi się, że Rivaille do mnie przemawiał, a jego twarz była dosłownie wszędzie, gdzie tylko się obejrzałem. Raz z kocimi uszami, raz z blond włosami... To było naprawdę przezabawne. Czułem się jak w zupełnie innym wymiarze. Nie miałem pojęcia, ile czasu minęło, od kiedy zażyłem te narkotyki i niewiele mnie to obchodziło...
Z czasem, wszystko ucichło. Stało się ponure oraz nieznajome. Pośród budzącej grozę czerni ujrzałem opadające, martwe ciało, usłyszałem przeraźliwy, dziecięcy krzyk, a w nozdrzach wyczułem metaliczny zapach krwi...



*****

Konbanwa! :)


Wiem, wiem... Tost miał być na początku tygodnia, a wyszedł pod koniec :-/ To wszystko przez te nowe mangi! >.< Ja naprawdę nic na to nie poradzę! :C One tylko leżą na stoliku i... kuszą! Małe, słodkie kusiciele... ;_; A potem Joleen czyta do 3 nad ranem ze łzami w oczach, a że nic nie napisała...

No ale jest też dobra strona mocy! Bal zakończony! :D W następnym toście wyczekiwany "keczup" Tsugi Sugi, czyli gwałt i morderstwo! ^^ Co? Nie wierzycie mi? ;-;


Joleen :*

niedziela, 21 sierpnia 2016

You should have not woken me up

Opowiadanie yaoi - Ushijima Wakatoshi x Oikawa Tōru






Kiedy się obudziłem, znajdowałem się w ogromnym łóżku... w ramionach kapitana Shiratorizawy. Czułem się jak, za przeproszeniem mówiąc, gówno. Wszystko mnie bolało. Głowa, szczęka, ręce, a o dolnych partiach ciała to już lepiej nie wspomnę... Na dodatek świadomość przegranej z własnymi pragnieniami względem osoby, z którą rywalizowałem praktycznie od zawsze, napawały mnie odrazą. Zacząłem mieć wyrzuty sumienia za to, że pozwoliłem praktycznie obcemu chłopakowi na "o wiele za dużo" oraz pozbawienie cnoty. Krótko mówiąc, dopadł mnie tak zwany kac moralny i nie mogłem nic na to poradzić. Oprócz wzięcia się w garść, czyli zwykłej ucieczki z podkulonym ogonem i zawstydzającym dyskomfortem w okolicach moich lędźwi. Jednak nie było to takie proste, jak mi się z początku wydawało... Za nic nie potrafiłem się wydostać spod "niedźwiedziej łapy", która uniemożliwiała jakiekolwiek próby wydostania się z jej uścisku.
- Ushiwaka-chan! Ushijima! - wołałem, wiercąc się i co rusz zerkając na spokojną twarz ciemnowłosego.
- Mmm... - mruknął wciąż nieprzytomny i przytulił mnie mocniej. Nie o to mi chodził, ośle! Masz mnie puścić! - wrzeszczałem w myślach. Kolejne minuty, spędzone na zaciekłej walce skutkowały jednym - wielokrotną porażką. - Pieprzony Wakatoshi... - warknąłem pod nosem i opadłem na pościel całkowicie zrezygnowany.
- Oikawa...? Co się dzieje? - usłyszałem mamrotanie. Po chwili zauważyłem, jak oplatająca mnie ręka znika, a ja odzyskałem upragnioną wolność.
- No wreszcie! Masz pojęcie, ile czasu się z tobą siłowałem?! - poskarżyłem się w czasie, gdy Ushijima przetarł zaspane oczy i wyciągnął się, powodując odgłos cichego trzeszczenia, drzemiącego w zastygłych kościach.
- Co powiesz na śniadanie? Zaraz ci coś przygotuję, zostań tutaj - jak gdyby nigdy nic, ucałował moją skroń, po czym wyszedł z pokoju, zostawiając mnie samego, kompletnie zbitego z tropu jego zachowaniem. Po piętnastu minutach wrócił, ubrany w białe dresy, trzymając w dłoniach tacę pełną jedzenia.
- Herbata jest jeszcze gorąca, więc najpierw wypij to - rzekł, podając mi szklankę wody.
- Dzięki - mruknąłem.
- Zrobiłem ci omlet z warzywami i kanapki. Potrzebujesz czegoś jeszcze? - uniosłem na niego swój wzrok i zagryzłem dolną wargę. Kurna... Nic nie rozumiem... Dlaczego po tym wszystkim, co się stało i tym, co w głębi duszy czułem... Czemu... nie mogę mu się oprzeć?
- Całus... - bąknąłem prawie niesłyszalnie. Zdziwiony Wakatoshi zamrugał kilkakrotnie, ale już moment później na jego surowej twarzy pojawił się uśmiech, od którego zdążyłem się uzależnić, gdyż był tak rzadkim widokiem... Pochylił się nade mną i złożył czuły pocałunek na moich ustach. - Dzień dobry, Toshi-chan.
- Dzień dobry, Piękności.

***

- Pomóc ci? - zaproponował brązowooki, gdy schowałem się za drzwiami łazienki.
- Poradzę sobie, Hentai-san! - odparłem, zatrzaskując je z hukiem i wchodząc pospiesznie do kabiny. Po odświeżającym i długim prysznicu, wysuszyłem swoje ciało miękkim ręcznikiem, a włosy pożyczoną suszarką.
- Masz może nową szczoteczkę? - zawołałem, przeglądając się w lustrze i modelując włosy.
- Możesz użyć mojej - usłyszałem natychmiastową odpowiedź.
Bez większych oporów (bo przecież ze sobą spaliśmy), sięgnąłem po fioletową szczoteczkę, stojącą w plastikowym kubku, a następnie ubrałem się w mundurek szkolny, który wcześniej Wakatoshi przyniósł mi z salonu. - Jesteś najgorszy, wiesz? - posłałem mu mordercze spojrzenie, gdy spotkałem go w sypialni.
- Ja? - wskazał palcem na siebie.
- A widzisz tu kogoś innego?! Masz pojęcie, jak to cholernie bolało?! Jeszcze nigdy nie czułem takiego bólu! - wydarłem się na niego.
- Wiem.
- Nic nie wiesz! - warknąłem, kierując się do wyjścia.
- Przecież też to czułem - mówił, idąc za moim śladem. - Pierwszy raz zawsze jest najgorszy. Z każdym kolejnym będzie ci łatwiej-
- Z żadnym "kolejnym"! Wybij to sobie z głowy! A poza tym, skąd tyle o tym wiesz, co?! Przeleciałeś całą, złotą dzielnicę, czy jak?! - ponownie wpadałem we wściekłość z błahego powodu i wyładowywałem na nim gniew, który tak naprawdę skierowany był do mnie.
Ushijima złapał mnie za łokieć i przyszpilił do ściany w holu, tuż przy drzwiach wejściowych.
- No proszę, proszę... Czyżby wielki Oikawa Tooru był zazdrosny? - zapytał z uśmiechem i uniesioną brwią, co sprawiło, że dostawałem białej gorączki.
- Ja?! O ciebie?! W życiu! - odparłem oburzony. Gdzie ja miałem oczy?! To zwykły palant!
- Więc dlaczego tak nagle chcesz wiedzieć o mojej tajemnej wiedzy, co? - przejechał kciukiem po mojej dolnej wardze, nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Bo to dziwne! Skąd tyle o tym wiesz?! - zamurowało mnie, gdy niespodziewanie przybliżył się i zamknął mi usta swoimi. Och nie... - znów poczułem się słaby i uległy, nogi miałem jak z waty, a serce zaczęło wyrywać się z piersi.
- To też jest dla ciebie dziwne? - spytał, przerywając niewinną pieszczotę, która wzniecała pożar w moim umyśle oraz ciele. - Uważam, że jest tak, jak powinno być, czyli dobrze. A ty? Jak się z tym czujesz? - wyszeptał blisko mojego ucha, po czym musnął szyję czubkiem nosa.
- Przestań... Mam mętlik w głowie... - zacisnąłem wargi w wąską linię i robiłem dosłownie wszystko, aby nie patrzeć w magnetyczne tęczówki.
- Nie chcę tego tutaj kończyć, Oikawa. Chcę... więcej - zaczerpnąłem powietrza przez usta. Przekraczał granice, doprowadzał do szału, sprawiał, że nabierałem ochoty na rzeczy, o których nie śmiałem nawet śnić. A w połączeniu z intymnym dotykiem, mocnym zapachem jego skóry oraz niskim, ponętnym tonem głosu... - A czego ty chcesz? Mam się od ciebie odwalić? A może-
- Mówiłem, że nie wiem! - odepchnąłem go i skierowałem się w stronę wyjścia. Tracę nad sobą kontrolę...
- Oikawa! - zawołał za mną, ale zdążyłem już wybiec na ulicę i zniknąć mu z pola widzenia.

***

- Iwa-cha, podasz mi ołówek?
- Trzymaj, Shittykawa.
Od tamtego wydarzenia minął calutki tydzień. W mojej głowie wciąż panował prawdziwy chaos. Chciałem wymazać z pamięci tamten dzień i upojną noc, tak jak robiłem to z innymi dziewczynami, jednak z Toshi-chanem... było to wręcz niemożliwe. Na ustach czułem smak jego warg, ponętny głos odbijał się niczym echo w moich uszach, a wielokrotnie powtarzający się w umyśle widok nagiego i spoconego ciała nade mną, wywoływał dreszcze...
- Jestem skończony! - opadłem na blat ławki z jęknięciem.
- Co jest? Ostatnio wydajesz się taki cichy i zamyślony - zmartwił się mama-Iwaizumi.
- Wiesz, w zeszłym tygodniu wpakowałem się w niezły szajs... - parsknąłem, opierając brodę o swoje złożone dłonie.
- Wtedy, kiedy zwiałeś ze szkoły, zostawiając wszystkie swoje rzeczy nie mówiąc mi ani słowa? - odpowiedział zgryźliwie.
- Mówiłem ci, że mnie porwano!
- Jeszcze raz usłyszę te brednie, to dostaniesz w zęby - zagroził, skupiając się z powrotem na nauce. Westchnąłem i odwróciłem głowę w stronę uchylonego okna. Przyglądałem się jak promienie słońca ogrzewają kolorowe piórka małego ptaszka, siedzącego na gałęzi drzewa wiśni, przy naszej szkole. Po chwili przyleciał drugi, przycupnął przy nim, a po krótkiej chwili odlecieli razem.
- Ciekawe.. Jaka jest różnica między pragnieniem a miłością? - nieświadomie zadałem na głos pytanie, które od kilku dni zatruwało moje myśli.
- Co ci znowu strzeliło do łba? - syknął Hajime.
- Tak się tylko zastanawiam... - posłałem mu swój zniewalający uśmiech. - Ale skąd niby miałbyś wiedzieć? Jesteś przecież prawiczkiem...
- Ty gnojku! - walnął mnie pięścią w głowę. - A właśnie, że wiem!
- Naprawdę?! - zdziwiłem się, masując bolące miejsce.
- K-Kochałem kogoś... Kiedyś... - mruknął pod nosem, odwracając wzrok.
- I co? Jak było? - dopytywałem z zainteresowaniem. Róż na jego policzkach z sekundy na sekundę ciemniał i stawał się coraz bardziej wyrazisty.
- Kiedy kogoś ko-kochasz, to chcesz się tą osobą zajmować, spędzać z nią czas, zrobić wszystko, żeby wywołać uśmiech na jej twarzy... - Nie mam ochoty się nikim zajmować ani marnować czas na randki. Chociaż co do tego uśmiech... Nie. Na pewno nie. Więc... Wychodzi na to, że chodzi mi tylko o seks...
- A co, jeżeli jesteś zainteresowany jedynie wyglądem i ta osoba nic a nic cię nie obchodzi? - przyjaciel spojrzał na mnie zimno i zmrużył groźnie oczy.
- To znaczy, że jesteś debilem i nazywasz się Oikawa Tooru.
- Na to wygląda... - ponownie wyjrzałem za okno.
- O-Oikawa... - zaczął drżącym głosem. Nasze spojrzenia się odnalazły. - Ja... - nie dokończył zdania, gdyż drzwi od biblioteki otworzyły się na oścież i stanął w nich jakiś zdyszany pierwszoklasista.
- Oikawa-senpai! Ktoś na ciebie czeka przy wejściu! - zawołał do mnie i po chwili wyszedł.
- Tym razem lepiej się spakuj, bo jeszcze znowu ktoś cię porwie, a nie zamierzam kolejny raz dźwigać twojej ciężkiej torby - parsknął czarnowłosy, powracając do zadań z fizyki.
- Iwa-chan, zimny drań! - zabrałem swoje rzeczy i zanim wyszedłem, pokazałem mu język.
Na końcu korytarza zauważyłem znajomego chłopaka w mundurku liceum Shiratorizawa, opierającego się o filar.
- Czego chcesz?
- Ciebie też miło widzieć - odezwał się Ushijima.
- Przestań pieprzyć, nie mam na to czasu - Ale mnie twardziel! Ha!
- Zapraszam cię na randkę - I po twardzielu...
- Mogłeś mnie wcześniej uprzedzić - skrzyżowałem ręce na piersi.
- Mogłeś wymienić się ze mną numerami.
- Mogłeś poprosić.
- Dobra. Masz rację. To moja wina - nastała niezręczna cisza, którą przerwał swoją cichą prośbą. - Mogę cię przytulić?
- Słucham? - zmarszczyłem brwi.
- Czy mogę cię przytulić? - powtórzył.
- Tutaj?
- Gdziekolwiek... - odparł nieco zdesperowany. Zaskoczył mnie tym. Od kiedy Ushiwaka-chan tak bardzo potrzebuje przytulenia?
- Zrób to szybko - nadąsałem się w odpowiedzi. Chwilę później szerokie ramiona objęły moje ciało i... było mi tak cholernie dobrze. Wsunąłem nos w zagłębienie jego szyi i wydałem cichy jęk.
- Tęskniłem za tobą... - wyszeptał w moje włosy.
- A ja za tobą... nie.
- Kłamca - podniósł mój podbródek w górę i złączył nasze usta w pocałunku. Momentalnie, wszystkie wizje z Wakatoshim w roli głównej uderzyły we mnie ze zdwojoną siłą. Nie mogłem zrobić nic innego, jak przymknąć powieki i oddać się w jego władanie... Po jakimś czasie odsunął się i pogłaskał po policzku.
- Chodź ze mną. Tym razem dobrowolnie.
- Gdzie? - mój głos brzmiał tak bezbronnie...
- To będzie niespodzianka - wziął mnie za rękę i wyprowadził z budynku. Czemu nie walczę? Czemu pozwalam mu wygrać? Czemu... tak bardzo mnie to cieszy?

***

- Na co masz ochotę?
- Duże lody w ślicznym pucharku - odpowiedziałem, odkładając menu.
- Już się robi - Ushijima wezwał do siebie młodą kelnerkę i złożył zamówienie. Mieszałem swój sok czerwoną słomką, jednocześnie przypatrując się kapitanowi Shiratorizawy. Po wyjściu ze szkoły, najpierw byliśmy na długim spacerze wzdłuż plaży, potem na "małych" zakupach, a teraz siedzieliśmy w przytulnej kawiarence na powietrzu, gdzie zamawiał dla nas deser. Wszystko wydawało się takie nierealne... Ale to naprawdę była... prawdziwa pierwsza randka.
- Rozpieszczasz mnie, Toshi-chan.
- Jesteś tego warty.
- Dżentelmen i komplemenciarz - uśmiechnąłem się słodko.
- Za dobrze mnie oceniasz, Piękności - pod stolikiem "przypadkowo" jego kolano otarło się o moje.
- Hentai... - nie mogłem powstrzymać chichotu, gdy znów musnął moją nogę swoją.
- Oto pańskie zamówienie. Życzę smacznego - dziewczyna postawiła przede mną wysoki, szklany klosik z lodami.
- Dziękujemy - kiedy skończyłem jeść, musiałem dokończyć prawie nietkniętego gofra z polewą truskawkową, którego zamówił Wakatoshi. Kiedy zorientowałem się, że od samego początku miał być dla mnie... lekko się zirytowałem.
- Jeszcze przez ciebie przytyję!
- Nie zawsze jest taka okazja - podczas mojej nieuwagi splótł nasze dłonie, jakby to była najnormalniejsza rzecz w świecie, a ja oczywiście mu na to pozwoliłem i nie zwracałem uwagi na gapiące się osoby, mijające nas po drodze do samochodu.
- Jaka okazja?
- Ty i ja. Razem... Specjalna okazja - puścił do mnie perskie oko.
- Romantyk... - dodałem do listy.
- Oikawa... zastanowiłeś się już? - zapytał, wyjmując kluczyki.
- Nad czym?
- Nie odzywałem się, żebyś mógł się zastanowić. Ale teraz... pora poznać twoją odpowiedź - spojrzał mi prosto w oczy, na co mój puls zareagował nagłym przyspieszeniem.
- Cz-Czyli?
- Pragnę spędzać z tobą więcej czasu.
- Na?
- Wszystkim, co tylko będziesz chciał.
- Aha...
- No więc? Co o tym wszystkim myślisz? - Przez cały tydzień nie myślałem o niczym innym, niż o tobie! Jakiej odpowiedzi się spodziewasz, baka? 
- Toshi-chan... daj mi swój telefon - chłopak bez zawahania wyjął z kieszeni czarną komórkę i włożył ją w moje dłonie.
- Co robisz? - przyglądał się, jak odblokowałem ekran dotykowy i zacząłem coś wpisywać na klawiaturze.
- To, co powinniśmy zrobić już dawno temu... - oddałem mu urządzenie. - Podoba się? - wskazałem na ekran, na którym widniała nazwa nowego kontaktu- "Piękności <3".
- Bardzo - na surowej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, a ja wręcz unosiłem się nad ziemią, gdy mogłem go zobaczyć. - Daj mi swój - parsknąłem na widok napisu "Toshi-chan <3" wśród imion znajomych i rodziny. - Co ty na to?
- Może być - odpowiedziałem, sięgając do jego ust swoimi.



*****

Dobry~ <3


Witam Was w ten piękny, niedzielny dzionek! wyrobiłam się z poprawianiem! CUD normalnie ^-^ Mam nadzieję, że poranek spędziliście podobnie jak Hawke, bo Oikawa nie był taki zachwycony... x,D

W kolejnej części słodko-gorzki "związek" UshiOi <3 Czyli... będzie więcej seksów! *q* Jeeej~

A Lost się piecze i zawita na bloga już niebawem ^^


Joleen :*

piątek, 19 sierpnia 2016

Rule Two

Opowiadanie yaoi - Altaïr Ibn-La'Ahad x William de Sablé (Assassin's Creed)

UWAGA +18!!!






- Jak to nie macie więcej koni? - Altair spojrzał wrogo na właściciela stajni.
- Jest tylko ten, którego pan zostawił. Reszta została wypożyczona - oznajmił ze spokojem starszy mężczyzna.
- To jakiś żart... - syknął, zabierając ze sobą uradowanego widokiem swojego pana zwierzę.
- Coś nie tak? - zapytał natychmiastowo William, widząc zdenerwowanie na twarzy towarzysza.
- Nie mają więcej koni. Będziemy musieli jechać razem - oświadczył oburzony, lustrując wzrokiem opierającego się o ścianę młodzieńca.
- I tak słabo jeżdżę - odparł, wzruszając ramionami, tym samym akceptując swój los (bez większych oporów). Następnie podszedł do rumaka i przyjrzał mu się.
- Piękny. Jak się nazywa? - zapytał, przeczesując szczupłymi palcami jasne pasma platynowej grzywy.
- Szejk - blondyn odpowiedział mu cichym mruknięciem, po czym uniósł wzrok, aby zaczarować go swoimi magicznymi tęczówkami. Zabójca zapragnął ponownie dotknąć porcelanowej skóry, ucałować miękkie wargi i odkryć uczucia, które do tamtej pory były mu nieznane i wydawały się nierealne. Swoim wzrokiem sunął po odkrytych częściach ciała, a zwłaszcza smukłej szyi, która wręcz prosiła o zatopienie w niej zębów i udekorowanie soczystymi malinkami.
- ... wolisz od tyłu czy od przodu? - Ibn-La'Ahad wychwycił ostatnie słowa jego wypowiedzi. Zamrugał i spojrzał w błękitne ślepia.
- S-Słucham? - nagle poczuł, jak zaschło mu w gardle, a puls nieco przyspieszył.
- Pytałem, czy mam usiąść przed czy za tobą - powtórzył. Zdawało mi się? - przełknął głośno ślinę i potrząsnął głową, aby pozbyć się resztek grzesznych myśli.
- Lepiej będzie jak usiądziesz przede mną. Droga do Akki jest dobrze strzeżona przez templariuszy i straże. Jeśli dojdzie do pościgu, mógłbyś zsunąć się z konia i zrobić sobie krzywdę.
- Jakiś ty zapobiegliwy... - William uśmiechnął się zadziornie i puścił do niego perskie oko. Mężczyzna, bez zbędnego komentarza, wsiadł na konia i pomógł blondynowi usadowić się między jego nogami tak, aby przypadkiem nie ocierał się podczas jazdy o jego krocze...
- Ruszamy! - pociągnął za lejce, a Szejk zarżał donośnie i zaczął biec galopem.

***

Jechali już od dłuższego czasu, przejeżdżając przez piszczyste pustynie, gdzie egipskie słońce bardzo mocno dawało się we znaki. Altair jako najlepszy asasyn i doświadczony podróżnik, nie odczuwał dyskomfortu w tak wielkim stopniu jak wrażliwy i delikatny Francuz...
- Gorąco... Rozpływam się... - wydyszał młodzieniec, kręcą głową. Bursztynowe oczy obserwowały dosłownie każdą, najmniejszą kropelkę potu, spływającą po jego szyi. Po pewnym czasie skwar zaczął zbierać swoje żniwo, gdyż pragnienie jeźdźca, by wczepić palce w złote włosy, odchylić głowę w tył i przejechać po wilgotnej i słonej skórze językiem stało się wielokrotnie wzmożone i wręcz nieznośne. Nie! Uspokój się, Altairze! Nie trać czujności! W każdej chwili ktoś może nas zaatakować. W każdej chwili... - nagle mężczyzna poczuł, jak drobne ciało zaczęło osuwać się na bok.
- Uważaj! - zawołał, łapiąc go za rękę w ostatniej chwili i przysuwając do siebie. Niebieskooki ze świstem nabrał powietrza i wtulił zarumienioną od gorąca twarz w silne ramię.
- Wody... Proszę... - wyszeptał łamliwie, zaciskając palce na jego przedramieniu. Altair pospieszył Szejka i po kilku minutach udało im się dotrzeć do wodopoju. Asasyn zszedł z konia, podtrzymując jednocześnie nieprzytomnego Will'a. Wziął go na ręce i położył ostrożnie w cieniu palm. Następnie zerwał większy, okrągły liść, dzięki któremu mógł zaczerpnąć wody ze źródła.
- Pij - rozkazał, przechylając prowizoryczne naczynie w stronę rozwartych i suchych warg blondyna. Napój zamiast do gardła, spłynął mu po brodzie i szyi, powodując mokrą plamę na lnianej koszuli. Chłopak wydał zdesperowany i bezbronny jęk, a Altair westchnął ciężko. Chyba nie mam wyboru... - pomyślał, nabierając wody do własnych ust, po czym złączył ich wargi. Były niewolnik bez większego trudu przełknął wszystko, co skrytobójca miał do oferowania. Kiedy się od niego odsunął, zauważył tajemniczy błysk w niebieskich oczach. Asasyn nie wiedział, jak miał zareagować, gdy położył mu dłoń na kark i sprawił, że ich usta zetknęły się na nowo. Tym razem z większą namiętnością. Altair wyczuł jak zręczny język wkradł się do wnętrza jego warg i je eksploatował. Natomiast szorstkie dłonie samoistnie zawędrowały pod lnianą koszulę.
- Haah... - wydyszał Will, pociągając zębami za dolną wargę, podczas gdy palce Ibn-La'Ahad'a kreśliły swoją drogę po klatce piersiowej i brzuchu. - Altair, ja... - kiedy usłyszeli zniecierpliwione rżenie konia, zastygli w bezruchu.
- Czas nagli - rzekł lekko zachrypniętym głosem i zwrócił się w stronę Szejka. Kątem oka obserwował, jak William wstanął na drżących nogach, podpierając się o pień palmy. Ku jego zdziwieniu, nie wydawał się tak zmęczony czy słaby jak przedtem, lecz zawiedziony i... zirytowany?

***

- Niedługo zajdzie słońce. Przenocujemy w tamtej karczmie - wskazał na pojedynczy, piętrowy domek pośrodku bezdennej i surowej pustyni.
- Ty tu rządzisz - odparł potulnie były niewolnik. Gdy dojechali na miejsce, Altair zostawił swojego rumaka przy kupce złotego siana i korycie wypełnionego wodą, razem z innymi końmi, po czym ruszył pewnym krokiem w stronę wejścia.
- Witamy w karczmie pod Sokolim Okiem. W czym mogę pomóc? - rzekł z automatu łysy mężczyzna z ciemnym i bujnym wąsem, nie odrywając wzroku od gazety, którą przeglądał od niechcenia.
- Potrzebuję dwa pokoje.
- A ja nowej żony i ciepłego kebaba - prychnął właściciel, polizał opuszek kciuka i przewrócił kartkę. - O tej porze mam tylko najlepsze oferty.
- Czyli?
- Jedna, ciasna klitka z niewygodną pryczą za podwójną cenę.
- Dodaj jeszcze miskę z gorącą wodą, czyste ręczniki, mydło oraz dwa porządne posiłki, a sowicie cię wynagrodzę - odparł, wyjmując na ladę srebrne monety z woreczka. W oczach starszego zaświeciły iskry.
- Masz to jak w banku, mocium panie - wyjął odpowiedni kluczyk i podał mu z uprzejmym uśmiechem. Altair spojrzał na Williama, który stał niedaleko i przyglądał się asasynowi znad wachlarza ciemnych rzęs, dając mu znak, żeby szedł za nim.
Weszli na piętro po skrzypiących schodach i odnaleźli pokój, gdzie znajdowało się świeżo pościelone łóżko, niewielki, drewniany stolik oraz dwa krzesła. Zabójca wyjrzał za okno, aby upewnić się, że nikt nie śledził ich po drodze. Kiedy był sam, uwielbiał przysłuchiwać się nocnej ciszy, stanowiącej zupełne przeciwieństwo wrzawy po udanym morderstwie lub zamęcie wśród wyszukujących promocji na targu kobiet. Dawała mu spokój i idealne warunki do upragnionego po ciężkim dniu wypoczynku.
- Jestem ci wdzięczny - jego rozmyślenia przerwał nieśmiały głos. Altair odwrócił głowę w stronę cud-chłopaka, stojącego na środku pokoju, z niezidentyfikowany blaskiem wokół złotej głowy przypominającym aureolę. Niestety, stanowiło to jedynie pozory ognistego charakteru młodzieńca...
- Powiesz mi to, jak już będzie po wszystkim.
- Nie wątpię - odrzekł zagadkowo i niespodziewanie zdjął swoją koszulę, rzucając ją na łóżko. Ibn-La'Ahad przejechał wzrokiem po nagiej klatce piersiowej o zdrowym, ciepłym kolorze oraz dwóch, smakowitych i zaróżowionych punkcikach. Will z zadziornym uśmiechem, wywołanym zgłodniałym spojrzeniem mężczyzny podszedł do niego powoli i zawiesił mu ręce na szyi. - Chcę jakoś spłacić część mojego długu... Pozwolisz mi? - pojął jego dłoń, którą przyłożył sobie do miękkiego, lekko zarumienionego policzka. Altair przesunął kciukiem po dolnej wardze, powodując falę dreszczy. Kiedy w końcu zdecydował się pochylić, aby jej posmakować, rozległo się ciche pukanie. Skrytobójca wyminął blondyna i otworzył drzwi, za którymi czaił się właściciel z miską parującej wody, przepasanymi przez ramię białymi ręcznikami oraz mydłem w ręce.
- Przyniosłem to, o co pan prosił. Żona podgrzewa dla was gulasz. Niedługo powinien być gotowy - oznajmił z wymuszoną grzecznością.
- Połóż rzeczy przy łóżku - rozkazał mu. Ton w jakim wypowiedział te słowa, brzmiał nieco oschle, a nawet groźnie... Mężczyzna wykonał polecenie i omiótł wzrokiem półnagiego Willa, patrzącego za okno. - Możesz odejść - rzucił z naciskiem, aby przestał gapić się na jego... Jego? William przecież nie był niczyją własnością! Więc... dlaczego czuł, że ponosił odpowiedzialność za chłopaka? Że choćby za jedno, obce spojrzenie w jego kierunku, mógłby rzucić się na tę osobę i wydłubać jej oczy własnymi rękoma...
- Ehm... Tak, oczywiście - gdy tylko drzwi się zatrzasnęły, młodzieniec odwrócił się twarzą do swojego wybawcy.
- Co zamierzasz z tym zrobić?- spytał, wskazując palcem na miskę.
- To dla ciebie. Możesz się umyć.
- Naprawdę?! - ucieszył się szczerze i usiadł na posłaniu, by móc zdjąć buty i zsunąć spodnie. Zawstydzony Altair uciekł wzrokiem w bok. - Nie przesadzaj. Widziałeś mnie już nagiego, a dzisiejszej nocy nie będę potrzebował ubrań... - posłał mu figlarny uśmiech. - Pomożesz mi? - poprosił, mrużąc swoje oczy. Serce zabiło mu o kilka akordów mocniej, kiedy podchodził coraz bliżej Francuza. Najpierw namoczył mniejszy ręczniczek i namydlił go, aby przejechać nim po rękach, klatce piersiowej, szyi, karku i plecach. Po pewnym czasie William wstał, dając mu większy dostęp do smukłych i długich nóg.
- Ah... - z jego ust uciekł jęk, gdy wilgotny materiał znajdował się poniżej linii pasa. Ku zdziwieniu skrytobójcy, chłopak był już w połowie twardy...
- Podnieca cię, że jesteś oglądany z bliska? Dotykany w każdym możliwym miejscu? - zapytał, płucząc szmatkę i zbierając mydliny z drżącego z podniecenia ciała.
- T-To nie tak... To... twoja wina - wyszeptał łamliwym głosikiem.
- Moja? Ja tylko pomagam ci się umyć - nie potrafił powstrzymać uśmiechu, cisnącego mu się na usta.
- N-Nieprawda... Cholera... Tak bardzo cię pragnę... - załkał cicho, wbijając palce w szerokie ramiona, które złapał, żeby nie upaść.
- Pragniesz? Mnie? - zdziwił się. - A czy przypadkiem to ja nie miałem otrzymać wynagrodzenia?
- Otrzymasz, jeszcze się przekonasz...
Gdy Altair skończył go obmywać, zawinął mu ręcznik wokół pasa i popchnął na łóżko. Will podparł się na łokciach i omiótł spragnionym spojrzeniem swojego towarzysza.
- Zaraz wparuje tutaj właściciel z jedzeniem - upomniał go.
- Mój głód jest inny... - rzekł, oblizując ponętnie kształtne wargi.
- Musisz się wstrzymać.
- Jak potrafisz zachować taką zimną krew? - na anielskiej twarzy pojawił się grymas.
- Czyli?
- Moje ciało samo rwie się do ciebie, każdy nerw krzyczy o twoją bliskość... Z tobą nie jest podobnie?
- Przez to, że jako jedyny, zachowuję się rozważnie, uważasz, że ciebie nie chcę?
- A chcesz? - zatrzepotał swoimi długimi rzęsami.
- Zniewagą jest, że o to pytasz.
- Altair... - jęknął błagalnie, unosząc dłoń w jego stronę. W tym samym momencie do pokoju wszedł właściciel z tacą, na której znajdowały się dwie miski gulaszu i parę bułek. Altair pospiesznie zakrył roznegliżowane ciało Williama własnym, stając tuż przed nim.
- Nie miałem jak zapukać - usprawiedliwił się mężczyzna, odkładając tacę na stolik.
- Dziękuję. Dalej poradzimy sobie sami.
- Jak sobie życzysz, mocium panie. Życzę wam obojgu udanej nocy - ukłonił się i wyszedł.
- Chodź. Musisz coś zjeść - Altair odsunął blondynowi krzesło, a następnie sam wybrał miejsce na przeciwko i pojął łyżkę w dłoń. Zjedli posiłek w milczeniu, po czym asasyn złożył ich sztućce i miski razem oraz poszedł je odnieść do kuchni. Kiedy wrócił, Will leżał w łóżku na brzuchu i podpierał głowę o swoje splecione dłonie.
- Już? - spytał, kiedy zabójca zamknął za sobą drzwi na klucz.
- Nie musisz niczego dla mnie robić - zaczął z westchnieniem. - Nie chcę seksu jako zapłaty za pomoc. Możesz spać w łóżku, a ja prześpię się na dachu-
- Żartujesz sobie?! Nie słyszałeś, o czym wcześniej mówiłem?! - oburzył się, po czym zerwał się na równe nogi. - Sam twój widok doprowadza mnie do szału! Przez cały dzisiejszy dzień robiłem dosłownie wszystko, co mogłem, żebyś cię uwieść! Nawet udawałem, że zasłabłem podczas jazdy! - podszedł pospiesznie do zszokowanego Ibn-La'Ahad'a i położył mu dłonie na umięśnionych barkach. - Jeśli mnie nie chcesz, zgoda. Ale ja nie będę się powstrzymywał! - złączył ich usta w pocałunku, wydając przy tym przeciągłe westchnienie. Altair momentalnie złapał za kościste biodra i uniósł go, prowadząc w stronę posłania. Delikatne dłonie pozbyły się wadzącego im ręcznika oraz pomogły rozpiąć pas i ściągnąć biały płaszcz. William przyjrzał się dokładnie odkrytej twarzy i krótko obciętym, ciemnym włosom.
- Niewiele osób spoza Zakonu widziało mnie bez kaptura - oznajmił po chwili. - Wiesz, co to oznacza?
- Zabijesz mnie?
- Nie - pochylił się do jego ucha. - Muszę jedynie sprawić, że będzie ci tak dobrze, że zapomnisz o Bożym świecie - wyszeptał i zniżył się między nogi blondyna, aby wziąć go do ust. Zasada numer dwa i trzy... Trzymaj za mnie kciuki, Mistrzu... - pomyślał z przekąsem i począł łapczywie ssać.
- Nnn... A-Ah-! Zaraz... Prze-Przestań! - zawołał głośno, próbując drżącym dłońmi odsunąć mężczyznę od siebie. Bezskutecznie. - Altair! Ja-Ah! - zaszlochał i doszedł w jego ustach. Zabójca przełknął nasienie, po czym spojrzał na zdyszanego chłopaka o półprzymkniętych powiekach i złotych włosach, rozlewających się na pościeli. - O-Ostrzegałem cię... że tak będzie... - wydyszał, jednocześnie obracając się na brzuch i unosząc swoje biodra w górę.
- C-Co robisz? - zapytał oniemiały asasyn.
- Jak to "co"? Będziemy przecież uprawiać seks - wyjaśnił z błyskiem w szafirowych oczach. - Proszę, tylko najpierw mnie przygotuj... Martwię się czy dam tobie radę.
- W-W porządku... - odparł zmieszany. Nigdy w życiu czegoś takiego nie robiłem... Niby jak mam go "przygotować"?! Mistrz nic na ten temat nie wspominał! - myślał roztrzęsiony.
- Altair... moja cierpliwość ma swoje granice - zniecierpliwiony pomruk przerwał jego rozmyślania. Przełknął głośno ślinę, położył dłonie na biodrach i... znieruchomiał. - Czyżbyś nie wiedział jak...? - Will uniósł na niego swój wzrok.
- Ni-Nic na to nie poradzę! Ja... jeszcze nigdy... - zawstydził się znacznie bardziej, gdy usłyszał parsknięcie.
- Nie wierzę! To niemożliwe! - zwijał się ze śmiechu na pościeli, łapiąc za brzuch. - Wybacz, nie chciałem cię rozzłościć - odrzekł po pewnym czasie, gdy się uspokoił. Następnie usiadł przed nim i pojął jego dłoń. - Pokażę ci, jak to się robi - przysunął dwa palce do swoich ust i zaczął je nawilżać językiem, a później ssać w tak kuszący sposób, że zapragnął go mieć ze zdwojoną siłą.
- Podoba ci się to? - zdziwił się, gdy usłyszał ciche pojękiwanie. Blondyn spojrzał mu w oczy zamglonym wzrokiem.
- Nie tak bardzo jak fakt, że zaraz znajdą się głęboko we mnie - rzekł z uśmiechem, kiedy ujrzał reakcję swojego kochanka. Potem powrócił do swojej poprzedniej pozycji i nakierował palce Altaira na swoje wejście. Wziął głęboki wdech i powoli, z niesamowitą ostrożnością wsunął je w jego wnętrze.
- A-Altair...! - zadrżał, wbijając palce w pościel.
- Mam przestać? - był gotowy w każdej chwili się wycofać, choć wiedział, że wcale nie byłoby to takie proste...
- Nie! Oszalałeś?! - warknął na niego.
- My-Myślałem, że cię boli...
- Gdybym tego nie chciał, nie rozstawiałbym przed tobą tak ochoczo swoich nóg, nie sądzisz? - rozdrażniła go ta bezczelna odpowiedź, dlatego ponownie zatopił w nim swoje palce. Tym razem znacznie głębiej i agresywniej. - A-Altair-! Tak... Właśnie tak! - Świetnie. Nie dość, że natręt, to jeszcze masochista... - przeszło mu przez myśl. Nie upłynęło wiele czasu, zanim blondyn zaczął poruszać swoimi biodrami na spotkanie i prosić o więcej doznań. - Już... jestem gotowy... - usłyszał niewyraźny szept.
- Coś mówiłeś? - drażnił się z nim.
- Weź mnie... Potrzebuję cię... we mnie...
- Nic nie słyszę - uśmiechnął się zadziornie.
- Ty pieprzony...! - nie potrafił dokończyć, gdyż Ibn-La'Ahad sięgnął do jego miejsca spełnienia, wywołując falę spazmów. - P-Proszę... Błagam...!
- Najpierw obiecasz mi, że bez mojej zgody nie będziesz mi się narzucał.
- To twoja wina! G-Gdybyś mnie nie-! - powtórzył swoje poprzednie ruchy, uniemożliwiając złożenia słów w całość. -  Ja... Już... nie mogę!
- No więc? Jak będzie?
- Zgadzam się. Słyszysz? Zga-Zgadzam się! Będę... grzeczny! A teraz weź mnie! Proszę...! - spojrzał na Altaira swoimi błyszczącymi od łez ślepiami pełnymi desperacji i naglącej potrzeby.
- Zrozumiałem - nie tracąc ani chwili dłużej, wszedł w niego cały za jednym pchnięciem. Z ust Williama uciekł urwany krzyk, który zatuszował, przygryzając swoją dłoń. Mężczyzna, widząc to, pochwycił jego nadgarstki i przyszpilił mu je ponad głową.
- Nie powstrzymuj się. Mam gdzieś, czy ktoś to słyszy. Niech słyszy i całe miasto. Dzisiejszej nocy należysz tylko do mnie - wymruczał w jego aksamitne włosy, po czym zaczął się w nim miarowo poruszać.
- A-Altair!
Asasyn zacisnął swoje palce na delikatnej skórze, a jego ruchy stały się znacznie krótsze i szybsze, po czym obaj doszli w tym samym momencie. Zabójca wyszedł niechętnie z rozgrzanego i wilgotnego ciała, aby opaść obok zdyszanego chłopaka. Serce dudniło mu w uszach, a w płucach brakowało powietrza. Spojrzał na błękitnookiego, którego pogłaskał czule po policzku. Młodzieniec posłał mu swój błogi uśmiech pełen satysfakcji, a skrytobójca w odpowiedzi złożył pocałunek na słodkich wargach.
- Nie myśl sobie, że skończyliśmy - zagroził, podgryzając płatek jego ucha. - Pokażę ci, co naprawdę oznacza moje pragnienie względem ciebie.
- Taką miałem nadzieję - odpowiedział, pozwalając, by usta mężczyzny znalazły się na nim ponownie.



*****

Aloha, moje Słodziaczki! ~(^-^)~


"Nareszcie!" - pomyśleli zwolennicy Assassin's Creed w wydaniu yaoi i hot smut'ów xD
Wybaczcie, że tak późno. Naprawdę mi wstyd, bo leżałam przez dwa dni pod skrzydłem "Złamanych Skrzydeł" i... nie mam innego usprawiedliwienia jak stracenie głowy dla tej mangi i samotny płacz w oczekiwaniu na pojawieniem się kolejnego rozdziału ;____;

W następnej (i ostatniej) części/zasadzie: dobra lekcja życiowa dla Altaira, brzydka tajemnica nie-aniołka William'ka wychodzi na jaw, gorące seksy w dosyć nieprzyjemnych zależy dla kogo xD warunkach oraz... koniec :,) Ale nie martwcie się! :D Maltair i Lezio czuwa! ^^ Ostatnio wpadłam też na pomysł na dłuższe opowiadanie (takim wzruszającym, tajemniczym i pełnym seksów *q*) z tej gry, ale... na razie lepiej zamilknę xD Lost i UshiOi same się nie skończą

Chciałabym też z całego serduszka podziękować za cudne wiadomości na mailu, jakie w ostatnim czasie dostałam! C: Jest mi niezmiernie miło, że mam tak wspaniałych i oddanych Czytelników <3 Aż chce się pisać! :,)


Joleen :*

niedziela, 14 sierpnia 2016

You should have come to my bedroom

Opowiadanie yaoi - Ushijima Wakatoshi x Oikawa Tōru

UWAGA +18!!!






Gdy tylko drzwi od luksusowego apartamentu Ushijimy się zamknęły, chłopak przyparł mnie do ściany swoim ciałem i wpił się w moje wargi z cichym pomrukiem zadowolenia. Duże, ciepłe dłonie dryfowały po klatce piersiowej, zostawiając na skórze palące z pragnienia płomienie. Wczepiłem palce w ciemne włosy. Z moich warg uciekło jęknięcie, gdy wsunął kolano między drżące nogi.
- Ushiwaka-chan... Sy-Sypialnia...! - zdążyłem powiedzieć, kiedy składał pocałunki na szyi i obojczyku.
- Nie wytrzymam...- wymruczał, ściągając mi marynarkę z ramion.
- Nie będę się z tobą pieprzyć na podłodze! - zbojkotowałem, natychmiastowo odsuwając go od siebie.
- Masz racje, przepraszam - mieliśmy chwilę, aby złapać oddech. Później Wakatoshi zrobił krok w tył i przysunął moje dłonie, które spoczywały na jego twardej piersi, do swoich ust. Ucałował je, a następnie spojrzał mi prosto w oczy.
- Jesteś zły? - spytał z obawą.
- Odrobinę, ale możesz to jeszcze naprawić - posłałem mu swój zadziorny uśmiech.
- Obiecuję postarać się jak najlepiej - musnął moje usta swoimi. Zdjęliśmy buty, a potem Wakatoshi wziął mnie za rękę i poprowadził do salonu, utrzymanego w nowoczesnym stylu.
- Twoich rodziców nie ma w domu? - zdziwiłem się, ponieważ zanim dojechaliśmy do mieszkania na zewnątrz zdążyło się już ściemnić.
- Ojciec pracuje do późna i rzadko bywa w domu, a obecnie jest na delegacji w innym kraju.
- A matka? - dopytałem.
- Moja matka odeszła kilka lat temu - Genialnie, Tooru. W samo sedno! - skarciłem się w myślach.
- Przykro mi...
- Napijesz się czegoś? - zmienił zręcznie temat, lecz widziałem jak przez ułamek sekundy jego stoicki wyraz twarzy uległ zmianie...
- Wody.
- Zaraz ci przyniosę. Usiądź, gdzie ci wygodnie - rozejrzałem się po pomieszczeniu. Miękka, brązowa sofa wydawała się najbardziej zachęcająca, w dodatku, niedaleko znajdowały się okna i balkon z panoramą na miasto.
- Czynsz tutaj musi wynosić tysiące... - mruknąłem, rozsiadając się.
- Pewnie tak. Na szczęście, to nie ja go płacę - podał mi pełną, kryształową szklankę, a potem zajął miejsce tuż obok i oparł swoją rękę o oparcie mebla, tuż za moją głową. Opróżniłem naczynie i odstawiłem je na szklany stolik przed nami, czując na sobie pilny wzrok.
- Jesteś taki piękny... - wyszeptał, badając mój policzek palcami.
- Bo jeszcze się zawstydzę! - zaśmiałem się trochę zbyt nerwowo.
- Pragnę cię.
- Właśnie widzę... - zmierzyłem jego pobudzone ciało wzrokiem.
- Oikawa... Masz jeszcze szansę - powiedział poważniejszym tonem.
- Hmm? - spojrzałem w oczy, które próbowały wyssać moją duszę. Były tak silne, nieustępliwe i spragnione... Przez moje ciało przeszedł kolejny dreszcz. W głębi duszy czułem pewne obawy, lecz ciekawość była znacznie silniejsza.
- Tutaj albo w sypialni. Wybieraj - odparł twardo.
- Myślałem, że chcesz mi dać szansę na ucieczkę... - zatrzepotałem niewinnie rzęsami.
- Miałeś ją, wierz mi. Jednak w chwili, gdy przekroczyłeś próg tego domu, przeminęła na zawsze - uśmiechnął się, jednak jego oczy wciąż pałały nienasyceniem.
- Kusząco... - przesunąłem kciukiem po jego dolnej wardze. - Pocałuj mnie - zażądałem cicho. Nie musiałem mówić nic więcej. Wakatoshi dokładnie wiedział, czego chcę i na co mógł sobie pozwolić. Momentalnie przysunął się bliżej i pochwycił moje wargi w pocałunku, który znacznie różnił się od naszego pierwszego. Wszystko było wielokrotnie wzmocnione. Mogłem wyczuć odurzający zapach, zapamiętać słodko-gorzki smak, wyłapać każdy oddech czy ruch...
Jego język badał wnętrze moich ust i lekko kusił, domagając się odpowiedzi. Aby znajdować się jeszcze bliżej silnego i ciepłego ciała, założyłem mu ręce na kark, a on podciągnął mnie na swoje kolana i położył dłonie na biodrach, które po chwili zsunęły się na moje pośladki. Z ust uciekł mi jęk, a Ushiwaka wykorzystał to, by móc przygryźć i pociągnąć za moją dolną wargę. Krew zaszumiała mi w uszach, a w głowie miałem mętlik. Nie przeciwstawiałem się, gdy zdjął za mnie turkusową koszulkę ani kiedy wpatrywał się w moją nagą klatkę piersiową. Sięgnął wargami do sutka, którym bawił się dopóki nie był twardy, zaczerwieniony i wilgotny. Westchnąłem i wplotłem palce w krótkie włosy. W pewnym momencie rozpiął rozporek moich białych spodni. Postanowiłem mu w tym pomóc.
- Po-Poczekaj - wstałem na chwiejnych nogach, zsunąłem je z bioder i odłożyłem na fotel obok. W tym czasie Wakatoshi zdążył już zdjąć swoją koszulę. Z uśmiechem omiotłem wzrokiem umięśniony tors chłopaka.
- Trenujesz coś? - przejechałem palcami po imponującym sześciopaku.
- Czasami mi się zdarza - mruknął, muskając moje uda opuszkami palców.
- Tylko czasami? Moim zdaniem grasz w jakiejś drużynie...
- Wydaje ci się - spojrzałem mu w oczy.
- Nie dość, że dżentelmen to jeszcze inteligentny.
- Nie tak jak ty, piękności - ucałował wierzch mojej dłoni.
- To oczywiste, głuptasie - zachichotałem i pogłaskałem go czule po policzku. Nagle Ushiwaka-chan pociągnął mnie za wyciągnięty w jego stronę nadgarstek, przyparł do siedzenia, po czym oparł dłonie po obu stronach mojej głowy i zawisł nade mną.
- Wybacz moje maniery, ale jeszcze chwila bez ciebie pode mną i zwariowałbym - wyszeptał, składając pocałunki na twarzy i włosach.
- To jak najbardziej zrozumiałe - posłałem mu szelmowski uśmieszek. Po chwili otarł się badawczo swoim biodrami o moje biodra. - Nnn... Ushiwaka-chan... - iskra przyjemności przeszła przez mój każdy nerw.
- Co powiesz na szybką rundkę, a potem pójdziemy na całość? - wymruczał wprost do ucha.
- Brzmi cudownie - zgodziłem się. Wakatoshi pozbył się przeszkadzających resztek naszych ubrań, sięgnął między nas dłonią i zaczął jednocześnie zadowalać. Straciłem kontrolę nad własnym ciałem i umysłem. I to wszystko z jego winy. Znajdował się tak blisko, że stykaliśmy się ciałami. Czułem jak wiercił we mnie dziury swoimi przenikliwymi oczami, a jego dłoń poruszała się w tak idealnym tempie... Zupełnie jakby czytał mi w myślach.
- Otwórz oczy - poprosił, muskając moje drżące usta swoimi. Zamrugałem i wbiłem wzrok w jego skupioną twarz. Nawet się nie zorientowałem, kiedy je zacisnąłem... - Czujesz się niekomfortowo? - spytał, zwalniając swoje ruchy. Nie, nie! Proszę! Nie przestawaj! - krzyczałem w duchu zdesperowany.
- T-To nie tak... - przygryzłem lekko dolną wargę, by powstrzymać się od czegoś nieproszonego.
- Więc co jest? - dalej drążył temat.
- Po prostu... Tak mi dobrze! - załkałem, czując wzbierającą się frustrację.
- Więc dlaczego się ukrywasz?
- Chyba się... w-wstydzę... - mimowolnie zacząłem poruszać biodrami.
- Że jest ci tak dobrze?
- Taaak... - jęknąłem przeciągle.
- Nie masz się czego wstydzić. Jesteś piękny, wspaniały, obłędny... I zaraz sprawię, że cały ten wstyd minie - niespodziewanie przyspieszył swoje ruchy dłonią do poprzedniego tempa.
- Ushi-! Tak! Tak! Tak!
- Dochodzisz...?
- Tak! - zawołałem, wyginając się w łuk.
- Spójrz tutaj - skierował mój podbródek w swoją stronę. Nie miałem dokąd uciec. Jego zapach wypełniał moje płuca, wzrok wtapiał się w pamięci, kropelki potu łączyły z moimi...
- Pocałuj... - zamknął mi usta swoimi, po czym oboje wydaliśmy głośne jęki satysfakcji. Poczułem ciepłą ciecz rozlewającą się między nami.
- To niedopuszczalne... - odezwał się po chwili.
- E-Eh?
- Ubrudziłem cię, piękności - wyjaśnił z delikatnym uśmiechem.
- Potem mnie umyjesz.
- Z przyjemnością. Ale zanim to nastąpi, chciałbym ubrudzić cię bardziej... Oczywiście najpierw dobrze cię przygotuję.
- Jak mam być szczery, to nie mam w tym doświadczenia... - odparłem z wahaniem.
- Wszystkim się zajmę - obiecał, całując moje wilgotne czoło.
- A jeśli mi się nie spodoba?
- Przerwiemy, kiedy tylko będziesz tego potrzebował.
- No... spróbujmy - zgodziłem się. W nagrodę otrzymałem długi i słodki pocałunek w usta, który spowodował przyspieszony puls.
- Połóż się na brzuchu. To najwygodniejsza pozycja na pierwszy raz - rzekł, cofając się do tyłu.
- Jesteś w tym bardzo obeznany... - powiedziałem pełen podejrzeń, obracając się do niego plecami.
- Marzyłem o tym zbyt długo... - zanim udało mi się zapytać o szczegóły, chłopak rozsunął moje nogi i usiadł między nimi.
- Rozluźnij mięśnie - poradził, wsuwając we mnie ostrożnie swój wilgotny palec dłoni, którą wcześniej nas dotykał.
- Jasna cholera...! - wydałem urwany krzyk i cały się spiąłem.
- Odpręż się.
- To boli, idioto! Niby jak mam to zrobić?!- warknąłem na niego.
- Jeśli mnie nie wpuścisz, nie sprawię ci przyjemności.
- W jaki spo-AH!- przez moje całe ciało przeszła fala elektryczności. Co to do jasnej ciasnej było? - zacząłem płytko oddychać, a serce waliło mi jak szalone.
- Tutaj, tak? - wymruczał, a po chwili ponownie sięgnął do miejsca czystej ekstazy.
- Ja-Jak to...? - zerknąłem na niego niepewnie przez ramię.
- Jesteś gotowy?
- Na-Na co? - bez zbędnych wyjaśnień dołączył kolejny palec.
- N-Nnnie...! Ushiwa-! Przestań! - moje gardło się ścisnęło, a w oczach zaczęły piec wzbierające się łzy.
- Spokojnie. Zaufaj mi - zaryzykowałem i oddałem mu pałeczkę całkowicie. Ból nie zniknął, ale po pewnym czasie pojawiło się też wzmagające na sile pragnienie oraz przyjemność. Aż w końcu przyłapałem się na tym, że poruszałem biodrami na spotkanie...
- Chyba już wystarczy - stwierdził, gdy również to zauważył.
- I-I co teraz?
- Potrzebuję lubrykant i prezerwatywy... Poczekaj na mnie - wstał i zniknął na chwilę za drzwiami jakiegoś pokoju. Byłem tak wycieńczony i podniecony, że nie potrafiłem się poruszyć... Na szczęście Wakatoshi wrócił w krótkim odstępie czasowym. Kiedy usadowił się na swoim miejscu, usłyszałem dźwięk otwieranej butelki i rozrywanego opakowania. Odwróciłem głowę. Obserwowałem, jak założył ją na siebie i użył słodko pachnącego, malinowego środka.
- Gotowy? - zapytał, kładąc swoje dłonie na moich biodrach.
- Czy można być na to gotowym? - westchnąłem niczym skazaniec przed banicją. W pewnym momencie zorientowałem się, że Ushijima nie ruszał się dopóki nie dostał odpowiedzi. - Po prostu mi obiecaj, że po wszystkim się mną zajmiesz.
- Masz moje słowo - rzekł, przybliżając się. Następnie poczułem, jak powoli wsunął się w moje wnętrze. Choć chciałem uniknąć łez... nie potrafiłem tego zrobić. Z moich ust uciekł szloch, a palce wbiły się mocno w kanapę, że aż pobielały mi kłykcie. Boli, boli, boli, boli, boli...
- Oikawa... - moje serce podskoczyło na dźwięk jego głosu. Oparł swoją brodę o mój bark, a dłonie splótł w moimi. Ushiwaka-chan... jesteś zdecydowanie za blisko... Czuję, jakbyś znał mnie od zawsze, wiedział o mnie wszystko, zatapiał się pod moją skórę... Stajemy się jednością...
- Waka-toshi... - wyszeptałem niemymi ustami, które były okupowane przez wargi chłopaka.
- Mam przestać?
- Jest już za późno, baka... - westchnąłem ze słabym uśmiechem.
- Wytrzymaj jeszcze odrobinę, ból zaraz minie - Obyś miał rację...
Jego ruchy stały się powolne, dzięki czemu mogłem się przyzwyczaić. Z czasem przybrał szybsze tempo i za każdym razem dosięgał do mojego miejsca spełnienia. Doprowadzał mnie tym do szaleństwa. Płakałem a jednocześnie prosiłem o więcej... Gdy oboje doszliśmy, wyszedł ze mnie, pochylił się i pocałował moją łopatkę oraz włosy.
- P-P-Pry... - nie potrafiłem sklecić zdania.
- Czego ci trzeba, piękności? - wziął mnie za rękę i spojrzał wyczekująco w oczy.
- ... sznic - dochrypiałem. Nienawidziłem być brudny i lepki. Pomimo tego, że odczuwałem spełnienie oraz błogość, potrzebowałem fizycznego i mentalnego oczyszczenia.
- Ja się tym zajmę - kapitan Shiratorizawy wziął mnie na ręce i zaniósł do łazienki. Niewiele pamiętałem z tego, co działo się później. Jedynie jego ramiona obejmujące moje bezsilne ciało i uspokajający szept: "Zajmę się tobą... Tooru".



*****

Witajcie, Słodziaki! ^^


Kolejna odsłona (całkiem niezła, deshou? ;D) bliskiego memu sercu pairingu. Podobało się Wam ? ;)

Wiem, znowu mam opóźnienie z odpisywaniem na komentarze i wstawianiem kolejnych postów ;-; Może to nadmiar seksów mnie przytłacza? Nie dość, że tutaj będzie (i jest) ich całkiem sporo, to jeszcze czas, żeby i William się uaktywnił... Bójcie się i zaopatrzcie w litry czegoś zimnego do picia! To jeszcze nie koniec ognistego lata! ;)


Joleen :*

środa, 10 sierpnia 2016

Rozdział XL

„Lost in the Darkness”                           UWAGA+16!!!



Na holu, przed otwartymi drzwiami do sali gimnastycznej, wypełnionej szampańsko bawiącą się młodzieżą panował hałas od głośnej muzyki, a kolorowe światła tworzyły wirujące cienie na marmurowej podłodze. Zamiast dołączyć do ich grona, postanowiłem zaczekać przy wejściu na Cristę lub kogoś z mojej paczki. Oparłem się plecami o przyjemnie chłodną ścianę i przymknąłem powieki, przysłuchując się puszczanej przez DJ melodii.
- Jeager? - gdy uniosłem wzrok, ujrzałem Jeana w eleganckim garniturze i purpurowej muszce zawiązanej dookoła smukłej szyi.
- Cześć. Wyglądasz... inaczej - posłałem mu krzywy uśmiech. Kirstein parsknął w odpowiedzi na mój drętwy komentarz i stanął obok mnie.
- Czekasz na Cristę - rzekł, stwierdzając fakt.
- A ty? - zerknąłem w jego stronę. - Czekasz na kogoś?
- Na Marco.
- Serio? - nie mogłem powstrzymać prychnięcia.
- Co? - zapytał, spoglądając na mnie z zaciekawieniem.
- Ze wszystkich wolnych dziewczyn ze szkoły musiałeś wybrać chłopaka, który wręcz ślini się na twój widok? - odparłem cynicznie. Przecież ten typ jeszcze kilka dni temu znęcał się nad tobą! Aż tak śpieszno ci do grobu?! Opanuj się! - w głębi duszy słyszałem jak intuicja beształa mnie za niebezpieczne igranie z ogniem.
- To mój najlepszy przyjaciel - westchnął ciężko, położył dłoń na karku i spuścił wzrok - Był ze mną w najgorszych i najlepszych chwilach mojego życia. Nie chcę go stracić. Nawet przez jakieś głupie, młodzieńcze zauroczenie... - zaniemówiłem z wrażenia, wpatrując się intensywnie, co przykuło jego uwagę. - Co jest? Jeszcze przed sekundą mówiłeś, że wiesz, a teraz udajesz głupa?
- Nie tym jestem zdziwiony! Bardziej poruszyło mnie to, że ty sam wiesz i to akceptujesz z zimną krwią!
- Dopóki nie zrobił żadnego, dziwnego ruchu w moim kierunku, nie mam powodu, żeby go krzywdzić lub przestać się z nim zadawać.
- Chyba masz rację... - mruknąłem pod nosem. Oczami wyobraźni widziałem Armina. Ciekawe, co teraz robi... Sam, w obcym domu... Crista wspominała o jakichś poszukiwaniach. Czego tak namolnie próbuje odszukać, albo kogo...?
- Eren! - z rozmyślań wyrwał mnie wysoki, kobiecy głos. Spojrzałem na biegnącą w naszą stronę znajomą blondynkę.
- Zobaczymy się później - usłyszałem niski szept Jeana tuż przy moim uchu, który wywołał nieprzyjemne dreszcze i gęsią skórkę. Kiedy odwróciłem głowę, chłopak z rękami w kieszeniach spodni, odchodził leniwym krokiem w stronę sali.
- Czekałeś na mnie? - wróciłem do podziwiania mojej "dziewczyny". Włosy miała rozpuszczone i wyprostowane, między złotymi kosmykami były widoczne srebrne kolczyki z brylancikami. Jej piękną twarz i duże, błękitne oczy podkreślał delikatny makijaż, natomiast różowa sukienka z bufiastym, błyszczącym dołem, białe futerko na ramionach i kopertówka w drobnej dłoni dopełniały jej stylizację księżniczki. Szkoda tylko, że zamiast szczęśliwego zakończenia, sprowadzi się to do tragicznego wieczoru, w ciągu którego samolubny książę okaże się kawałem gnoja, wykorzystującym jej dobre serce... Ale te atrakcje zostawiłem na później. Najpierw musiałem odpokutować za swoje winy zachowaniem godnym księcia, eleganckim tańcem, wymuszonym uśmiechem i tanimi komplementami...
- Przeszłaś samą siebie! Jesteś zniewalająca! - pochwaliłem obchodząc niebieskooką dookoła.
- Naprawdę? Kamień z serca! Tak się cieszę! Sasha pomogła mi zrobić makijaż i dobrać dodatki do sukienki...
- Spisałyście się.
- Ty też wyglądasz dobrze! Jak mam być szczera, to gdyby nie Jean, prawie bym cię nie poznałam! - zachichotała. - Nie obrazisz się, jak zrobię nam zdjęcie? Chciałbym jakoś to uwiecznić, ale... Poczekaj moment! - zaczęła grzebać w swojej torebce. - Och nie... Zostawiłam aparat u Sashy! Mam nadzieję, że go ze sobą zabierze... - zmartwiła się.
- To może zrobimy sobie tym? - wyjąłem z kieszeni swój nowy telefon.
- Masz komórkę?! - wyrywała mi urządzenie z dłoni.
- To prezent świąteczny od Leviego... Co robisz? - zapytałem, obserwując jak pospiesznie przejeżdża palcami po ekranie.
- To chyba oczywiste! Wpisuję swój numer telefonu! - odparła z uśmiechem. - Musisz powiedzieć też reszcie! Ucieszą się, że wreszcie będziemy mogli się z tobą swobodnie kontaktować.
- Jak tylko pojawią się na horyzoncie, to przekażę im nowiny. To... zrobimy sobie próbną fotkę? - kiwnęła głową, po czym pozwoliła mi się objąć i pomogła mi odwrócić aparat, żeby zrobić nierozmazane zdjęcie.
- Wyszło rewelacyjnie! Masz świetny aparat i... dużo wolnej pamięci - spojrzała na mnie znacząco.
- Nie ma problemu. Możemy go dalej używać, a potem jakoś prześlemy fotki innym.
- Spokojnie, ja się tym zajmę.
- Dziękuję - uśmiechnąłem się, ująłem jej dłoń i ucałowałem wierzch. - Czy zrobisz mi ten zaszczyt i-
- Hola, hola! Macie dopiero po szesnaście lat, a Forest już myśli o hajtnięciu?! Wiedziałem, że szybki z ciebie skurczybyk, ale żeby aż tak?! - wtrącił się Springer, ubrany w absurdalny, błyszczący, niebieski garnitur i szeroki uśmiech. Pod rękę trzymał roześmianą do rozpuku Sashę w złotej sukience do kolan i kasztanowymi włosami, spiętymi w kok. Razem z nimi byli też Thomas, Mina oraz Hannah.
- Ha ha, bardzo śmieszne. Udało ci się - odparłem jadowicie.
- No ba! - parsknął i spojrzał na Cristę z błyskiem w oczach. - Chociaż z drugiej strony trudno ci się dziwić. Sam bym brał, póki jeszcze czas! - roześmiał się głośno.
- Connie! - brunetka walnęła go łokciem w bok.
- Nie bądź zazdrosna, honey! Jesteś dla mnie jedyną! - przybliżył ją do siebie i pocałował w rumiany policzek.
- Oby... - mruknął Thomas, udając chrząknięcie, co wywołało śmich u dziewczyn.
- Coś mówiłeś, panie "nie mam z kim iść, bo jestem beznadziejny", he?! - warknął na blondyna.
- Nie podniecaj się tak, bo ci żyłka pęknie - uniósł dłonie w geście kapitulacji - Łysolku... - dodał z zadziornym uśmiechem na ustach.
- Jak mnie nazwałeś?! - poderwał się do bójki.
- Eren, ty masz telefon?! - zapytała Mina, celowo zmieniając temat, aby uspokoić towarzystwo.
- O ty gnido! Wiedziałem, że z tym fonem to była bujda! - gniew Connie'go momentalnie prysł, gdy zarzucił mi ramię na szyję i poczochrał po włosach.
- Spadaj, Connie! - odepchnąłem go od siebie.
- Nie bądź taki delikates! A teraz zapodaj tego grata, to puszczę ci strzałkę! - po pewnym czasie moja lista kontaktów wypełniła się nowymi. - Skoro już mamy numer na seks linię do Foresta, możemy iść na parkiet i zostawić nasze gołąbeczki, żeby sobie dalej gruchały. A o północy wszyscy spotykamy się w szatni!
- W szatni? - zdziwiłem się.
- Czyżbyś zapomniał o najważniejszym punkcie imprezki? - uniósł brew w górę.
- Nie, chodziło mi o miejsce. Nikt nie nabierze podejrzeń...?
- A komu będzie się chciało tam zaglądać? Poza tym, zdobyłem już klucze - puścił do mnie oko. - Nie zapominajcie zagłosować na mnie i Sashę! - zawołał na odchodne. - Chociaż wątpię, że mamy jakiekolwiek przebicie... - dodał ciszej do brunetki.
- Zagłosować? - wymieniłem porozumiewawcze spojrzenia z Cristą.
- Chodzi o wybór króla i królowej balu - wyjaśniła.
- Hmm... Ciekawe kto wygra... - nie znałem zbyt wielu ludzi z innych klas, dlatego też ciężko było mi stwierdzić, kto mógł być na tyle rozpoznawalny i lubiany, żeby zostać wybranym.
- Eren... - spojrzałem w niebieskie, zatroskane ślepia - Na pewno chcesz tam iść? Mam wątpliwości co do tego, co szykuje dla nas Connie... - złapałem ją za rękę i lekko ścisnąłem za szczupłe palce.
- Przecież nie musimy od razu upijać się do nieprzytomności! Poza tym, ktoś rozsądny będzie im bardzo potrzebny, żeby się nimi zająć, co nie? - uśmiechnąłem się do niej ciepło.
- Masz rację - odpowiedziała mi tym samym.
- Skoro mamy to już za sobą, to...  Zatańczysz ze mną?
- A już myślałam, że jednak chodziło o zaręczyny - westchnęła wyraźnie zawiedziona. Nie potrafiłem ukryć zaskoczenia - Żartowałam, głuptasie! - klepnęła mnie w ramię. - Na razie taniec z tobą zupełnie mi wystarcza - wybuchła słodkim śmiechem. Następnie poprowadziłem ją do sali, gdzie trwała zabawa. "Na razie", tak?



*****

Dzień dobry~! ^^


Nie ma to jak tościk na lunch, co nie? ;D No więc znalazł się! Podłożyliśmy Malikowi Willusia, który zatrzepotał swoimi rzęsami i naszemu szefowi aż zmiękły nogi! xD Nie miał innego wyboru, jak oddać nam naszą kochaną i spaloną kromeczkę ;)

Impreza, impreza! Connie laski namierza~! ;p W następnym rozdziale jeśli dożyję dzikie "densy", wybór króla i królowej potańcówki, młodzieńcze dramaty, szybkie numerki w toalecie i niebezpieczne afterparty łysolka! :O Normalnie hiszpańska telenowela wysiada! x,D

Zabieram się za poprawianie Altair x Willuś oraz kolejnego UshiOi <3


Joleen :*